Wojciech Korfanty: Polityk niedoceniony

Korfanty przyczynił się do przyłączenia części Górnego Śląska do Polski. Dzięki temu odrodzone państwo stanęło na własnych nogach pod względem gospodarczym, co ma również wymiar polityczny – mówi dr hab. Grzegorz Bębnik, historyk z katowickiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. 145 lat temu, 20 kwietnia 1873, urodził się Wojciech Korfanty.

Wojciech Korfanty urodził się w 1873 r. Czym w czasach jego młodości było poczucie przynależności do polskości i śląskości?

Dr hab. Grzegorz Bębnik: Trudno wówczas mówić o tych dwóch pojęciach w obecnym znaczeniu. Często można usłyszeć, że poczucie przynależności do narodu polskiego było na Górnym Śląsku wartością "importowaną" z Wielkopolski, skąd przychodzili tzw. budziciele polskości. Górnoślązacy w zdecydowanej większości nie identyfikowali się wówczas ani z polskością, ani z niemieckością. Wartością, wokół której ogniskowała się tożsamość tutejszej ludności, by użyć socjologicznej terminologii: "ośrodkiem skupienia", było dominujące na Górnym Śląsku wyznanie, czyli katolicyzm. Był on postrzegany jako wyznanie ludności rodzimej; protestantyzm kojarzono raczej z ludnością miejską, napływowymi Niemcami, którzy stanowili wyższe warstwy społeczne - urzędnicze, wojskowe, kierownicze w licznych śląskich zakładach przemysłowych. Nie do końca słusznie, jako że i tu istniały nieliczne wyspy rodzimej ludności ewangelickiego wyznania, zwłaszcza wokół Kluczborka. Ale właśnie z tą wyraźną wyznaniową polaryzacją, na którą niejako wtórnie nakładało się kryterium językowe, związane były sukcesy katolickiej Partii Centrum, do pewnego czasu mającej na Górnym Śląsku niemalże "rząd dusz". Z drugiej strony, wspólnota i wyznania, i języka (z uwzględnieniem specyfiki górnośląskiego etnolektu, ale to przecież nie w nim, lecz w literackiej polszczyźnie głoszono tu kościelne kazania) z ludnością pobliskiej Galicji czy Kongresówki sprzyjała nawiązywaniu ściślejszych więzi z polskością.

Reklama

Można powiedzieć, że Korfanty w najwcześniejszym okresie działalności naśladował metody i idee Partii Centrum?

- Trudno powiedzieć, by kiedykolwiek był zwolennikiem Centrum. Jego polskość była w jakimś sensie szczególna; jak pisał jego niedawno zmarły biograf Jan F. Lewandowski, "Korfanty został Polakiem, bo chciał". Był to jego świadomy wybór. Tak wyglądały losy polskości na Śląsku. "Zostawali Polakami" ci, którzy ją sobie przyswoili i dobrze się w niej odnajdywali. Poczucie to nie było przyrodzone i bezwiedne; ludzie ci najczęściej nie wzrastali w polskości, lecz niejako ją odkrywali i uznawali za coś swojego, element swojej tożsamości. Dla Korfantego Centrum było więc raczej emanacją niemieckości, mimo że partia ta na kresach Rzeszy usiłowała uchodzić za ugrupowanie ponadnarodowe. Korfanty postrzegał ją jako formację dążącą do powolnego, lecz świadomego zniemczenia rodzimej ludności Górnego Śląska, a już na pewno do zagrodzenia drogi wszelkim polskim wpływom, przenikającym tu na ogół z Wielkopolski. Centrum było więc dla niego organizacją wrogą. Jeśli więc Korfanty na kimś się wzorował, to bez wątpienia na środowiskach narodowej demokracji, będących dla niego pierwszą i chyba najważniejszą szkołą politycznego działania. No i, oczywiście, dołączał do tego swój jego temperament, dzięki któremu szybko stał się rozpoznawalny. Zyskując sobie zresztą tylu przyjaciół, ilu wrogów.

Przełomem w jego aktywności jest uzyskanie mandatu posła do Reichstagu w 1903 r. Jakie postulaty wysuwał podczas prac w niemieckim parlamencie?

- Jego zwycięstwo wyborcze było na Górnym Śląsku wydarzeniem niezwykłym. Wygrał z przedstawicielami Partii Centrum, rodzimymi Górnoślązakami, którzy od lat święcili triumfy parlamentarne, i nikt nie zakładał, aby mogło być inaczej. Zarówno w Reichstagu, jak i rok później w regionalnym Landtagu jako w ogóle pierwszy w historii parlamentarzysta z Górnego Śląska przystąpił do Koła Polskiego zrzeszającego polskich posłów z Wielkopolski i Pomorza. Już samo to było sensacją - dotychczas katoliccy posłowie z tego regionu bez wyjątku zasilali klub Centrum. Drugą rzeczą była parlamentarna działalność Korfantego; w sposób zdecydowany, a nawet jak na owe czasy bardzo ostry, sprzeciwiał się germanizacyjnej polityce państwa niemieckiego czy antypolskiemu ustawodawstwu wyjątkowemu. Więcej - mocno piętnował społeczne stosunki panujące na Górnym Śląsku, nie stroniąc od retoryki typowej na ogół dla socjalistów czy socjaldemokratów. Na pewno w pełni podzielał wówczas postulaty narodowej demokracji, z którą związany był wówczas niemalże organicznie. Ale wrogiem były wówczas dla Korfantego nie tylko niemieckie władze, lecz również to, co uważał za wynaturzenia życia religijnego w regionie, czyli nadmierny w jego opinii wpływ duchowieństwa powiązanego z Centrum na postawy polityczne mieszkańców Górnego Śląska. Korfanty uważał już, że Górnoślązacy są Polakami i należy ich bronić przed próbami wyrugowania z nich ich polskiej tożsamości, mniej czy bardziej uświadomionej.

Jak Korfanty postrzegał szanse na odzyskanie niepodległości po wybuchu I wojny światowej?

- Gdy nastąpił wybuch I wojny, znajdował się na politycznym marginesie. W jego biografii było zresztą kilka momentów, w których znajdował się na szczycie życia politycznego oraz w jego "dolnych rejestrach". Ta utrata znaczenia politycznego była związana z zerwaniem z narodową demokracją. I wojna światowa jest więc dla niego zdarzeniem na tyle "szczęśliwym", że przywróciła go do życia politycznego. Korfanty od początku był bardzo sceptycznie nastawiony do wszystkich awansów, które Niemcy czynili wobec Polaków. Na początku wojny dał się jednak wciągnąć do pewnych działań propagandowych prowadzonych przez niemieckie sfery rządowe, czego później żałował. W miarę rozwoju sytuacji wojennej zdawał sobie sprawę, że Niemcy dążą do klęski i wiązanie się z nimi jest praktycznie równoznaczne z politycznym samobójstwem. Z czasem coraz wyraźniej wchodził w orbitę polskiego życia politycznego. Ostatni okres wojny był dla niego przełomowy. W połowie 1918 r. wystartował w wyborach uzupełniających do Reichstagu. Po uzyskaniu mandatu ponownie związał się z polskimi posłami pochodzącymi głównie z Wielkopolski, orientacji oczywiście endeckiej. W październiku 1918 r. wygłosił w Reichstagu mowę, która uznawana jest za jedno z jego najważniejszych przemówień. Otwarcie zażądał w niej przyłączenia do powstającej Polski powiatów Górnego Śląska, Średniego Śląska, Prus Wschodnich i Zachodnich.

Dlaczego tuż po tym przełomowym przemówieniu Korfanty wyjechał do Poznania?

- Polscy posłowie do Reichstagu oświadczyli wówczas, że czując się obywatelami powstającego państwa polskiego, nie mogą już brać udziału w pracach obcego parlamentu. W Niemczech zresztą odczuwalne było już wówczas rewolucyjne wrzenie, a dwa tygodnie później wybuchła rewolucja. Tymczasem w Poznaniu i całej Wielkopolsce trwały już przygotowania do powstania. W stolicy Wielkopolski ukonstytuował się rodzaj rządu regionalnego, czyli Naczelna Rada Ludowa. W Poznaniu Korfanty był już postacią dobrze znaną z działalności politycznej i publicystycznej. Postrzegano go jako jednego z potencjalnych przywódców zrywu.

W kontekście pierwszych tygodni i miesięcy niepodległości warto zapytać o jego stosunki z Piłsudskim. Kolejne dwie dekady będą naznaczone bardzo ostrym konfliktem Korfantego z obozem piłsudczykowskim.

- Można powiedzieć, że stosunki tych dwóch polityków od początku układały się źle. Kamieniem obrazy w ich stosunkach był fakt przynależności do różnych obozów politycznych. Korfanty był wówczas jednoznacznie kojarzony z obozem endecji. Piłsudski wyrastał z tradycji socjalistycznej, z którą przynajmniej werbalnie zerwał. Do końca życia otaczał się jednak ludźmi związanymi z obozem socjalistycznym. Była to chyba praprzyczyna wszystkich późniejszych sporów. Naczelna Rada Ludowa w Wielkopolsce również była zdominowana przez przedstawicieli endecji. Nie dziwi więc, że gdy Korfanty w końcu listopada 1918 r. przybył do Warszawy, aby negocjować udział Wielkopolan w rządzie ogólnopolskim, przez Piłsudskiego i jego otoczenie był postrzegany jako wróg. Warszawska ulica była jednak w dużej mierze zdominowana przez endecję i uważała go za bohatera. Tarcia były więc nieuniknione, nawet przy najlepszej woli obu stron sporu. Chęci osiągnięcia kompromisu nie było u nikogo. Korfanty był uskrzydlony zwycięstwem w Wielkopolsce i w swoich przemówieniach w typowym dla siebie, bezkompromisowym stylu podsycał nastroje ulicy. Nieprzypadkowe były kąśliwe uwagi premiera Jędrzeja Moraczewskiego, który opisywał, jak "motłoch wyprzęgał konie" z dorożki Korfantego i sam prowadził powóz. Takie sceny rzeczywiście się zdarzały, podobnie jak owacje na cześć Korfantego pod oknami hotelu, w którym się zatrzymał. To wszystko nie mogło się podobać Piłsudskiemu. Nie do zaakceptowania był również ton wypowiedzi, jaki przybrał Korfanty podczas ich rozmów. Polityk ze Śląska raczej stawiał żądania, nie negocjował rozwiązania.

W jaki sposób Korfanty dążył do rozstrzygnięcia sprawy przynależności Śląska. Upatrywał szansy w rozwiązaniu plebiscytowym czy raczej walce zbrojnej?

- Wówczas był daleki od obu tych rozwiązań. Pamiętajmy, że nikt wówczas nie wiedział, jak w szczegółach będą wyglądały decyzje konferencji wersalskiej. Płynące z Paryża informacje wskazywały raczej na zwycięstwo opcji reprezentowanej przez kręgi polityczno-gospodarcze Francji, które dążyły do przyłączenia do Polski wschodnich ziem Rzeszy bez jakiegokolwiek plebiscytu. Chodziło m.in. o Górny Śląsk, czy lepiej - ówczesną prowincję górnośląską, która niemal w całości wraz z pogranicznymi ziemiami tzw. Śląska Średniego miała się stać częścią Polski. Rozwiązanie plebiscytowe pojawiło się w dyskusjach na konferencji pokojowej dopiero później i wywołało nieskrywane niezadowolenie obozu polskiego.

Jednak później III powstanie śląskie Korfanty postrzegał jako manifestację zbrojną zmierzającą do narzucenia korzystnych dla Polski rozwiązań politycznych. Można powiedzieć, że jego plan się sprawdził...

- Tak, choć można powiedzieć, że był to również skutek decyzji podjętych podczas konferencji pokojowej. Były one efektem starań Brytyjczyków; znajdowali się oni pod wpływem opinii polityków niemieckich, którzy argumentowali, że odłączenie od Rzeszy tak rozwiniętego regionu sprawi, iż niemożliwe będzie sprawne spłacenie narzuconych w Wersalu reparacji wojennych. Brytyjczycy obawiali się również, iż nadmierne osłabienie Niemiec spowoduje, że Francja stanie się europejskim hegemonem. Zabezpieczenie przed zdominowaniem kontynentu przez jedno mocarstwo było podstawowym celem dyplomacji brytyjskiej od trzystu lat. To założenie polityki Wielkiej Brytanii wpłynęło na postanowienia pokojowe w sprawie Górnego Śląska, które przewidywały zorganizowanie plebiscytu. Dla polskiego obozu, również Korfantego, była to klęska. Zdając sobie z tego sprawę, przystąpił on do walki plebiscytowej, która toczyła się z użyciem wszelkich dostępnych środków propagandowych. Niemal 60 proc. głosujących opowiedziało się za przynależnością Górnego Śląska do Niemiec, nieco ponad 40 proc. za Polską. Powstaje pytanie, czy taki rezultat był sukcesem, czy porażką strony polskiej. Porównując to do zapowiedzi, oczekiwań, nadziei polskich polityków sprzed plebiscytu, można powiedzieć, że była to klęska. Spodziewano się bowiem jednoznacznego zwycięstwa. Po ogłoszeniu wyników plebiscytu Korfanty, jak każdy klasyczny polityk, oznajmił, że to duży sukces strony polskiej. Od tej pory rozmaitymi sposobami starał się przekuć porażkę w sukces, stwierdzając m.in., że polskie rodziny głosujące za Polską są wielodzietne, więc reprezentują większą liczbę mieszkańców niż mniejsze rodziny niemieckie. Pamiętajmy jednak, jakie były warunki przeprowadzenia tego plebiscytu. Niemiecka policja została wycofana z obszaru plebiscytowego dopiero po sierpniu 1920 r., a miejscowa administracja wciąż pozostawała niemiecka. Region od kilkuset lat znajdował się w obrębie wpływów niemieckich. 40 proc. głosów za przynależnością do państwa, które ponownie dopiero od trzech lat znajdowało się na mapie i z którym związki polityczne Śląsk utracił setki lat temu, można uznać za spory sukces strony polskiej. Postulat walki zbrojnej nigdy natomiast nie był dla Korfantego celem samym w sobie. Po ogłoszeniu wyników plebiscytu działacz ten stawiał wciąż na rozwiązania polityczne. Chciał się przyjrzeć, jak będzie wyglądał podział regionu. Słynna linia Korfantego uznawana była przez Polaków za sprawiedliwe rozstrzygnięcie, lecz była niemożliwa do zaakceptowania przez Niemców, ponieważ oddawała niemal cały górnośląski przemysł w ręce Polaków. Niemcy wiązali wielkie nadzieje z Brytyjczykami i Włochami, którzy dążyli do przyznania Polsce znacznie mniejszej części Górnego Śląska i pozostawienia poza nią większości zakładów przemysłowych; jednak w Polsce znalazłaby się wówczas większość rozpoznanych, nieeksploatowanych jeszcze złóż węgla. Dla Korfantego walka zbrojna miała być przede wszystkim demonstracją zbrojną służącą zaakcentowaniu polskich żądań terytorialnych, a poprzez zajęcie sporych ziem stworzeniu polityki faktów dokonanych.

Przyłączenie części Górnego Śląska witano z wielkim entuzjazmem, Korfanty był przez wiele środowisk uznawany za bohatera narodowego. Mimo to w 1922 r. nie udaje mu się zostać premierem. Jaka była przyczyna jego niepowodzeń na arenie ogólnopolskiej?

- Korfanty, który był niekwestionowanym przywódcą i autorytetem dla polskich mieszkańców Górnego Śląska, na ogólnopolskiej scenie politycznej nie odegrał tak wielkiej roli. W czerwcu 1922 r. otrzymał misję tworzenia nowego rządu. W Sejmie uzyskał większość głosów, ale jego kandydaturze sprzeciwił się naczelnik państwa, który musiał kontrasygnować kandydaturę Korfantego. Piłsudski nie zgodził się na kandydaturę Korfantego i zagroził dymisją, jeśli większość sejmowa miałaby obstawać przy tym polityku. Wpływ na tę sytuację miało niewątpliwie pierwsze spotkanie tych działaczy w 1918 r. i ich wzajemna antypatia. We wspomnieniach Kajetana Morawskiego można przeczytać, że naczelnik wykazywał spore zadowolenie, gdy odmówił nominowania Korfantego na stanowisko premiera. Wydaje się, że ta antypatia polityczna osiągała także wymiar osobisty.

Można powiedzieć, że stosunki pomiędzy tymi politykami przełożyły się na kolejne lata stosunku piłsudczyków do Korfantego, manifestowanego aż do jego śmierci w 1939 r.?

- Tak, choć istnieją również nie w pełni wiarygodne informacje, jakoby Korfanty zabiegając o nominację na urząd premiera, niemalże uniżenie zapewniał Piłsudskiego, że będzie miał on w nim swego najbardziej oddanego współpracownika. Trudno powiedzieć, czy taka deklaracja mogła paść z ust Korfantego.

W kolejnych latach bardzo krytycznie postrzegał działania sanacji...

- Korfanty był wobec sanatorów bardzo krytyczny. Zdarzały się jednak pewne momenty zbliżenia stanowisk. Dawni niepodległościowcy próbowali pogodzić Korfantego i Piłsudskiego, ponieważ nie mieściło im się w głowach, że dwóch tak zasłużonych dla odrodzenia Polski polityków może być tak skrajnie skonfliktowanych. Sporą rolę w takich mediacjach odegrał też biskup katowicki Stanisław Adamski. Największą rafą, o którą rozbijały się próby porozumienia, był wojewoda śląski Michał Grażyński, którego antypatia wobec Korfantego zyskała rozmiary obsesji. Korfanty odpłacał się tu pięknym za nadobne, jednak już same pozostające w jego dyspozycji środki z góry skazywały go na przegraną.

Korfanty zmarł w niezwykle symbolicznym momencie, dwa tygodnie przed wybuchem II wojny. Jego pogrzeb został zbojkotowany przez władze państwowe. Jak kształtowała się pamięć o tym polityku w okresie PRL i jak kształtuje się dziś?

- W PRL Korfanty siłą rzeczy, ze względu na niechęć do obozu sanacyjnego, "wbrew swojej woli" był przedstawiany jako bohater. Do tej roli nadawał się znakomicie, ponieważ pochodził z rodziny robotniczej i był orędownikiem polskości na Górnym Śląsku. Te wątki jego biografii były w PRL wysuwane na plan pierwszy. Pomijano te niewygodne, takie jak afiliacje endeckie i działalność w chrześcijańskiej demokracji, silne przywiązanie do katolicyzmu i postawę jednoznacznie antykomunistyczną. Komunistyczne władze wybierały więc z jego biografii te elementy, które były potrzebne w ówczesnej polityce historycznej. Po 1989 r. z postaci Korfantego swój sztandar uczynił Związek Górnośląski, który w pierwszych latach III RP cieszył się dużymi wpływami w dzisiejszym województwie śląskim. Środowisko to dążyło do ponadnarodowego połączenia wszystkich Górnoślązaków, jednak postać Korfantego jako patrona raczej wykluczała te grupy, które nie utożsamiają się z polską racją stanu. W roku odzyskania niepodległości należy podkreślić, że Korfanty, w mniejszym czy większym stopniu, zawsze był obecny w panteonie ojców niepodległości. Nie jest to zjawisko nowe. Doskonale pamiętam wydawaną w PRL serię pocztówek przedstawiających postacie zasłużone dla niepodległości, wśród których był też Korfanty. Oczywiście, obecny był tam także Julian Marchlewski. Uważam, że postać Korfantego w optyce ogólnopolskiej jest zupełnie niedoceniona i zapomniana. W dużym stopniu odzwierciedleniem tego stanu rzeczy są moim zdaniem żenujące spory wokół budowy pomnika Korfantego w Warszawie. Pojawił się postulat sfinansowania pomnika przez Górny Śląsk, rola stolicy zaś miałaby się ograniczyć do wydzielania miejsca na budowę. Moim zdaniem to sytuacja niezrozumiała. Pomnik Korfantego już dawno powinien stać w Warszawie na poczesnym miejscu, gdyż polityk ten jak żaden inny przyczynił się do przyłączenia części Górnego Śląska do Polski. Dzięki temu odrodzone państwo stanęło na własnych nogach pod względem gospodarczym, co ma przecież i wymiar polityczny. Województwo śląskie było jedynym nowoczesnym zagłębiem gospodarczym, którym ten na wskroś rolniczy kraj dysponował. To rzecz nie do przecenienia. To ze Śląska płynął strumień pieniędzy dla II RP. Gdyby nie przemysł górnośląski i pożyczki udzielane rządowi przez górnośląskich przemysłowców, niemożliwe byłoby choćby sfinansowanie reformy Grabskiego czy potem budowy Centralnego Okręgu Przemysłowego. Korzyści, które po przyłączeniu części Górnego Śląska spłynęły na Polskę, były ogromne. A ojciec tego niewątpliwego sukcesu został, cóż, zepchnięty na daleki plan.

Rozmawiał Michał Szukała (PAP)

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy