"Niezliczoną ilość razy umierałam w Auschwitz"

"W Boże Narodzenie z jednej strony obozu wysoka kolorowa choinka, a naprzeciw z drugiej strony obozu ogień z zagazowanych i palonych ciał ludzkich, a na rampie pociągi i pociągi następnych ofiar i bagaży" - wspominała chwile z Auschwitz była więźniarka Halina Birenbaum.

TUTAJ znajdziesz relację z uroczystości.

Publikujemy treść przemówienia Haliny Birenbaum:

"Auschwitz - miejsce kiedyś nieznane, którym mój ojciec straszył w getcie warszawskim, że nas wszystkich tam wyślą za przepisywanie przez mojego brata materiałów do gazetki konspiracyjnej. Miałam wówczas 11 lat, a dwa lata później stało się to miejsce dla mnie i dla setek tysięcy Żydów oraz ludzi innych narodowości jedyną rzeczywistością, otchłanią piekła bez dna i bez żadnej możliwości wydostania się z niego. Wokoło naelektryzowane druty kolczaste, rzędy ponurych baraków, cuchnące błoto, w którym grzęzną rozpaczliwie jakieś postacie, nie wiadomo, czy to kobiety czy to mężczyźni, starzy czy dzieci. Odrażająca, bezbarwna masa ludzka w przemokłych, zawszonych łachmanach z numerami, ogolonymi głowami, wypukłymi oczami, o szarych kościstych twarzach, o cienkich jak patyki nogach, wlepionych w wielkie zabłocone drewniaki. Nikt i nic niepodobne do tego, co minimalnie ludzkie, wiadome i znane. Przepaść upadku i niewyobrażalnej męki. Głód, rany, wrzody, dyzenteria, choroby, które tutaj oznaczają niezwłoczny bezlitosny wyrok śmierci w komorze gazowej. Przekleństwa, ordynarne wyzwiska, bicie, wymyślne tortury, kary śmiertelne na każdym kroku, za byle co i za nic. Jest się tutaj, aby czym prędzej nie być w ogóle na tym świecie. Umrzeć wdeptanym w to błoto, wysmarowanym biegunką i krwią od pobicia. Wszystko przy aprobacie natury, wykorzystywanej przez oprawców, deszczu, śniegu, porywistych wia  trów, mrozów.

Reklama

Praca nad siły i nakazy przez esesmanów, kolumna półtrupów, śpiew niemieckich piosenek w rytmicznym marszu do roboty, z której najczęściej nie wszyscy wracają żywi i jeszcze jak na urągowisko orkiestra przy wyjściu do pracy i powrocie. Po drodze bliskie ścieranie się z kolumnami, z kolumnami prowadzonych do komór gazowych. Nie raz pytali, jak daleko do kolonii żydowskiej, bo trzeba nakarmić dziecko. Słup ognia do nieba, czarny gęsty dym z tej nazistowskiej kolonii dla Żydów i góry odzieży po pomordowanych wysyłane po dezynfekcji do Rzeszy.

W Boże Narodzenie z jednej strony obozu wysoka kolorowa choinka, a naprzeciw z drugiej strony obozu ogień z zagazowanych i palonych ciał ludzkich, a na rampie pociągi i pociągi następnych ofiar i bagaży.

Byłam tam, tak strasznie byłam tam. Uwięziona przez dwa lata, obca już samej sobie, w tym nagłym przeobrażeniu piekła, nielegalna w Auschwitz, żydowskie dziecko, które ma natychmiast iść do gazu. Niezliczoną ilość razy umierałam, zamierałam ze strachu, bólu, napięcia, napięcia selekcji, widoku męki konania innych więźniarek, moich sąsiadek z przetłoczonych nar, towarzyszek losu w tej grozie nie do opisania, bez końca, by każda chwila była wiekiem, oraz błagalnym pytaniem, czy jeszcze będzie następna. Raz nawet podczas długiej stójki na apelu, gdy akurat świeciło słońce i nikt nie bił, przemknęła mi przez głowę żałosna myśl, że spalą mnie w końcu w tym ogniu z krematorium zza drutów i nawet nigdy nie zaznam miłosnego pocałunku, o jakich czytałam w książkach w getcie w Warszawie sprzed epoki Auschwitz. 14 lat ma swoje ważne, rzekomo przedśmiertne pomysły i troski.

Ocalałam. Doczekałam zburzenia komór gazowych, zacierania śladów zbrodni przez władców tego piekła. Musiałyśmy co rano, przed wyjściem kolumn do pracy, wynosić kłody drzewa spod krematorium, hitlerowcy rozpalali już teraz ogniska nie po to, by palic ludzi, ale dokumenty przed wyprowadzeniem kolumn więźniarek i więźniów na marsz śmierci. Miałam wtedy bezwładną rękę od postrzelenia przez esesmana z wieżyczki wartowniczej, pierwszego dnia nowego roku, 1945. Jeden strzał. Jeden strzał skierowany w serce chybił, a kula tylko uszkodziła nerw, ubezwładniając mi rękę.

Zostałam wyzwolona przez Rosjan 3 maja 1945 roku w Neustadt Glewe, ostatnim z dwóch obozów na terenie Niemiec. Dożyłam klęski tych katów, o czym tak bardzo marzyła na głos moja matka, zanim ją ode mnie oderwali i spalili na Majdanku. Wciąż to wszystko jest świeże w mojej pamięci. A gdy opowiadam, po prostu przeżywam na nowo te zdarzenia, fakty, to wszystko nieludzkie i nadludzkie, czym się oddychało w Auschwitz dniami i nocami w ciągu długich miesięcy i lat. Zamęczeni tu ludzie, przeważnie Żydzi, ale nie tylko, po których nawet nie zostały imiona, a jedynie popioły rozsiane wiatrem jakby ich nigdy nie było na świecie. Dla mnie to największy dług przekazywania pamięci o ich mękach, upragnieniu życia, beznadziejnych zmaganiach o życie do ostatków sił, by choć opowiedzieć światu ogrom codziennej grozy, w której tkwiła i wrastałam w śmierć mając lat 10 do 15. Przenosi mnie wciąż do tych miejsc i nazw, wraz z bólem i tęsknotą za moimi najbliższymi tam straconymi.

Przyznaję, że wcale nie chciałabym niczego zapomnieć, nawet gdyby to było możliwe. W tych wspomnieniach mogę być jedynie w jakiś sposób z moimi najdroższymi, czuć ich nieistniejącą obecność obok siebie, bo nawet ich zdjęci spalili. Poprzez te obrazy z lat Holocaustu wyryte we mnie na zawsze, potrafię zrozumieć dogłębnie bieżącą rzeczywistość. Rozpoznawać, co dobre a co złe, co krzywdzące, niebezpieczne, być instynktownie czujną, rozpoznawać natychmiast czające się zło, ostrzegać. Wspomnienia te nie pozwalają pogodzić mi się z myślą, że ludzie na świecie nie wiedzą, że nie potrafią pojąć, jak słyszę ciągle z prawdziwym bólem, czym był Auschwitz, czym jest dla człowieka życie własne, jego najbliższych, jego narodu, zagrożone przemocą i wydzierane wszelkimi sposobami w imię zbrodniczych teorii nienawiści do innego, żądzy władzy na innym, oraz zgarniania cudzego dobytku.

Ucieczka od tych wspomnień, niechęć do nich, strach przed przypominaniem, bezczelne zaprzeczenia Holocaustu oburzają mnie, przerażają, bo wiem, w początek jakiego piekła mogą się znów zamienić i przy braku sprzeciwu rozwijać. Zło Auschwitz, nieuświadomione, niezgłębione, tli się spokojnie i odradza w narastającym terrorze, antysemityzmie, rasizmie, aż do publicznego, bezkarnego ścinania ludziom głów na oczach całego świata z tego tylko powodu, że są inni.

Sama sobie odpowiadam, często osłupiała z powodu tego, co się dzieje teraz wokół nas, że jeśli mógł zaistnieć i działać w ciągu lat legalnie, bezkarnie Auschwitz, to wszystko, co najgorsze jest możliwe i nie można się dziwić niczemu, ale trzeba rozpoznawać na czas, przeciwstawiać się jednoznacznie i zagradzać drogę dalszym tragediom, bezprawiu i zbrodni. Wielki wkład w tej ważnej sprawie zrozumienia, przestrogi ma Muzeum Auschwitz-Birkenau, jego dyrekcja, liczni oddani pracownicy, którzy w ciągu tych wszystkich lat nad wyraz trudnej mozolnej pracy przechowują świadectwa, dokumenty, szczątki dokumentów, uwieczniają wspomnienia ofiar, naocznych świadków. Przekazują milionom zwiedzających z całego świata wiedzę o życiu i ludziach, długotrwałych, krańcowych sytuacjach na krawędzi śmierci, o sile i woli człowieka, potędze przyjaźni, nadziei i wytrwałości w najcięższych warunkach bytu.

Pragnę podziękować z całego serca dyrekcji muzeum i Wam wszystkim zebranym dzisiaj tutaj za zaszczyt uczestnictwa w tej wielkiej uroczystości 70. rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Tak ważnej dla mnie osobiście - byłej, szarej więźniarki Auschwitz-Birkenau numer 48693 z wyrokiem śmierci za swe żydowskie pochodzenie i za swój młody wiek. Podziękować za poczucie doniosłości i największego ludzkiego wzruszenia w tym wtedy tak straszliwym miejscu."

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy