29 czerwca 1939 r. Przysięga polskich żywych torped

Historia polskich żywych torped to jedna z mniej znanych kwestii z dziejów II wojny światowej. Czy Polacy rzeczywiście mogli zagrozić Niemcom samobójczymi atakami?

Historia polskich żywych torped to jedna z mniej znanych kwestii z dziejów II wojny światowej. Czy Polacy rzeczywiście mogli zagrozić Niemcom samobójczymi atakami?

Pogorszenia się relacji Polski i Niemiec w drugiej połowie lat 30. XX wieku powodowały nagły wzrost nastrojów patriotycznych. Czasami przybierały one zaskakującą postać. Jednym z bardziej radykalnych pomysłów był ten zaproponowany przez mata rezerwy marynarki wojennej Stanisława Chojeckiego, który w 1937 roku, w liście napisanym do marszałka Polski Edwarda Rydza-Śmigłego, zaoferował poświęcenie życia jako "żywa torpeda".

"Polscy kamikaze. Chcieli oddać życie za ojczyznę". Zobacz więcej

Reklama

Temat stał się głośny w maju 1939 roku. Na fali grożącego realnym wybuchem wojny napięcia polsko-niemieckiego, Władysław Bożyczko, Edward Lutostański i Leon Lutostański opublikowali w "Ilustrowanym Kurierze Codziennym" apel o stworzenie przez władze II Rzeczpospolitej ochotniczych oddziałów samobójczych.

"Chcemy dać swoją odpowiedź Hitlerowi na jego żądania. (...) Wzywamy wszystkich tych Polaków, co chcą niezwłocznie oddać życie za Ojczyznę, jednak nie w szeregach armji razem ze wszystkimi, lecz w charakterze żywych torped z łodzi podwodnych, żywych bomb z samolotów, w charakterze żywych min przeciwpancernych i przeciwczołgowych" - pisali.

"Każda zmarnowana torpeda, bomba i mina kosztuje dużo pieniędzy, których nadmiaru nie mamy. Każdy okręt nieprzyjacielski, czołg, pancerka, może i tak kosztować życie kilkunastu żołnierzy, zaś jeden człowiek zdecydowany może oddać tylko jedno swoje życie, jako żywy pocisk, czy w torpedzie, bombie lub minie. Człowiek w torpedzie zawsze znajdzie ten cel, w który zechce trafić i tem samem zaoszczędzi życie innym żołnierzom, zniszczy zaś wielu wrogów" - przekonywali.

"W ten sposób chcemy oddać nasze życie w ręce Marszałka Polski Śmigłego-Rydza, ażeby zużytkować je jak najskuteczniej w obronie Ojczyzny. Proszę nie myśleć, że my to robimy z jakiejś rozpaczy, czy czegoś podobnego. Ja jestem urzędnikiem państwowym, szwagier jest pracownikiem miejskim, drugi szwagier jest masarzem, zarabiamy nieźle, jesteśmy silni i zdrowi. Tylko nie wiemy, gdzie się mają zwracać kandydaci" - czytamy w liście.

Wojsko Polskie odpowiedziało na zapytanie Bożyczki i Lutostańskich. W czerwcu 1939 roku w Oddziale II Sztabu Głównego powstał referat do spraw żywych torped. Zadaniem "polskich kamikadze" była realizacja najtrudniejszych i najniebezpieczniejszych zadań dywersyjnych. Takich, które kosztowały ochotników życie.

29 czerwca 1939 roku pierwsi ochotnicy na żywe torpedy złożyli przysięgi, a dzień później rozpoczęto szkolenie szturmowych i dywersyjnych oddziałów samobójczych w piechocie i lotnictwie. Do 31 sierpnia w szeregi żywych torped zgłosiło się około 4700 osób, w tym 150 kobiet. Były to osoby młode, od 18. do 28. roku życia.

Projekt żywych torped nie został jednak wykorzystany we wrześniu 1939 roku na pełną skalę. Samobójczych ataków podjęli się m.in. żołnierze tak zwanego "batalionu śmierci" z 2 Pułku Strzelców Podhalańskich czy mieszkańcy Warszawy, którzy w trakcie obrony miasta samobójczymi atakami nękali gniazda niemieckich karabinów maszynowych.

Warto wspomnieć o projekcie żywych torped, jaki prowadziła marynarka wojenna. Sztab polskiej floty oficjalnie rejestrował ochotników, co było jedynym przypadkiem na świecie przyjmowania w szeregi oddziałów "kamikadze" cywilów niezależnie od wieku i płci. Wybrana 83-osobowa grupa ochotników miała przejść specjalne szkolenia. W tym samym czasie trwały prace nad prototypami samobójczych łodzi. Dalszy rozwój przedsięwzięcia, które miało rozpocząć się w październiku 1939 roku, przerwał wybuch wojny.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy