12 lutego 1863 r. Bitwa pod Świętym Krzyżem

To była jedna z większych bitew powstania styczniowego zakończona sukcesem Polaków. 12 lutego 1863 roku przeważające carskie wojska zostały odparte przez powstańców dowodzonych przez pułkownika Mariana Langiewicza.

Po stoczonej 3 lutego 1863 roku bitwie pod Wąchockiem, powstańcy podzielili liczny oddział na dwie grupy, by łatwiej ujść przeważającym siłom rosyjskim. Grupa dowodzona przez pułkownika Langiewicza udała do klasztoru na Łysej Górze, tymczasem powstańcy pod wodzą Dionizego Czachowskiego rozłożyli się w Nowej Słupi u podnóża góry.

12 lutego około 9 rano na Polaków spadł atak przeważających sił rosyjskich (1200 żołnierzy), którymi dowodził pułkownik Ksawery Czengiery - co ciekawe - syn zbiega z Węgier i plenipotenta polskich książąt Sanguszków. Choć powstańcy dali się zaskoczyć, to jednak szybko uporządkowano szyki. Oddział stacjonujący w Nowej Słupi wycofał się do lasu, skąd skutecznie ostrzeliwał nacierających Rosjan. Tymczasem żołnierze pułkownika Langiewicza zajęli pozycje na murach klasztornych, skąd również celnie razili carskich żołnierzy. Po kilku godzinach Rosjanie zmuszeni zostali do wycofania się, ponosząc dotkliwe straty, przy nikłych polskich.

Reklama

"Nieprzyjaciel się cofnął. Moskale musieli mieć co najmniej 60 zabitych i wielu rannych. Rachunek ten nie jest przesadzonym, gdyż jak później się dowiedzieliśmy, Moskale w trzech dołach w Hucie Starej pogrzebali swoich poległych, a kilkadziesiąt fur potrzebowali dla swoich rannych" - pisał w "Pamiętnikach o powstaniu styczniowym" Jan K. Jankowski, uczestnik bitwy i członek Rządu Narodowego.

"Strzelcy nasi w bitwie pod Słupią ukryci byli w lesie, a Moskale w zupełnie otwartym polu (...) w walce koło klasztoru nasi strzelali z poza murów i okien, i to najlepsi strzelcy" - tak tłumaczył sukces powstańców.

Interesującym jest fakt, że pod Świętym Krzyżem powstańcy wykorzystali w walce drewniane armaty.

"Od strony Słupi - gdyż tylko stąd był możliwy napad usypano baterię i postawiono dwie armaty drewniane, na sposób tych, jakimi posługiwał się generał Bem w czasie powstania Węgrów. Śmiano się z tych armat, jednak jak wkrótce się pokaże, wielką oddały usługę. Nasi rozrzuceni po lesie i krzakach w tyralierkę, mężnie stawiali czoło, a gdy nieprzyjaciel podsuwał się coraz bliżej, Langiewicz kazał dać ognia z owych drewnianych armat. Nieprzyjaciel zdumiony stanął nie spodziewając się zastać armat, obrzucony gradem kul i natarczywością kosynierów zaczął się cofać" - możemy przeczytać w "Pamiętnikach Władysława Zapałowskiego (Płomienia) z roku 1863-1870".

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy