"Ratunek Żydom niosły dziesiątki tysięcy Polaków"

Porównując liczbę uratowanych do liczby członków rodzin, które udzieliły Żydom pomocy, twierdzę, że liczba ratujących na terenie całej Polski wynosi kilkadziesiąt tysięcy osób – mówi PAP dr hab. Grzegorz Berendt, historyk z Uniwersytetu Gdańskiego, zastępca dyrektora Muzeum II Wojny Światowej, członek Rady Programowej Żydowskiego Instytutu Historycznego.

Porównując liczbę uratowanych do liczby członków rodzin, które udzieliły Żydom pomocy, twierdzę, że liczba ratujących na terenie całej Polski wynosi kilkadziesiąt tysięcy osób – mówi PAP dr hab. Grzegorz Berendt, historyk z Uniwersytetu Gdańskiego, zastępca dyrektora Muzeum II Wojny Światowej, członek Rady Programowej Żydowskiego Instytutu Historycznego.

Polska Agencja Prasowa: Okupowana Polska była krajem, w którym za jakąkolwiek pomoc Żydom groziła kara śmierci. Jest pan jednym z autorów "Rejestru faktów represji na obywatelach polskich za pomoc ludności żydowskiej w okresie II wojny światowej". Czy na podstawie zgromadzonych dokumentów jesteśmy w stanie oszacować liczbę osób zamordowanych lub ukaranych w inny sposób za pomoc Żydom?

Dr hab. Grzegorz Berendt: Liczby, które od ponad trzydziestu lat pojawiają się w różnych publikacjach naukowych i popularnonaukowych, wahają się od 700 do ponad 1000 osób zamordowanych z powodu pomocy Żydom. Dotąd udało się zweryfikować dolną granicę tych szacunków. Są to osoby, które poniosły śmierć w swoich domach lub ich bezpośrednim sąsiedztwie podczas pokazowych egzekucji oraz w obozach koncentracyjnych i więzieniach na skutek wycieńczenia lub celowego mordu. Według naszej dzisiejszej wiedzy możemy więc mówić o co najmniej kilkuset osobach zamordowanych na całym obszarze okupowanej Polski. Pamiętajmy, że terytorium przedwojennego państwa było podzielone na kilka obszarów administracyjnych stworzonych przez niemieckich okupantów. Kara śmierci wprowadzona aktem prawnym obowiązywała wyłącznie na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Na pozostałych terenach, szczególnie na wschodzie, stosowano praktykę karania śmiercią w przypadku stwierdzenia faktu pomocy Żydom, mimo że nie znamy z tego obszaru żadnej normy prawnej, która pozwalałaby na takie działania. W Generalnym Gubernatorstwie takie zbrodnie były wsparte przepisem wydanym w połowie października 1941 r. przez generalnego gubernatora Hansa Franka. Jego podwładni przypominali o nim w kolejnych latach, wydając miejscowe akty prawne.

Reklama

PAP: Można więc powiedzieć, że decyzja o zastosowaniu kary śmierci zależała często od arbitralnej decyzji oficera niemieckiego?

- Niejednokrotnie tak było. Należy jednak wprowadzić pewne rozróżnienie. Jeżeli osoba udzielająca Żydom pomocy trafiła na posterunek "granatowej" policji lub innej policji pomocniczej (ukraińskiej, białoruskiej czy litewskiej) a następnie policji lub żandarmerii niemieckiej, to jej losy mogły potoczyć się dwojako: albo była mordowana w miejscu, w którym żyła, albo wszczynano proces przed specjalnym sądem niemieckim. W drugim przypadku zapadały różne wyroki, albo zasądzano karę śmierci, albo pozbawienia wolności. Ze znanych nam akt rozpraw sądowych wiemy, że kilkadziesiąt procent z wyroków kierowało skazanego do więzienia lub obozu koncentracyjnego. Część z tych osób zdołało przeżyć niemiecką okupację. Znamy również przypadki z lat 1943-1944, kiedy Hans Frank korzystał z prawa łaski i zamieniał karę śmierci na karę pozbawienia wolności. Nie zawsze więc aresztowanie za pomoc Żydom kończyło się wydaniem wyroku śmierci. Jednak na terenach wiejskich formacje niemieckie dokonywały aktów terroru sprowadzających się do mordowania zarówno ratowanych Żydów, jak i osób udzielających im pomocy. Często robiono to publicznie, spędzano sąsiadów, tak aby ich zastraszyć i zniechęcić do udzielania pomocy Żydom. Te egzekucje-zbrodnie były szeroko komentowane w lokalnych społecznościach.

PAP: Poza pomocą indywidualną dużą rolę w ratowaniu odegrała Rada Pomocy Żydom "Żegota", która powstała pod koniec 1942 r. Nie była to jednak pierwsza próba stworzenia organizacji, której celem byłoby ratowanie ludności żydowskiej przed śmiercią z rąk okupantów.

- We wrześniu 1942 r., niejako pod wpływem tzw. wielkiej akcji likwidacyjnej w getcie warszawskim, powołano Tymczasowy Komitet Pomocy Żydom "Żegota". Przypomnijmy, że od 22 lipca do połowy września 1942 r. z getta w Warszawie wywieziono do ośrodka zagłady w Treblince ok. 300 tys. osób. Bardzo szybko stało się jasne, że celem tych wywózek jest szybkie wymordowanie jak największej liczby ludności żydowskiej. Reakcją na te wydarzenia był słynny apel Zofii Kossak-Szczuckiej ("Protest"), w którym wzywała do udzielania pomocy Żydom. Była ona także jedną z najważniejszych postaci, które doprowadziły do powołania "Żegoty", czyli pierwszego ciała stawiającego sobie za cel pomoc Żydom w gettach i tym, którzy chcieli ratować swoje życie poza murami gett. Można zatem powiedzieć, że pierwsze inicjatywy powołania takiej instytucji konspiracyjnej poprzedzają o kilka miesięcy powstanie Rady Pomocy Żydom przy Delegaturze Rządu RP na Kraj.

PAP: Czy "Żegota" wykorzystywała dotychczas istniejące sposoby ratowania Żydów i nawiązywała kontakty z osobami ukrywającymi osoby pochodzenia żydowskiego?

- Takie działania następowały w sposób oddolny, naturalny. Nie mamy informacji o bardziej instytucjonalnym, planowym docieraniu do osób, które już pomagały Żydom. Działano przez kontakty osobiste w systemie porozumienia łańcuchowego. Łączono pomoc indywidualną i instytucjonalną. Należy jednak podkreślić, że spośród kilkudziesięciu tysięcy Żydów, którzy ocaleli po "aryjskiej stronie", zdecydowana większość przeżyła dzięki pomocy indywidualnej, która nie była związana z Polskim Państwem Podziemnym. Trwające od lat próby oszacowania liczby osób udzielających pomocy Żydom w okupowanej Polsce dają ograniczone rezultaty. Liczba tych, które znamy z nazwiska, nie przekracza 10 tys. Nazwisk tysięcy innych osób najpewniej już nie poznamy, ponieważ pozostały one anonimowe dla ratowanych, którzy ocaleli. Ci ludzie udzielili doraźnej, różnorakiej pomocy, a ocaleni wspominając o tym, nie podali informacji szczegółowych, które pomogłyby pomóc w ustaleniu danych ludzi ryzykujących życie dla pomocy ofiarom niemieckich prześladowań. Ponadto na terenach byłego Związku Sowieckiego do 1991 r. praktycznie nie zajmowano się zagadnieniem pomocy i wiedza o niej odeszła wraz ze śmiercią zarówno ratujących, jak i ratowanych, już po zakończeniu niemieckiej okupacji. Porównując liczbę uratowanych do liczby członków rodzin, które udzieliły Żydom pomocy, twierdzę, że liczba ratujących na terenie całej Polski wynosi kilkadziesiąt tysięcy osób. Można nadmienić, że nie wszyscy członkowie rodzin udzielających pomocy zostali wyróżnieni tytułem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Zdecydowały o tym różne kryteria brane pod uwagę w różnych okresach przez komisję Yad Vashem podejmującą stosowne decyzje. Dlatego bardzo dobrą decyzją władz polskich jest nagradzanie we własnym zakresie osób, które niosły bezinteresowną pomoc. W ten sposób uzupełniają się działania instytucji państwowych i Yad Vashem.

PAP: Zupełnie różne były warunki udzielania pomocy i ratowania Żydów na wsiach i w większych miastach...

- To prawda. Do odpowiedzi na wcześniejsze pytanie mogę dodać, że w miastach znacznie rzadziej niż na wsi dochodziło do pokazowych egzekucji za pomoc Żydom, których celem było zastraszenie ludności. Nie wiemy, dlaczego tak się działo. Być może wyjaśnienie jest związane z tym, że Niemcy mieli świadomość, iż zbiegli Żydzi szukają schronienia w lasach i w chłopskich zagrodach. Skądinąd w obu przypadkach nie przetrwaliby bez pomocy chrześcijan. Wracając do pana pytania, na terenach wiejskich nieco łatwiej było udzielać pomocy, ponieważ był łatwiejszy dostęp do żywności. W mieście trudniejsze było również przygotowanie kryjówki. Można sobie wyobrazić, ile zachodu wymagało urządzenie w wielorodzinnym, murowanym domu miejsca, które mogłoby się stać schronieniem. Pamiętajmy też, że polskie miasta były zagładzane przez okupantów. Przydziały żywności po relatywnie niskich cenach urzędowych były głodowe. Aby przetrwać, nie tylko Żydzi, lecz także miliony chrześcijańskich mieszkańców miast musiały zdobywać żywność na czarnym rynku. Tam ceny były horrendalne. W związku z tym zdobycie pieniędzy tylko na utrzymanie własnej rodziny było ogromnym wysiłkiem. Cóż dopiero dla kolejnych osób.

PAP: Czy można powiedzieć, że w miastach większa liczba osób przyczyniała się do przetrwania jednego Żyda lub jednej żydowskiej rodziny? Czasami w ich ratowaniu mogło uczestniczyć nawet kilkanaście osób lub całych rodzin...

- Zarówno w miastach, jak i wsiach mamy do czynienia z dwiema sytuacjami. Część osób przeżyła dzięki łańcuchowi pomocy. W jednym przypadku ocalony mówił, że wraz ze swoją matką przeszedł przez około 60 mieszkań. Jest to przypadek skrajny. Na drugim biegunie spotykamy sytuację, w której Żydzi wchodzili w porozumienie z chrześcijanami (Polakami, a na wschodzie Białorusinami, Litwinami, Ukraińcami) i po opuszczeniu getta trafiali do przygotowanych kryjówek, w których, dzięki pomocy gospodarzy lub właścicieli mieszkań i własnej wytrzymałości psychicznej i fizycznej byli w stanie przetrwać do końca niemieckiej okupacji. Nikt do tej pory nie rozstrzygnął, jaką część wśród przypadków pomocy stanowiły te dwa scenariusze niesienia pomocy.

PAP: Często podkreśla się, że największe szanse przetrwania mieli Żydzi zamieszkujący te obszary okupowanej Polski, w których związki z Polakami były najsilniejsze.

- Duży wpływ na owe związki miały procesy asymilacyjne zachodzące jeszcze przed 1914 r. Należy zauważyć, że miastami, w których był relatywnie duży odsetek ludności wyznania mojżeszowego deklarującej język polski jako ojczysty, były Kraków, Lwów i Warszawa. Niewątpliwie na terenie dawnego zaboru austriackiego znacznie większa liczba tych osób poznawała język polski w szkole jeszcze przed 1914 r. i stawał się on dla nich już wtedy językiem oswojonym, często równoprawnym z językiem jidysz. Ale nie uważam, że to stopień akulturacji był głównym czynnikiem sprzyjającym pomocy i przetrwaniu. Za daleko istotniejsze uważam relacje łączące ludzi przed II wojną światową. Na terenach wiejskich, gdzie występowały intensywne kontakty między żydowskimi rzemieślnikami, kupcami, czy lekarzami żydowskimi a miejscową ludnością chrześcijańską nawet osoba mająca tzw. zły wygląd i mówiąca z akcentem mogła ocaleć dzięki wsparciu sąsiadów, którzy nie zapomnieli o dawnych więziach i swoich ludzkich powinnościach wobec bliźniego. W tych przypadkach o ocaleniu decydowała ofiarność i odwaga sąsiadów, a nie stopień akulturacji. Pamiętajmy, że mimo wszystkich czynników sprzyjających walce o przetrwanie, takich jak dobra znajomość języka polskiego, "dobry, aryjski" wygląd oraz krąg polskich przyjaciół, na koniec decydował jeszcze jeden czynnik: łut szczęścia. Przejawiał się on na różne sposoby, ale szczęście było niezbędne do przetrwania. Można było mieć wszystkie wymienione cechy, umiejętności, być w pełni zasymilowanym, ale nieszczęśliwy traf sprawiał, że ukrywający i tak był wykryty przez oprawców i mordowany. Niekiedy ten nieszczęśliwy traf przyjmował postać dawnego znajomego, sąsiada, który z sobie znanych powodów wydawał napotkanego Żyda w ręce Niemców.

PAP: Wielu badaczy podkreśla również, że Niemcy zdając sobie sprawę z bliskich związków Polaków i Żydów, dążyli do wykopania jak najgłębszych przepaści między przedstawicielami dwóch społeczności. Jakimi metodami posługiwali się, dążąc do tego celu?

- Uważam, że polityka niemiecka realizowana na terenie okupowanej Polski w pełni realizowała rzymską zasadę "dziel i rządź", zasadę stosowaną przy zarządzaniu ludnością na podbitych terenach. Filozofia polityki "dziel i rządź" sprowadzała się do instrumentalnego traktowania obywateli RP, którzy w różny sposób mieli służyć realizacji niemieckich celów państwowych. Po agresji z 1 września 1939 r. Niemcy zaczęli wbijać klin i podżegać różne grupy miejscowej ludności przeciwko sobie - etnicznych Niemców przeciw Polakom i Żydom, Ukraińców przeciwko Polakom i Żydom, Polaków przeciwko Żydom. Niemcy zdawali sobie sprawę, że podsycając dotychczasowe animozje lub kreując nowe konflikty, wygrywają te spory do własnych celów i realizacji swoich interesów. Niemcy już przed wojną analizowali stosunki etniczne w Polsce. W Niemczech ukazywały się liczne publikacje dotyczące tych spraw. Z pozyskaną z nich wiedzą funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa III Rzeszy przybywali do okupowanego kraju i starali się wykorzystywać ją do podsycania nienawiści. Docierali też do osób, które darzyły Żydów nieufnością. Wysiłki te czasami przynosiły rezultaty, chociaż na ogół ludzie odrzucali niemieckie próby wikłania ich w działania antyżydowskie. Z drugiej strony w obliczu natężenia terroru większość bała się angażować w działania pomocowe. Niemcy dążyli do zohydzania Żydów. Nakręcono m.in. propagandowy film dla polskich widzów, którego treść wskazywała, że Żydzi są rzekomo głównymi roznosicielami chorób zakaźnych, takich jak tyfus, a jednocześnie są mniej podatni na zgubne wpływy tych chorób. Żydów przedstawiano także jako osoby zdeprawowane, które stanowią zagrożenie dla dusz ludzi, wśród których żyją. Podobne treści rozpowszechniano przez plakaty, ulotki, wystawy i broszury. Inną metodą propagandową kreowania niechęci do Żydów było wskazywanie ich jako społeczności, której przedstawiciele są odpowiedzialni za wybuch wojny i ponoszą odpowiedzialność za wszystkie wynikające z niej cierpienia. Ten motyw pojawiał się na przestrzeni lat w licznych karykaturach, m.in. przedstawiających kolejno Churchilla, Stalina i Roosevelta z czającymi się za ich plecami demonicznymi postaciami o stereotypowych żydowskich cechach. Takie przedstawienia pojawiały się do końca wojny. Na ich produkcję i rozpowszechnianie przeznaczano znaczne środki.

PAP: Jakimi źródłami posługują się historycy badający zjawisko ratowania Żydów przez ich polskich sąsiadów? Jak wiele pracy pozostaje jeszcze do wykonania?

Dr hab. Grzegorz Berendt: Dla historyka najważniejsze są te źródła, które są wytwarzane w czasie wydarzeń, które opisują. Niestety niemiecka polityka niszczenia dokumentów, które były dowodami zbrodniczych działań, sprawiła, że do naszych czasów przetrwała stosunkowo niewielka ich ilość. Dlatego tak ważne są relacje świadków. Najcenniejsze z nich są te, które powstały stosunkowo krótko po wojnie w warunkach, w których żydowski czy chrześcijański świadek nie obawiał się szeroko przedstawić jak największej ilości informacji. Specyficznym źródłem są dokumenty wytworzone przy okazji procesów sprawców zbrodni dokonanych w czasie niemieckiej okupacji, zarówno Niemców, jak i kolaborantów. Łącząc wiedzę czerpaną z tych wszystkich źródeł, jesteśmy w stanie odtwarzać obraz przeszłości, ale jest to jedynie obraz przybliżony.

Rozmawiał Michał Szukała (PAP)

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy