To była wojna domowa? Nowe spojrzenie na odrodzenie Polski

Pierwsza wojna światowa nie zakończyła się w listopadzie 1918 roku. Polska nie odzyskała niepodległości z dnia na dzień, a 11 listopada niewiele różnił się od poprzednich dni. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że ta data stanie się symbolem odrodzenia Polski. Nikt wówczas nie wiedział, gdzie dokładnie jest Polska ani kogo można nazwać Polakami. To interesująca teza postawiona przez niemieckiego historyka Jochena Böhlera.

Listopad 1918 roku umożliwił powstanie II Rzeczpospolitej, ale był też preludium nowej wojny. Wojny na wielu frontach. Wojny wyniszczającej. Wojny bohaterskiej. Wojny zwycięskiej. Ale też wojny domowej. Böhler, niemiecki historyk specjalizujący się w historii Polski, autor bestsellerowego "Najazdu 1939. Niemcy przeciw Polsce", patrzy na odrodzenie Polski z szerszej perspektywy i opisuje pierwsze lata II Rzeczpospolitej w sposób, w jaki nikt przed nim tego nie zrobił. Autor udowadnia, że boje, które toczyła Polska w latach 1918-1921, nie były odosobnionymi incydentami w walce o granice. W książce "Wojna domowa. Nowe spojrzenie na odrodzenie Polski" wykazuje, że wszystkie były elementami jednej wielkiej wojny domowej, która stworzyła Polskę i Polaków.

Reklama

Poniższy fragment pochodzi z rozdziału "Odtworzenie narodu i państwa polskiego":

Państwo polskie, odrodzone w formie II Rzeczypospolitej w listopadzie 1918 roku, postrzegane było z perspektywy czasu - nie tylko przez zagorzałych nacjonalistów - jako owoc niezłomnego ducha polskości, który przetrwał najciemniejszy okres zaborów i zniewolenia. W rzeczywistości jednak wizjonerzy niezawisłego państwa polskiego na przełomie XIX i XX wieku stanęli w obliczu dużych problemów. Od 14 do 15 mln ludzi, którzy mówili po polsku i uważali się lub byli uważani za Polaków, żyło pod panowaniem jednego z trzech niepolskich władców. Trudno stwierdzić, ilu z nich pozostawało wiernymi poddanymi tych monarchów, zwłaszcza że za swojego życia nie zaznali żadnej formy polskiej niezawisłości zasługującej na to miano. Zabory były podzielone nie tylko geograficznie, wchodząc w skład państw oddzielonych granicami, ale także kulturowo w wyniku ponadstuletniej odrębności, co powodowało ogromne dysproporcje. Różniły się poziomem modernizacji, analfabetyzmu i wolności słowa. Ponadto w tamtym czasie przytłaczającą większość Polaków - około 80 proc. - stanowiło chłopstwo. Niewiele wiemy o zapatrywaniach polskiego chłopa na sprawę niepodległości na przełomie stuleci. Ponieważ piśmienność szła często w parze z pewnym politycznym zaangażowaniem, nie należy się dziwić, że pamiętniki chłopskie z czasów polskich powstań przeciwko caratowi odzwierciedlają oddanie sprawie narodowej. Jednocześnie gdy mamy do czynienia z narodem w przeważającej mierze niepiśmiennym, badacze napotykają bezlik wiążących się z tym problemów. Jak przyznaje Stefan Kieniewicz, "nasze oceny świadomości narodowej chłopa przed zniesieniem pańszczyzny zawsze będą się opierać na domysłach". W przeszłości historycy na ogół twierdzili zgodnie, że polski chłop był w pewnej mierze oddany sprawie narodowej, ale różnili się w ocenach poziomu i skali tego zjawiska. Według najnowszych ustaleń Keely Stauter-Halsted i Kaiego Struve polski chłop w Galicji Zachodniej był uświadomiony politycznie, jego zaś odpowiednik w Galicji Wschodniej odnosił się do tych spraw obojętnie. Można więc chyba domniemywać, że podobne różnice istniały w innych zaborach i między zaborami. "Chłopi", nagrodzona literacką Nagrodą Nobla powieść Władysława Reymonta, wydana w latach 1904-1909, przedstawia życie wiejskiej społeczności pod zaborem rosyjskim w zgodzie z rytmem natury. Cztery księgi noszą tytuły czterech pór roku. Życie toczy się w tradycyjnym świecie, zdominowanym przez obrzędy religijne i niemal całkowicie pozbawionym odniesień do historii, polityki i zmian społecznych. Bohaterowie posługują się gwarą, którą stosuje również narrator w snuciu opowieści o polskiej wsi.

Wyobrażenie narodu jako jednolitej grupy połączonej mową, poglądami, wartościami i celami politycznymi to błędna interpretacja, myląca dążenia z rzeczywistością. Oczywiście humanistyka wyodrębniła i podjęła ten podstawowy problem. Politolog Benedict Anderson przekonująco nazwał to zjawisko "wspólnotami wyobrażonymi". Gdy tylko idea "narodu" przekracza ograniczenia przestrzeni, w której każdy zna każdego, musi być wyobrażona. W praktyce historycznej prowadzi to do układu, w którym jedność wielu wyobrażona jest przez niewielu. Dyskurs narodowy zawsze był tworzony przez małe intelektualne grupy społeczne, które najpierw usiłowały zdefiniować masy ludowe, a potem przekonać je, że są właśnie tym, czym były w ich wizji. Masy wiejskie w Europie Środkowej XIX wieku żyły w dużej mierze w zgodzie ze światem, który oglądały naocznie, znały i rozumiały. Na nowoczesne projekty narodowościowe nakreślone przeważnie przez miejskie elity intelektualne nierzadko reagowały obojętnością lub wręcz jawną niechęcią. Założenie, że naród w zdefiniowanej z góry postaci istnieje a priori i jakby automatycznie podąża gromadnie za przywódcami, na ogół nie jest niczym więcej jak tych właśnie przywódców romantyczną wizją i myśleniem życzeniowym. Nie oznacza to jednak, że narody są tylko ułudą. Oznacza - jak uczy nas Timothy Snyder w świetnej pracy o Litwie, Białorusi, Ukrainie i Polsce od czasów wczesnonowożytnych do dziś - że nie istnieją jako naturalne byty, lecz muszą zostać skonstruowane.

Marzenie o wolnej Polsce przetrwało głównie w kręgach arystokracji. W XIX wieku ta warstwa społeczna z powodzeniem przeobraziła się w "inteligencję, która zachowała jednolity system wartości, styl i sieć powiązań pomimo granic rozbiorowych, co okazało się niezwykle istotne". W drugiej połowie tego stulecia krzepnąca inteligencja otworzyła się na wykształconych synów elit miejskich i wiejskich nieszlacheckiego pochodzenia. Stare konserwatywne elity były skompromitowane, bo w nadziei na ustępstwa ze strony zaborców zaoferowały im swoją służbę. Natomiast w środowiskach młodszych Polaków narodziły się dwa odmienne typy nacjonalizmu: jeden był inkluzywny i czerpał z historii, drugi wykluczający i wybiegał w przyszłość. Pierwszy odwoływał się do wielonarodowej przedrozbiorowej Rzeczypospolitej, "ze szlachtą złożoną [przeważnie] z Polaków oraz spolonizowanych Litwinów, Białorusinów, Ukraińców, Niemców, a nawet Tatarów, Ormian i przechrzczonych Żydów", dla których tradycyjnym i urzędowym językiem była łacina.

Naród był tożsamy ze szlachtą, a o wiele mniej z chłopstwem i mieszczaństwem, dlatego należało gruntownie zweryfikować to przestarzałe pojęcie. Aby uzyskać wiarygodność w czasach masowego uczestnictwa w polityce i wojnie, trzeba było zdemokratyzować, a jeszcze lepiej: uspołecznić, pojęcie narodu. W konsekwencji Polska Partia Socjalistyczna (PPS) pod wodzą rewolucyjnego autodydakty i żołnierza Józefa Piłsudskiego dążyła do ustanowienia republiki socjalistycznej zdominowanej przez Polaków, ale otwartej na partycypację innych grup etnicznych, takich jak Litwini, Białorusini, Ukraińcy, Żydzi i Niemcy. Bardziej wyłączająca forma polskiego nacjonalizmu, szerzona przez Narodową Demokrację pod kierunkiem prawicowego intelektualisty i polityka Romana Dmowskiego, czerpała z idei darwinizmu społecznego, modnego w całej Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych. Endecja uważała, że to wieloetniczność doprowadziła do upadku dawnej Rzeczypospolitej, dlatego kreśliła wizję nowożytnego narodu złożonego - tak brzmiało hasło endeckie - z "Polaków najczystszej krwi". Inne grupy etniczne nie miałyby nic do powiedzenia w sprawach przyszłej Polski, a socjalistów postrzegano jako "Żydów, obcych i wyrzutków społecznych".

materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy