Prezes, generał, szara eminencja

Wspominając, w 90. rocznicę powstania, Bank Gospodarstwa Krajowego nie sposób nie przywołać z zapomnienia postaci jego prezesa, jednego z najbardziej prominentnych i wpływowych dostojników II Rzeczypospolitej, generała Romana Góreckiego. Postać to wielce intrygująca. Sądząc po stanowiskach, do jakich doszedł, i dekoracjach, jakie nosił, był z pewnością człowiekiem nietuzinkowym, jednak oceniając podług świadectw znających go osób - był też sui generis odmianą Nikodema Dyzmy. Jednym słowem: rasowym Polakiem, kimś niejednoznacznym…

Przy ocenianiu zważyć trzeba na przeciwległych szalach: na jednej - generalskie akselbanty, najwyższe ordery bojowe, czynny udział w walkach o niepodległość Polski, stanowisko prezesa wielkiego banku państwowego i tekę ministra, na drugiej zaś - typowe dla rodaków, którzy przekroczyli barierę osobistych kompetencji, zadufanie, skłonność do traktowania dóbr publicznych jak osobistej własności, udział w zbrojnym wystąpieniu przeciwko porządkowi prawnemu RP. Bo wierność Rzeczypospolitej Górecki rozumiał jako bezwzględną wierność Józefowi Piłsudskiemu. Czyli: i to, i sio.

Reklama

Tak oto złośliwie - ale i prawdziwie, niestety... - pisał o nim Melchior Wańkowicz (w "Tędy i owędy"):

"Roman Górecki, aczkolwiek nie należał do Rady Ministrów, należał do sitwy. Toteż miał posadzinę nielichą - prezesa Banku Gospodarstwa Krajowego. To jemu zdarzył się na zjeździe legionistów zabawny casus:

- Tak, tak, obywatelu - mówił do innego leguna, z którym był w jednym batalionie legionowym, a który dzięki możnym protekcjom dostał posadę w Zakładzie Oczyszczania Miasta - razem dźwigaliśmy tę Polskę.

Legun też już miał w czubie i przyświadczył:

- Dźwigaliśmy, obywatelu generale, dźwigaliśmy.,.. Tylko że obywatel złapał tę Polskę za cycki, to ma mliko, a ja podsadzałem za dupę, to mam gówno.

Zebrała się więc Rada Ministrów w apartamentach Banku Gospodarstwa Krajowego. Niedużego wzrostu generał Górecki ginął w swoim gabinecie za biurkiem, którego można by użyć jako welodromu. (...)".

Rozwijając anegdotę, Wańkowicz zacytował swój koncept, pomieszczony w książce "Sztafeta", a tyczący się polskiego rozpasania, życia ponad stan:

"(...) Opowiadał mi pewien nasz finansista, że kiedy gościowi (z Francji - przyp. WB) z dumą pokazywał podwójne drzwi do swego gabinetu, biurko jak boisko sportowe i salonik przyległy, skomponowany z najwymyślniejszą prostotą, Francuz melancholijnie zauważył:

- My na to nie mamy pieniędzy, bo je wam pożyczamy.

(...) Otóż teraz mogę zdradzić, że ten dygnitarz, któremu Francuz zazdrościł gabinetu, to był Roman Górecki".

Mniej kpiarskich, ale za to wręcz miażdżących wspomnień dostarczył Marian Romeyko. W książce "Przed i po maju" zapisał mocno paskudną historię, w zdecydowanie złym świetle przedstawiającą wojskowego dostojnika:

"Tępiono i nadużycia władzy innego rodzaju, a zwłaszcza utrzymywanie osobistych ordynansów na tak zwanych resztówkach. Dotyczyło to przeważnie oficerów starszych i generałów. Aby definitywnie ukrócić tego rodzaju nadużycia, ówczesny minister spraw wojskowych, generał Sikorski, wydał rozkaz, aby meldowano mu o nich bezpośrednio. W związku z tym przypomina mi się pewien meldunek żandarmerii, że na resztówce pod Wielką Brzostowicą zatrzymano osobistego ordynansa generała dr. Góreckiego, podówczas... szefa Korpusu Kontrolerów".

Dla tego "przez chwilę tarnowianina" - urodzonego 27 sierpnia 1889 r. w Nowej Soli powiatu starosamborskiego - wychowanka gimnazjum w Tarnowie, pobyt w mieście nad Wątokiem okazał się brzemienny w skutki, gdyż tam właśnie wstąpił do Organizacji Młodzieży Narodowej, dzięki czemu mógł się znaleźć pośród twórców pierwszego od czasów napoleońskich Wojska Polskiego.

Zdobyte w Tarnowie doświadczenia i nawiązane kontakty pozwoliły mu po rozpoczęciu studiów na Wydziale Prawa Uniwersytetu Lwowskiego wstąpić do Organizacji Młodzieży Niepodległościowej "Zarzewie", Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół" oraz Polskich Drużyn Strzeleckich. Będąc członkiem tego ostatniego sprzysiężenia otworzył sobie drzwi do kariery: zaliczywszy w 1910 r. kurs podoficerski, a w 1912 oficerski, mógł objąć funkcję instruktora PDS i wyruszyć na wojnę jako oficer - z tytułem doktora praw, uzyskanym akurat w 1914 r.

Mimo szwankującego zdrowia (wybuch konfliktu, który miał przerodzić się w wojnę światową, zaskoczył go podczas kuracji w Szczawnicy; leczył wtedy dolegliwości reumatyczne), wstąpił do Legionów Polskich. Przy krakowskich Oleandrach, do których przyprowadził sformowany osobiście pluton, zameldował się w sierpniu 1914 r. Do października służył w 1. Pułku Piechoty, potem, gdy choroba się nasilała, został przeniesiony z linii do pracy administracyjnej.

Był w batalionie uzupełnień, piastował funkcję komendanta (i wykładowcy) szkoły podoficerów rachunkowych. W lipcu 1915 został oficerem rachunkowym 6. Pułku Piechoty, następnie stał na czele Polowej Szkoły Oficerów Administracyjnych, a w 1916 mianowano go II zastępcą szefa Intendentury Legionów Polskich. Służba ta przyniosła mu trzy awanse, wszystkie w tym samym 1915 r.: na chorążego (5 maja), podporucznika (7 lipca) i porucznika (15 grudnia).

Po sformowaniu Polskiego Korpusu Posiłkowego objął w nim, we wrześniu 1917, stanowisko oficera komendy, a następnie został szefem intendentury - już w randze kapitana. Ku temu wyniesieniu w hierarchii były realne powody: Górecki, jako jedyny legionista, zaliczył staż w intendenturze niemieckiego 4. Korpusu, a także kurs intendentów w Ministerstwie Wojny w Wiedniu.

Kpt. int. Roman Górecki zapisał ładną kartę podczas buntu 2. Brygady Legionów, wszczętego po zawarciu krzywdzącego interes polski pokoju brzeskiego. Stanowczo wypowiedział się wówczas przeciwko dochowaniu lojalności dowództwu armii austro-węgierskiej, optował za przebiciem się przez front celem połączenia z 2. Korpusem Polskim, powstałym po stronie rosyjskiej. Sam nie zdołał przedostać się na wschód, wskutek czego został przez Austriaków aresztowany, a następnie internowany na Węgrzech.

Od odpowiedzialności za zbrodnię zdrady stanu - zagrożonej karą śmierci - uratowały go polityczne interwencje posłów zgromadzonych w Kole Polskim parlamentu wiedeńskiego, strajki solidarnościowe (głównie kolejarzy), a także wydarzenia na frontach. Ostatecznie cesarz Karol nakazał umorzenie procesu i - ogłaszając abolicję - zwolnił Góreckiego oraz pozostałych oskarżonych (92 oficerów i 23 szeregowych) z więzienia. Kapitan wstąpił do tworzącego się Wojska Polskiego.

Awansowany we wrześniu 1918 r. do stopnia majora, poświęcił się pracy na tyłach armii. Był szefem Sekcji Gospodarczej Królewsko-Polskiej Komisji Wojskowej przy prezesie Rady Ministrów, szefem Sekcji Gospodarczej Ministerstwa Spraw Wojskowych, szefem Sekcji Budżetowej Departamentu Gospodarczego MSWojsk., zastępcą szefa całego Departamentu Gospodarczego i - aż do końca wojny bolszewickiej - pomocnikiem szefa Oddziału Gospodarczego Sztabu Generalnego. W grudniu 1921 r. został p.o. szefa Wojskowej Kontroli Generalnej.

W ślad za obejmowaniem tych stanowisk szły awanse. We wrześniu 1920 Górecki "przeskoczył" z majora na pełnego pułkownika, w 1924 został generałem brygady. Zaraz potem otrzymał mianowanie na szefa Korpusu Kontrolerów - sprawował tę funkcję przez dwa lata, do lipca 1926, kiedy objął tekę zastępcy I wiceministra spraw wojskowych, czyli szefa administracji armii. Obowiązki te wypełniał przez rok, by w styczniu 1928 przejść w stan nieczynny - z prawem wszelako noszenia munduru.

Munduru, odnotować trzeba, suto udekorowanego odznaczeniami, godnymi doświadczonego dowódcy liniowego, nie intendenta: Górecki miał Order Virtuti Militari V klasy i trzy Krzyże Walecznych, Krzyż Komandorski i Oficerski Orderu Polonia Restituta, Złoty Krzyż Zasługi; w późniejszych latach dołączył do tego Krzyż Niepodległości, a także wysokie ordery zagraniczne, m.in. francuski Krzyż Kawalerski Orderu Legii Honorowej oraz belgijską komandorię Orderu Leopolda.

Wierny swemu Komendantowi ponad rozum i poczucie praworządności, brał czynny udział w spisku, mającym przywrócić Piłsudskiemu pełnię władzy w państwie. Do kpiarskiej historii przeszło jego wystąpienie pod pomnikiem Józefa księcia Poniatowskiego w Warszawie. Złośliwie opisał je Romeyko:

"Wydarzenie przedstawiało się następująco: 31 maja 1926 roku, na wieść o obraniu Piłsudskiego prezydentem Rzeczypospolitej, Górecki spiesznie zebrał większą grupę oficerów MSWojsk., poprowadził ją osobiście Nowym Światem na plac Saski, gdzie stanąwszy na baczność przed pomnikiem, złożył o tym »meldunek« księciu Józefowi... Incydent ten był szeroko komentowany w kołach oficerskich, i nie tylko oficerskich. Zapewniano przy tym, że Poniatowski, wysłuchawszy, ani drgnął, natomiast koń Marka Aureliusza z rzymskiego Kapitolu, pomny dawnych dziejów, rżał radośnie, patrząc Góreckiemu w oczy".

Śmiechu było wiele, bo pamiętać trzeba, iż meldunek okazał się cokolwiek przedwczesny: Piłsudski, jak wiadomo, wyboru nie przyjął, desygnując na pierwsze stanowisko w państwie Ignacego Mościckiego...

Nie było to pierwsze wystąpienie generała świadczące o tym, iż ponad wierność Polsce przedkładał wierność Komendantowi. Już w listopadzie 1925 r., kiedy kręgi spiskowców przedsiębrały daleko idące przygotowania do zamachu stanu, Górecki wziął udział w zorganizowanym w Sulejówku zjeździe "przedstawicieli" wojska.

Przewodzący rokoszanom gen. Gustaw Orlicz-Dreszer, wonczas dowódca 1. Dywizji Kawalerii, wygłaszając przemówienie, w którym prosił Piłsudskiego o interwencję wobec "ciężkiej sytuacji kraju i armii", stwierdził: "Składamy ci, Komendancie, nie tylko nasze serca, ale wierne, w zwycięstwach zaprawione szable".

Złośliwy Romeyko tak to skomentował po latach:

"Gdyby ktoś ze współczesnych, znający dobrze obsadę personalną instytucji centralnych w Warszawie z nazwiska i stopni, zechciał zestawić listę uczestników zjazdu, łatwo by się przekonał, że właściwie jedyną obecną tam szablą »zaprawioną w zwycięstwach« była szabla... generała Dreszera. Reszta bowiem »szabel« należała do oficerów Korpusu Kontrolerów, sądownictwa, intendentury, służby medycznej, którzy mogli zaofiarować raczej nie szable, a »zwycięskie« instrumenty swego fachu. Na ogólną liczbę mniej więcej czterdziestu uczestników zjazdu nie było wśród obecnych ani jednego dowódcy pułku, dowódcy szwadronu lub batalionu... Generałowie ze służby sprawiedliwości, Krzemiński i Daniec, przyprowadzili kilku swoich sądowników; generał inż. Litwinowicz - swych intendentów, a generał dr Górecki, szef Korpusu Kontrolerów, specjalista od organizowania podobnych imprez - swych kontrolerów; wreszcie zjawiło się też kilku lekarzy od dawna węszących dobry interes...".

Rzec można, iż ta lojalność opłaciła się Góreckiemu - po stokroć. Choć nie zajmował może najbardziej eksponowanych stanowisk państwowych, to był jednym z najbardziej wpływowych - i zamożnych... - piłsudczyków. Od 1927 r. aż do wybuchu wojny zasiadał w fotelu prezesa Banku Gospodarstwa Krajowego (z siedmiomiesięczną jedynie przerwą: od 13 października 1935 do 15 maja 1936 pełnił bowiem funkcję ministra przemysłu i handlu w gabinecie premiera Mariana Zyndram-Kościałkowskiego), między 1927 a 1933 piastował godność prezesa The British and Polish Trade Bank w Gdańsku.

W swoim środowisku politycznych również miał wiele do powiedzenia - od 1928 r. do końca istnienia II RP stał na czele Federacji Polskich Związków Obrońców Ojczyzny, z ramienia którego zajmował poczesne stanowiska w Międzynarodowej Federacji Byłych Kombatantów. Interesował się mocno sprawami sportu i turystyki - kierował zarządem Wojskowego Klubu Sportowego "Legia" w Warszawie (na jego dobro zapisać trzeba budowę nowoczesnego stadionu klubowego), Ligą Piłki Nożnej (był jej współzałożycielem), Polskim Touring Klubem i Radą Główną Ligi Morskiej i Rzecznej (przekształconej następnie w Ligę Morską i Kolonialną).

Potęgę Góreckiego zmiótł wybuch II wojny światowej. Ewakuowawszy się we wrześniu 1939 z kraju, dotarł przez Rumunię i Francję do Wielkiej Brytanii. Tam nie odegrał już znaczniejszej roli. Jako prominentny sanator nie miał szans na objęcie jakiegokolwiek stanowiska u boku generała Władysława Sikorskiego; tyle szczęścia zaś, że nie został internowany na "Wyspie Wężów", gdzie izolowano dawnych dostojników, takich właśnie jak on.

Osiadł w Szkocji, w Glasgow, zarabiał na życie prowadzeniem wykładów z bankowości dla Polaków. Nękające go przez całe życie problemy zdrowotne nasiliły się już po zakończeniu wojny - przyjęty do 4. Szpitala Wojennego w Iscoyd Park, zakończył tam żywot 9 sierpnia 1946 r. Pochowano go na cmentarzu w Whitechurch.

Choć nie był postacią jednoznaczną, zapominać o nim się nie godzi: toć wychodząc z tarnowskiego gimnazjum, dotarł wysoko, bardzo wysoko. I dlatego został przypomniany: na krótko przed 125. rocznicą urodzin i 100. rocznicą wymarszu w pole z wojskiem, które wyniosło go na szczyty...

Waldemar Bałda

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama