"Polsko-ukraiński konflikt pamięci można rozwiązać"

Ukraina gloryfikuje OUN i UPA za ich walkę z ZSRS, niestety pomija przy tym ludobójczą czystkę etniczną popełnioną na Polakach w latach 1943-1945 - mówi PAP historyk prof. Grzegorz Motyka, którego książka "Wołyń '43" właśnie ukazała się w księgarniach.

PAP: Czy film "Wołyń" Wojciecha Smarzowskiego będzie krokiem do pojednania między Polakami a Ukraińcami, czy przeciwnie - zaogni spór między narodami?

Prof. Grzegorz Motyka: Z pewnością jest to jeden z najlepszych polskich filmów, który pojawił się w ostatnim 25-leciu. Mam nadzieję, że przyczyni się on do pojednania między naszymi narodami, skłaniając obie strony do rozwiązania ostatniego punktu spornego, jakim jest ocena zbrodni wołyńsko-galicyjskiej. Liczę, że po zaprezentowaniu "Wołynia" w Polsce i na Ukrainie odbędzie się otwarta i szczera dyskusja.

Reklama

To, jak film wpłynie na polsko-ukraińskie relacje w dużej mierze zależy od tego, ile wysiłku Polacy i Ukraińcy włożą w jego zrozumienie. Nie lekceważę obaw tych, którzy zwracają uwagę, że w Polsce "Wołyń" może wzmocnić zakonserwowany w PRL stereotyp "Ukraińca rezuna", przypisujący narodowi ukraińskiemu skłonność do okrucieństwa. To szkodliwy i w sposób oczywisty fałszywy przesąd, a każdy kto w niego wierzy wystawia tylko świadectwo swojej ignorancji i uprzedzeniom.

Z tego jednak nie wynika, że film ten nie powinien powstać; przeciwnie - bardzo dobrze się stało, że temat zbrodni wołyńsko-galicyjskiej trafi do szerokiej publiczności. Tym bardziej, że wymowa "Wołynia", jest antynacjonalistyczna, a nie antyukraińska. Smarzowski piętnuje wszelkie zbrodnie na cywilach, nie ograniczając się bynajmniej do tych, które dotknęły Polaków. Jeśli ktoś po obejrzeniu tego obrazu utwierdzi się w swych fałszywych przekonaniach, to oznacza tylko tyle, że go nie zrozumiał.

PAP: Twórcy filmu poprosili pana o konsultacje dotyczące scenariusza. Co takiego, już po jego zrealizowaniu, uznaje pan za główny atut filmu?

Prof. Grzegorz Motyka: Myślę, że on dobrze pokazuje, że zbrodnia wołyńska nie wynikała z takiej lub innej cechy narodowej, ale była dobrze zorganizowana przez określone polityczne i nacjonalistyczne środowisko. W tym sensie jest on przestrogą przed eskalacją nacjonalizmu w każdym społeczeństwie. "Wołyń" Smarzowskiego to ostrzeżenie przed wszelkim radykalizmem. Poza tym, w filmie udało się dobrze połączyć pamięć o zbrodni przechowywaną w środowiskach kresowych, z tym, co na ten temat mają do powiedzenia naukowcy.

PAP: W jaki sposób dziś pamięta się o zbrodni wołyńskiej na Ukrainie?

Prof. Grzegorz Motyka: Wśród elit ukraińskich jest dosyć szeroko rozpowszechniony pogląd, że w latach 1943-1945 doszło do konfliktu zbrojnego między polskimi i ukraińskimi formacjami podziemnymi. W jego trakcie obie strony jakoby dopuściły się podobnych zbrodni, i choć "polskich ofiar mogło być faktycznie więcej", to jednak ciężar win rzekomo był symetrycznie rozłożony. Problem w tym, że taka wizja jest całkowicie oderwana od historycznych faktów. Owszem, można mówić o konflikcie między polskim a ukraińskim podziemiem, ale do jego eskalacji doprowadziła prowadzona przez ukraińskich nacjonalistów planowa i zakrojona na gigantyczną skalę czystka etniczna wobec Polaków. OUN i UPA z góry założyła, że czystkom będą towarzyszyły masowe mordy polskich mężczyzn, kobiet i dzieci, co w mojej ocenie nadało im ludobójczy charakter.

Natomiast celem polskich akcji zemsty było wymierzenie na oślep odwetu na ukraińskiej społeczności, bez patrzenia na to, czy ktoś sympatyzuje z UPA, czy nie. Chodziło także o to, aby zastraszyć ludność ukraińską, by ta nie popierała UPA. Było to, nawiasem mówiąc, kompletnie nieskutecznie i przyniosło skutek dokładnie odwrotny od zamierzonego.

PAP: Dzisiaj dla ukraińskiej pamięci ważne jest przedstawianie Ukraińskiej Powstańczej Armii jako formacji antysowieckiej. W filmie Smarzowskiego nie ma jednak ukazanych walk UPA z Sowietami.

Prof. Grzegorz Motyka: Rzeczywiście widzowie nie obejrzą walk UPA ani z Sowietami ani z Niemcami, bo przecież UPA walczyła także z oddziałami niemieckimi. W scenariuszu w ciekawy sposób został zawarty obraz relacji polsko-sowiecko-ukraińskich, ale z powodów niezależnych od twórców te sceny nie zostały zrealizowane. Na pewno jest to doskonały temat na wielki film dla strony ukraińskiej.

Jednak nie zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że w tym filmie nie pokazano zbrodni totalitaryzmu. Możemy przecież zobaczyć deportacje z lutego 1940 r. w głąb ZSRS, jak również wstrząsające sceny zagłady Żydów. Kontekst okupacji, zarówno niemieckiej, jak i sowieckiej, został trafnie uchwycony: pokazano bowiem wydarzenia, które pośrednio doprowadziły do masowego mordu na Polakach w 1943 r. Zbrodnie Niemców i komunistów miały demoralizujący wpływ na miejscową ludność.

PAP: W pana najnowszej książce "Wołyń '43", która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego, analizuje pan przyczyny okrucieństwa strony ukraińskiej wobec Polaków na południowo-zachodnich kresach dawnej II Rzeczypospolitej. Ten sam problem natury zła porusza Smarzowski. Wobec zbrodni wołyńskiej stosuje się czasami określenie - genocidium atrox, czyli że było to ludobójstwo okrutne, wręcz dzikie. Skąd zatem to okrucieństwo?

Prof. Grzegorz Motyka: To pytanie było jednym z najczęstszych, które zadawali czytelnicy mojej poprzedniej książki "Od rzezi wołyńskiej do akcji Wisła". Doszedłem zatem do wniosku, że warto ten problem omówić w kolejnej rozprawie poświęconej zbrodni wołyńsko-galicyjskiej. Moim zdaniem, zbyt łatwo obciąża się odpowiedzialnością za te zbrodnie ogół zachodnioukraińskich chłopów. W Polsce za takim przekonaniem nierzadko kryje się wspomniana już stereotypowa wizja "Ukraińca-rezuna", tymczasem na Ukrainie ówczesne okrucieństwo tłumaczy się niskim poziomem kultury miejscowych chłopów oraz głębokim poczuciem krzywdy jakich mieli oni doznawać ze strony Polaków.

Prawda jest jednak inna. Okrutny charakter tej zbrodni został starannie zaplanowany przez jej organizatorów. Dokonanie mordów za pomocą siekier czy wideł, było z jednej strony technicznie łatwiejsze, bo broni i amunicji UPA nie miała zbyt wiele. A z drugiej strony w ten sposób tworzono wrażenie, jakoby zbrodnie były efektem buntu zniewolonej ludności ukraińskiej wobec swoich polskich sąsiadów. Dzięki temu "przykrywano" zorganizowany charakter działań UPA. To dlatego Armia Krajowa do lipca 1943 roku, czyli do kulminacji rzezi, łudziła się, że morderstwa na Polakach mają przejściowy charakter, i że można je powstrzymać za pomocą negocjacji.

PAP: Czyli to nie była nienawiść?

Prof. Grzegorz Motyka: Sprawcy po prostu wypełniali rozkazy, nawet jeśli mieli co do nich osobiste wątpliwości. Gdy się czyta dokumenty OUN widać w nich, że jej członkowie mieli świadomość tego, że dokonują rzeczy strasznych. Można też dostrzec, iż członkowie OUN i UPA mieli kłopot z wytłumaczeniem ukraińskiej ludności, dlaczego należy zabijać polskich sąsiadów. Ukraińcy generalnie sympatyzowali z ideą niepodległego państwa, ale jednocześnie z pewnym dystansem odnosili się do antypolskich czystek, których sensu nie dostrzegali.

PAP: Dlaczego na Ukrainie gloryfikuje się ludzi OUN i UPA, skoro są oni odpowiedzialni za śmierć ok. 100 tys. polskich mężczyzn, kobiet i dzieci?

Prof. Grzegorz Motyka: Dlatego, że ludzie OUN i UPA zorganizowali wobec Związku Sowieckiego potężny ruch oporu, który trwał aż do początku lat 50. Wołyń i Galicję Wschodnią dotknęły wówczas masowe represje wobec ludności ukraińskiej. Ogarnęły one około 500 tys. Ukraińców, czyli co dziesiątą osobę na zachodzie Ukrainy. Według oficjalnych danych sowieckich, ponad 150 tys. Ukraińców zostało wówczas zabitych. Pamięć o tych niezwykle ciężkich doświadczeniach przetrwała na zachodzie Ukrainy pielęgnowana po cichu z pokolenia na pokolenie.

UPA na sowietyzowanej Ukrainie odgrywała po wojnie podobną rolę jak polscy Żołnierze Wyklęci, czyli nasze antykomunistyczne podziemie niepodległościowe. Dlatego na Ukrainie zaraz po uzyskaniu niepodległości zaczęto pielęgnować legendę UPA, jako formacji walczącej o wolność. Ukraińcom trudno dziś przyjąć do wiadomości, że duża część osób, które z takim poświęceniem walczyły o niepodległą Ukrainę, wcześniej dopuszczała się masowych zbrodni na ludności polskiej.

PAP: A czy w dyskusji o ocenę zbrodni wołyńskiej jest jakiś argument strony ukraińskiej, który w Polsce powinno się poważnie rozważać?

Prof. Grzegorz Motyka: Polscy historycy uważnie czytają ukraińskie prace i jeśli odrzucamy wypływające z nich wnioski, to po uważnej lekturze i krytyce argumentów, które za nimi stoją. Sam wielokrotnie cytuję książki wydane przez kolegów ukraińskich, o ile przynoszą nowe ustalenia. Problem raczej tkwi w tym, że na Ukrainie z taką samą pieczołowitością nie są czytane polskie publikacje naukowe. Łatwo zauważyć, że polemika z polskimi twierdzeniami ma często charakter publicystyczny, a nie naukowy. Podam przykład. W archiwach są dziesiątki dokumentów podziemia OUN i UPA, które potwierdzają zorganizowany charakter zbrodni wołyńsko-galicyjskiej, ale ukraińscy badacze w swoich pracach odnoszą się jedynie do niektórych z nich, formułując na tej wątłej podstawie źródłowej daleko idące wnioski.

Pomimo to uważam, że ten polsko-ukraiński konflikt pamięci można rozwiązać. W Polsce z pewnością nie możemy zrezygnować z oczekiwania, by Ukraińcy potępili zbrodnie UPA. Należy się też upominać o to, by Ukraińcy jasno wskazali, bez eufemizmów, że to UPA jest odpowiedzialna za śmierć tysięcy polskich cywilów.

Jednak powinniśmy w Polsce zrozumieć, że koniec końców to sami Ukraińcy muszą ocenić, kim dla nich są członkowie OUN i UPA: zbrodniarzami, bohaterami bez skazy, czy też postaciami tragicznymi. Wcześniej czy później, koledzy ukraińscy staną przed koniecznością odpowiedzi na pytanie, co w historii tej formacji jest ważniejsze: masowe zbrodnie na Polakach czy powojenna pełna poświęcenia walka z Sowietami.

Rozmawiał Norbert Nowotnik

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy