Wynalazek inżyniera z kamieniołomu w Miękini. Tam powstała trylinka

Zdegustowanym tandetnością materiału brukarskiego z betonu wibroprasowanego, względnie rozśmieszanym rozrzutnością wizjonerów, fundujących wykładanie miejskich placów wyjątkowo wrażliwym na wpływ polskiego klimatu wapieniem importowanym z Turcji, zalecić wolno zainteresowanie się historią kamieniołomu w Miękini koło Krzeszowic. Produkowane tam bloczki z czerwonego porfiru po 100 nieraz latach od ułożenia zachowują trwałość i funkcjonalność. O czym łatwo się przekonać, oglądając bruki w Krakowie, Tarnowie, Lwowie - a nawet Budapeszcie oraz Wiedniu.

Miękinia była miejsce eksploatacji surowców skalnych już w XVIII wieku. Wiadomo, że kamieniołom tamtejszy najpierw służył wyłącznie potrzebom mieszkańców, którzy wydobywali surowiec głównie w celach budowlanych, wykorzystując go do formowania fundamentów obiektów mieszkalnych i gospodarczych, by z czasem nabrać charakteru przemysłowego.

W szóstej dekadzie XIX stulecia odkupił go od wspólnoty wiejskiej Józef Noworytko, potem dzierżawcą był Józef Baranowski - ale prawdziwy rozwój zapewnił zakładowi przedsiębiorca z Opawy Herman Kulka, który, pod firmą Steinwerke Hermann Kulka, wprowadził do Miękini mechanizację. Zakupił i zainstalował maszyny parowe, napędzające urządzenia do kruszenia skał, młyny, zbudował także tory kolejki wąskotorowej, przewożącej urobek spod ścian do miejsca przeróbki.

Reklama

Rocznie zakład Kulki produkował do 230 tys. ton różnego rodzaju wyrobów i kruszywa - ekspediowano je w świat ze stacji kolejowej w Krzeszowicach, dokąd towar dostarczany był w kolebach kolei linowej o długości 3600 metrów.

Wtedy zaprowadzono osobliwe prawo lokalne: o ile kradzież produktów kamieniołomu była ścigana i karana, o tyle każdy miał prawo zabrać legalnie, bez ponoszenia konsekwencji, wszystko to, co spadło z wagoników na ziemię... Nie trzeba dodawać, że rychło powstały wyspecjalizowane grupy poszukiwaczy takich "darów nieba", gromadzących je i sprzedających już na własny rachunek.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, czesko-niemiecki przedsiębiorca wycofał się z Miękini, a jego miejsce zajęła spółka trzech samorządów: Krakowa, Tarnowa i Lwowa. Nosząca nazwę Kamieniołomy Miast Galicyjskich (a od 1922 r. - Kamieniołomy Miast Małopolskich) firma zaopatrywała w kruszywo, grysy i wyroby brukarskie przede wszystkim udziałowców, nadwyżki natomiast dostarczała innym kontrahentom.

Głównym towarem dostarczanym przez kamieniołom w Miękini były kostki brukowe, płyty chodnikowe i krawężniki, płyty posadzkowe, pieńki kostkowe, pieńki większe (lwowskie), średnie (krakowskie) i mniejsze (pruskie). Jak w każdej dobrze zarządzanej firmie, odpady też zagospodarowywano - w ofercie widniał kamień łamany, kruszywa oraz grysy.

Porfir, magmowa skała, suto inkrustowana małymi kryształkami skaleni, cechuje się dużą twardością, odpornością na wilgoć i ścieranie - dlatego nadaje się zarówno do wykładania nawierzchni dróg, jak też stosowania w budowlach hydrotechnicznych. Kruszyw, klińców i grysów używano do tworzenia podbudowy dróg oraz linii kolejowych.

Szukając możliwości maksymalnego zużytkowania odstrzeliwanych skał, w Miękini stworzono produkt, znany i stosowany powszechnie po dziś dzień - choć niekoniecznie kojarzony z wsią spod Krzeszowic. Produktem tym jest trylinka, czyli sześciokątna płyta, powstała z zalania odpowiedniej formy masą wodno-cementowo-kamienną.

Wymyślił ją zatrudniony w KMM inżynier nazwiskiem Tryliński - obserwując proces produkcyjny, w którym z pozyskiwanych z kamieniołomu głazów poprzez cięcie uzyskiwano formaki, poddawane następnie ręcznej obróbce, w efekcie której powstawały kostki brukowe, a odpady mielono na tłuczeń, kliniec i grys, zwrócił uwagę na ogromne ilości drobnych, niekiedy pyłowych frakcji, nieprzydatnych już do niczego. Zaproponował wtedy, aby właśnie z nich prokurować masę, dającą się wlewać do form.

Ani Kamieniołomy Miast Małopolskich, ani sam Tryliński, nie zastrzegli praw do pomysłu - choć firma zarabiała nieźle na sprzedaży sześciokątnych płyt, stosowanych zwłaszcza do utwardzania dużych przestrzeni terenowych, wzmacniania skarp, ale wykorzystywanych także jako budulec do wznoszenia obiektów kubaturowych. Świetny pomysł rychło znalazł naśladowców, produkujących trylinki już nie na bazie czerwonego porfiru (nadającego im oryginalną, różową, barwę), ale każdego dostępnego surowca skalnego.

Używane są do dziś - w dwóch rodzajach (zwykła, sześcioboczna, i tzw. infuła, czyli pięcioboczna, przypominająca kształtem nakrycie głowy biskupa) oraz dwóch odmianach: płaskiej, zgodnej z projektem Trylińskiego, a także wklęsłej. Niezmienna jest znormalizowana grubość płytek: 12 cm. Oryginalne formy, wykonane według pomysłu wynalazcy, służyły jeszcze w latach 60. minionego stulecia, kiedy miękiński kamieniołom (noszący nazwę Kopalnia Porfiru "Miękinia") był przedsiębiorstwem państwowym, częścią Kopalni Odkrywkowych Surowców Skalnych w Krzeszowicach.

Kamieniołomy Miast Małopolskich, choć przetrwały wojnę (za okupacji działały jako Steinbrueche der Galizischen Staedte GMBH), nie zostały później reaktywowane: ich kopalnie znacjonalizowano. Ta w Miękini istniała do 1976 r., czyli do czasu, gdy macierzysta firma z Krzeszowic, wobec uznania złoża za wyeksploatowane, przekazała ją Kombinatowi Cementowo-Wapienniczemu "Czatkowice". Nowy zarządca rychło zarządził likwidację: urządzenia zdemontowano (nadające się do użytku przeniesiono, zużyte posłano na złom), produkcję wygaszono. Górnicy-skalnicy albo przeszli do wydobywania innych surowców w Czatkowicach, Zalasie czy Niedźwiedziej Górze, albo przeszli na emerytury względnie renty.

Skończyły się więc ceremonialne obchody Barbarki - Barbarki właśnie, bo w Miękini nigdy nie świętowano śląskiej Barbórki, jeno rodzimą Barbarkę - skończyła praca, przechodząca niejednokrotnie z dziadka przez ojca na syna. Praca, choć ciężka, to jednak nie uznawana za zabójczą: miękińscy górnicy chwalili sobie, że pracują w kamieniołomie, w którym nie zapada się na pylicę - najgroźniejszą chorobę zawodową tej branży...

A jakie były ich najstarsze chronologiczne produkty - trwałe? Ładne? To sprawdzić nietrudno, wystarczy przyjrzeć się nawierzchni ul. Szerokiej czy części Jagiellońskiej w Krakowie - albo mozaice przed Teatrem im. Juliusza Słowackiego, skomponowanej z czerwonego porfiru i szarego granitu, pochodzącego ze Strzegomia.

Waldemar Bałda

 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy