"Zapomina się o heroizmie dnia codziennego getta krakowskiego"

Zapomina się o heroizmie dnia codziennego getta krakowskiego, o heroizmie ludzi, którzy zostali pozbawieni dobytku, miejsca zamieszkania, którzy przez całą okupację, dopóki mogli organizowali akcje pomocy dla biedniejszych, słabszych – mówi Katarzyna Zimmerer, autorka "Kroniki zamordowanego świata. Żydów w Krakowie w czasie okupacji niemieckiej".

We wtorek i środę mija 75. rocznica likwidacji przez Niemców getta w Krakowie. Z 8 tys. mieszkańców getta kilka tysięcy zostało deportowanych do niemieckiego obozu KL Plaszow, ok. 2 tysięcy zostało zamordowanych na Umschlagplatz getta - dzisiejszym Placu Bohaterów Getta, pozostali trafili do Auschwitz-Birkenau. Z krakowskiego getta uratowali się m.in. Roman Polański, Ryszard Horowitz z siostrą, Roma Ligocka, Stella Mueller i Miriam Akavia.

PAP: Jak przed wojną wyglądał żydowski Kraków?

Katarzyna Zimmerer: W okresie międzywojennym Żydzi stanowili jedną czwartą mieszkańców Krakowa, czyli ok. 60 tys. Charakterystycznym i najważniejszym ich skupiskiem był Kazimierz, zamieszkany przede wszystkim przez ludność ortodoksyjną czyli religijną. To na Kazimierzu znajdowało i znajduje się do tej pory siedem bardzo istotnych synagog, tam była większość szkół żydowskich, religijnych, zawodowych i ogólnokształcących, takich jak np. gimnazjum hebrajskie przy ul. Podbrzezie. Synagogi znajdowały się także w innych częściach miasta - była synagoga na Grodzkiej, na pl. Matejki. Żydzi, zwłaszcza ci asymilowani, mieszkali w całym mieście. To był przekrój społeczny dokładnie taki sam jak u chrześcijan. Zajmowali się tym, czym się zajmowali pozostali mieszkańcy Krakowa, tzn. jedni byli drobnymi kupcami czy rzemieślnikami, inni profesorami na wyższych uczelniach czy radcami miejskimi. Dwóch wiceprezydentów Krakowa - Juliusz Leo i Józef Sare było Żydami.

Reklama

PAP: Jak układy się relacje Żydów z ludnością polską?

- Bardzo różnie. Ortodoksi w gruncie rzeczy nie mieli żadnych powodów, żeby układać jakiekolwiek relacje poza handlowymi. Wiadomo było, że te towarzyskie związki były niemożliwe, ponieważ Żydzi ortodoksyjni zachowywali pewne absolutnie odrębne zasady. Część Żydów asymilowanych przyjaźniła się z Polakami. Trzeba pamiętać, że od połowy lat 30. wzrasta fala antysemityzmu i np. regularnie wzywa się do bojkotu żydowskich sklepów, warsztatów rzemieślniczych, na początku roku akademickiego dochodziło do ataków na żydowskich studentów.

PAP: Jaką politykę niemieckie władze okupacyjne prowadziły w stosunku do żydowskich mieszkańców Krakowa?

- Kraków był stolicą Generalnego Gubernatorstwa i w związku z tym ambicją Hansa Franka, generalnego gubernatora, było jak najszybsze "uwolnienie" Krakowa od mieszkańców żydowskich. I już w maju 1940 r., po nałożeniu na Żydów bardzo wielu sankcji gospodarczych, finansowych i ograniczających ich wolność osobistą, zdecydowano, że w mieście może pozostać tylko 15 tys. żydowskich robotników ważnych z punktu widzenia gospodarki III Rzeczy. Wysiedlenia, które miały być na początku dobrowolne, szły bardzo opornie. W końcu zastosowano przymusowe wysiedlenie i w Krakowie pozostało ok. 20 tys. Żydów, którzy albo uzyskali już zgodę na pozostanie w mieście albo zapewnienie, że taką zgodę dostaną. 3 marca 1941 r. pojawił się dekret gubernatora dystryktu krakowskiego Otto von Waechtera o utworzeniu tzw. żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej w Podgórzu. Żydzi, którzy otrzymali zezwolenie na pobyt w Krakowie, musieli do 20 marca przeprowadzić się do getta.

PAP: Czym się różniło getto krakowskie od warszawskiego?

- Getto krakowskie było niewielkie - kilkanaście ulic, 320 domów. Przy największym przeludnieniu mieszkało w nim ok. 20 tys. osób, a w Warszawie w trakcie jednego dnia podczas tzw. wielkiej akcji mniej więcej taką samą liczbę Żydów wysyłano do obozów zagłady.

PAP: Jaka była struktura ludności w getcie?

- Bardzo różna - dzieci, starcy. Jeśli chodzi o strukturę zawodową to mamy dane, ale to są dane zakłamane. Chodziło o to, że w strukturze getta nie było miejsca dla pisarzy, tłumaczy, malarzy, inteligencji. Wszyscy ci ludzie musieli się zająć działaniami pożytecznymi z punktu widzenia gospodarki III Rzeszy. Więc w istniejących wykazach zawodowych mamy ślusarzy, stolarzy, krawców, futrzarzy, cholewkarzy. Chodziło o to, aby być użytecznym w produkcji głównie na rzecz armii niemieckiej.

PAP: Jak wyglądała pomoc Polaków dla mieszkańców krakowskiego getta?

- Różnie. Były kontakty indywidualne, gdy znajomi sąsiedzi - najczęściej były to gosposie polskie, chrześcijańskie, które przychodziły do getta jeszcze kiedy możliwe było uzyskanie indywidualnej przepustki. One pośredniczyły w wymianie towarów, sprzedaży. Dostarczały jedzenie. Najważniejszymi Polakami, którzy pomagali to był oczywiście Tadeusz Pankiewicz i jego trzy współpracownice - Helena Krywaniuk, Aurelia Danek, Irena Droździkowska. Tadeusz Pankiewicz nie zdecydował się na opuszczenie apteki pod Orłem przy placu Zgody, dzisiaj placu Bohaterów Getta. Kolejną ważną postacią był Feliks Dziuba, który miał zakład szkieł optycznych przy ulicy Węgierskiej. Wraz ze współpracownikami pośredniczył między gettem a stroną aryjską. 12 marca 1943 r., w Krakowie powstaje Rada Pomocy Żydom jako oddział centrali warszawskiej. Członkowie Rady nieśli realną pomoc tym, którzy ukrywali się po aryjskiej stronie.

PAP: Do jakich obozów Żydzi z krakowskiego getta byli wywożeni?

- W dwóch pierwszych akcjach wysiedleńczych w czerwcu i w październiku 1942 r. łącznie kilkanaście tysięcy Żydów krakowskich zostało wywiezionych do obozu zagłady w Bełżcu. Tam od razu trafili do komór gazowych. Natomiast w dniu ostatecznej likwidacji getta, 14 marca, zostali wysłani do KL Auschwitz.

PAP: Ilu krakowskich Żydów przeżyło II wojnę światową?

- Szacuje się, że między 3 a 5 tys., przy czym większość z nich ocalała w Związku Sowieckim, ponieważ po wybuchu wojny uciekła do Rosji i tam ten czas przetrwała. Wróciło do Krakowa kilka tysięcy. Duża część z nich wyjechała po pogromie krakowskim, część z nich potem w latach 50. opuściła miasto.

PAP: O czym powinniśmy pamiętać mówiąc o getcie krakowskim?

- To, co mnie do furii doprowadza, to powtarzanie, że Żydzi - poza powstaniem w getcie warszawskim - poddawali się biernie i szli "jak barany na rzeź". To jest strasznie niesprawiedliwe oskarżenie. W polskiej mentalności jest tak, że jesteśmy aktywni wtedy, kiedy walczymy, a zapomina się o heroizmie dnia codziennego, o heroizmie ludzi, którzy zostali pozbawieni dobytku, miejsca zamieszkania, którzy przez całą okupację, dopóki mogli organizowali akcje pomocy dla biedniejszych, słabszych. Bezustannie organizowano zbiórki pieniędzy, odzieży dla sierot, starców, ludzi ułomnych. O tym się nie myśli, nie pamięta. Żydowska młodzież krakowska do 1942 r. - tak jak większość - zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, do czego te wszystkie niemieckie działania prowadzą i skupiała się na samokształceniu, na pomocy biedniejszym. Dopiero wysiedlenie czerwcowe z getta krakowskiego i transport do obozu zagłady w Bełżcu spowodowało, że ci młodzi się zradykalizowali i chwycili za broń. Nie mamy w historii getta krakowskiego powstania, ale mamy drobne akcje sabotażowe, np. likwidowanie konfidentów, żołnierzy niemieckich czy najsłynniejsza akcja z 22 grudnia 1942 r., kiedy w kawiarni "Cyganeria", przeznaczonej wyłącznie dla Niemców, Żydzi zabili ok. 11 Niemców.

Rozmawiała Beata Kołodziej (PAP)

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy