"List otwarty do Partii" Kuronia i Modzelewskiego

Historia dokumentu opracowanego w 1964 i 1965 roku przez Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego (początkowo także przez kilkoro ich współpracowników) ma swoją prehistorię. Żeby zrozumieć, czym był "List otwarty" i jakie było jego znaczenie dla późniejszych losów i tego środowiska (od 1967 r. zwanego "komandosami"), i w ogóle dla opozycji demokratycznej, trzeba cofnąć się do okresu Października. To wtedy, środowisko młodych (Jacek Kuroń urodził się w r. 1934, Karol Modzelewski – w 1937) działaczy PZPR związanych z Uniwersytetem Warszawskim, a ideowo sympatyzujących z tygodnikiem "Po Prostu", miało swoją polityczną inicjację i wtedy też doznało pierwszej porażki w zderzeniu z molochem państwa komunistycznego – mimo że ich zaangażowanie nie było komunizmowi jako takiemu wrogie.

W 1956 r. nadzieje tej grupy wyrażała formuła zawarta w artykule tygodnika "Po Prostu" z 8 kwietnia 1956. Pisano tam, że w ubiegłych latach wykształciła się "dyktatura jednostek, powiązanych często w koterie na rozmaitych szczeblach", paraliżowano demokratyczne zdobycze, ograniczano ludowładztwo, pogardzano masami. Takie wypaczenia wkradły się do miast i miasteczek, wsi i zakładów pracy, instytucji i urzędów, także na wyższe uczelnie. "Trzeba walczyć wraz z całą partią o jak najszybsze zniszczenie tego systemu (...) odsunąć zdeprawowanych kacyków. Trzeba przywrócić ludziom poczucie własnej siły i mocy".

Reklama

Idolem tej grupy młodej partyjnej inteligencji był Lechosław Goździk, robotnik z Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu, człowiek który uosabiał sens Października, czyli budowę "prawdziwego komunizmu". Owym "prawdziwym komunizmem" byłoby oddanie władzy w ręce robotników, którzy zostali z niej wywłaszczeni przez partyjną oligarchię. Kuroń wspominał po latach: "To, o czym mówił Goździk, o tym my myśleliśmy nieśmiało, widzieliśmy te problemy w perspektywie. A on mówił o nich już jako o faktach, które się dokonują. (...) A więc jeżeli by się tak stało, że powstają rady robotnicze, które biorą władzę w zakładach, to dokonuje się rewolucja rzeczywiście, to po prostu zmienia się władza w sposób zupełnie fundamentalny. Przechodzi z rąk biurokracji w ręce zorganizowanych robotników, no i tych wszystkich sojuszników zorganizowanego społeczeństwa. To [...] jest dla mnie fundamentem Października 1956".

Październik ’56 zmienił w Polsce bardzo wiele, bo zlikwidował system masowego terroru, podporządkowania Kościoła, powszechnej indoktrynacji, niszczenia nauk humanistycznych (a nawet biologii, także poddanej ideologicznej obróbce "łysenkizmu"). Jednak nadzieje takich działaczy jak Kuroń, Modzelewski, Goździk, czy Eugeniusz Lasota i Ryszard Turski (redaktorów "Po Prostu") nie polegały tylko na nadaniu komunizmowi "ludzkiej twarzy". Im chodziło o to, żeby - zgodnie z ideami Marksa i Engelsa - władzę w tym ustroju rzeczywiście dzierżyli robotnicy. Stąd taki podziw dla Goździka, który tworzył rady robotnicze na Żeraniu.

Dla Władysława Gomułki pomysły Goździka były jednak całkowicie nie do zaakceptowania. Dlatego kilka miesięcy po październiku 1956 (kiedy Gomułka odzyskał władzę) rozpoczął się odwrót od idei Października, czego wymownym przykładem była likwidacja, w październiku 1957, "Po Prostu".

Kuroń, Modzelewski i ich przyjaciele próbowali uchronić te idee, inicjując rozmaite pomysły (Klub Krzywego Koła, Polityczny Klub Dyskusyjny), a Kuroń dodatkowo zakładając Drużyny Walterowskie w 1957 r. (zlikwidowane w 1961). Wszystkie te instytucje, gdzie kultywowano myśl o "prawdziwym komunizmie", a nazywane były przez ekipę Gomułki rewizjonistycznymi (słusznie, bo rewidowały szereg podstawowych założeń socjalizmu realnego), zostały kolejno rozwiązane. Podobny los spotyka w lecie 1963 roku młodzieżowy Klub Poszukiwaczy Sprzeczności, gdzie rej wodzą głównie dawni wychowankowie Kuronia z Drużyn Walterowskich.

W takiej to sytuacji w tym środowisku rodzi się myśl, by opracować memoriał, szczegółowo analizujący realny system władzy od strony marksistowskiej. W grupie pracującej nad tym dokumentem są: Kuroń, Modzelewski, Stanisław Gómułka, Joanna Majerczyk-Gómułka, Eugeniusz Chyla i Bernard Tejkowski. Memoriał ma wykazać bankructwo tego systemu właśnie z marksistowskiego punktu widzenia, ponieważ wbrew założeniom filozofa z Trewiru w ustroju tym to nie klasa robotnicza rządzi, lecz partyjna oligarchia będąca faktycznym właścicielem środków produkcji. Ponieważ zaś autorzy memoriału zauważają symptomy narastającego buntu społecznego (nazywają go "falą rewolucyjną"), planują wydrukowanie tekstu na powielaczu (co wtedy było bardzo trudnym przedsięwzięciem), w kilkuset egzemplarzach i rozpowszechnienie wśród robotników wielkich zakładów pracy.

Oto najbardziej charakterystyczny fragment tego opracowania: "Całokształt decyzji w sprawach produkcji i podziału spoczywa w rękach wąskiej grupy partyjno-państwowej biurokracji. Ludzi, którzy są jednocześnie członkami najwyższych instancji partyjnych i kierownikami węzłowych resortów gospodarki i państwa. Oni są wyłącznymi dysponentami środków produkcji, panami pracy i jej produktów. Przemysł w naszym kraju jest własnością państwa, a państwo to wąska grupa dygnitarzy partyjno-państwowych [...]. Jako zbiorowy dysponent narzędzi produkcji, pracy i produktu, a co za tym idzie wyzyskiwacz siły roboczej - są klasą panującą. Między nimi a klasą robotniczą trwa nieustanna walka o podział produktu wytwarzanego przez robotników. Całkowity brak wolności słowa - niekontrolowane działanie policji politycznej, dyktatorskie antydemokratyczne formy sprawowania władzy to niewola całego społeczeństwa spowodowana wyzyskiem klasy robotniczej. [...] Wszystko, co dotąd napisaliśmy, jak również dalsza część niniejszego tekstu, jest zastosowaniem analizy Karola Marksa do naszych warunków historycznych. Panująca biurokracja ukradła klasie robotniczej wielki dorobek myśli marksistowskiej, pozbawiła go jakiegokolwiek sensu i użyła do zamaskowania swojej klasowej dyktatury. [...] Biurokracja okradła klasę robotniczą z organizacji - upaństwowiła robotnicze organizacje, z ośrodków walki klasy robotniczej uczyniła je narzędziami swojej dyktatury przeciw robotnikom. [...] Dopóki klasa robotnicza nie będzie mogła w całości i bezpośrednio kształtować programu swej partii, dopóty jedna monopolistyczna partia robotnicza będzie podporządkowana partyjnej biurokracji - niezależnie od warunków, w których będzie istnieć. [...] Dlatego w warunkach względnej wolności zrzeszeń klasa robotnicza zawsze organizuje się w różne partie".

Jak widać, w warstwie analitycznej, elaborat Kuronia i Modzelewskiego jest dla panującego w Polsce ustroju bezlitosny. W warstwie postulatywnej jego autorzy stoją na stanowisku "demokracji robotniczej". Nie postulują wolnych wyborów, lecz jedynie rywalizację pomiędzy różnymi partiami robotniczymi. Uważają bowiem, że to klasa robotnicza ucieleśnia sobą postęp ludzkości, danie zaś wolności zrzeszania się wszystkim (także przedstawicielom burżuazji) nieuchronnie doprowadzi do wypaczeń i faktycznego przechwycenia władzy przez kapitalistów.

Jakkolwiek więc poglądy Kuronia i Modzelewskiego na demokrację i kapitalizm można uznać za wyraz komunistycznego dogmatyzmu, to ich krytyka istniejącego stanu rzeczy uderzała w sam rdzeń systemu. A biorąc pod uwagę to, że autorami byli do niedawna jeszcze komuniści, zaś ich analiza stosowała marksistowską metodologię, było to uderzenie w samo serce systemu.

Służba Bezpieczeństwa pilnie obserwowała prace nad memoriałem od samego ich początku, czyli od wiosny 1964 r. Inwigilacja była skuteczna, ponieważ w najbliższym otoczeniu Kuronia i Modzelewskiego działał agent o pseudonimie "Wacław" (Andrzej Mazur). Dlatego z łatwością SB udało się nie dopuścić do zdobycia powielacza. Kuroń i Modzelewski zostali najpierw zatrzymani w listopadzie 1964 r. na 48 godzin, a po wypuszczeniu na wolność wyrzucono ich z PZPR, podobnie jak niektórych z ich współpracowników. Słusznie postrzegając te działania władz jako ostrzeżenie, Kuroń i Modzelewski decydują się kontynuować pracę już tylko w duecie i zrezygnować z szerokiej dystrybucji dokumentu. Wybierają jednak pewną formę jego nagłośnienia: adresują dokument do uczelnianych organizacji PZPR i ZMS na Uniwersytecie Warszawskim (stąd i nowa nazwa dokumentu: "List otwarty do Partii") oraz składają go najzupełniej oficjalną drogą, poprzez dziennik podawczy. Zarazem, spodziewając się rychłego aresztowania, przekazują trzy jego egzemplarze w ręce osób zaufanych (Ludwika Hassa i Adama Michnika) z myślą, że za ich pośrednictwem uda się jego przemycenie  na Zachód.

Kuroń z Modzelewskim składają dokument na Uniwersytecie Warszawskim 18 marca, a już nazajutrz zostają aresztowani i tym razem nie jest to zatrzymanie na 48 godzin. Wkrótce dostają sankcję prokuratorską, potem akt oskarżenia, w lipcu 1965 rozpoczyna się proces, zapadają wyroki: 3,5 roku więzienia dla Modzelewskiego, 3 lata dla Kuronia.

Był to jeden z wielu procesów politycznych doby gomułkowskiej, ale ten, jak bodaj żaden inny, był płodny w polityczne konsekwencje. Normalną koleją rzeczy działo się tak, że tego rodzaju represyjne działanie pacyfikowało sprawców, a także sprzyjające im środowiska. Tym razem stało się inaczej. Bo właśnie środowisko młodzieży studenckiej skupione wokół obu tych liderów potraktowało proces swoich mentorów jako zaczyn integracji. Mówiąc wielkim skrótem, dwa oraz dwa i pół roku, jakie upłynęły od aresztowania Kuronia i Modzelewskiego do ich wcześniejszego zwolnienia na wiosnę i w lecie 1967 roku, okazały się czasem przyspieszonego dojrzewania politycznego tej młodzieży. Do tego stopnia, że w 1968 r. Kuroń i Modzelewski nie musieli do niczego tej młodzieży "inspirować" (o co zostali oskarżeni i znowu poszli do więzienia), ona bowiem samodzielnie prowadziła już ożywioną działalność, która kulminowała protestem wobec zdjęcia "Dziadów", i "wydarzeniami marcowymi". Dalszy ciąg historii politycznej PRL też jest naznaczony działalnością tego środowiska o tyle, że wśród liderów opozycji demokratycznej (głównie KOR-u), a potem "Solidarności" nie brak nazwisk osób znanych z Marca ’68.

W tym sensie można mówić, że gest Kuronia i Modzelewskiego miał dalekosiężne konsekwencje dla stabilności politycznej PRL-u. Chociaż trudno byłoby "List otwarty do Partii" nazwać wołaniem o demokratyzację, to obiektywnie walnie się przyczynił do narastającego kryzysu realnego socjalizmu, a na koniec do jego demontażu.

Taka jest - zupełnie nieoczywista - rola idei politycznych dla historii politycznej. W przypadku "Listu otwartego do Partii" można nawet mówić o pewnym paradoksie.

Roman Graczyk

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy