Jak w Polsce nie znaleziono złóż rudy żelaza

Każda wielka idea nie może obejść się bez odrobiny bodaj chciejstwa - przecież gdyby było inaczej, gdyby decydowały li tylko chłodne kalkulacje, rachunek ekonomiczny, dla wizjonerów (takich na przykład, jak autorzy idei stworzenia w centrum zacofanego, rolniczego kraju nowoczesnego Centralnego Okręgu Przemysłowego) nie byłoby miejsca.

Chciejstwo - albo może delikatniej: wielka wiara w siłę ludzkich możliwości względnie w to, iż jeśli się tylko bardzo chce, wszystko można osiągnąć - z pewnością odgrywało rolę, kiedy twórcy COP-u zastanawiali się nad stworzeniem zaplecza surowcowego dla powstającej w Stalowej Woli huty.

Historia poszukiwania rodzimych złóż nie jest zbyt pamiętana, niewykluczone nawet, że całkiem pogrążyłaby się w odmętach niepamięci gdyby nie wielki reporter Melchior Wańkowicz, który w swym przedwojennym "opus magnum", czyli dziele "Sztafeta. Książka o polskim pochodzie gospodarczym", zrelacjonował ją rzetelnie.

Reklama

A oto i stosowny fragment: "(...) urządzili sobie po Polsce zabawę w berka, którą nazwali 'poszukiwaniem rudy'.

Więc - nie żaden instytut geologiczny. Więc - nie żadni inżynierowie, ekspedycje badawcze, studia wstępne. A po prostu - zalepili cały południowy kąt Polski plakatami, wzywającymi, aby każdy, kto znajdzie ciężki kamień, przesłał go do Wspólnoty Interesów, a ta mu wypłaci 5 złotych. A jeśli wyśle na skutek tego komisję na miejsce - 50 zł. A jeśli ta komisja orzeknie, że warto kopać i poczną kopać - 1.000 zł. A jeśli ten grunt gospodarza zostanie zabrany na eksploatację... (...)

Dosyć, że przysłano 140 kamieni. Jeden był specjalnie zasobny w żelazo. Nadesłał go chłop Boroń ze wsi Gogołów, koło Frysztaka.

Wspinamy się do tego Gogołowa, który wisi nad doliną jak pobliski ongiś zamek Odrzykoń, w którym rezydował "Pan Zamczyska" opiewany przez Goszczyńskiego. Chałupa Boronia nie wygląda na zamek, ale też wisi w krajobrazie jakoś dekoracyjnie i teatralnie. Wspinamy się drożyną-wąwozem pod górkę, słońce ukośnie oświetla chałupinę, w snopy strzyżone w schodki krytą. Nad chałupiną dwa drzewa - liściaste i szpilkowe na tle kumulusa i dalekich dolin, biegnących zielonymi garbami. Coś, niby widok z jakiejś Fudżijamy, a może zgoła z marzeń dziecinnych o chałupce na kurzych nóżkach, ze stylizacyj obrazków w książkach dla dzieci. (...)

Ogarnia nas wzruszenie. Ruda? - Te wszystkie kolosalne zakłady, któreśmy widzieli, tu, na miejscu, w Okręgu Centralnym może znajdą dla siebie źródła surowca.

Skoro tylko zjechała do Boronia komisja i wypłaciła mu pięćdziesiąt złotych - jużci w krąg rzuciły się chłopy do szukania popod krzakami tęczowego papierka. W mig podjęto badania przy pomocy sztolni, szybików i wierceń.

Stwierdzono, że rudy są. Wielkie perspektywy mogą otworzyć się przed nami, jeśli nadają się do eksploatacji. Sprawa się waży".

Wańkowicz - ani geolodzy, ani przedsiębiorcy - nie wiedzieli tego, co dziś wiadomo: rudy między Frysztakiem a Brzostkiem, owszem, były, ale ich złoża nie miały, niestety, zasobności, uzasadniającej podjęcia wydobycia. Tak więc jedynym, któremu poszukiwanie przyniosło szczęście, był ów gospodarz nazwiskiem Boroń. Skasował piątkę za wysłanie kamienia, skasował pięćdziesiątkę za przybycie komisji, skasował okrągły tysiąc za to, że wysokie gremium uznało miejsce znalezienia próbki za obiecujące. 1055 złotych piechotą wszak nie chodziło...

Pomysł był dobry, metoda uproszczenia wstępnych rozpoznań geologicznych - też. A że nie wyszło? Przezorny Wańkowicz tuż obok zachwytów nad perspektywami i tę ewentualność przewidział oraz wyjaśnił: "Okrutne rozczarowanie dają poszukiwania geologiczne i niesamowite dreszcze nadziei.

Pamiętam, ile hałasu podniosły pisma o złoto znalezione na Polesiu. Istotnie, z piasku Polesia można wydobywać złoto, ale koszt wydobycia jednego grama będzie chyba równy kosztowi pierwszorzędnego złotego chronometru".

Jakoż i się stało...

Waldemar Bałda


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: COP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy