17 września 1939 roku - zdrada własnych obywateli

17 września 1939 roku o 5 rano czasu moskiewskiego wschodnią granicę Polski przekroczyły jednostki Armii Czerwonej. W wielu miejscach były one witane kwiatami, bimbrem oraz po słowiańsku - chlebem i solą. Kogo cieszyło wkroczenie bolszewików?

Sowieci długo ociągali się z wypełnieniem zobowiązań wobec sojuszniczych Niemiec. Minister spraw zagranicznych III Rzeszy, Joachim von Ribbentrop, wciąż naciskał na swego radzieckiego odpowiednika, dopytując, kiedy Armia Czerwona ruszy do natarcia. Sowieci jednak się ociągali. Mołotow wciąż zbywał Ribbentropa, śląc mu takie depesze, jak ta z 5 września: "Jesteśmy zgodni w opinii, że w odpowiednim momencie bezwarunkowo będziemy musieli rozpocząć konkretne działania. Jesteśmy jednak zdania, że ten moment jeszcze nie nadszedł’’.

To opóźnienie nie wynikało jedynie z chęci zrzucenia całkowitej winy za agresję na III Rzeszę (choć i taki zamiar miał Stalin), ale też z faktu nieprzygotowania Armii Czerwonej do operacji przeciwko Polsce. Radzieccy stratedzy, podobnie jak francuscy, przypuszczali, że Wojsko Polskie będzie w stanie się bronić przynajmniej przez kilka miesięcy. Niemieckie postępy zwyczajnie Sowietów zaskoczyły.

Reklama

Mołotow miał wówczas stwierdzić, że "(...) rząd sowiecki został całkowicie zaskoczony nieoczekiwanie szybkimi niemieckimi sukcesami wojskowymi. Armia Czerwona na podstawie naszych pierwszych komunikatów liczyła jeszcze na kilka tygodni. (...)Sowieccy wojskowi znaleźli się w związku z tym w ciężkim położeniu, ponieważ w tutejszych warunkach potrzebowaliby jeszcze około 2-3 [tygodni]".

Jednak w końcu uderzyli. 17 września, oficjalnie o godzinie 5 rano czasu moskiewskiego, choć pierwsze starcia miały miejsce już o 1 w nocy. Na odcinku obsadzonym przez baon KOP "Skałat" atak rozpoczął się o 1:40. Jego południowy sąsiad, batalion "Kopczyńce", starł się z czerwonoarmistami o godzinie 1, choć początkowo sądzono, że jest to ukraińska dywersja przeprowadzana przez partyzantów OUN.

Skąd taki pomysł polskich żołnierzy? Otóż tego typu potyczki zdarzały się bardzo często na wschodnich kresach II Rzeczpospolitej.

Mniejszości

Na ziemiach II RP wcielonych do zachodniej Białorusi i zachodniej Ukrainy Polacy stanowili zaledwie 40,02 proc. mieszkańców (5,281 mln), Ukraińców było 4,513 mln (34,20 proc.), Białorusinów 1,122 mln (8,5 proc.), a Żydów 1,115 mln (8,45 proc.). Prawdziwy tygiel narodowościowy stanowiło przedwojenne województwo poleskie - najbiedniejsze i najbardziej zacofane ze wszystkich regionów państwa. Wystarczy wspomnieć, że w 1921 roku na wsi analfabetami było 66,9 proc. mężczyzn i aż 88,5 proc. kobiet. Podczas spisu powszechnego przeprowadzonego 10 lat później okazało się, że na wsi niepiśmiennych jest 53,9 proc. mężczyzn i 71,4 proc. kobiet.

Według spisu powszechnego przeprowadzonego w 1931 roku województwo poleskie zamieszkiwało 124 951 (11 proc.) osób wyznania rzymskokatolickiego, 875 803 (77,4 proc.) - prawosławnego, 3065 - augsburskiego, 1780 - unickiego, 415 - reformowanego, 79 - unijnego ewangelickiego, 1939 osób podało wyznanie ewangelickie bez bliższego określenia, 9329 - inne chrześcijańskie, 113 988 (10,1 proc.) - mojżeszowe, 120 - inne niechrześcijańskie, 191 osób nie zostało określonych, 279 osób nie podało przynależności konfesyjnej.

Dlaczego nie piszę o pochodzeniu etnicznym? Ponieważ ówcześni mieszkańcy Polesia nie określali pochodzenia na podstawie narodowości, a wiary, jaką wyznawali. Ponad 62 proc. mieszkańców nie określało się jako Polacy czy Ukraińcy, a jako "tutejsi". Tak też określali język, w jakim się porozumiewali.

W wielu przypadkach ci "tutejsi" ściśle współpracowali z sowieckim i niemieckim wywiadem. Abwehra skupiła się na współpracy z Organizacją Ukraińskich Nacjonalistów, których podżegała do powstania przeciwko Rzeczpospolitej. Planowano, że ma wybuchnąć, gdy Wehrmacht zbliży się do linii Bugu. Ostatecznie powstanie zostało odwołane w początkach września, ale informacja ta nie dotarła do wszystkich sotni.

Sowieci skupili się na działalności wśród Poleszuków i Białorusinów. Tych ostatnich indoktrynowali członkowie zlikwidowanej w 1938 roku Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi. Niepiśmienni chłopi polescy wierzyli w historie o równości, powszechnym dobrobycie i szklanych domach równie mocno jak w kazania miejscowego popa. Bowiem komunizm w wykonaniu mieszkańców Polesia był dość specyficzny - zarówno bolszewicki, jak i klerykalny. Po 17 września 1939 roku często można było zobaczyć tu chłopów witających czerwonogwardzistów zarówno czerwonym sztandarem, portretem Stalina, jak i ikoną Matki Boskiej...

Polska wobec mniejszości

Nie należy też zapominać, że nie tylko indoktrynacja ze strony Sowietów spowodowała brak poczucia tożsamości z Rzeczpospolitą, ale także brak jakiejkolwiek przemyślanej polityki  wschodniej przedwojennych rządów.

W przedwojennej Polsce powstały zaledwie trzy dokumenty traktujące o mniejszościach narodowych na wschodnich połaciach państwa. Najobszerniejszy z nich, "Sprawa narodowościowa na Kresach wschodnich" Konstantego Srokowskiego, trafił do kosza. Inny, autorstwa wojewody poleskiego Stanisława Downarowicza, pt. "Zarys programu zadań i prac państwowych na Polesiu", określał działania, jakie należało podjąć, aby spolonizować nieuświadomionych narodowościowo chłopów. I ten program nie został zrealizowany - storpedowali go sami urzędnicy.

Marginalizowanie przedstawicieli mniejszości białoruskiej i żydowskiej, poprzez niedopuszczanie ich do stanowisk w szkołach, urzędach i w wojsku, mogło budzić niezadowolenie i wzbudzać niechęć wobec przedstawicieli władz i samego państwa. Zwłaszcza po 1935 roku, kiedy sanacja umarła wraz z Marszałkiem. Osieroceni liderzy musieli znaleźć wspólny mianownik, który określiłby dalszy kierunek rozwoju i pozwoliłby na zbudowanie zaufania społeczeństwa. Takim mianownikiem okazał się antysemityzm.

W 1937 roku ograniczono młodzieży żydowskiej dostęp do studiowania. Zaowocowało to spadkiem liczby studentów żydowskich - z ok. 25 proc. wszystkich studentów w roku akademickim 1921/1922, do jedynie 8 proc. w roku akademickim 1938/1939. Równocześnie wprowadzono, rozporządzeniem ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego Wojciecha Świętosławskiego, tzw. getto ławkowe, które było formą segregacji narodowościowej. Wraz z nim wiele uniwersytetów wprowadziło ograniczenia procentowe liczby studentów pochodzenia żydowskiego, do 10 proc., które znane było jako numerus clausus, lub wręcz całkowity zakaz studiowania, czyli numerus nullus.

Podobne obostrzenia miały miejsce w Wojsku Polskim. Żydzi stanowili w Polsce około 10 proc. społeczeństwa. Przy ówczesnych zasadach powszechnego poboru do wojska można by się spodziewać, że ta proporcja zostanie zachowana również w jednostkach liniowych. Jednak w 1922 roku odsetek ten wynosił zaledwie 4,65 proc., a w 1938 - 6,08 proc.

Jeszcze gorzej przedstawiał się odsetek Żydów wśród oficerów. W 1927 roku zaledwie 0,56 proc. oficerów służby stałej było wyznania mojżeszowego. Później ta liczba jeszcze zmalała. Tendencja była taka, że aby zrobić karierę oficerską w Wojsku Polskim, należało zmienić nazwisko i wyznanie, a i to nie gwarantowało, że przed adeptem otworzą się drzwi akademii wojskowej.

Nieco inaczej sprawa miała się z Ukraińcami, którzy świadomie i z premedytacją dążyli do konfrontacji z polskimi władzami. Na początku wynikało to z chęci utworzenia niepodległego państwa, później z negacji istnienia państwa polskiego jako takiego.

W 1920 roku powstała tajna Ukraińska Organizacja Wojskowa (UWO), która rok później przeprowadziła nieudany zamach na Józefa Piłsudskiego. W następnych latach członkowie UWO mordowali polskich urzędników, napadali na banki i podpalali urzędy oraz komisariaty policji. Nie może dziwić, że wszystkie rządy II RP dążyły do zlikwidowania problemu ukraińskiego. Jako główną drogę wybrano asymilację.

Niestety, były to działania jedynie fasadowe. Dopiero rządy sanacji doprowadziły do unormowania sytuacji. Wówczas zgodzono się na pewien zakres autonomii w ramach trzech wschodnich województw, a funkcję wicemarszałka Sejmu przekazano Ukraińcowi - Wasylowi Mudremu, którą tę funkcję sprawował do roku 1939. Równocześnie trwały jednak aresztowania członków OUN, którzy nie popierali ugodowej polityki starszych polityków.

Po śmierci Józefa Piłsudskiego ponownie wrócono do polityki przymusowej asymilacji Ukraińców, choć pierwsze kroki w tym kierunku stawiano już w roku 1932. Była to reakcja na coraz częstsze agresywne działania ukraińskich bojówek. Ukoronowaniem tych działań stało się zabójstwo ministra Bronisława Pierackiego, zamordowanego przez członka OUN, Hryhorija Maciejkę.

Jak wspominał porucznik NKWD Paweł Sudopłatow: "Również kompletnie zaskoczył mnie fakt, że zamach na polskiego ministra, generała Bronisława Pierackiego, dokonany przez ukraińskiego terrorystę Hryhorija Maciejkę, został przeprowadzony wbrew woli Konowalca, a wykonany na rozkaz jego rywala - Bandery. Bandera chciał rozciągnąć kontrolę nad organizacją, wykorzystując naturalną wrogość Ukraińców do Pierackiego".

W takich warunkach politycznych, zagmatwanych i niezbyt przyjaznych, przyszło walczyć żołnierzom Korpusu Ochrony Pogranicza, Samodzielnej Grupy Operacyjnej "Polesie" i marynarzom Flotylli Rzecznej Marynarki Wojennej na Polesiu przeciwko dwóm armiom wspieranym przez bojówki złożone z Ukraińców, Żydów, Białorusinów i Poleszuków. To właśnie ziemie województwa poleskiego były świadkiem najbrutalniejszych wystąpień mniejszości narodowych wobec żołnierzy Wojska Polskiego.

Zbrodnie

16 września 1939 roku Rada Wojenna Frontu Białoruskiego, który miał zająć m.in. teren Polesia, wydała rozkaz nr 005, w którym można przeczytać: "Idziemy nie jako zdobywcy, lecz jako wyzwoliciele naszych braci Białorusinów, Ukraińców i ludu pracującego Polski". Taka też była oficjalna wersja głoszona przez radziecką propagandę. W wersję tę bardzo szybko uwierzyli biedni mieszkańcy Polesia.

O ile przed 17 września w całym województwie zanotowano tylko jedną dezercję i jeden akt sabotażu, to po 17 września rozpoczęło się istne pandemonium masowych dezercji, rozbojów, kradzieży i - co gorsza - morderstw. Oddajmy głos marynarzowi Jerzemu Krakusowi z monitora ORP "Wilno", który tak wspomina spotkanie z miejscowymi chłopami 24 września 1939 r.:

"Dzień był już dobry, kiedy na polnej drodze ukazał się stary chłop w siermiędze i łapciach, a obok niego wyrostek. (...)

- Niech będzie pochwalony - odezwał się bosman.

Chłop nie był stary, o ponurej wilczej gębie pełnej dziobów po ospie i kosego, nieufnego spojrzenia, w ręku trzymał sierp, a wyrostek karabin z obciętą lufą.

- Teraz boha niet - odezwał się stary. - Polszy dalsze niet i panów niet, teraz prawowierna nasza sowiecka właść. Panimajesz? A ty pan sam?

- Sam - odparł bosman". [kompania marynarzy w czasie tej dyskusji była ukryta w lesie - przyp. SZ]

W tym momencie chłop rzucił się na bosmana Dobosza. Na szczęście został szybko zneutralizowany, a towarzyszący mu chłopiec, zanim zdążył wystrzelić, został zabity przez mar. Grzesika. Okazało się, że pod łachmanami chłop miał ubrany mundur szeregowego piechoty Wojska Polskiego.

Po wejściu do wsi Ratno zastał ich przerażający widok:

"Na pochylonym w stronę drogi płocie wisiał w dół trup młodej dziewczyny, rozcięty od rozkrocza aż po brodę straszliwie toporem. Z opadniętych na twarzy włosów zwisały sople zakrzepłej krwi, tworząc na ziemi brunatną plamę obsiadłą przez muchy i bąki. Dalej, przerzucony przez żerdzie, zwisał trup nagiego mężczyzny po katowsku zeszpecony, obok czapka oficera marynarki. Dalej, obok studni, obdarte i zeszpecone trzy trupy polskich żołnierzy pogranicza, a później już coraz częściej sponiewierane zwłoki już nie wiadomo kogo" - można przeczytać w relacji Jerzego Krakusa, który nadmienia, że zamordowaną kobietą była miejscowa nauczycielka - Marta Stępień, a oficerem prawdopodobnie kpt. mar. Czesław Basiński.

Nie można jednak generalizować - nie wszędzie dochodziło do tak brutalnych zdarzeń i nie wszędzie sami Sowieci na to pozwalali. W innym miejscu żołnierze Batalionu Morskiego pojmali ukraińskich partyzantów i za zgodą radzieckiego oficera rozstrzelali ich za morderstwa i grabieże, jakich dopuścili się w okolicach.

Takie zachowania były raczej symboliczne, bowiem Sowieci jawnie wspierali ukraińskie bojówki, uzbrajali je, a nawet inspirowali zbrodnie, jak tę w Mokranach, gdzie Sowieci wraz z Ukraińcami zamordowali osiemnastu wziętych wcześniej do niewoli oficerów i podoficerów Flotylli Rzecznej Marynarki Wojennej, KOP i piechoty.

Bramy triumfalne

Symbolem kolaboracji mieszkańców Polesia z Armią Czerwoną były bramy powitalne, jakie stawiano niemalże w każdej wsi.

W "Prawdzie" można było przeczytać: "Wsie błyszczą czerwonymi flagami, na ulicach nieprzerwane wiwatowanie". I nie była to tylko czcza pisanina. W raportach operacyjnych jednostek 3 Armii napisano: "Ludność z wielką radością i zachwytem wita oddziały RKKA. W m. Krasne na wszystkich domach wiszą czerwone flagi i portrety ze składem Politbiura WKP(b)". I dalej, w innym raporcie: "Do miasteczka Kobylniki pułk wszedł uroczystym marszem. Ludność nieprzerwanymi okrzykami witała żołnierzy i dowódców. Z chodników nieprzerwanie niosły się głosy: "Niech żyje Armia Czerwona! Niech żyje Stalin!"

W pierwszych szeregach witających stali najbiedniejsi chłopi, którzy uwierzyli w sowiecką propagandę, mówiącą o powszechnym dobrobycie. W licznych relacjach można odnaleźć i takie: "Nareszcie przyszło dla nich zbawienie i wyzwolenie spod władzy pańskiej Polski" - jak wspominał Jan Domaszewicz, ówczesny gimnazjalista.

Ludzie ci "stawiali bramy tryumfalne rzucając bukiety kwiatów na czołgi sowieckie i całując gwiazdy namalowane na czołgach". Ppłk. art. Włodzimierz Klewczyński, oficer artylerii sztabu FRMW wspominał, że "bramy tryumfalne pojawiły się również na tych terenach, które przez kilka tygodni okupowali Niemcy, np. w powiecie łomżyńskim. Kiedy wkraczały tam wojska sowieckie, miejscowi Żydzi i komuniści Polacy zgotowali im owacyjne przyjęcie, m.in. budując na ich cześć bramy tryumfalne".

Jak już wyżej zostało wspomniane, powitania na Kresach były często pomieszaniem religijnego uniesienia i komunistycznej propagandy. Jak można przeczytać w jednej z relacji: "(...) Delegacja miasta, której towarzyszyły tłumy żydostwa i prawosławnych z chorągwiami cerkiewnymi, wyszła naprzeciw wojska sowieckiego na ulicę Ceperską. Zgromadzone tłumy, które składały się z mętów i szumowin kresowego miasteczka, witały gości okrzykami i śpiewały komunistyczne pieśni, razem pomieszane w tym niezrozumiałym uniesieniu, z cerkiewnymi pieśniami".

Byłoby nadużyciem z mojej strony, gdybym napisał, że w powitaniach czerwonoarmistów brali udział wszyscy Białorusini, Żydzi czy Ukraińcy. Uczestniczyli w nich głównie miejscowi komuniści, członkowie KPZB i niepiśmienni chłopi. Wielu Białorusinów i Żydów zachowało lojalność wobec Rzeczpospolitej, głównie z powodu zajmowanych stanowisk, ale też niektórzy z czystej przyzwoitości czy antykomunistycznych przekonań.

W jednym z raportów czytamy: "Armia sowiecka po wkroczeniu została spotkana przez Żydów i najbiedniejszych Białorusinów z zadowoleniem, reszta ludności odnosiła się z niedowierzaniem". Z kolei Jan Mikowas, chłop z Mejlun, wspominał: "Białoruska i żydowska biedota dominowała wśród witających jednostki Armii Czerwonej nawet w powiatach, w których ludność polska stanowiła przytłaczającą większość, np. w powiecie lidzkim".

Bierny opór

Jak podaje Marek Wierzbicki, w wielu miejscach bojówki komunistyczne, a często i żołnierze Armii Czerwonej, siłą zmuszali mieszkańców do uczestnictwa w powitalnych wiecach. W jednej z relacji z powiatu pińskiego napisano: "Po kilku godzinach przyjechał jakiś politruk, który chciał koniecznie zorganizować przyjęcie 'krasnej armii', jednak to mu się nie udało. Przyszło w pomoc trzech nieznanych mi osobników, którzy z czerwonymi szmatami w jednej ręce, z rewolwerami w drugiej, wyrzucali wprost na ulicę ludzi".

Najmniejszą popularność wiece zyskały tuż przy granicy, gdzie przez wiele lat akcję propagandową prowadzili żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza i marynarze Flotylli Rzecznej. A ci, którzy uczestniczyli w wiecach w innych rejonach, gdzie wcześniej większość stanowili Polacy, lub gdzie stacjonowały jednostki Wojska Polskiego, robili to głównie ze strachu o własne życie i majątki, które posiadali:

"Ludność, po większej części Białorusini, chcąc im się przypodobać witała ich owacyjnie, w duszy jednak, wyłączając niektórych, była niezadowolona, bo byli to gospodarze o tyle zamożni, że żyli w dostatku i im jako takim władza ta absolutnie nie odpowiadała".

Jak widać, różne były powody uczestnictwa w wiecach i powitaniach Armii Czerwonej. Dla Sowietów były one ważne z powodów propagandowych. Masowe uczestnictwo w nich mieszkańców Polesia miało legitymizować wkroczenie sowieckich wojsk do Polski jako armii wyzwolicieli a nie agresorów. Znakomita większość wieców była inspirowana przez miejscowych komunistów bądź wcześniej przerzuconych agitatorów, a - w ostateczności - przez oficerów politycznych służących w jednostkach liniowych.

Niewątpliwie działania mniejszości narodowych na Polesiu nie tylko złamały morale walczących jeszcze żołnierzy, ale też faktycznie ograniczyły możliwości manewru i spowodowały zamieszanie na tyłach polskich jednostek. Działania bojówek ukraińskich i białoruskich, często inspirowane przez oficerów NKWD i RKKA, były ciosem w plecy próbującej się zreorganizować na Wschodzie armii polskiej. Tym samym nie może dziwić, że oficerowie i żołnierze walczący na Kresach Wschodnich uznali je za zdradę.

Sławek Zagórski

-----

Źródła:

M. Wierzbicki; "Ludność białoruska i polska wobec Armii Czerwonej po 17 września 1939 r."; Białoruskie Zeszyty Historyczne nr 11

P. Szubarczyk; "Czerwona apokalipsa. Agresja Związku Sowieckiego na Polskę i jej konsekwencje"; Kraków 2014

M. Borowiak; "Zapomniana flota. Mokrany"; Gdańsk 2006J. Krakus; "Wrzesień 1939 r. - na Pinie"; "Nasze sygnały" nr 158/1986, Londyn

J. Otrębski; "Polesie"; Warszawa 2007

Wspomnienia marynarzy FRMW i mieszkańców Polesia, pochodzące z Instytutu Hoovera, Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. W. Sikorskiego oraz z archiwum Muzeum Czynu Bojowego Kleeberczyków - w posiadaniu autora.

Tutaj dowiesz się więcej o Flotylli Rzecznej Marynarki Wojennej w Pińsku

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sławek Zagórski | Flotylla Rzeczna | historia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy