Wnuczka hitlerowskiego zbrodniarza: Mój dziadek by mnie zastrzelił

Jennifer Teege w wieku 38 lat dowiedziała się, że jej dziadek był hitlerowskim zbrodniarzem, znanym z okrucieństwa komendantem obozu w Płaszowie. Swoje doświadczenia opisała w książce "Amon. Mój dziadek by mnie zastrzelił", która właśnie ukazała się w Polsce.

PAP: Jak dowiedziała się Pani o tym, kim był dziadek?

Jennifer Teege:  - Zupełnie przypadkowo. Nie miałam niemal żadnej wiedzy o swoich korzeniach, ani ze strony matki, ani ze strony ojca, który był nigeryjskim studentem. Moja mama miała z nim przelotny romans, ale nie była w stanie mnie wychowywać. Oddała mnie do domu dziecka, potem wychowywałam się w rodzinie zastępczej. Raz na jakiś czas spotykałam się z mamą, czasem spędzałam czas z babcią, wiedziałam więc, jak wyglądają, ale nigdy nie powiedziały mi ani słowa o dziadku.

Reklama

- Pewnego dnia, szperając w bibliotece w centrum Hamburga, w dziale psychologicznym trafiłam na przypadkowo tam zostawioną książkę historyczną zatytułowaną "Musiałam przecież kochać mojego ojca, prawda?". Na okładce widniało nazwisko mojej mamy, w środku znalazłam zdjęcia babci. Tak dowiedziałam się, że moim dziadkiem był Amon Goeth, komendant obozu koncentracyjnego w Płaszowie, który zwykł strzelać do więźniów dla rozrywki. Miałam wtedy 38 lat.

Jak Pani zareagowała na tę informację?

- Na początku był szok i niedowierzanie, ale wszystko się zgadzało - i zdjęcia i nazwiska. Musiałam to przyjąć do wiadomości. Już wcześniej czułam, że z moją biologiczną rodziną jest coś nie w porządku. Mama nie była w stanie opiekować się mną, nie czułam jej miłości. W rzadkich wypadkach, gdy zapraszała mnie do siebie, ciągle nasłuchiwałam, czy nie wraca do domu jej mąż, który bywał agresywny. Bardzo się go bałam. Babcię z kolei kochałam, czułam się przy niej bezpieczna. Była piękną i elegancką kobietą, otwartą, kolor mojej skóry nie stanowił dla niej problemu. I teraz musiałam przyjąć do wiadomości, że moja kochana babcia przez dwa lata żyła w domu na skraju obozu koncentracyjnego i nie mogła nie wiedzieć, co się tam dzieje.

- Nigdy nie zdystansowała się wobec mojego dziadka, który został osądzony i powieszony w 1945 roku. Przeciwnie, do końca mówiła o nim z miłością, wspominała krótki czas, który spędzili razem, jako najpiękniejszy w życiu. Wiem o tym, bo widziałam film dokumentalny, nakręcony w 1983 roku, w którym babcia o tym opowiada. Dzień po nakręceniu tego filmu babcia popełniła samobójstwo.

Czy szukała Pani w sobie podobieństwa do dziadka?

- Nie musiałam szukać - jestem do niego podobna, mimo mojej ciemnej skóry. Jestem bardzo wysoka, jak on, mam podobny nos, wykrój oczu. Pierwsze miesiące po tym, jak dowiedziałam się, kim był, przeleżałam w ciężkiej depresji. Nie wiedziałam, co zrobić z tą informacją. Tak się złożyło, że studiowałam w Izraelu i mam tam wielu bliskich przyjaciół. Nie miałam pojęcia, jak przekazać im te wieści, czułam jednak, że nie mogę tego zataić. Ale miałam też świadomość, jak bardzo się od dziadka różnię. Tak ułożyło się moje życie, że mogę o sobie myśleć jako o osobie pozbawionej uprzedzeń, pełnej empatii wobec ludzi, żywo reagującej na krzywdę innych.

- Myślę, że mój dziadek, gdyby poznał moje poglądy, to by mnie zastrzelił. Uporać się z tym wszystkim pomogła mi terapia i upływ czasu. Nie sądzę, żeby człowiek powinien się wstydzić za swoich przodków. Myślę, że każdy ma pewne genetyczne predyspozycje, ale to, kim jest w życiu, zależy od niego. To ty decydujesz, kim jesteś, a nie twoje geny.

Jak poznawała pani prawdę o dziadku?

- Wcześniej widziałam film "Lista Schindlera", w którym znalazła się scena, gdy Amon Goeth strzela z balkonu swojej willi do więźniów, po prostu dla rozrywki. Czytałam co tylko się dało o obozie w Płaszowie. Pojechałam do Krakowa i spotkałam się z kobietą, która była służącą w domu dziadka, pamiętała moją babcię. Ale ja dziadka nigdy przecież nie poznałam, był i jest dla mnie pewnego rodzaju fantomem, zbiorem wyobrażeń. O wiele ważniejsza dla mnie była wiedza o mojej babci, która była mi bliska. To zaakceptowanie prawdy na jej temat - że przez dwa lata żyła w luksusie na skraju obozu koncentracyjnego, że morderca i oprawca był miłością jej życia - to chyba okazało się dla mnie najtrudniejsze do przyjęcia.

Czy żałuje Pani, że poznała prawdę?

- Absolutnie nie. To było bardzo trudne doświadczenie, ale teraz wreszcie wiem, kim jestem, jakie są moje korzenie. Każdy człowiek ma do tego prawo, to bardzo ważna wiedza. Lepiej rozumiem samą siebie. Przez lata zmagałam się z depresją i paradoksalnie to właśnie konfrontacja z przeszłością mojej rodziny pomogła mi się z nią uporać. Zyskałam korzenie i to doświadczenie było zarówno bardzo bolesne jak i wyzwalające.

Geny, które przekazał Pani dziadek, nie należały tylko do niego. Wyrósł w jakiejś rodzinie, byli w niej na pewno także normalni, a może nawet szlachetni ludzie.

- Szukałam informacji o rodzinie Amona Gotha. Pochodził z Wiednia, jego rodzice byli drukarzami. Szukałam w historii rodzinnej jakiejś traumy, czegoś, co tłumaczyłoby fakt, że najwyraźniej czerpał przyjemność z dręczenie i zabijania ludzi, ale niczego takiego nie znalazłam. To była normalna rodzina. Myślę, że dziadek był synem swojego czasu, swojej epoki. To było całe pokolenie Niemców, którzy uwielbiali siłę i gardzili słabością, zabijali z taką łatwością, jakby myśleli, że każda śmierć ich jakoś wzbogaca. W pewnym momencie chyba przestawali widzieć w swoich ofiarach ludzi. Jak normalnie wychowany człowiek może się stać taką bestię? Nie jest to tylko mój problem, bardzo wielu Niemców szuka na nie odpowiedzi.

Czy sądzi pani, że dzieci w jakikolwiek sposób dziedziczą winy dziadków i rodziców?

- Absolutnie nie. Mój dziadek może być symbolem zła, ale to on sam zadecydował, kim się stał. To była jego decyzja i jego odpowiedzialność, tak jak ja jestem odpowiedzialna za to, kim jestem. Nie może być mowy o dziedziczeniu winy. Będąc Niemcem oczywiście dźwigasz na sobie odpowiedzialność, za to, co się działo podczas II wojny światowej, ale odpowiedzialność to nie wina.

Jak sobie z wiedzą o dziadku radzą Pani synowie?

- Powiedziałam im o tym bardzo wcześnie, byli bardzo mali i nie byli w stanie zrozumieć, co to oznacza. Ale sądzę, że taka wiedza jest lepsza od życia w cieniu mrocznej rodzinnej tajemnicy. Po trochu dowiadują się o pradziadku coraz więcej. To są ich korzenie, muszą się nauczyć z tym żyć, tak jak i ja się nauczyłam. Ale wydaje mi się, że dla nich uniesienie tej wiedzy jest dużo łatwiejsze, niż dla mnie, a na pewno - niż było dla mojej matki, która cały czas zmaga się z postacią ojca. upływ czasu robi jednak swoje.

Rozmawiała Agata Szwedowicz

--------------------------------------------------------------------------------

Książka Jennifer Teege "Amon. Mój dziadek by mnie zastrzelił" ukazała się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy