Dlaczego Wojciech Jaruzelski przyjął sowieckie obywatelstwo

Latem 1939 r. mieszkający w majątku Trzeciny na Podlasiu Jaruzelscy przeczuwali, jak większość Polaków, nadciągającą wojnę. Jakie było losy ziemiańskiej rodziny, jak trafili do łagru i na syberyjskie zesłanie, z którego Wojciech Jaruzelski wrócił z wojskiem Berlinga i z sowieckim obywatelstwem.

Syberyjska edukacja Wojciecha Jaruzelskiego

Lato było piękne tego roku - poeta napisał prawdę, źródła są w tej sprawie wyjątkowo zgodne. Wakacje 1939 roku Wojciech spędził, jak zawsze, w Trzecinach. Niby wszystko było jak zawsze. Rodzina na letnisku, przejażdżki konne, zabawy z dobermanami w obejściu, kąpiele w Broku, wyprawy na ryby, polowania na kuropatwy, ale wojna wisiała w powietrzu. Tak jak wielu Polaków Jaruzelscy wierzyli jednak, że potrwa krótko. Władysław [Jaruzelski, ojciec Wojciecha - przyp. red.] był tego tak pewien, że wszystkie oszczędności zainwestował w Trzeciny.

Paweł Kowal, Mariusz Cieślik "Jaruzelski. Życie paradoksalne" Wydawnictwo Znak, Kraków 2015

Reklama

(...) Jeśli chodzi o majątek, sprawy układały się dobrze, Władysław Jaruzelski był pełen optymizmu. Choć właśnie skończył pięćdziesiąt lat - a zatem z powodu wieku nie powołano go do wojska - wciąż był człowiekiem energicznym. Ta jego cecha dała o sobie znać, gdy po kilku dniach walk do Trzecin zbliżały się wojska niemieckie, a na pola spadły pierwsze bomby. Jako głowa rodziny zarządził wtedy ewakuację na wschód. Dlaczego tam? Tak postępowano w czasie wielkiej wojny, gdy w 1915 roku w stronę Podlasia szły oddziały niemieckie. Zresztą ucieczka w stronę granicy neutralnego Związku Sowieckiego była logiczna.

(...) W drogę ruszają w cztery wozy. Trzeźwy zazwyczaj w swoich ocenach Władysław Jaruzelski tym razem okazał się odporny na fakty. Nawet to, że Niemcy stoli już na przedpolach Warszawy, nie było dla niego wystarczającym argumentem, że to zupełnie inna wojna niż ta sprzed ćwierć wieku. Jaruzelscy popełniają więc fatalny błąd. Zabierają niewiele rzeczy (minimum ubrań i jedzenia, żadnych wartościowych przedmiotów). Wierzą w rychły powrót, choć dworu w Trzecinach już nigdy więcej nie zobaczą.

Przez Podlasie od września 1939 roku do czerwca 1941 przebiegała granica sowiecko-niemiecka. Najpierw wkroczył tam Wehrmacht, wkrótce jednak się wycofał, a wtedy pojawiła się Armia Czerwona. Trzeciny zostały rozparcelowane między dawnych pracowników folwarku.

(...) Jaruzelscy kierują się w stronę Baranowicz leżących w granicach dzisiejszej Białorusi. 17 września docierają do majątku Jagnieszczyce i od jego właścicieli słyszą o wkroczeniu Sowietów. Na drogach rozgrywa się istne pandemonium. Tysiące ludzi miotają się, nie bardzo wiedząc, w którą stronę uciekać. Właściciele ziemscy są i tak w niezłej sytuacji w porównaniu z resztą, bo klasowa solidarność wciąż obowiązuje. W kolejnych dworach witają Jaruzelskich z otwartymi ramionami.

W końcu Jaruzelskim udaje się sforsować Niemen (...). W czerwcu 1940 roku na Litwę wkracza Armia Czerwona. Jaruzelscy popełniają wtedy brzemienny w skutki błąd. Zamiast przekroczyć słabo pilnowaną granicę z okupowaną Polską i wrócić do siebie, postanawiają zostać.

(...) Szybko zaczynają się deportacje i nacjonalizacja majątków ziemskich. Swój tracą również litewscy gospodarze Jaruzelskich. Władysław nie ma zamiaru bezczynnie czekać na deportację. Próbuje zdobyć pracę i radzieckie obywatelstwo. W styczniu 1941 roku składa wniosek o przyjęcie do pracy w "instytucji rolniczej", pisząc o swoim doświadczeniu w pracy w gospodarstwie. Najwyraźniej liczy na to, że w urzędach panuje bałagan związany z instalacją nowej władzy, i w podaniu kłamie albo przemilcza niewygodne fakty. Zataja służbę w wojsku w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Podaje też nieprawdziwe miejsce pobytu w latach trzydziestych (nieistniejące Czeczele w Łomżyńskiem), obawiając się zapewne, że jeśli napisze o Trzecinach, NKWD sprawdzi dokumenty w Wysokiem Mazowieckiem i dowie się, kim jest.

(...) 14 czerwca o świcie Wojtka budzi walenie kolbą w drzwi. Na plebanię u księdza Litwina, gdzie nocował po wyrzuceniu z dworu Hawryłkiewiczów, wchodzą żołnierze "z wielkimi sztykami", jak opowie po latach. To znaczy z bagnetami na karabinach. "Dowieziono mnie do moich rodziców. Jakiś Litwin odczytał po litewsku i po rosyjsku decyzję o deportacji, zrozumieliśmy piąte przez dziesiąte. Ojca kazano spakować oddzielnie, znak, że zostaniemy rozdzieleni. Przy towarowym wagonie stał bojec, żołnierz z karabinem".

14 czerwca 1941 roku dzieje się to, czego obawiała się pani Wanda [Jaruzelska, matka Wojciecha - przyp. red.]. Rodzina zostaje rozdzielona. Zalecenie NKWD było jasne: wszyscy mężczyźni  trafiają do łagrów, a kobiety i dzieci do tzw. punktów stałego osiedlenia, czyli na zesłanie.

(...) Wyjeżdżają ostatnimi transportami, którym udało się bez przeszkód dotrzeć na miejsce. Tydzień później wybucha wojna i Niemcy błyskawicznie zajmują Litwę. Zapewne przy odrobinie szczęścia Jaruzelscy mogli uniknąć zesłania. Ten motyw wraca jak refren w ich wspomnieniach. Ale równie dobrze mogli przecież trafić do pociągów, które wyruszyły 19 czerwca i po drodze zostały zbombardowane. Zginęła wtedy jedna trzecia podróżujących, wielu odniosło ciężkie rany.

Zresztą Jaruzelskim w jakimś sensie sprzyjał kalendarz. W momencie deportacji Wojciechowi do pełnoletniości brakowało niespełna miesiąca. Jako dorosły trafiłby zapewne w inne miejsce niż matka i siostra. Jadą trasą, którą w 1864 roku dotarł na Sybir dziadek Wojciech. Przez Wilno, Wołogdę, Swierdłowsk, Omsk, Nowosybirsk. Przekraczają Ural i wielkie syberyjskie rzeki, by ostatecznie wylądować dwa tysiące kilometrów dalej niż dzielny powstaniec. Trafiają tam, gdzie kończą się tory kolejowe, do Bijska, miasta położonego u stóp Gór Ałtajskich, nad rzeką Biją, niedaleko jej ujścia do wielkiego Obu. Władysław jedzie zaś do łagru numer 7 w Kraju Krasnojarskim.

(...) W Bijsku po zesłańców przyjeżdżają kierownicy najróżniejszych przedsiębiorstw. Potrzebna jest darmowa siła robocza. W Związku Sowieckim ogłoszono powszechną mobilizację, brakuje rąk do pracy.

W wagonie, którym przyjechali Jaruzelscy, jest tylko trzech mężczyzn, więc długo czekają na zainteresowanych. Zabiera ich dopiero spóźniony wysłannik leśnego kombinatu ZAGOTLIES. Jadą daleko. Turoczak (nazywany we wspomnieniach zesłańców Turaczakiem, bo tak mówi się w miejscowym dialekcie) leży prawie 200 kilometrów od Bijska, w środku tajgi, w górach Ałtaju. Szczyty potężnego łańcucha o długości dwóch tysięcy kilometrów wznoszą się na 3,5-4 tysiące metrów. Od razu wiadomo, że życie będzie tam ciężkie.

(...) Jaruzelscy wspominają tę podróż jako niekończący się koszmar. Żeby dostać się do Turoczaka, trzeba wspiąć się na ponad trzy tysiące metrów, cały czas posuwając się nad przepaściami z widokiem na rwącą rzekę w dole. Konie znają drogę na pamięć, po drodze nie zdarzają się żadne wypadki, choć jeden woźnica przypada na kilka zaprzęgów.

Lipiec to w górach Ałtaju pora deszczowa. Zesłańcy marzną i mokną. Nocują pod wozami. Wanda Jaruzelska, która zawsze miała skłonność do chorób reumatycznych, zapada na przewlekłe zapalenie stawów. Jest tak bolesne i dotkliwe, że chwilami traci przytomność.

Dzieci są przerażone jej stanem. Spodziewają się najgorszego. Po tygodniu udaje im się dotrzeć na miejsce.

(...) Zima zaczyna się wcześnie, trwa długo, a temperatury spadają nawet do 50 stopni poniżej zera (średnia od grudnia do lutego to około minus 25 stopni). Ciężko jest zwłaszcza mężczyznom pracującym przy wyrębie tajgi. Tam właśnie zostają skierowani pan Hawryłkiewicz i Wojtek Jaruzelski, mimo że wątły osiemnastolatek zupełnie się do tego nie nadaje.

(...) Całymi dniami pracowali ponad siły przy wyrębie. Wojtek nigdy nie wyrabiał normy. Musiał oszukiwać i liczyć na to, że brygadzista przymknie na to oko. To pracy na chwałę ojczyzny światowego proletariatu zawdzięcza swoje ciemne okulary - odłożony w czasie efekt  niewyleczonej ślepoty śnieżnej.

Również charakterystyczna sztywna postawa przyszłego generała nie wynikała wyłącznie z jego kostyczności, jak kiedyś sądzono. To skutek problemów z kręgosłupem przeciążonym harówką w tajdze, a później w piekarni.

Na przełomie jesieni i zimy 1941 roku do drzwi kurnej chaty Jaruzelskich puka wielka polityka. Wojtek zostaje wezwany przez miejscowe NKWD. Dopiero od bezpieczniaków kilka miesięcy po fakcie dowiaduje się o podpisaniu paktu Sikorski-Majski. To pierwsza dobra wiadomość od przyjazdu, choć nie jest jasne do końca, co ona oznacza.

W Turoczaku mieszka niewielu Polaków, Jaruzelscy nie mają więc pojęcia, że podpisanie traktatu daje możliwość zaciągnięcia się do wojska i opuszczenia miejsca zesłania. NKWD nie jest skore do udzielania szczegółowych informacji. Jednak skoro obywatele Rzeczypospolitej Polskiej awansowali z wrogów na sojuszników, należą im się pewne przywileje. Wypuścić ich nikt nie ma zamiaru, ale Wojciechowi Jaruzelskiemu oferują posadę pomocnika magazyniera w sklepie. A to

oznacza pracę w ciepłym miejscu, większy przydział chleba i lepsze mieszkanie. Rodzina dostaje niewielką izbę dla nich trojga.

W tym samym czasie dochodzi do zbiegu okoliczności z gatunku tych mało wiarygodnych. Razem z Jaruzelskimi do Bijska deportowano państwa Dymeckich, litewskich sąsiadów Hawryłkiewiczów. Udało im się zostać w mieście, gdzie dostali pracę w cukrowni, a to dawało im prawo do mieszkania z wygodami - bieżącą wodą i prądem. Zaprzyjaźnione rodziny po kilku tygodniach nawiązują kontakt korespondencyjny. Jesienią przychodzi list, którego nikt się nie spodziewa. Do Bijska z oddalonego o tysiąc kilometrów łagru dotarł Władysław Jaruzelski.

Pojechał na Ałtaj tylko na podstawie niejasnych informacji, że tam właśnie wysyłano transporty z okupowanej Litwy. Państwo Dymeccy znaleźli go nieprzytomnego na ulicy. Po niespełna półrocznym pobycie w łagrze pod względem zdrowotnym jest wrakiem, ale dzięki troskliwej opiece rodaków powoli dochodzi do siebie.

Jaruzelski jest schorowany, lecz to wciąż człowiek bardzo energiczny. Zapisuje syna na listę ochotników do formowanej właśnie armii. Śle do władz w Turoczaku monity w tej sprawie, jednak bez skutku. Szarpanina trwa kilka miesięcy, do stycznia 1942 roku. Gdyby osiemnastoletni Wojtek zjechał do Bijska wcześniej, miałby jakieś szanse na zaciągnięcie się do armii Andersa. Nie wiadomo oczywiście, czyby tego chciał, bo z powodu ciężkiej choroby obydwojga rodziców sprawa nie była prosta. Tak czy owak, potem jest już za późno.

Armia Czerwona zatrzymuje Niemców pod Moskwą, a dowództwo Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR odmawia wysłania na front żołnierzy bez przeszkolenia. Wehrmacht rzucony zimą na bezkresne rosyjskie równiny zaczyna przegrywać jak kiedyś Napoleon, Stalin stawia więc Andersowi coraz więcej warunków. Jednocześnie stan liczebny armii szybko zostaje przekroczony. Obowiązuje zasada: kto pierwszy, ten lepszy.

Jaruzelscy rozumieją, że pozostając w Turoczaku, nie mają szans na opuszczenie Syberii. Chcą, by rodzina oddalona teraz raptem o niespełna 200 kilometrów była znowu razem, a dla Władysława, przy jego stanie zdrowia, podróż w góry Ałtaju jest równie realna jak wyprawa na Księżyc. Wojciech kolejny raz zachowuje się wtedy jak głowa rodziny. Postanawia zorganizować ucieczkę do Bijska. Ryzyko jest duże. Nie sposób przewidzieć, jak zareaguje NKWD w wypadku ujęcia zbiegów. Skutki mogłyby być tragiczne, bo Jaruzelscy nie mieli dokumentów i mogli zostać potraktowani jak zwykli przestępcy. Nie było też jasne, czy można liczyć na uczciwość ludzi pracujących w pobliskich kopalniach złota, którzy mieli swój transport i byli skłonni im pomóc.

Podróżowano nie szlakiem górskim, ale korytem zamarzniętej rzeki. Syberyjskie mrozy ścięły Biję, co znacznie skróciło czas potrzebny na dotarcie do miasta, ale i tak warunki w drodze były ciężkie. Schorowana Wanda miała futro i kołdry, Teresa [siostra Wojciecha - przyp. red] w miarę ciepłe ubranie, Wojciech jednak ze wszystkiego wyrósł i przez prawie całą drogę biegł za saniami, aby nie zamarznąć.

W styczniu 1942 roku uciekinierzy docierają do Bijska, ale radość nie trwa długo. Rodzina szybko zdaje sobie sprawę, w jak fatalnym stanie jest Władysław. Postawny niegdyś mężczyzna waży niewiele ponad 40 kilogramów i wymaga prawdziwej rehabilitacji, a na to w Bijsku nie można liczyć. Podobnie jak na dokumenty umożliwiające ewakuację z armią Andersa. Zaciąg zakończono jeszcze jesienią 1941 roku, więc dwa tysiące Polaków, które ściągnęły do miasta, nie bardzo miały co ze sobą robić. Wojciech trafia znowu do tajgi. Tym razem praca jest jeszcze cięższa niż w Turoczaku. Panują straszliwe mrozy, a na wyrąb trzeba iść dwie godziny w jedną stronę. Do tego drwale nie mogą liczyć na ciepły posiłek. Chociaż harują od świtu do nocy, ich pensja nie wystarcza na zakup kilograma mięsa.

Władysław do ciężkiej pracy już się nie nadaje, zatrudnia się u rybaków jako wozak. Jak niemal każdy ziemianin umie się zajmować końmi, a to jest jego głównym obowiązkiem. To całkiem niezłe zajęcie. Połowy w otaczających Bijsk rzekach bywają obfite i pracownicy czasem dostają do domu po kilka ryb. Ale to nie wystarcza. W Związku Radzieckim panuje głód, przydziały chleba są minimalne, ceny żywności niebotyczne.

Jaruzelscy jak wielu innych zesłańców jedzą zupę i chleb z makuchów, czyli wytłoczyn z roślin oleistych. Wyglądają one jak tektura i podobnie smakują. To świetne, zawierające białko i węglowodany pożywienie... dla zwierząt. Nawet dla młodego organizmu takie jedzenie jest trudną próbą, dla wycieńczonego pobytem w łagrze Władysława Jaruzelskiego okazuje się zabójcze. Schorowany mężczyzna ulega zatruciu i zapada na krwawą dyzenterię. Lekarz mówi, że chorego mógłby uratować choćby ryż. Ale w Bijsku jest to dobro nieosiągalne, Jaruzelscy proszą o pomoc wszędzie, gdzie to możliwe, ale bez skutku. Po kilkudniowej agonii Władysław umiera 4 czerwca 1942 roku.

Okoliczności towarzyszące pogrzebowi sprawiają dziś upiorne wrażenie. Wojciech Jaruzelski na ręcznym wózku pożyczonym z kostnicy szpitalnej sam musiał zaciągnąć zwłoki ojca na cmentarne wzgórze.

Trumnę - zrobioną z desek podarowanych przez zakład, w którym pracował Władysław - przywiązał do wózka sznurkiem. Pogrzeb był oczywiście bez księdza, bo takiego w Bijsku nie było. Po krótkiej modlitwie Wojciech przy pomocy kilku mężczyzn własnoręcznie złożył ciało ojca w grobie. Kiedy rok później wyjechał z Syberii, miejsce pochówku popadło w zapomnienie. Odwiedził je dopiero ponad pół wieku później, w 2005 roku. Ale wtedy grób był już odnowiony. Jaruzelskiemu obiecał to w roku 1990 Michaił Gorbaczow. I słowa dotrzymał. Zgodnie ze złożoną obietnicą polecił też postawić na cmentarzu w Bijsku pomnik zmarłych zesłańców.

Utrzymanie rodziny ostatecznie spadło na barki Wojciecha. Jak na młodego człowieka nieprzystosowanego do pracy fizycznej dziewiętnastolatek radził sobie zaskakująco dobrze. W czasach późniejszych był to powód rozlicznych domniemań jego przeciwników dotyczących ceny tego przetrwania, którą miałaby być współpraca z NKWD.

Tymczasem nie ma wielkiej tajemnicy w tym, jak Jaruzelskim udało się przeżyć na Syberii. Po prostu kiedy stracili nadzieję, że uda im się ewakuować z Andersem, przyjęli sowieckie obywatelstwo. Teoretycznie stosunki między Moskwą a rządem w Londynie zostały zerwane dopiero w kwietniu 1943 roku po ujawnieniu zbrodni katyńskiej. Jednak już rok wcześniej wstrzymano rekrutację do wojska, a tych, którzy ją organizowali, nieco później wsadzono do więzienia. Sytuacja była coraz bardziej oczywista. W miarę kolejnych sukcesów Armii Czerwonej Stalin zaczął planować instalację podległego sobie rządu w Warszawie, a ostatecznym dowodem ich zamiarów wobec legalnych polskich władz stała się tzw. akcja paszportyzacji.

Wraz z armią Andersa Związek Sowiecki opuściło około 110 tysięcy więźniów i zesłańców. Ale przecież "na nieludzkiej ziemi", jak nazwał Syberię Józef Czapski, zostało kilkakrotnie więcej obywateli polskich. Skala deportacji do dziś wywołuje spory wśród historyków i trudno ją precyzyjnie ocenić z powodu ograniczeń w dostępie do rosyjskich archiwów. Tak więc w ostatnich latach pojawiały się szacunki mówiące o liczbach od 320 tysięcy (w tym wypadku chodzi tylko o ludzi wywożonych w ramach kolejnych fal deportacji, a poza zesłańcami na Syberii byli też więźniowie polityczni i wzięci do niewoli żołnierze) do 800 tysięcy.

Nawet przy najostrożniejszych szacunkach można stwierdzić, że po wyjściu Andersa na Syberii wciąż pozostawało około 400 tysięcy Polaków. Większość nie trafiła do łagrów, tylko na zesłanie. I to ich władze postanowiły obdarować obywatelstwem sowieckim, co łączyło się ze zrzeczeniem się obywatelstwa polskiego. O to właśnie szło z "akcją paszportyzacji", której podlegały osoby mieszkające przed wojną na terenach anektowanych przez ZSRR w roku 1939. Tak jak Jaruzelscy.

Zdecydowana większość obywateli Rzeczypospolitej odmówiła przyjęcia nowych dokumentów. Oczywiście, swoje znaczenie miały przyczyny godnościowe, znany jest m.in. konsekwentnie prowadzony w tej sprawie protest pisarza Aleksandra Wata (który pociągnął za sobą współtowarzyszy niewoli), ale nie mniej istotne były względy praktyczne. Polacy uważali po prostu, że jeśli przyjmą sowieckie paszporty, nigdy nie opuszczą Syberii. Poza tym dla mężczyzn obywatelstwo ZSRR oznaczało możliwość powołania do Armii Czerwonej.

Wojciech Jaruzelski zachował się w tej sprawie jak większość rodaków. Początkowo odmówił przyjęcia sowieckiego paszportu i trafił do aresztu na trzy tygodnie.

(...) Jaruzelski uznał zapewne, że nie ma wyjścia. Symbolicznie wyraża to pojawiająca się w jego wspomnieniach opowieść o tym, jak ukradziono mu w areszcie futrzaną czapkę. Była to jedyna wartościowa rzecz, jaką miał, a działo się to w środku syberyjskiej zimy na przełomie stycznia i lutego 1943 roku. "Po raz pierwszy w życiu poznałem przemoc, bezinteresowną i ślepą, prawo silniejszego" - mówił Tinie Rosenberg, autorce głośnych, nagrodzonych Pulitzerem "Krajów, w których straszy"4. Historia zapewne jest prawdziwa, ale nadawanie jej aż takiego znaczenia to zabieg bez mała literacki. Jeden z licznych w biografii Wojciecha Jaruzelskiego.

Przyjęcie tzw. zastępczych zaświadczeń tożsamości poprawiło sytuację rodziny. Wojciech dostał pracę w piekarni, gdzie dźwigał worki z mąką. Było to bardzo ciężkie zajęcie, czasem trzeba było podnieść nawet 100 kilogramów, ale dawało dostęp do niewielkich ilości jedzenia.

Ta sytuacja nie trwała jednak długo. Po trzech miesiącach na Ałtaj dotarły informacje o powstaniu Związku Patriotów Polskich. Szybko stało się jasne, że jednym z powodów wprowadzenia paszportyzacji było stworzenie armii podporządkowanej Moskwie. Gdyby zaciąg ochotniczy się nie powiódł, obywateli sowieckich można by po prostu powołać do wojska. Odmowa stawienia się w jednostce oznaczałaby dezercję, czyli karę śmierci. I taka jest prawda o formowaniu armii dowodzonej przez Zygmunta Berlinga. Byli to w znacznej części żołnierze z poboru. Tacy jak Wojciech Jaruzelski. Wbrew temu, co twierdził on w czasach komunizmu, a nawet w latach dziewięćdziesiątych i na początku XXI wieku, nie zgłosił się do wojska na ochotnika. Trudno to traktować inaczej niż jako tworzenie własnej legendy. Być może miało to sens w PRL, kiedy dokumenty nie były dostępne, ale później można odnieść wrażenie, że Jaruzelski uwierzył we własne kłamstwo.

(...) W lipcu 1943 roku Wojciech Jaruzelski kończy 20 lat. (...) Jaruzelski idzie do wojska, które stanie się jego domem na resztę życia. Tak jak wcześniej był nim dwór. Tylko że dworu już nie ma, tego konkretnego w Trzecinach i tego, który był podstawową instytucją przedwojennego ładu. Dlaczego właśnie wojsko? Armię i tradycję ziemiańską łączy na przykład to, że opierają się na hierarchii. Od domowej i szkolnej kindersztuby Wojciecha Jaruzelskiego zaskakująco blisko było do wojskowej dyscypliny, o czym sam często mówił.

Kiedy jedzie do Riazania, ma za sobą twardą syberyjską szkołę życia. Stracił ojca, doświadczył nędzy, głodu, niewolniczej pracy i poniżenia, ale także ludzkiej solidarności, która okazuje się możliwa nawet w najgorszych warunkach. Zetknął się z przemocą usankcjonowaną przez totalitarne państwo i zobaczył słabość jednostki w starciu z machiną represji. Stał się mężczyzną. Musiał podejmować ryzykowne decyzje, brać odpowiedzialność za najbliższych, ale również postępować wbrew sobie. Wciąż jest przywiązany do dawnego systemu wartości, mimo że doskonale rozumie, iż nie ma powrotu do tego, co było przed wojną. Ale w roku 1943 nikt przecież jeszcze nie wie, jaka będzie nowa Polska.

--------------------------------

Opublikowany fragment pochodzi z książki Pawła Kowala i Mariusza Cieślika " Jaruzelski. Życie paradoksalne" Wydawnictwo Znak, Kraków 2015

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy