27 kwietnia 1981 r. 14 ofiar śmiertelnych pożaru szczecińskiej Kaskady

W pożarze kombinatu gastronomicznego "Kaskada" życie straciło 14 osób, w tym odbywających praktyki 6 uczniów zespołu Szkół Gastronomicznych w Szczecinie.

Jeszcze kilka godzin przed pożarem, w nocy z niedzieli na poniedziałek (26/27 kwietnia 1981 roku), na czterech kondygnacjach "Kaskady" bawiło się do późnej nocy około sześciuset gości, których obsługiwało blisko dwustu pracowników lokalu. Przed zamknięciem kombinatu gastronomicznego, budynek zlustrował dyrektor Włodzimierz Malasiewicz. Nic niepokojącego nie zwróciło jego uwagi.

Pierwsi pracownicy przyszli do "Kaskady" tuż przed 8. rano. Wówczas też wybuchł pożar. Jedna ze sprzątaczek, po włączeniu odkurzacza, po chwili zauważyła za sobą ścianę ognia. Przyczyną było zwarcie prowizorycznie przerabianej instalacji elektrycznej, między innymi umieszczenia gniazdek w łatwopalnych materiałach czy łączenia kabli na tzw. skrętkę.

Reklama

Ogień, że względu na obicie ścian materiałami łatwopalnymi, rozprzestrzeniał się w błyskawicznym tempie. W ciągu 15 minut płomienie objęły wszystkie kondygnacje budynku. Ucieczkę uniemożliwiła gęsty i trujący dym - palące się tworzywa sztuczne wydzielały zabójczy fosgen.

Jedną z osób, której udało się wydostać z płonącej "Kaskady", była 19-letnia wówczas Alicja Ignacik. Kobieta wybiła okno, ale bała się wyskoczyć na koc trzymany przez przechodniów. Miała jednak szczęście. Obok budynku przejeżdżali podnośnikiem pracownicy Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej w Szczecinie, którzy pomogli jej wydostać się z płonącej "Kaskady".

Niestety, z budynku udało się uciec tylko Ignacik. Wewnątrz, w trującym dymie i ogniu, śmierć poniosło sześcioro uczniów klasy III c Zasadniczej Szkoły Gastronomicznej i siedem pracownic kombinatu gastronomicznego.

Straż pożarna przybyła na miejsce kilkanaście minut po 8. Stojące pod budynkiem wozy musiały się cofnąć, bo temperatura wewnątrz "Kaskady" wynosiła około 1700 stopni Celsjusza. Rozprzestrzenianiu się ognia pomagały nie tylko sztuczne, łatwopalne tworzywa, ale też wykuty w stropie dziesięciometrowy otwór nad jedną z sali na parterze. Powstał przez to "efekt komina", a ogień podsycany był powietrzem.

Żar był tak potężny, że płonęły odległe o kilkadziesiąt metrów drzewa, w oknach pobliskich domów mieszkalnych topiły się stylonowe firanki. Gięły się również znaki drogowe. Zapłonęły stojące w pobliżu samochody, na samochodach strażackich stojących 50 metrów dalej łuszczył się lakier.

Pożar całkowicie ugaszono dopiero przed godziną 20. Z "Kaskady" pozostały zgliszcza. Przetrwały jedynie żelbetowe elementy szkieletu budynku.

W wyniku dochodzenia ustalono, że odpowiedzialnym jest dyrektor Malasiewicz, który zaproponował takie przeróbki budynku podczas remontu (m.in. otwór w stropie czy prowizoryczne instalacje elektryczne), które przyczyniły się do tragedii.  

Dyrektor broniąc się przedstawił hipotezę, że budynek został podpalony, na co jednak nie przedstawił dowodów. Malasiewicz został skazany na karę więzienia, ale został zwolniony na mocy amnestii w 1984 roku.

Dziś na miejscu przedwojennej zbudowanej przez Niemców "Kaskady" stoi galeria handlowa o tej samej nazwie, którą otarto w 2011 roku.

AW

Źródło: Jarosław Reszka "Cześć, giniemy! Największe katastrofy w powojennej Polsce"

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: pożar | Szczecin
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama