90 lat temu zwodowano ORP "Wicher"

​90 lat temu, 10 lipca 1928 r., we francuskiej stoczni Blainville odbyły się chrzest i zwodowanie pierwszego nowoczesnego okrętu Polskiej Marynarki Wojennej. Niszczycielowi nadano imię "Wicher". Okręt był symbolem polskich dążeń do rozwijania potencjału morskiego i utrwalania praw do Bałtyku.

Tuż po II wojnie światowej ukazała się popularna i wznawiana do dziś książka "Wielkie dni małej floty". Jej autor określał w ten sposób trwającą od 1 września 1939 do maja 1945 r. epopeję okrętów pod polską banderą, walczących od Oceanu Arktycznego po Maltę na Morzu Śródziemnym. 

"Mała flota" przeżywała swój czas dzięki trwającym od pierwszych dni niepodległości wysiłkom na rzecz zbudowania liczącej się siły morskiej. Już w listopadzie 1918 r. w Modlinie rozpoczęto formowania flotylli rzecznej. W tym samym czasie powołano sekcję marynarki wojennej przy Ministerstwie Spraw Wojskowych. W kwietniu 1920 r. zaimprowizowana Flotylla Pińska stoczyła zwycięskie starcie ze statkami sowieckimi na wodach Prypeci pod Czarnobylem. Podczas odwrotu polskich sił na zachód latem 1920 r. statki flotylli zostały zatopione. 

Reklama

W tym czasie nad Bałtykiem do służby w marynarce wcielono poniemiecki nieuzbrojony okręt hydrograficzny, ochrzczony jako ORP "Pomorzanin". Był pierwszą jednostką morską pod polską banderą wojenną. W kolejnych dwóch latach do floty wcielano okręty przejmowane z dzielonej między zwycięskie państwa floty dawnego Cesarstwa Niemieckiego. Były to torpedowce, kanonierki, trałowce, kutry i motorówki. Wyporność największych z tych małych okrętów wynosiła ok. 400 ton. Dalszy rozwój sił morskich ograniczały fatalna sytuacja gospodarcza pierwszej połowy lat dwudziestych oraz brak większego portu morskiego.

Siła sojuszu

W 1921 r. Polska zawarła sojusz militarny z Francją, krajem o ogromnej tradycji morskiej i potężnej, stale rozbudowywanej flocie wojennej. Zapisy tajnej konwencji wojskowej były niezwykle korzystne dla III Republiki oraz jej przemysłu militarnego, który przeżywał trudności spowodowane spadkiem zamówień po zakończeniu I wojny światowej. Francja miała udzielić Polsce specjalnego kredytu na rozwój sił zbrojnych. Zamówienia dla floty miały być realizowane wyłącznie w stoczniach francuskich. Co ciekawe, akcjonariuszem stoczni w Blainville, która miała odnieść największe korzyści z polsko-francuskiej współpracy, był francuski minister spraw zagranicznych, wybitny polityk międzywojnia Aristide Briand. Rozbudowę floty opóźniła jednak fatalna sytuacja gospodarcza Polski.

W kwietniu 1926 r. przystąpiono do realizacji tych postanowień. Po kilkumiesięcznych pertraktacjach podpisano umowę na budowę dwóch okrętów. Miały to być niszczyciele, nazywane wówczas kontrtorpedowcami klasy Bourrasque ("burza śnieżna"). Pierwszy z nich - "Wicher" - miał być zbudowany w ciągu 27 miesięcy od daty podpisania umowy, dwanaście miesięcy później Polska miała otrzymać drugi - "Burzę". Planowano również budowę trzech okrętów (wówczas określanych jako "łodzie") podwodnych. 

19 lutego 1927 r. położono stępkę pod budowę "Wichra". Pierwsze nity wbili ambasador RP w Paryżu Alfred Chłapowski i przedstawiciel dowództwa floty. 10 lipca 1928 r. zwodowano niewyposażony okręt. Matką chrzestną niszczyciela była żona ambasadora w Paryżu, Helena Chłapowska. W połowie pochylni okręt utknął i trzeba było go ściągać na wodę holownikiem. Wielu obserwatorów uznało to za złą przepowiednię dalszych losów niszczyciela. 

W trakcie budowy obu okrętów napotkano zresztą wiele trudności. Strona polska miała zastrzeżenia co do jakości turbin i kotłów. Budowę opóźniały strajki robotników oraz kłopoty z dostawcami części. Po zwodowaniu pojawiły się liczne awarie. W trakcie testów zwracano uwagę na mniejszą od zakładanej maksymalną prędkość okrętu i niedostateczną stabilność przy wykonywaniu manewrów. Źle rozplanowano pomieszczenia załogi. Sąsiadowanie kajut oficerskich mogło sprawić, że jedno celne trafienie byłoby w stanie wyeliminować całą kadrę jednostki. 

Największą zaletą niszczyciela było nowoczesne uzbrojenie, lepsze od instalowanych na francuskich odpowiednikach "Wichra" i "Burzy". Działa kalibru 130 mm miały zasięg ok. 18 km i były bardziej szybkostrzelne od wcześniej stosowanych na francuskich kontrtorpedowcach. Pełna obsada okrętu składała się z dziesięciu, dwunastu oficerów oraz ok. 150 podoficerów i marynarzy. Mimo wielu niedociągnięć konstrukcyjnych przyjęcie obu niszczycieli stanowiło przełom dla skromnej polskiej floty.

Wielka kariera

8 lipca 1930 r. "Wicher" został wcielony do polskiej floty. Siedem dni później dowodzony przez komandora por. Tadeusza Morgensterna-Podjazda niszczyciel wpłynął do Gdyni, gdzie został okrętem flagowym Dywizjonu Torpedowców. Okręt bardzo szybko miał zostać sprawdzony na szerokich wodach Atlantyku. Już w sierpniu tego roku stanowił eskortę transatlantyku "Polonia", którym do Estonii płynął z oficjalną wizytą prezydent Ignacy Mościcki. W 1931 r. udał się po odpoczywającego na Maderze marszałka Józefa Piłsudskiego. Na Atlantyku zmierzył się ze sztormami, z burzami i śnieżycami. 

Pierwszy w historii Polskiej Marynarki Wojennej rejs oceaniczny został oceniony pozytywnie. W 1934 r. "Wicher" i "Burza" jako jedyne polskie okręty wojenne w międzywojniu zawinęły do portu w Leningradzie. W lipcu następnego roku "Wicher" odwiedził Kilonię. Niedawno podpisany układ o nieagresji z Niemcami sprawił, że wizyta przebiegała w doskonałej atmosferze. Oficerowie okrętu udali się do Berlina na specjalny bankiet, na którym spotkali się z Adolfem Hitlerem.

Podstawowym celem inwestycji morskich II RP było manifestowanie polskich praw do Bałtyku. To zadanie przypadło "Wichrowi" w 1932 r. Rok wcześniej doszło do bezprecedensowego zaostrzenia stosunków Polski z Wolnym Miastem Gdańskiem, w którym coraz większe wpływy zdobywała NSDAP. Senat Gdański odmówił podpisania nowej umowy regulującej pobyt polskich okrętów w porcie gdańskim. Piłsudski postanowił wykorzystać ten kryzys do zbrojnego zamanifestowania polskich praw w Gdańsku. Okazją była zbliżająca się kurtuazyjna wizyta floty brytyjskiej. Polskie dowództwo poleciło powitać Brytyjczyków na redzie oraz wprowadzić ich statki do portu. W przypadku jakiejkolwiek prowokacji władz Gdańska lub znieważania polskiej bandery zacumowany przy Westerplatte "Wicher" miał ostrzelać budynki portowe. 

Ostatecznie mimo protestów władz Gdańska nie doszło do żadnych incydentów, a dwa miesiące później podpisano nową umowę. Postawa władz polskich wywarła wielkie wrażenie w Gdańsku i Niemczech. Ponownie "Wicher" mógł się znaleźć na pierwszej linii konfliktu o Gdańsk, gdy w marcu 1939 r. mobilizowano flotę w obawie, że marynarka niemiecka po zajęciu litewskiej Kłajpedy zdecyduje się na uczynienie tego samego w Wolnym Mieście.

W służbie wojennej

W 1937 r. "Wicher" przestał pełnić funkcję okrętu flagowego Dywizjonu Torpedowców. Przekazał ją dużo nowocześniejszemu "Gromowi". Na tle znakomitych, wyprodukowanych w Wielkiej Brytanii niszczycieli - "Błyskawicy" i "Gromu" - "Wicher" był już okrętem nieco przestarzałym. W 1938 r. przeprowadzono niewielkie modernizacje. Planowano również wymianę dział na nowoczesne Boforsy. Mimo przewagi technicznej nowszych okrętów aż do końca okresu pokoju załoga "Wichra" była oceniana jako najlepsza w ćwiczeniach strzeleckich. Mniejsza wartość bojowa okrętu sprawiła, że w sierpniu 1939 r. był on jedynym niszczycielem, który pozostał na wybrzeżu. Trzy pozostałe wykonały plan "Peking". 30 sierpnia otrzymały polecenie przejścia przez Cieśniny Duńskie i skierowania się do Wielkiej Brytanii, aby wspólnie z sojusznikami walczyć w zbliżającej się wojnie. Zadaniem "Wichra" było m.in. zaminowanie Zatoki Gdańskiej.

1 września 1939 r. okręt znajdował się na redzie portu gdyńskiego. Rano otworzył ogień do niemieckich wodnosamolotów, które przelatywały nad portem. Po południu "Wicher" i stawiacz min "Gryf" wypłynęły w celu minowania. Niemieckie bombowce nurkujące przeprowadziły atak na "Wichra" i "Gryfa". Niszczyciel wyszedł ze starcia bez żadnych strat. W ataku zginęło pięciu członków załogi "Gryfa", w tym jego dowódca kmdr podpor. Stefan Kwiatkowski. Poniesione straty sprawiły, że zastępca dowódcy nakazał wyrzucenie nieuzbrojonych, uszkodzonych min morskich i powrót do portu w Gdyni. O jego rozkazie nie wiedział dowódca "Wichra" kmdr por. Stefan de Walden i zgodnie z pierwotnymi rozkazami zajął pozycję na zachód od Pilawy. 

W nocy okręt miał szansę na odniesienie największego polskiego triumfu morskiego rozpoczynającej się wojny. W odległości zaledwie 4,5 km na tle rozświetlonego przez blask księżyca nieba dostrzeżono wyraźne sylwetki trzech niemieckich niszczycieli - "Georga Thiele", "Richarda Beitzena" i "Leberechta Maassa". Prawdopodobnie nie znając rozkazu o powrocie do portu, dowódca nie wydał rozkazu odpalenia torped. Rano okręt przypłynął do portu w Helu. Zgodnie z rozkazem floty "Wicher" miał się stać pływającą baterią artylerii zacumowaną w porcie. Zdemontowano część mechanizmów i uzbrojenie, m.in. torpedy. Rozkaz ten został spełniony mimo opinii kapitana, który pragnął podjąć ryzykowną próbę przedarcia się do Wielkiej Brytanii. Tego dnia "Wicher" odpierał ataki niemieckich bombowców nurkujących. Prawdopodobnie uzyskał jedno celne trafienie. 

Walka do końca

3 września Hel ostrzeliwały niemieckie niszczyciele. Po południu zmasowany nalot zakończył walkę "Wichra". Niszczyciel został trafiony czterema bombami, po czym przewrócił się na prawą burtę i zatonął w basenie portowym. Straty wśród załogi były stosunkowo niewielkie. Zginął co najmniej jeden marynarz, około dwudziestu zostało rannych. Niemcy odholowali wrak na płyciznę po zewnętrznej stronie falochronu - wystawał ponad poziom morza z nadbudówkami i kominami. Po wojnie zostały one wysadzone przez polskich nurków. Sam wrak wciąż stanowi atrakcję dla eksploratorów morskich głębin.

Zatonięcie okrętu nie oznaczało końca szlaku bojowego jego załogi. Aż do kapitulacji Helu 2 października marynarze i oficerowie "Wichra" walczyli w obronie półwyspu. Tuż przed kapitulacją część z nich podjęła decyzję o ucieczce do Szwecji na pokładach ocalałych kutrów rybackich. Sam komandor de Walden został dowódcą jednego z nich. Niestety w przeciwieństwie do innych kutrów ten po kilku godzinach został zatrzymany przez niemieckie patrolowce. 

Resztę wojny de Walden spędził w niewoli. Po wyzwoleniu z obozu jenieckiego krótko służył w marynarce wojennej. Podobnie jak większość przedwojennych oficerów został zwolniony z marynarki w 1948 r. Pracował na statkach żeglugi przybrzeżnej. Na fali odwilży po roku 1956 został szefem komisji egzaminującej kandydatów na oficerów marynarki wojennej. Do końca życia spotykał się z marynarzami "Wichra" i żaglowca szkolnego "Iskra", którym dowodził w latach dwudziestych. Zmarł w 1976 r. Z wojskowymi honorami został pochowany na cmentarzu Srebrzysko w Gdańsku.

Michał Szukała (PAP)

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy