17 lipca 1949 r. Sprawa Elbląska

Pożar w elbląskich zakładach Zamech został wykorzystany przez komunistów do przeprowadzenie pokazowej czystki. Jak zwykle ucierpieli niewinni ludzie.

W nocy z 16 na 17  lipca 1949 roku pożar strawił halę nr 20 Zakładów Mechanicznych Zamech im. Generała Karola Świerczewskiego w Elblągu. Nikt nie zginął, ale straty materialne były poważne.

Urząd Bezpieczeństwa postanowił wykorzystać wypadek i aresztował około 150 osób rzekomo podejrzanych o "dywersyjny imperialistyczny sabotaż", choć wielu z nich nie miało żadnych związków z Zamechem.

Dziś nie ma żadnych wątpliwości, że aresztowania miały charakter wyłącznie polityczny - tak działała władza w okresie stalinizmu. Ubecy morderczymi przesłuchaniami, w trakcie których zmarł zatrzymany Henryk Zając (rodzinę mężczyzny poinformowano dopiero cztery lata po jego zgonie!), wymusili zadowalające reżim zeznania.

Reklama

Ukartowane z góry śledztwo, które miało udowodnić tezę o rzekomym sabotażu, dało oczekiwane wyniki. Ubecy "ustalili", że za sabotaż odpowiedzialni są pracujący dla imperialistycznego wywiadu, mieszkający w Elblągu reemigranci. Dowodzić nimi miał mieszkający w Polsce Francuz Jean Bastard. On oraz Alojzy Janasiewicz i Andrzej Skrzesiński zostali skazani na karę śmierci.

Reszta otrzymała wysokie kary więzienia: Stefan Czyż dożywocie, Adam Basista 15 lat, Bolesław Jagodziński 15 lat, Bolesław Bubulis 12 lat, Edward Dawidowicz 12 lat, Józef Olejniczak 11 lat.

Kary nie były jedyną dotkliwością, która spotkała niewinnie zatrzymanych. Waleria Michalik została aresztowana będąc w drugim miesiącu ciąży. Dziecko urodziła w areszcie.

Inna bezpodstawnie zatrzymana, Halina Cabel-Kochanowska, była matką piątki dzieci. Wszystkie one trafiły do domu dziecka.  

W 1956 roku, w czasach postalinowskiej odwilży, wszystkich skazanych uniewinniono.

"Do tej pory pokutuje myślenie, że to UB wyszedł przed orkiestrę i rządził partią. To nie prawda. To partia decydowała, że sposobem na rządzenie jest terror. Zakończyło się rozprawianie z ‘bandami AK’, przyszedł czas na rozprawienie się z narodem. Zaczęto szukać wroga tam, gdzie go nie było, bo przecież trzeba było pokazać, dlaczego coś z tą Polska Ludową nie bardzo wychodzi. Szukano więc: a to stonka amerykańska, a to szpiedzy, którzy tak pięknie rozwijającą się fabrykę turbin chcieli puścić z dymem" - komentowała Grażyna Wosińska, autorka dzieła "Pożar i szpiedzy. Pierwsza książka o Sprawie Elbląskiej - stalinowskim procesie, który trwa do dziś".

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy