Nie usłyszeć Syberii

"Posiołek Południewica jest to olbrzymi wyrąb, wśród starych izaryńskich lasów. Głuche, ponure lasy otoczyły nas pierścieniem dookoła i zamknęły nam świat. Las pokryty jest szronem i pięknie wygląda, lecz nas to nie wabi ani bawi, przed nami troska o życie" - napisała w swoim pamiętniku niesłysząca Krystyna Chyży-Ostrowska. Zbieg okoliczności sprawił, że wspomnienia, w których wartość nigdy nie wierzyła, zostały wydane. Książka, porównywana do Dziennika Anny Frank, ukazała się na dwa miesiące przed śmiercią autorki.

Krystyna Chyży-Ostrowska została wywieziona na Syberię jako nastolatka. Tam, zamknięta dodatkowo w swoim świecie ciszy, napisała liczący kilka tomów pamiętnik, który następnie musiała zniszczyć. Odtworzyła go jednak z pamięci. Przez wiele lat leżał w garażu. Gdy Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń prowadziło w Bradford misję naukową, opiekunka Krystyny Chyży-Ostrowskiej przyniosła zapiski w starej reklamówce.

Autorka tych wspomnień słuch straciła jako 10-letnia dziewczynka, wskutek powikłań po szkarlatynie. "Szkoła, do której chodziłam urządziła wycieczkę do Augustowa. To była pierwsza wycieczka, a ja miałam nie jechać, bo ojciec nie miał pieniędzy. Przyszła kierowniczka ze szkoły do domu, do nas i prosiła, żeby ojciec pozwolił mi jechać. Co miał robić? Sprzedał zboże i dał pieniądze i dzięki temu pojechałam. Co ja tam widziałam? Zupełnie nic. Lasy, jeziora i tyle" - wspominała podczas rozmowy w Bradford.

Reklama

"Zachorowałam tam. Do domu wróciłam już ciężko chora, prosto do szpitala w Równym. Miałam silną gorączkę i nic nie pomagało. [...] Od tego czasu nie słyszałam. Ojciec nie mógł sobie z tym [psychicznie] poradzić. Zawiózł mnie do Lwowa, żeby zrobili operację. Lekarze mówili, że nie ma nadziei, żeby to pomogło, ale ojciec się uparł. Zrobili tę operację. Przecinali mi za uszami. Nie pomogło. Tak już zostało. Kiedy ojciec przyjechał zabrać mnie ze szpitala, to pytał mnie czy coś słyszę. Powiedziałam, że nie. Zaczął wówczas płakać" - opowiadała Krystyna Chyży-Ostrowska.

* * *

O zapiskach niesłyszącej sybiraczki i znaczeniu, jakie ma dla historyka materiał odnaleziony przez przypadek i w tak niecodziennych okolicznościach opowiada dr hab. Hubert Chudzio, dyrektor Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń UP.

Ewelina Karpińska-Morek, Interia: Zadziwia język, jakim spisane są wspomnienia. Zadziwia mnogość detali, które udało się wychwycić niesłyszącej pani Krystynie Chyży-Ostrowskiej z otaczającej ją rzeczywistości. Czy wiadomo, ile czasu zajęło jej odtworzenie zniszczonych zapisków?

Dr hab. Hubert Chudzio, Dyrektor Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń Uniwersytetu Pedagogicznego: - Zniszczony nad brzegami Morza Kaspijskiego materiał został przez panią Krystynę bardzo szybko odtworzony. Rekonstrukcję wspomnień zaczęła już od razu po wyjściu z ZSRS - w wolnym świecie - na statku w drodze do Afryki. Jak zobaczyła, że jej koleżanka pisze swój pamiętnik w kajucie, sama zapragnęła pisać od nowa. Jak mi mówiła, odtworzyła go bardzo dokładnie, bo znała go praktycznie na pamięć. Sama w liście do mnie napisała: "Po przyjeździe do Afryki wszystkie przeżycia miałam jeszcze świeżo w pamięci i zaczęłam od nowa pisać swój pamiętnik. I tak to było przez całe pięć lat tamtejszego pobytu, do wyjazdu okrętem z Afryki do Anglii."

Jak zareagowała na wiadomość o tym, że na podstawie jej wspomnień zostanie wydana książka?

-  Absolutnie nie spodziewała się, że jej zapiski mają jakąkolwiek wartość. Uważała, że jej życie jest stracone. Utrata słuchu, zsyłka na Syberię, brak dzieci, rozdzielona rodzina - to wszystko ją trapiło praktycznie do końca życia... Dopiero wydanie książki to odmieniło. Poczuła się spełniona.

- W pierwszym liście, jaki został nam przekazany wraz z rękopisem w Bradford, zaznaczyła, że jeśli jej wspomnienia się do czegoś przydadzą, prosi o  włączenie ich do Archiwum, jeśli natomiast są nieistotne - by zwrócić rodzinie w Krakowie.

Zasmuca ten brak wiary w wartość wspomnień u świadka historii...

- W korespondencji, jaką prowadziliśmy już po powrocie zespołu badawczego Uniwersytetu Pedagogicznego do Polski, wielokrotnie wyrażała swoje zaskoczenie faktem, że jej wspomnienia mogą zostać wydane w formie książki. Najlepszym wyrazem jej skromności są słowa zawarte w swoistym pożegnaniu z pamiętnikiem, które zostało przedrukowane w zakończeniu publikacji - "przypuszczenia nawet nie miałam, że mój pamiętnik jest interesujący: Bo jak życie zbliża się do końca, to nie wiedziałam co z nim zrobić, a powstrzymywałam się przed wyrzuceniem. Nie myślałam nawet, że to może być historia". Sama nawet wspominała, że byli tacy w Anglii, którzy radzili jej aby pożółkłe zeszyty po prostu wyrzucić bądź zniszczyć, bo są bezwartościowe. Gdyby tak się stało, byłaby to nieoceniona strata. 

Co było najtrudniejsze w opracowywaniu wspomnień?

- Sam tekst był świetnie napisany, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że pisała go kilkunastoletnia, niesłysząca dziewczyna, a potem już w Afryce bardzo młoda kobieta. Jednak nie obyło się bez problemów. Przy pierwszym zetknięciu z nim, uwagę zwracała znaczna liczba komunikatów prasowych, które zostały przepisane przez panią Ostrowską i wplecione między jej zapiski z życia codziennego. Czyniła to już po oswobodzeniu z ZSRS - w polskim uchodźczym osiedlu Lusaka w Afryce.

- Mocno zastanawialiśmy się nad skróceniem oryginalnego tekstu w tej właśnie drugiej części, ponieważ niejednokrotnie burzyły one narrację i nieco utrudniały odbiór. Po zastanowieniu uznaliśmy, że jednak warto zostawić całość. Te komunikaty prasowe wraz ze wspomnieniami osobistymi tworzyły bowiem całość. Była to praktycznie pełna historia Polski i Polaków w latach 1939-1947. Opracowaliśmy i opublikowaliśmy w niezmienionej formie wszystkie 9 zeszytów, czyli ponad 1000 stron tekstu rękopiśmiennego. Informacje zawarte w pamiętniku-dzienniku stanowią cenne źródło wiedzy dla badaczy - historyków. Oryginalny tekst został opatrzony niezbędnymi przypisami oraz całym aparatem badawczym.  Niestety nie wszystko udało się w pełni rozszyfrować. Z powodu pogorszenia się stanu zdrowia Autorki - nie bardzo można było się posiłkować jej pomocą. Zwłaszcza, że oprócz utrudniającej kontakt głuchoty, pani Krystyna w ostatnich latach życia powoli także traciła wzrok.

Co czuje historyk, badacz, kiedy styka się z takim materiałem?

- Jesteśmy badaczami, którzy od  lat zajmują się dokumentowaniem losów Polaków dotkniętych tragedią II wojny światowej i szeroko pojętymi przymusowymi migracjami. Podczas prac misji naukowych - czy to w kraju, czy za granicą - nigdy wcześniej do naszych rąk nie trafił tak obszerny rękopiśmienny materiał źródłowy (spisany przez świadka historii w trakcie wieloletniej tułaczki). Oczywiście trafiało wiele innych rękopisów, ale nie tak dużych. Tu dodatkowo pojawił się fakt, że pamiętnik pisała młoda i to niesłysząca dziewczyna, która w wieku 16 lat dostała się w tryby totalitarnego sowieckiego systemu represji.

- Pani Krystyna pierwszą część swoich zapisków zniszczyła w Krasnowodzku - jak sama wspominała w rozmowie po ponad 70 latach: "Nasze władze powiedziały, żeby nic nie zabierać ze sobą i nic nie pisać na Rosję, bo mogą aresztować. Podarłam wszystko na kawałki i wyrzuciłam...".  Jak wspomniano, Autorka bardzo szybko odtworzyła z pamięci fragmenty, które uległy zniszczeniu.

- Największe wrażenie już po przeczytaniu zaledwie kilku stron rękopisu, wywarła niezwykła wrażliwość pani Krystyny, sposób postrzegania przez nią otaczającego świata, zwłaszcza poetyckie opisy przyrody, a także bijąca niemal z każdej strony pamiętnika - niewyobrażalna tęsknota za Ojczyzną i pozostałymi członkami rodziny, którzy uniknęli zesłania. 

- Czerpała świat, również na zesłaniu, wszystkimi swoimi zmysłami, które jej pozostały po utracie słuchu i wszystko to przenosiła na karty swojego tajnego pamiętnika. Pisanie pamiętnika w sowieckim posiołku było czymś niezwykłym. Trzeba było to robić przecież w ukryciu. Groziła za to kara. Normalnie, gdyby pani Krystyna nie była głucha, jako 16-letnia osoba trafiłaby do ciężkiej pracy w mroźnej tajdze.

- Cały pamiętnik to olbrzymia wiara w Boga, miłość do Ojczyzny i rodziny i głęboki smutek związany najpierw z utratą słuchu, potem z utratą domu i wolności. Ale z pamiętnika bije też duża nadzieja na lepsze jutro, odzyskanie słuchu i połączenie rodziny oraz niepodległość Polski. 

Czy ktoś wcześniej widział te zapiski, zanim ekipa badawcza Uniwersytetu Pedagogicznego do nich dotarła? Czy ktoś do nich dotarł i nie potrafił ocenić ich wartości. Leżały przecież w garażu, doradzano, żeby je wyrzucić. Naprawdę przez tyle lat nikt nie zainteresował się ich zwartością?

- O ile nam wiadomo, nikt nigdy wcześniej nie interesował się zapiskami pani Ostrowskiej. Jej wspomnienia swoje miejsce na wiele lat znalazły w garażu... Jak sama pisze: "Pamiętnik leżał całe lata jakby go nie było. [...] Myślałam, że trzeba będzie go zniszczyć, ale czuwał dobry duch...". Jak wspomniałem, byli "życzliwi", którzy sugerowali zniszczenie dokumentu. Pamiętnik widzieli znajomi i bliscy pani Krystyny, ale nikt z nich nie był historykiem i nie potrafił ocenić jego wagi. Po prostu chyba czekał na nas. Jakież to zrządzenie losu, że misja Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń Uniwersytetu Pedagogicznego w 2013 roku trafiła właśnie do Bradford i poznała najpierw opiekunkę Krystyny Chyży-Ostrowskiej, panią Agnieszkę, a potem i ją samą.    

Wspominał pan o komunikatach prasowych, które pojawiły się we wspomnieniach. Dodatkowy skarb dla historyka?

- Młoda dziewczyna, będąc w polskim osiedlu w Afryce - podobnie jak inni - miała dostęp do komunikatów różnych agencji prasowych. "Słuchała" też polskiego radia z Nairobi. Przepisywała dokładnie wiadomości do swego pamiętnika. Ciekawostką jest to, że jej wiedza w Afryce często była zdecydowanie większa niż Polaków w zniewolonym kraju. Przykładowo o powstaniu warszawskim, które wybuchło 1 sierpnia pod wieczór, wiedziała już następnego dnia i o tym pisała. Podobnie po wojnie. Dokładnie wiedziała, co się dzieje na terenie Polski, jak działają władze komunistyczne. To niesamowite, przecież żyła w tym czasie na terenie dzisiejszej Zambii, czyli prawie w środku Afryki.

Co dla badacza jest najcenniejsze w tego typu materiałach?

- To, co najważniejsze, to świadectwo ocalone od zapomnienia. Takich ludzi jak pani Krystyna było i jest wielu... Choć ona poprzez to, że była niesłysząca, jest niewątpliwie szczególna! Niestety represje Związku Sowieckiego na polskich obywatelach ciągle jeszcze nie są odpowiednio poznane. Przeżycia młodej dziewczyny, którą poddano sowieckiej represji, można w jakiś sposób porównać do wspomnień Anny Frank, ofiary innego totalitaryzmu systemu czyli nazistowskiego.

- Z całą pewnością pamiętnik Krystyny Chyży-Ostrowskiej zasługuje na to, by stać się dokumentem do edukacji dzieci i młodzieży - nie tylko w Polsce, ale i w świecie. Mam nadzieję, że, jeśli znajdziemy fundusze, przetłumaczymy go na język angielski. Uważam, że dla Polski ta historia powinna być jednym z  priorytetów w przekazie naszej trudnej historii za granicą. To się po prostu z wielka empatią czyta, bo jest bardzo prawdziwe, a odbiór potęguje to, że pisze to nastolatka i to niesłysząca.

Rozmawiała: Ewelina Karpińska-Morek

Wszystkie cytaty pochodzą z książki "Widziałam i pisałam. Pamiętnik niesłyszącej sybiraczki", która ukazała się w druku dzięki Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń Uniwersytetu Pedagogicznego.

Zdjęcia zamieszczone w tekście pochodzą z archiwum Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń UP.

 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy