75 lat temu Niemcy rozpoczęli akcję wysiedleni Polaków z Zamojszczyzny

Niemiecki Generalplan Ost zakładał wysiedlenia ludności słowiańskiej w Europie Wschodniej i zasiedlenie tego obszaru w ciągu 25 lat przez 5 milionów Niemców. Wysiedlenia w Generalnym Gubernatorstwie rozpoczęły się właśnie na Zamojszczyźnie - mówi PAP Agnieszka Jaczyńska, historyk, autorka wydanego przez IPN albumu "Sonderlaboratorium SS. Zamojszczyzna".

75 lat temu, 27 listopada 1942 r., Niemcy rozpoczęli akcję wysiedleni ludności polskiej z Zamojszczyzny. Ogółem w trakcie wszystkich wysiedleń z obszaru Zamojszczyzny swoje domy musiało opuścić około 110 tys. osób z 294 wsi, w tym 30 tys. dzieci. Ponad 36 tys. wysiedlonych, w tym dzieci powyżej 14 roku życia, zostało skierowanych przez Niemców do pracy przymusowej na terenie w III Rzeszy.

PAP: Czy historycy dotarli do dokumentów pozwalających stwierdzić, kiedy władze III Rzeszy podjęły decyzję o przeprowadzeniu masowych wysiedleń ludności polskiej w Generalnym Gubernatorstwie?

Reklama

Agnieszka Jaczyńska: Do tych dokumentów dotarł nieżyjący już prof. Czesław Madajczyk. To jemu zawdzięczamy zebranie i wydanie korpusu podstawowych dokumentów dotyczących niemieckiego Generalplan Ost (Generalnego Planu Wschodniego), który zakładał wysiedlenia ludności słowiańskiej w Europie Wschodniej po planowanej wojnie ze Związkiem Sowieckim i zasiedlenie tego obszaru w ciągu 25 lat przez 5 milionów Niemców.

- Plan opierał się na założeniach polityki rasowej III Rzeszy, stwierdzającej konieczność pozyskania przez Niemcy przestrzeni życiowej, która pozwoli narodowi niemieckiemu na stały rozwój. Pierwsze masowe deportacje stosowano wobec ludności polskiej i żydowskiej na przełomie 1939 i 1940 r. na ziemiach polskich wcielonych do Rzeszy, jeszcze przed opracowaniem Generalnego Planu Wschodniego. Wysiedlenia w Generalnym Gubernatorstwie rozpoczęły się właśnie na Zamojszczyźnie. Wcześniej Niemcy stosowali podobne działania na ograniczoną skalę podczas pozyskiwania terenów pod poligony wojskowe w dystrykcie radomskim.

PAP: Dlaczego właśnie Zamojszczyzna stała się poligonem doświadczalnym przed wprowadzeniem w życie wszystkich założeń Generalplan Ost?

- Szef SS Heinrich Himmler podjął decyzję, że to Zamojszczyzna będzie pierwszym obszarem wysiedleń w Generalnym Gubernatorstwie. Latem 1941 r. Himmler wizytował dystrykt lubelski i rozmawiał z Odilo Globocnikiem, tamtejszym dowódcą SS i szefem policji. Skutkiem tej wizyty było wydanie przez Himmlera rozkazu, w którym wskazywał Zamojszczyznę, jako obszar pierwszych wysiedleń, z którego miała nastąpić dalsza kolonizacja Wschodu. O tej decyzji zdecydowała prowadzona od kilku tygodni wojna z ZSRS, dla której tereny wschodniej Polski mogły stanowić zaplecze zaopatrzeniowe. Zamojszczyzna leżała również na obszarze pasa między krajami nadbałtyckimi i Siedmiogrodem, który miał zostać skolonizowany przez Niemców.

- Warto wspomnieć, że elementem koncepcji zdobywania przestrzeni życiowej była idea autarkii gospodarczej. Zamojszczyzna ze swoimi żyznymi ziemiami była więc doskonałym obszarem dla niemieckich osadników. III Rzesza miała posiadać obszar dający jej samowystarczalność gospodarczą. Sam Zamość miał się stać miastem dla elity SS. Niemcy dążyli również do oparcia swojego osadnictwa na ludności autochtonicznej niemieckiego pochodzenia, która zamieszkiwała te obszary. Prowadzono więc badania etnograficzne. Zadaniem niemieckich naukowców było sprawdzenie, jak dużą część tamtejszych społeczności stanowią potomkowie niemieckich osadników z czasów panowania habsburskiego pod koniec XVIII w.

PAP: Którzy niemieccy naukowcy pracowali nad przygotowaniem tego zbrodniczego planu?

- Należy ponownie sięgnąć do założeń Generalplan Ost. Jego przygotowanie zlecono zespołowi profesora Konrada Meyera-Hetlinga. Efekty ich prac były imponujące, ponieważ przygotowano zarówno analizy dotyczące zasobów i atrakcyjności tego obszaru oraz procesów jego zasiedlania przez niemieckich osadników, aż po modernizację tych ziem, która miała opierać się na zakładaniu nowych osiedli. Tworzono nawet specjalne makiety pokazujące wzorcowy kształt tych miejscowości. W marcu 1941 r. w Berlinie odbyła się konferencja o planowaniu i przebudowie Wschodu. Zorganizowaną wówczas wystawę zwiedzali wszyscy najważniejsi. Himmler i Meyer-Hetling prezentowali efekty prac tego zespołu.

- W okresie poprzedzającym wdrożenie planu wysiedleń na terenie Zamojszczyzny, między lipcem 1941 i jesienią 1942 r. przeprowadzono szeroko zakrojoną analizę zasobów, narodowościową i logistyczną. Efektem tego rekonesansu było stwierdzenie, że około ośmiu tysięcy osób zamieszkujących ten obszar należy przebadać pod względem rasowym. Stwierdzono, że potomkowie osadników niemieckich są w zdecydowanej większości spolonizowani i nie czują żadnych związków z niemczyzną. Niewielu z nich znało dobrze język niemiecki. Było to dla Niemców duże zaskoczenie i spore utrudnienie w realizacji ich planów.

PAP: W jaki sposób "rekrutowano" Niemców mających zasiedlić Zamojszczyznę? Czy wielu było zainteresowanych osiedleniem się we wschodniej Polsce?

- Do wysiedlonych wsi sprowadzano osadników między innymi z obszaru Besarabii. Opuszczali swoje dotychczasowe gospodarstwa na podstawie decyzji władz i byli sprowadzani do okupowanej Polski. Trafiali oni do specjalnego ośrodka w Łodzi, gdzie określano miejsca, do których mieli trafić i oczekiwali na transport. Niemal natychmiast po wysiedleniu ludności polskiej przywożono osadników niemieckich. W ten sposób do pierwszej wysiedlonej miejscowości, Skierbieszowa na Zamojszczyźnie, trafiła rodzina przyszłego prezydenta Niemiec Horsta Köhlera przesiedlona z Besarabii. Tam w lutym 1943 r. urodził się Köhler.

- Zdarzało się również, że mieszkańcy zamojskich wsi pozostawali w swoich gospodarstwach, jako przymusowi robotnicy rolni. Część z nich wspominała niemieckich osadników jako dobrych ludzi, którzy starali się ich traktować "po ludzku". Inni byli gorliwymi wyznawcami ideologii narodowo-socjalistycznej, pomagającymi w wysiedleniach kolejnych polskich wsi. Trudno więc mówić, żeby postawa niemieckich osadników były jednolita. Osadnicy pochodzili nie tylko z Besarabii, ale również Ukrainy, Bośni, Serbii i Słowenii.

PAP: Zamojszczyzna była zamieszkana nie tylko przez Polaków, ale również Ukraińców i Żydów...

- Ludność żydowska padła ofiarą Zagłady. Akcja "Reinhardt" została zapoczątkowana na Lubelszczyźnie, tu też powstał obóz zagłady w Bełżcu. Żydzi Zamojszczyzny w zdecydowanej większości padli ofiarą Holocaustu. Ginęli w obozach zagłady i masowych egzekucjach. Ludność ukraińska zamieszkiwała w osadach wspólnie z Polakami, lub we własnych wsiach, głównie w powiecie hrubieszowskim. Niemcy prowadzili przebiegłą politykę narodowościową, jej celem było zantagonizowanie ludności ukraińskiej z Polakami. Gdy 27 listopada 1942 r. rozpoczęły się wysiedlenia wsi na Zamojszczyźnie Polacy trafiali do obozu przejściowego w Zamościu, a Ukraińcy oczekiwali na przesiedlenie do innych miejscowości.

- W drugiej fazie przesiedleń, między styczniem i marcem 1943 r., w powiecie hrubieszowskim we wsiach zamieszkiwanych dotąd przez Polaków osiedlano Ukraińców przesiedlonych z powiatu zamojskiego. Niemcy tworzyli również swego rodzaju pasy ochronne z wsi zamieszkiwanych przez Ukraińców wokół wsi zamieszkałych przez osadników niemieckich. Miało je to zabezpieczać przez działaniami zbrojnymi podjętymi pod koniec 1942 r. przez Polskie Państwo Podziemne przeciwko oddziałom niemieckim i niemieckim wsiom. Wątek ukraiński pojawia się również w trzecim okresie wysiedleń, czyli latem 1943 r. Niemcy dokonywali wówczas przesiedleń z powiatu hrubieszowskiego do biłgorajskiego. Część ludności ukraińskiej służąca w formacjach pomocniczych brała również udział w samym procederze wysiedleń. Celowa polityka niemiecka bardzo komplikowała relacje pomiędzy tymi społecznościami.

PAP: Czy to wspomniany już opór Polskiego Państwa Podziemnego sprawił, że Niemcy przerwali wysiedlenia?

- Opór miał ogromne znaczenie. Jego siła i skala były zagrożeniem dla struktur niemieckiego aparatu bezpieczeństwa. Sprawę tę omawiano podczas narad w kwaterze gubernatora Hansa Franka. Był to dla Niemców duży problem, ponieważ musieli na Zamojszczyźnie zgromadzić znacznie większe siły policyjne i wojskowe. Poza oporem zbrojnym równie ważna była postawa ludności cywilnej w miejscowościach, które nie zostały wysiedlone. Warto wspomnieć o pracy polskich kolejarzy, którzy monitorowali ruch pociągów z obozów przejściowych w stronę Auschwitz wczesną zimą 1943 r. i latem tego roku na Majdanek. Zbierano również informacje na temat losów dzieci z Zamojszczyzny. To jeden z elementów budujących postawę oporu mieszkańców tych ziem wobec niemieckich działań. Wielką rolę w prowadzeniu pomocy odegrała Rada Główna Opiekuńcza i Polski Czerwony Krzyż.

- Drugim czynnikiem, który pokrzyżował niemieckie plany była sytuacja na froncie wschodnim. Od klęski stalingradzkiej w lutym 1943 r. Niemcy musieli przewartościować swoje plany zakładające ich rozciągnięcie na obszary Związku Sowieckiego.

PAP: Często można spotkać się z opinią, że druga część planu wysiedleń, pod kryptonimem Aktion Werwolf była realizowana znacznie brutalniejszymi metodami, niż pierwsze wysiedlenia na Zamojszczyźnie. Czym różniły się te dwie fazy działań niemieckich?

- Te fazy działań były różne, ponieważ Niemcy opierali je na nieco innych zasadach. Pierwsze wysiedlenia, miedzy listopadem i grudniem 1942 r. były ogromnym zaskoczeniem. W tym czasie niewielu mieszkańcom udało się zbiec. Trafiali do obozu w Zamościu, gdzie Niemcy prowadzili skrupulatną kwalifikację rasową wysiedlonych i wyodrębnianie dzieci, które zdaniem niemieckich antropologów i lekarzy mogły zostać zniemczone. Tak rozpoczęła się ogromna tragedia Zamojszczyzny. Pewna grupa dzieci została wywieziona do Niemiec w celach germanizacyjnych i została utracona bezpowrotnie, ponieważ nie zachowały się nawet dokumenty pozwalające na oszacowanie ich liczby.

- W pierwszej fazie wysiedleń Niemcy skierowali do KL Auschwitz trzy transporty wysiedleńców z obozu w Zamościu. Było w nich około 3000 osób. Spośród nich wojnę przeżyło niewiele ponad 200 osób. Te dane są sprzeczne z obiegowymi opiniami na temat stosunkowo mniejszej skali niemieckiej brutalności w pierwszej fazie wysiedleń. Również w pierwszej fazie dochodziło do pacyfikacji wsi i masowych rozstrzeliwań. W grudniu 1942 r. spacyfikowano w ten sposób wieś Kitów.

- W dwóch pierwszych fazach wysiedleń Niemcy wysiedlili około 50 tysięcy mieszkańców Zamojszczyzny. W trzeciej fazie, głównie w powiecie biłgorajskim, wysiedlenia dotknęły około 60 tysięcy mieszkańców tych ziem. Ich los był różny. Nie wszyscy trafili do obozów przejściowych, niektórym udało się uciec. W tym czasie opór oddziałów partyzanckich był już nieporównywalnie silniejszy.

- Niemcy połączyli więc działania wysiedleńcze z akcjami przeciwko oddziałom Polskiego Państwa Podziemnego. W dokumentach niemieckich występują dwa kryptonimy niemieckich działań: "Grossaktion" i "Werwolf". Działania te polegały one na zwiększeniu liczby pacyfikacji wsi, które były palone a ich mieszkańcy rozstrzeliwani. Symbolem tych wydarzeń jest pacyfikacja wsi Sochy w czerwcu 1943 r. Miejscowość została otoczona przez Niemców, większość mieszkańców została rozstrzelana, a następnie wieś została zbombardowana przez niemieckie samoloty.

- Przy analizie wydarzeń związanych z wysiedleniami trudno ocenić, który ich etap można uznać jako najbardziej brutalny. Różniły się one w metodach stosowanych przez okupantów. Szacuje się, że tylko w czasie operacji "Werwolf" ofiarami pacyfikacji było ponad 1000 osób.

PAP: Wobec wysiedleni dokonywanych przez Niemców polskie społeczeństwo podjęło akcje ratowania zamojskich dzieci. W jaki sposób starano się pomóc?

-  W czasie wysiedleń Zamojszczyzny wysiedlono około 110 tysięcy osób. Wśród nich było 30 tysięcy dzieci. Ich los był różny. Wszystkie przechodziły przez obozy przejściowe w Zwierzyńcu lub Zamościu. Jeszcze w obozach próbowano dostarczać im doraźną pomoc. Początkowo Niemcy całkowicie zabronili jakiejkolwiek pomocy, której mogła udzielić Rada Główna Opiekuńcza i PCK.

- W ostatniej fazie wysiedleń spektakularną akcję pomocy przeprowadzili Jan i Róża Zamoyscy oraz wiele osób z ich otoczenia. Gdy zaczął się zapełniać obóz w Zwierzyńcu, Zamoyski udał się do Odilo Globocnika, aby nakłonić go do zwolnienia uwięzionych dzieci. W swoich wspomnieniach pisał, że jadąc do Lublina był przekonany, że już z niego nie wróci, jednak wraz z żoną stwierdził, że ich zadaniem jest podjęcie próby uratowania dzieci. Rozmowę z Globocnikiem wspominał jako niezwykle trudną. SS-man był butny i nieustępliwy. Zamoyski poprosił o zgodę na zwolnienie z obozu wszystkich dzieci, obiecując jednocześnie, że koszty opieki nad nimi nie obciążą w żadnym stopniu administracji niemieckiej. Ostatecznie Globocnik zgodził się na zwolnienie wszystkich dzieci do szóstego roku życia. W ten sposób Zamoyskim udało się wyprowadzić z obozu około 400 dzieci, które później przebywały w prowadzonej przez nich ochronce. Część z nich jeszcze w trakcie wojny trafiła do krewnych, lecz wiele pozostało u Zamojskich do końca wojny.

- Innym przykładem pomocy było monitorowanie transportów. Szczególnie złe warunki panowały w pierwszych transportach zimą z 1942 na 1943 r. Doraźną pomocą były próby dostarczenia wody i żywności do wagonów. Próbowano również "wydobyć" część dzieci z tych transportów.

- Tak stało się między innymi w Warszawie na bocznicy Dworca Wschodniego. Mieszkańcy Warszawy od początku bardzo szybko organizowali koła pomocowe. Wiemy, że część dzieci z tego transportu trafiło do rodzin, gdzie zostały otoczone opieką. Inne przebywały w ochronce na Okopowej. Jeden z fotografów warszawskich z zakładu fotograficznego Kołaczkowskiego sfotografował część z dzieci, co pozwala nam ocenić ich przekrój wiekowy. Część z nich nie umie jeszcze samodzielnie siedzieć, są opierane o poduszki. Wiele nie przekracza 4-5 lat. Po wojnie, na podstawie tych zdjęć zamierzano odnaleźć ich rodziny.

- Również dzieci trafiające do tak zwanych wsi rentowych - wyznaczonych przez okupanta miejscowości w dystrykcie warszawskim, przede wszystkim tych, z których wcześniej deportowano Żydów - w powiatach garwolińskim, siedleckim i mińsko-mazowieckim otaczano opieką. Można powiedzieć, że społeczeństwo polskie w skrajnie trudnych warunkach zdało egzamin i zachowało się w sposób empatyczny i humanitarny.

PAP: Ważnym świadkiem tych wydarzeń był Zygmunt Klukowski, który zeznawał w trakcie jednego z procesów norymberskich. Czy niemieccy funkcjonariusze zostali po wojnie ukarani za zbrodnie popełnione na Zamojszczyźnie?

- W jednym z procesów norymberskich podjęto próbę osądzenia zbrodni niemieckich, takich jak deportacje dokonywane w oparciu o idee czystości rasowej i przestrzeni życiowej. Droga Klukowskiego na proces norymberski była nietypowa i złożona. Przez cały okres okupacji niemieckiej zbierał relacje i dokumenty świadczące o niemieckich zbrodniach na Zamojszczyźnie. Tuż po wojnie opublikował kilkutomową publikację poświęconą tym wydarzeniom, która trafiła w ręce jednego z amerykańskich prokuratorów. Po zapoznaniu się z tymi świadectwami wystąpił, aby Zygmunt Klukowski zeznawał w procesie. Był to jedyny świadek w procesach norymberskich, który zeznawał na ten temat. Wraz z nim zeznawały dzieci, które z Łodzi wysłano do Rzeszy w celu germanizacji. Klukowski opowiadał o wysiedleniach, germanizacji dzieci i całości zbrodni niemieckich w tym okresie.

- Większość zaangażowanych w te zbrodnie nie stanęła przed trybunałem w Norymberdze. Wielu zginęło w czasie wojny lub popełniło samobójstwo po jej zakończeniu, tak jak Otto Globocnik. Przed trybunałem stanął wspomniany wcześniej Konrad Meyer-Hetling. Jego proces nie zakończył się większymi konsekwencjami. Został zwolniony z obowiązku odbywania kary po odsiedzeniu niecałych trzech lat w alianckim areszcie. Jego obrońca argumentował, że Generalplan Ost był pracą naukową. Został skazany jedynie za przynależność do SS. Innym funkcjonariuszem odpowiedzialnym za planowanie i logistykę wysiedleń był Hermann Krumey, szef centrali przesiedleńczej w Łodzi nadzorującej te działania. Dość późno stanął przed sądem, dopiero pod koniec lat sześćdziesiątych. Gdy strona polska zorientowała się, że w RFN nie przedstawia mu się zarzutów dotyczących zbrodni popełnianych w okupowanej Polsce Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce dostarczyła komplet dokumentów świadczących o jego udziale w zbrodniach. W 1969 r. Krumey został skazany na karę dożywotniego więzienia.

- Przed sądami w PRL, spośród bezpośrednio zaangażowanych w proces wysiedleń Zamojszczyzny, stanęła Herta Belke, która pracowała w administracji obozu w Zamościu. W 1945 roku skazano ją na karę śmierci, zamienioną następnie na dożywocie. W 1956 roku została zwolniona na mocy amnestii i wyjechała do RFN. Dzięki jej zeznaniom wiemy, że przez ten obóz przesiedleńczy przewinęło się około 40 tysięcy wysiedlonych. Przed sądem polskim stanął też Jakob Sporrenberg będący szefem SS i policji na dystrykt lubelski w ostatniej fazie wysiedleń Zamojszczyzny. W 1950 r. sąd skazał go na karę śmierci, wyrok wykonano dwa lata później.

- Ogółem w trakcie wszystkich wysiedleń z obszaru Zamojszczyzny swoje domy musiało opuścić około 110 tys. osób z 294 wsi, w tym 30 tys. dzieci. Ponad 36 tys. wysiedlonych, w tym dzieci powyżej 14 roku życia, zostało skierowanych przez Niemców do pracy przymusowej na terenie w III Rzeszy.

Rozmawiał Michał Szukała 

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy