4 kwietnia 1950 r. Pierwszy lot polskiego śmigłowca BŻ-1 GIL

Polscy konstruktorzy podjęli brawurową próbę przełamania amerykańskiego monopolu na budowę śmigłowców.

W czasie trwania II wojny światowej najbardziej zaawansowane prace nad konstrukcją śmigłowców prowadzili Niemcy. Po zakończeniu działań zbrojnych Amerykanom udało się przejąć nie tylko pięć śmigłowców niemieckich, a ponadto zatrudnili tamtejszych specjalistów.

Prace nad śmigłowcami prowadzili również Francuzi, Anglicy i Rosjanie.

Polska w tej materii nie miała ani żadnych doświadczeń, ani też specjalistów. Mimo tego Główny Instytut Lotnictwa postanowił podjąć się wydawałoby się niewykonalnego zadania.

Główną rolę w podjęciu prac nad śmigłowcem odegrał inż. Zbigniew Brzoska (później profesor), kierownik działu wytrzymałościowo-konstrukcyjnego. Co ciekawe, jedyną osobą z konstruktorów, która widziała wcześniej śmigłowiec (Sikorsky R-4 w Anglii), był dyrektor Instytutu inż. Władysław Fiszdon.

Reklama

Prace rozpoczęto w 1948 roku, a zespół tworzyli m.in. główny konstruktor Bronisław Żurakowski (zaprojektował wirnik nośny i układ sterowania), inż. Tadeusz Chyliński (zaprojektował kadłub, belkę ogonową, śmigło ogonowe i podwozie) oraz wspomniany inż. Brzoska (zaprojektował napęd i przekładnię główną).

Konstruktorzy działali błyskawicznie, bo już w połowie 1949 roku odbył się wstępny montaż śmigłowca, który był gotowy po dwóch latach prac - tempo dziś niespotykane.

Niesamowicie brzmią też wspomnienia Żurakowskiego na temat znalezienia odpowiedniego napędu dla śmigłowca.

"Myszkując wszędzie, gdzie się dało, znaleźliśmy rozbity samolot sportowy z silnikiem Hirtha o mocy nominalnej 105 KM. No, na lekki śmigłowiec dwuosobowy, jaki robiliśmy, to by się nadawało. Ale silnik samolotu pracuje w pozycji poziomej, (tzn. wał jest poziomo, a śmigło w płaszczyźnie pionowej). Trzeba było zdecydować, czy taki silnik nada się do pracy w pozycji pionowej. (...) Silnikowcy powiedzieli: Bardzo łatwo, tylko trzeba tak umieścić dopływ oleju, żeby mógł ściekać z góry na dół" - relacjonował główny konstruktor.

Próbę oblotu podjęto już 14 stycznia. Nieudaną. Z powodu zimowej aury i silnego wiatru, który przewrócił śmigłowiec. Po tym incydencie maszyna nadawał się wyłącznie do remontu - w sumie śmigłowiec miał na koncie kilkanaście kraks, ale nigdy nie spłonął. Dlaczego? Wszystko dzięki pomysłowości polskich konstruktorów, którzy przewidując możliwość pożaru, rury wydechowe wyprowadzili do góry, by odsunąć ją jak najdalej od możliwego styku z paliwem.

"Takie rozwiązanie było w samolotach z I wojny światowej. (..) To jest drobiazg, ale ten drobiazg powodował, że ani razu nie paliliśmy się" - tłumaczył Żurakowski.

Pierwszy udany lot odbył się natomiast 4 kwietnia 1950 roku, a za sterami BŻ-1 GIL sam konstruktor Żurakowski.

Dlaczego on? Jak się okazało przed oblotem, w Polsce nie było osoby, która mogłaby pilotować śmigłowiec! Z tego powodu Żurakowski - jedynie pilot szybowców - sam podjął się prób nauczenia się sterowania śmigłowcem.

Później BŻ-1 GIL oblatywał Wiktor Pełka, pilot doświadczalny Instytutu Lotnictwa, będący też kapitanem w liniach lotniczych PLL LOT. Pełka latał m.in. do Paryża, gdzie na lotnisku Le Bourget z własnych pieniędzy zapłacił za kilka lotów i tak zdobył podstawy praktycznej wiedzy niezbędnej do pilotowania śmigłowca.  

To Pełka pilotował BŻ-1 GIL podczas najprawdopodobniej pierwszego publicznego pokazu śmigłowca w krajach Europy Wschodniej, który miał miejsce 20 lipca 1952 roku na Okęciu.

W 1960 roku BŻ-1 GIL został skreślony z rejestru statków powietrznych i przekazany najpierw do Muzeum Techniki w Warszawie, a następnie do Muzeum Lotnictwa w Krakowie. Dziś można oglądać odbudowany egzemplarz tej niesamowitej maszyny.

Na koniec poświęćmy też kilka słów intrygującej i "ptasiej" nazwie śmigłowca. To skrót od Głównego Instytutu Lotnictwa oraz inicjały głównego konstruktora.

AW

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama