Słynny żydowski "łowca nazistów" rabował w Radomiu

Określający się mianem "łowcy nazistów" legendarny izraelski tropiciel niemieckich zbrodniarzy Tuwia Frydman, w powojennej Polsce był funkcjonariuszem Urzędu Bezpieczeństwa i miał na koncie napaść rabunkową w Radomiu. Zastraszając, chciał przejąć ukryte przez Żydów w jednym z radomskich domów mienie.

Losy Tuwii Frydmana, Tuviah Friedmana czy też Tadeusza Jasińskiego, bo pod takim nazwiskiem figurował jako funkcjonariusz komunistycznego Urzędu Bezpieczeństwa, pokazują, jak zawiłe były życiorysy ludzi, którzy przeżyli II wojnę światową i Zagładę. Urodzony w 1922 roku w Radomiu Tuwia Frydman w trakcie niemieckiej okupacji doświadczył koszmaru życia w getcie, horroru obozu koncentracyjnego, wreszcie był świadkiem śmierci najbliższej rodziny. Sam cudem ocalał. Gdy uciekający przed Sowietami w 1944 roku Niemcy ewakuowali fabrykę broni, Frydman ukrył się w kryjówce w kotłowni. Dzięki temu udało mu się uniknąć niemal pewnej śmierci, co spotkało wielu przymusowych pracowników fabryki.

Reklama

Gdy wrócił do Radomia, zastał zgliszcza przedwojennego żydowskiego świata - w 1939 roku w tym 90-tysięcznym wówczas mieście żyło ponad 25 tysięcy Żydów. "Synagoga stała, ale nie było tam nikogo. Nigdzie, gdzie kogokolwiek znałem, nie było nikogo. Domy stały, moich nie było" - wspominał w rozmowie z Renatą Metzger. Wszystko to wykreowało w nim wręcz obsesyjną wolę ścigania i bezwzględnego karania odpowiedzialnych za Holocaust i cierpienie Żydów w czasie okupacji. Bez względu na narodowość.

Jak pisze w książce "Po Zagładzie. Stosunki polsko-żydowskie 1944-1947" amerykański historyk polskiego pochodzenia profesor Marek Jan Chodakiewicz, Frydman po wojnie działał w nielegalnej organizacji o wszystko mówiącej nazwie Nekama (Zemsta), której ofiarami były osoby rzekomo krzywdzące Żydów w czasie wojny, zarówno Niemcy, jak i prawdopodobnie Polacy. A realia roku 1945 na ziemiach polskich, gdzie panowało prawo silniejszego przy jednoczesnym znikomym istnieniu jakichkolwiek struktur państwowych, sprzyjały działaniu zbrojnych bojówek i wymierzaniu sprawiedliwości bez wyroku sądowego, na własną rękę.

Frydman, dzięki podrobionym dokumentom, przyjął nazwisko Tadeusz Jasiński i postanowił wstąpić do milicji, skąd później trafił do Urzędu Bezpieczeństwa. Jako funkcjonariusz został wysłany do Gdańska, gdzie - jak mówił w wywiadzie - "oczyszczał miasto z Niemców, robił selekcję". W rozmowie z Renatą Metzger przyznał, że przeprowadzana przez niego "selekcja" często miała arbitralny charakter. "[Wskazywałem] kto był w policji, SS, albo który mi się nie spodobał. Takie miałem widzi mi się, a bo co?" - oznajmił. Jako ubek Frydman katował zatrzymanych. "Biłem po mordzie [Niemców]. Jak mnie kiedyś bili. Oj, dobrze było przywalić. Brałem odwet. Za ojca, za matkę, za siostrę, za braciszka, za wszystkich moich wymordowanych" - wspominał.

Z Gdańska pochodzi też inne wspomnienie, gdy z innymi funkcjonariuszami odkrył miejsce kaźni niemieckich ofiar. "Pomieszczenie było pełne nagich ciał. W kolejnym znajdowały się rozciągnięte na deskach ludzkie skóry. obok znajdował się niewielki budynek zamknięty na wielką kłódkę. Włamaliśmy się tam i odkryliśmy piec, przy pomocy którego Niemcy eksperymentowali nad produkcją mydła z ludzkiego tłuszczu" - czytamy w "The Hunter".

Frydman ścigał nie tylko odpowiedzialnych za Holocaust Niemców i polskich szmalcowników, ale również Żydów. Na celowniku "łowcy" znalazł się między innymi naczelny lekarz i prezes radomskiego Judenratu Naum Szenderowicz, który miał dopuścić się nadużyć kosztem Żydów z getta w Radomiu. Jak pisze Łukasz Krzyżanowski w "Domu, którego nie było", na Szenderowiczu "ciążyło piętno zdrajcy". W oskarżeniu lekarza czynny udział brał właśnie Frydman, który miał prywatne porachunki z Szenderowiczem, uznając go za winnego śmierci matki i siostry Itki, które zamordowali Niemcy w obozie koncentracyjnym.

Dodatkowo, według zeznań Beli Frydman, innej siostry Tuwii, lekarz miał ją spoliczkować i poniżyć, powziął również próbę wykorzystania seksualnego kobiety. Sam Tuwia stawiał takie zarzuty Szenderowiczowi: "Pił wódkę u siebie w domu z Untersturmfuhrerem [Hansem] Schippersem zwanym katem getta radomskiego". W książce "The Hunter" wspominał, że "przysiągł" siostrze "zemstę" i "zabicie" Szenderowicza.

Z powojennym okresem działalności Frydmana na terenie Polski wiążę się jeszcze inna historia, bez wątpienia mniej chwalebna dla "łowcy nazistów". W trakcie urlopu czerwcu 1945 roku jako ubek Jasiński, Frydman przyjechał do rodzinnego Radomia, gdzie dokonał - jak pisze Łukasz Krzyżanowski w "Domu, którego nie było" - "samowolnie zainscenizowanej rewizji" mieszkania niejakiego Jana [Mariana] Zaremby, a mówiąc wprost - dokonał napadu rabunkowego. Jak możemy dowiedzieć się ze znajdujących się w gdańskim Instytucie Pamięci Narodowej akt Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych, lokatora mieszkania zastraszył ubecką legitymacją, mówiąc: "To oznacza jak niemieckie Gestapo" i wykorzystując pełnioną funkcję, zaszczuł i przesłuchał napadniętego, pytając go między innymi o "przynależność organizacyjną i źródła dochodu". Następnie oświadczył, że w "mieszkaniu jest zakopana broń i że on przyszedł wraz z kolegą ją wykopać".

Jaki był prawdziwy powód napaści? Frydman dostał "cynk" od - jak czytamy w jego zeznaniach - "jakiś panienek", że w lokalu, w którym przed likwidacją radomskiego getta mieszkała żydowska rodzina, znajdują się ukryte skrzynie z futrami. Napad nie powiódł się, gdyż udaremnił go mieszkający w sąsiedztwie milicjant, który dodatkowo zdołał zatrzymać uciekającego Frydmana. Nie na długo - Tuwia zdołał zbiec, a później wyjechał z Polski. Celem była Palestyna i tworzące się tam państwo izraelskie. Nie dotarł jednak na Bliski Wschód. W Wiedniu zaangażował się w działalność, którą prowadził w Polsce - "polował" na nazistów. Czynił to niezwykle skutecznie. Dzięki jego działaniom do 1952 roku na terenie Europy zdołano ująć ponad dwustu ukrywających się przed wymiarem sprawiedliwości niemieckich zbrodniarzy.

Po wyjeździe do Izraela Frydman został zatrudniony przez Yad Vashem. Zwolniono go jednakl za zbytnie koncentrowanie się w pracy na poszukiwaniu zbrodniarzy wojennych. Jak argumentowano, celem organizacji było dokumentowanie Holocaustu, a nie pomoc w wymierzaniu sprawiedliwości. W 1957 roku Frydman podjął działalność na własną rękę w założonym przez siebie Institute of Documentation for the Investigation of Nazi War Crimes, dalej tropiąc ukrywających się nazistów i naciskając na rządy państw w udzielaniu mu pomocy w ściganiu niemieckich zbrodniarzy. Najbardziej zależało mu na ujęciu ukrywającego się Adolfa Eichmanna, jednego z głównych architektów Holocaustu. Udało mu się wytropić zbrodniarza w tym samym czasie, gdy na jego trop natrafiły już izraelskie służby. Jednak ustalenia Frydmana były niezwykle pomocne w skazaniu Eichmanna - w czasie procesu w 1961 i 1962 roku korzystano z zebranych w Institute of Documentation for the Investigation of Nazi War Crimes materiałów dotyczących Zagłady.

Jak pisał "The Washington Post", Frydman w przeciwieństwie do słynnego "łowcy nazistów" Szymona Wiesenthala, działał "w cieniu", a "życie poświęcił postawieniu oprawców przed wymiar sprawiedliwości". Jeden z żydowskich prokuratorów ścigających niemieckich zbrodniarzy wojennych powiedział o nim, że był "niestrudzony, czasami bezczelny i nawet nieumiarkowany w wyrażaniu potrzeby zadośćuczynieniu sprawiedliwości w imieniu ofiar nazistowskich zbrodni".

Urodzony w 1922 roku w Radomiu Tuwia Frydman zmarł w 2011 roku w Hajfie w Izraelu. Za sprawą jego uporu i stanowczości ujęto ponad 250 niemieckich zbrodniarzy wojennych. 

Artur Wróblewski

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy