Bezkompromisowy generał. 50 lat temu zmarł Kazimierz Sosnkowski

"Inteligencja Sosnkowskiego była wspaniała. (…) Jego patriotyzm był nie tylko głęboki i bez skazy, ale mądry i piękny. Składał dowód niepospolitej odwagi żołnierskiej" – w tak afirmujących słowach o generale Kazimierzu Sosnkowskim pisał nie do końca mu przecież przychylny Stanisław Cat-Mackiewicz. 11 października 2019 roku mija 50. rocznica śmierci jednego z zapomnianych współtwórców niepodległej Polski, bohatera wojny z bolszewikami i Wodza Naczelnego czasów drugiej wojny światowej, który dostrzegał w podjętej za jego plecami decyzji o wywołaniu powstania warszawskiego katastrofę dla ojczyzny.

Pierwszą "ranę" w walce o wolną Polskę nastoletni wówczas Kazimierz Sosnkowski odniósł w warszawskim gimnazjum, kiedy otrzymał niską ocenę z zachowania. Carskie władze podejrzewały Sosnkowskiego o przynależność do tajnego kółka samokształceniowego i widząc w nim potencjalnego niewygodnego dla Imperium Rosyjskiego polskiego patriotę, postanowiły uniemożliwić mu przystąpienie do matury w Kongresówce z powodu właśnie zbyt niskiego stopnia z zachowania. Sosnkowski nie poddał się. W celu kontynuowania nauki, w 1903 roku wyjechał aż do gniazda dwugłowego czarnego orła i w Petersburgu ukończył szkołę. Maturę zdał z wyróżnieniem.

Reklama

Początek XX wieku był okresem, gdy kolos na glinianych nogach, jakim była wówczas carska Rosja, mocno chwiał się w posadach. Wyczuwając rewolucyjne nastroje, w 1904 roku Sosnkowski wraca do Warszawy, rezygnując z edukacji w prestiżowej petersburskiej politechnice. W stolicy zdaje egzamin na wydział architektury Instytutu Politechnicznego. Tymczasem 13 listopada 1904 roku w Warszawie na Placu Grzybowskim doszło do manifestacji i w efekcie pierwszego od czasów powstania styczniowego starcia z wojskiem carskim. Obecny na miejscu młody Sosnkowski był pod wrażeniem odwagi bojowców Polskiej Partii Socjalistycznej i postanowił wstąpić w szeregi partii. Nie pociągały go jednak socjalistyczne hasła PPS. Jak tłumaczył, była to "wówczas jedyna siła, która organizowała z bronią w ręku walkę o niepodległość".

W PPS Sosnkowski spotkał człowieka, który miał zaważyć na całym jego późniejszym życiu. "Duch jego przemówień porwał mnie. Ich urok polegał na niezwykłej sugestywności słowa" - tak Sosnkowski wspominał Józefa Piłsudskiego, którego spotkał już na terenie Galicji, gdzie uciekł z Warszawy, ścigany przez carską policję. W PPS doszło wówczas, to jest w roku 1906, do rozłamu, Sosnkowski postanowił poprzeć koncepcję Piłsudskiego i jego Frakcję Rewolucyjną. Chciał walczyć, a to obiecywała mu osoba przyszłego Komendanta. Nie zawiódł się. Piłsudski zlecił Sosnkowskiemu formowanie oddziałów bojowych w Warszawie, gdzie wciąż trwała rewolucja z roku 1905. Jako Komendant Okręgu Warszawskiego Organizacji Bojowej PPS Sosnkowski odznaczył się niebywale, siejąc terror wśród carskich żołnierzy, policjantów i szpicli. Dzięki udanej akcji dokonano zamachu na carskiego generała-gubernatora do spraw policyjnych Andrieja Markgrafskiego. 15 sierpnia 1906 roku miała natomiast miejsce "krwawa niedziela", kiedy to skoordynowane akcje bojowców w kilkunastu miastach Kongresówki tak przeraziły carskie wojska, że te wycofały się z Warszawy na kilka dni. Z miasta musiał jednak uciekać i sam Sosnkowski, gdyż ogień rewolucji powoli dogasał, a na bojowców zaczęły spadać bezwzględne represje.

W 1907 roku Sosnkowski próbuje podjąć naukę architektury na politechnice w Mediolanie, gdzie trafił ze Szwajcarii. Ze względu na problemy finansowe zmuszony jest jednak powrócić do Galicji. We Lwowie podejmuję wreszcie naukę na politechnice i powraca jednocześnie do konspiracyjnej pracy, szkoląc oddziały bojowe. Choć czasami nauka wojennej materii przybierała tak groteskowy kształt, jak słynne tłumaczenie przez Władysława Sikorskiego taktyki walki piechoty przy pomocy zapałek, to jednak zapał niepodległościowców nie gaśnie. Szkolą nie tylko taktykę, ale też strzelanie czy walkę bronią białą. W efekcie w 1908 roku, podczas spotkania we lwowskim mieszkaniu Sosnkowskiego, powstaje Związek Walki Czynnej. Pomysłodawcą był właśnie Sosnkowski, który zostaje ostatecznie szefem sztabu organizacji, na czele której stanął Piłsudski. Jak zwracali uwagę współcześni, Sosnkowski był geniuszem organizacji i praktycznego wcielania w życie pomysłów przyszłego Naczelnika. Niewątpliwie dostrzegł to Piłsudski, który uczynił Sosnkowskiego najbliższym współpracownikiem i zastępcą. Legionista Bogusław Miedziński tak charakteryzował strukturę organizacji: "Najpierw jest Komendant [Piłsudski], potem Szef [Sosnkowski], potem długo, długo nic, a potem Śmigły [Edward Śmigły-Rydz]". Dzięki zdolnościom Sosnkowskiego, w 1914 roku drużyny powstałego w międzyczasie Związku Strzeleckiego były przygotowane do wojny. 6 sierpnia 1914 roku Sosnkowskiemu przypadł w udziale honor odprawienia wymarszu Pierwszej Kompanii Kadrowej.    

Walki z Rosjanami u boku armii cesarsko-królewskiej pokazały, że Sosnkowski odznacza się nie tylko odwagą, ale też niezwykłym zmysłem taktycznym. Tak było między innymi w bitwie pod Łowczówkiem, gdzie pod komendę wówczas podpułkownika Sosnkowskiego oddawali się pokonani przez Rosjan austro-węgierscy generałowie. Później jego szlak bojowy wiódł przez tak słynne miejsca bitew, jak Konary, Bidziny czy Kostiuchnówka, a zakończył się... w więzieniu w Magdeburgu, gdzie Sosnkowski wraz z Piłsudskim trafił po tak zwanym kryzysie przysięgowym. Tam "Komendant" i "Szef" mieli czas, by nie tylko grać w szachy czy spacerować, ale też rozmawiać o przyszłej wolnej Polsce.

"Sprawa dotyczącą jedynie Piłsudskiego i mnie"

Sosnkowski powrócił do Polski wraz z Piłsudskim w listopadzie 1918 roku. W kraju zajął się tym, co tak świetnie szło mu w czasach strzeleckich - organizacją armii. Choć jedynie w randzie wiceministra spraw wojskowych, zakres jego obowiązków i odpowiedzialność były ogromne, faktycznie bowiem to on przewodził resortem. Odrodzona Polska, kraj biedny, wyludniony i zniszczony zaborami oraz wojną, była trudnym terenem dla organizacji sił zbrojnych. "Czynił on ogromne wysiłki, czasem (...) akrobaty, by znaleźć i uzyskać niezbędną broń, zdobyć kredyty lub wyłuskać jakieś fundusze z biedniutkiej polskiej kasy" - czytamy w biografii generała autorstwa Marii Pestkowskiej.

Sprawdzianem dla tworzonego przez Sosnkowskiego Wojska Polskiego była wojna z bolszewikami roku 1920. Sam również wziął udział w walkach, oskrzydlając Armię Czerwoną pod Witebskiem. Później skierowano go, już jako ministra spraw wojennych, do działań logistycznych i administracyjnych. Dzięki jego pomysłowi w Gdyni, wówczas małej nadbałtyckiej wiosce, otwarto molo przeładunkowe, dzięki któremu transportowano broń dla żołnierzy, omijając blokadę w Gdańsku. W trakcie bitwy warszawskiej odpowiadał za obronę Warszawy. Po odparciu bolszewików, Sosnkowskiego wysłano na inny front walki o granice wolnej Polski. Na Górny Śląsk. Jedną z jego pierwszych decyzji było zwolnienie z wojska Ślązaków, by mogli wziąć udział w plebiscycie, mającym zadecydować o przyszłości państwowej tego obszaru. Wspomagał również trzecie powstanie śląskie.

Po zakończeniu działań zbrojnych Sosnkowski, chcąc nie chcąc, wszedł na grząski grunt niekończących się politycznych sporów i zawirowań pierwszych lat II Rzeczpospolitej. W efekcie doszło do wydarzenia niebywałego - Sosnkowski stracił zaufanie Piłsudskiego, który zmusił generała do podania się do dymisji ze stanowiska ministra spraw wojskowych. Ich drogi rozeszły się. Sosnkowski był bowiem zdania, że wojsko powinno trzymać się jak najdalej od polityki, a ewentualne zmiany ustroju II Rzeczpospolitej następować powinny wyłącznie w sposób demokratyczny. Inaczej na te sprawy zapatrywał się Marszałek. Na wieść o zamachu majowym, zdesperowany Sosnkowski podjął samobójczą próbę. Strzał wymierzony w serce ostatecznie przebił płuco, a kolejne pół roku Sosnkowski spędził w szpitalu. Kilkadziesiąt lat później, w roku 1965, tak pisał o próbie samobójczej: "Zawsze uważałem i nadal uważam, że mój dramat z dnia 13 maja 1926 roku stanowi sprawę dotyczącą jedynie Piłsudskiego i mnie, a wszelkie próby jej publicznego komentowania zakrawają na wdzieranie się z butami do mojej duszy. (...) prawdziwe motywy mego kroku na tle okoliczności towarzyszących jedynie ja sam podać byłbym w stanie".

Po powrocie do służby pełnił funkcje w administracji wojskowej. Warto zaznaczyć, że Sosnkowski już w tym okresie alarmował o możliwości wojny z Niemcami. "Parcie Niemiec na wschód jest koniecznością biologiczną. Dlatego wojna nasza z Niemcami w dalszej perspektywie wydaje mi się nieuniknioną chyba, że sytuacja międzynarodowa rozwinie się w taki sposób, że dla Polski stanie się możliwe i pożyteczne współdziałanie z Niemcami na podstawie podziału sfery wpływów na wschodzie" - pisał w jednym z raportów. Co ciekawe, Sosnkowski propozycje antysowieckiego sojuszu otrzymał od samego Hermanna Göringa, gdy ten odbywał wizytę w Polsce. Sytuacja Sosnkowskiego uległa zmianie po śmierci Piłsudskiego w 1935 roku. Jego kandydatura na Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych została odrzucona, a stanowisko przypadło Edwardowi Rydzowi-Śmigłemu, choć to Sosnkowski postrzegany był jako naturalny następca Marszałka. Niektórzy sugerowali również prezydentowi Ignacemu Mościckiemu powołanie Sosnkowskiego na stanowisko premiera rządu, on sam również proponował swoją osobę. Być może z tego powodu został uznany za niewygodnego przez nadambitnych "sanatorów" i odsunięty od ważniejszych funkcji. Zignorowano również jego plan kampanii obronnej w wojnie z Niemcami, powstały w czasie, gdy konflikt wydawał być się nieunikniony.

"Zmiana jednej okupacji na drugą"

To zaskakujące, ale 1 września 1939 roku Sosnkowski spędził bezczynnie jako żołnierz bez przydziału. Dopiero po dziesięciu dniach kampanii otrzymał dowództwo Frontu Południowego, w którego skład wchodziły Armie "Karpaty / Małopolska" i "Kraków". Front ten istniał jednak wyłącznie na papierze, a skuteczne dowodzenie było praktycznie niemożliwe. Nie przeszkodziło to jednak Sosnkowskiemu w odniesienia sukcesu, jakim było rozbicie w bitwie pod Jaworowem elitarnego niemieckiego pułku zmotoryzowany SS-Standarte "Germania". Jako jeden z niewielu polskich dowódców kampanii wrześniowej, dążył do bitew, w których brał czynny udział, walcząc z karabinem wśród prostych żołnierzy. Wkroczenie Sowietów 17 września 1939 roku przekreśliło możliwość prowadzenia dalszej obrony. Sosnkowski rozpuścił oddziały i sam przez Węgry przedarł się do Francji.

Niewiele brakowało, by na emigracji Sosnkowski, szanowany zarówno przez piłsudczyków, jak i przeciwników sanacji, został prezydentem na uchodźstwie. Ostatecznie został nim Władysław Raczkiewicz, gdyż Ignacy Mościcki przekazując stanowisko nie znał miejsca pobytu Sosnkowskiego. Gdy ten wreszcie przybył do Paryża, Raczkiewicz z miejsca chciał mu przekazać prezydenturę. Generał odmówił, ostatecznie zostając ministrem bez teki w emigracyjnym rządzie. Został też Komendantem Głównym Związku Walki Zbrojnej, z którego to później narodziła się Armia Krajowa. Na emigracji Sosnkowski zajął się tworzeniem struktur wojskowych Państwa Podziemnego. Jednak w wyniku gierek emigracyjnych polityków, Sosnkowski został odsunięty od komendy ZWZ. Stał za tym Sikorski, który dostrzegał w Sosnkowskim konkurenta. Zauważyły to zresztą brytyjskie służby wywiadowcze, które tak charakteryzowały relacje polskich generałów: "Sikorski to człowiek próżny, pragnący być w centrum wydarzeń, natomiast Sosnkowski jest raczej skromny i kryształowo uczciwy. Sikorski jest o niego zazdrosny, więc dopóki pełni urząd premiera, Sosnkowski pozostanie na uboczu". Jeszcze większe napięcie w relacjach nastąpiło po podpisaniu aktu Sikorski-Majski 30 lipca 1941 roku. Sosnkowski był bowiem zagorzałym wrogiem Sowietów, których słusznie traktował jako drugiego po Niemcach okupanta.

Tragiczna śmierć Sikorskiego pod Gibraltarem 4 lipca 1943 roku sprawiła, że koniecznym było powołanie nie tylko nowego premiera, ale też i Naczelnego Wodza. Tym drugim został Sosnkowski, a szefem uchodźczego rządu Stanisław Mikołajczyk, zwolennik współpracy z Sowietami. W przeciwieństwie do nowego premiera, Sosnkowski doskonale zdawał sobie sprawę z zamiarów Józefa Stalina wobec Polski. "Wedle mego zdania, istotnym celem gry Sowietów jest przekształcenie Polski w wasalną republikę komunistyczną lub zgoła w siedemnastą republikę sowiecką" - pisał w jednym z listów. Był również przeciwny powziętym w 1944 roku Akcji "Burza" oraz powstaniu warszawskiemu, apelując jakże słusznie o "oszczędzanie biologicznej substancji narodu". W pierwszym przypadku rozumiał, że ujawnienie się Sowietom przez żołnierzy Armii Krajowej skończy się dla akowców tragicznie. W drugim przewidywał, że powstanie warszawskie skończy się hekatombą na skalę niespotykaną w naszych dziejach. "Powstanie bez uprzedniego porozumienia z ZSRR na godziwych podstawach byłoby politycznie nieusprawiedliwione, zaś bez uczciwego i prawdziwego współdziałania z Armią Czerwoną byłoby pod względem wojskowym niczym innym jak aktem rozpaczy" - pisał w zaleceniach do dowództwa AK, przedstawionych również premierowi Mikołajczykowi. "W obecnych warunkach jestem bezwzględnie przeciwny powszechnemu powstaniu, którego sens historyczny musiałby się z konieczności wyrazić w zmianie jednej okupacji na drugą. Wasza ocena sytuacji niemieckiej musi być bardzo trzeźwa i realna. Omyłka pod tym względem kosztowałaby bardzo wiele" - to kolejne zalecenie.

Niestety dla Warszawy i Polski, trzeźwe poglądy Sosnkowskiego zostały zignorowane przez AK i torpedowane przez rząd Mikołajczyka. "Generał Sosnkowski był najinteligentniejszym Polakiem, jaki żył podczas drugiej wojny światowej. Była to postać wręcz olbrzymiego formatu. Doskonale rozumiał, że powstanie nie ma żadnego sensu, że spowoduje tylko olbrzymie cierpienia ludności cywilnej i doprowadzi do rozbicia Armii Krajowej. Nie potrafił jednak tego swojego zdania narzucić Komendzie Głównej AK. Był bowiem wielkim marzycielem, który wierzył w kompromisy, w konsensus, chciał przekonywać, a nie rozkazywać. W efekcie w lutym 1944 roku właściwie wypuścił dowodzenie z rąk i pozwolił, żeby ośrodek decyzyjny przeniósł się do kraju" - pisał o nim Zbigniew Siemaszko. Jednocześnie po wybuchu powstania Sosnkowski był daleki od umywania rąk. "Warszawa czeka. Nie na czcze słowa pochwały, nie na wyrazy uznania, nie na zapewnienie litości i współczucia. Czeka ona na broń i amunicję. Nie prosi ona, niby ubogi krewny, o okruchy ze stołu pańskiego, lecz żąda środków walki, znając zobowiązania i umowy sojusznicze" - apelował do aliantów. "W podobnym tonie nie przemawiał do świata żaden polityk polski od czasów Piłsudskiego i Becka" - odezwę generała komentował celnie historyk profesor Paweł Wieczorkiewicz.

"Sprzedano w Jałcie na rzecz Rosji krew polską"

W tym czasie Sosnkowski stawał się coraz bardziej niewygodny dla aliantów. "Sosnkowski wiedział dobrze, że Anglia nas oszukuje na całego" - pisał Cat-Mackiewicz. Bezkompromisowy generał, "przelał czarę" zdecydowaną odezwą z 1 września 1944 roku, zarzucając Brytyjczykom wprost podstępne wciągnięcie Polski do wojny z Niemcami, porzucenie jej wbrew gwarancjom i obojętną postawę wobec rzezi Warszawy. "Pięć lat minęło od dnia, gdy Polska, wysłuchawszy zachęty rządu brytyjskiego i otrzymawszy jego gwarancje, stanęła do samotnej walki z potęgą niemiecką. (...) Od miesiąca bojownicy Armii Krajowej pospołu z ludem Warszawy krwawią się samotnie na barykadach ulicznych w nieubłaganych zapasach z olbrzymią przewagą przeciwnika. Samotność kampanii wrześniowej i samotność obecnej bitwy o Warszawę są to dwie rzeczy zgoła odmienne. Lud Warszawy, pozostawiony samym sobie i opuszczony na froncie wspólnego boju z Niemcami - oto tragiczna i potworna zagadka, której my, Polacy, odcyfrować nie umiemy na tle technicznej potęgi Sprzymierzonych u schyłku piątego roku wojny. (...) Nie umiemy, bo uwierzyć nie jesteśmy w stanie, że oportunizm ludzki w obliczu siły fizycznej mógłby posunąć się tak daleko, aby patrzeć obojętnie na agonię stolicy tego kraju, którego żołnierze tyle innych stolic własną piersią osłonili. (...) Jeśli ludność stolicy dla braku pomocy zginąć by musiała pod gruzami swych domów, jeśli by przez bierność, obojętność czy zimne wyrachowania wydana została na rzeź masową - wówczas sumienie świata obciążone będzie grzechem krzywdy straszliwej i w dziejach niebywałej" - te szczere i mocne słowa musiały zaboleć naszych sojuszników. Miesiąc później, pod  naciskiem Winstona Churchilla, Sosnkowski został zdymisjonowany.

Bezkompromisowa postawa i mówienie prawdy prosto w oczy spowodowały, że Sosnkowski stał się persona non grata: dla aliantów, dla rządu uchodźczego i oczywiście dla powolnych Sowietom polskich komunistów. "Z nie byle jakim cynizmem sprzedano w Jałcie na rzecz Rosji krew polską przelaną w powstaniu warszawskim i wkład Polskich Sił Zbrojnych do zwycięstwa nad Niemcami. Stało się to nie bez pomocy tych ludzi, którzy byli odpowiedzialni za politykę polską podczas wojny, a w latach 1943 i 1944 stali u steru naszych spraw państwowych jako członkowie rządu polskiego. Mikołajczyk na czele kilku ministrów swojego gabinetu przyjął z inwestytury Kremla udział w tzw. rządzie lubelskim, opuszczając prawowitego prezydenta Rzeczypospolitej, godząc się na czwarty rozbiór Polski, przechodząc do porządku dziennego nad zbrodnią katyńską. W ten sposób owi 'mężowie stanu' skapitulowali całkowicie wobec warunków moskiewskich. Ich krok łamał ostania linię obrony, jaka nam pozostawała wobec mocarstw Zachodu, a w szczególności wobec Wielkiej Brytanii" - pisał po wojnie, nie oszczędzając nikogo.

Ostatnie 25 lat życia jeden z najważniejszych współtwórców niepodległej Polski, wybitny wojskowy, genialny organizator i przewidujący polityk, choć od polityki starał się trzymać jak najdalej, spędził w Kanadzie. Odcięty od pieniędzy uchodźczego rządu, ten dumny legionista, minister i Naczelny Wódz musiał parać się stolarstwem i pracą fizyczną na roli. Do końca życia stał niezłomnie na stanowisku, że Polska powinna powrócić do przedwojennej granicy wschodniej i nie iść na żadne ustępstwa wobec Sowietów. Jednocześnie, mając w pamięci hekatombę powstania warszawskiego, dystansował się od podjęcia aktywnej walki z komunistami. Czekał na zmianę koniunktury międzynarodowej, która w 1918 roku przyniosła tak wspaniały efekt. Sosnkowski zmarł 11 października 1969 roku w Arundel pod Montrealem. Przed śmiercią poprosił, by jego prochy spoczęły jak najbliżej Polski. Trumna z generałem trafiła do Paryża, a w 1992 roku, już w wolnej Polsce, złożono ją w podziemiach bazyliki archikatedralnej św. Jana Chrzciciela w Warszawie. 

Artur Wróblewski

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy