Jerzy Konrad Maciejewski "Zawadiaka. Dzienniki frontowe 1914– 1920". Wojna z perspektywy żołnierza

Nie było w Polsce wielu ludzi, którzy z takim oddaniem i tak otwarcie relacjonowaliby na bieżąco kolejne etapy naszej historii. Jerzy Maciejewski, żołnierz 19 Pułku Piechoty Odsieczy Lwowa wstąpił do wojska na ochotnika w 1918 roku. Walczył o Lwów, brał udział w wojnie polsko-ukraińskiej i polsko-bolszewickiej.

W opublikowanych w  książce fragmentach dzienników i wspomnień autor przedstawia czas najtrudniejszy dla Polski - aż do ostatecznego ustalenia granic w 1921 roku. Opisuje  bohaterstwo i strach żołnierzy  na froncie, ale też  -  co rzadkie w literaturze faktu z tego okresu -  bez retuszu i barwnie opowiada o  żołnierskim życiu na tyłach, brutalnych rabunkach,  relacjach z ludnością cywilną,  przygodach z kobietami.

"Lektura dzienników Maciejewskiego pozwala spojrzeć na ówczesne wojsko niejako od środka, z perspektywy podoficera funkcjonującego w ramach sekcji, plutonu, kampanii. Rzadkość to w polskim pamiętnikarstwie wojskowym, na które składają się głównie wspomnienia spisywane przez oficerów" - z posłowia prof. dr. hab. Janusza Odziemkowskiego.

Reklama

"Ranny jestem" - rzekł z uśmiechem i pociągnął za cyngiel

Rano kompania z karabinami do kościoła. Kiedyśmy roztasowali się na rynku przed kościołem i ustawi­li broń w kozły, ja, patrząc na zgromadzoną rosyj­sko-żydowską publiczność, rozmyślałem i duma we mnie wzbierała. Któż dziesięć lat temu przypusz­czał, że na rynku w Wołoczyskach będą stać żołnie­rze potężnej polskiej armii?! I że w tutejszym koście­le, zdobnym nagrobkami i herbami Ledóchowskich, zabrzmi potężnie nieśmiertelna Rota?

Staromiejszczyzna, 8 lutego 1920

* * *

Po co ta wojna?! Odbieramy Kresy? Ależ na tych "Kresach" 80 procent ludności to Rusini, Żydzi lub Rosjanie, a więc - wrodzy. Gdybym nie był żołnie­rzem, zostałbym anarchistą.

Szczodrowa, 30 marca 1920

* * *

Na śniegu leży rozciągnięty bolszewik: w butach z ostrogami (pewnie oficer), obnażony w pasie, dookoła krew, smagłe ciało przewinięte czerwonawym bandażem, żyje. W pobliżu ranny koń z siodłem. Jeden z żołnierzy 4 kompanii zaczy­na ściągać bolszewikowi buty. Nie chcą złazić. Bru­talnie opiera swoją nogę w kroku rannego i ciągnie. Ranny stęknął. "A ty, sk...synie, żyjesz?!" - dwie kule w łeb skończyły jego żywot i buty w końcu zdjęto.

Zalatyczówka,  23 lutego 1920

* * *

Nie wiedziałem, dokąd się skierować. W holu postawiłem ją na podłodze, później usiłowałem ułożyć na ziemię. Broniła się - z obawy przed "panem" - w trakcie zmagań omal nie przewró­ciła jakiejś drabiny, dużych sprzętów stojących przy ścianie. W końcu uległa, gdyż nie pamięta­łem już o niczym, więc oddała mi się, stojąc. Mę­czące jest to ogromnie i nogi później się uginają, jak przetrącone.

Szczodrowa, 1 kwietnia 1920

* * *

Por. Mally pisze na kartce wydartej z mego notatnika meldunek do dowództwa Baonu, gdy nadbiega łącznik z okrzykiem: - zachodzą na tyły! Mally zbladł jak chusta, ale zwracając się do żołnierzy, rzekł: "To nic, stąd pójdziemy do kontrataku, wycofać się zdążymy w lewo. Za mną!

Obsada rowu przed nami już się cofała. Bolszewicy skupiali się do ataku na białą broń. Wysypaliśmy się z otwartej na oścież bramy stodoły z krzykiem "hurra!", lecz cóż... Naprzód wyskoczyło nas tylko kilkunastu, reszta rozpierzchnięta wokół stodoły, ograniczyła się tylko do strzelaniny. Wystrzeliłem ostatnie (!) pięć naboi, przerzuciłem mauzera w lewą rękę i wyjąłem natomiast nagana. Czerwoni zachęcani przez jakiegoś komisarza, z karabinkami w ręku, pochylili broń do ataku.

Obejrzałem się rozpaczliwie w tył. Wszystko przepadło! Trzeba się cofać! Gdzie porucznik? Zobaczyłem go rozciągniętego na wznak na ziemi. Przystawił browning do skroni.

- Panie poruczniku, co pan robi?!

Zwrócił na mnie zamglone spojrzenie.

- Ranny jestem - rzekł z uśmiechem i pociągnął za cyngiel.

Drgnąłem. Bolszewicy byli o pięćdziesiąt kroków. Wszystko uciekało w panice. Zacząłem biec i ja, gdy poczułem piekący ból i uderzenie w nogę. "Ranny jestem!" - krzyknąłem do biegnących obok żołnierzy i wiedząc, że daleko nie pobiegnę skierowałem się do pierwszej z brzegu stodoły.

Obok załadowanych aż do szczyt sąsieków, leżała kupa wymłóconej już słomy, zakrywającej wykopany pod nią dół, gdzie schowała się przed bitwą rodzina gospodarza, do którego należała stodoła. Postanowiłem schować się do tego dołu i, wprowadzając swe postanowienie momentalnie w czyn, zacząłem się pchać do środka. Nie było to jednak łatwe, gdyż schronienie było zapchane ludźmi, poduszkami i pierzynami, beczały w nim cielęta. Pomimo wszystkich wysiłków nie wsunąłem nóg powyżej kolan, a jakiś bierny opór nie tylko hamował me ruchy, lecz i wypychał z powrotem. Odezwały się przy tym jęki i piski.  Widząc, że nic nie poradzę, wyciągnąłem nogi i wsunąłem się za snopki ustawione przy sąsieku. W sam czas, bo w chwilę później usłyszałem tupot hałastry bolszewickiej ścigającej naszych.

Jestem prawie zgubiony - pomyślałem sobie, zrywając odznakę sierżanta z furażerki, naramienniki z bluzy. Karabinek jeszcze przedtem wetknąłem w słomę, a po zerwaniu odznak, uspokojony nieco, zdjąłem z pasa nagan i odetchnąłem głębiej. Teraz dopiero dało się odczuć pragnienie i tępy ból w nodze.

Pierwsza linia bolszewicka przeszła już i chłopi poczęli wychodzić ze swych kryjówek. Posłyszałem, że rozmawiają ze sobą po polsku. Może nie wydadzą? - pomyślałem. Jeden z nich, wyglądając na pole wyszeptał:

- O, kawaleria! Ze cztery sotnie. Rozwijają się do ataku. A piechoty co idzie!

Zacząłem szeptać:

- Ej, panie, panie! Schowajcie mnie gdzie.
Spojrzał ciekawie na mnie.

- Ranny?
- Tak, w nogę.
- Nie mam gdzie pana schować.
- To proszę mi dać wody i jaki gałgan do obwiązania nogi.
- Teraz nie można, a bandaż tam gdzieś na półce leży.

W samej rzeczy, jakichś dwóch drabów wpadło do otwartej stodoły, wołając:

- Ej, hozjain! Polaki jest’?
- Ni ma, panoczku... - wyjęczał chłop.
- A ranienych toże niet?
- Ni ma, panoczku...

Wstrzymując oddech, przysłuchiwałem się tej rozmowie. Poszli. Jadą kozacy. Słychać . Ktoś starszy krzyczy krzyczy na rotnogo, słychać istinno russkuju rugań. Oto jestem w środowisku, które tylekroć chciałem zobaczyć - jak też wyglądają bolszewicy. Wtedy, gdy są spokojni i maszerują u siebie na tyłach. Ale widzieć ich nie mogę, chociaż słyszę doskonale.

Powoli się uspokaja. Zauważyłem, że chłop boi się, aby mnie u niego nie znaleziono, więc rozgląda się po okolicy, a potem mówi:

- Tutaj panu i niewygodnie, i niebezpiecznie. Niech pan przejdzie do następnej stodoły, tam na zbożu bardzo dobrze można się schować. Prędzej, póki nikogo nie ma!

Gramolę się ze słomy, przeklęta furażerka gdzieś się zawieruszyła. Przebiegam, utykając, do stojącej obok stodoły i włażę na pszenicę ułożoną w prawym sąsieku. Nareszcie znalazłem się pod samym dachem za jakowymś wałem ze snopów. Ułożyłem się we wgłębieniu i postanowiłem czekać na dalszy ciąg tej historii. Strzelanina tymczasem niemal zupełnie ścichła, z rzadka tylko odzywały się nad rzeką kulomioty. Baterię  podprowadzili aż do chałup, w których kwaterowaliśmy poprzednio. Każdy wystrzał z niej odzywał się echem w mym sercu - to w naszych! 

Z krótkiej drzemki, w którą zapadłem, obudził mnie duży kot z obciętym ogonem. Zwietrzył zapach krwi, ale widząc, że istota obficie nią brocząca żyje, uciekł natychmiast. Po chwili nowy szelest - ktoś ostrożnie włazi na słomę kierując się do mnie. Instynktownie ściskam nagan w ręku, ale nie, to pewnie nie czerwony, nie szedłby tak ostrożnie. W istocie, po chwili ukazuje się głowa chłopa w kapeluszu. Przygląda mi się jakiś czas, wreszcie zaczyna rozpytywać: czym ranny, gdzie, jaką mam szarżę i co zamyślam robić?  Opowiada, że bolszewicy w znacznej sile zajęli Busk, że nasi bronią się z przeciwnej strony. Że rannych bolszewicy pozbierali, opatrzyli i znieśli na jedno podwórze, lepsze części mundurów im pozdejmowali, że tu, zaraz leży zabity nasz oficer. Że wątpi, aby nasi powrócili, radzi więc, abym przeczekał do wieczora, a najwyżej do rana i udał się do bolszewickiego ambulansu. Poprosiłem, by przyniósł wodę do picia i jakąś czystą szmatę do obwiązania rany. Odszedł. Zdrzemnąłem się znów.

Obudziłem się spocony, gdyż dręczyły mnie wizje ataku, kontrataku, rannych kolegów... Znów szmer i zjawia się nowy gość. To brat mego gospodarza, wyrostek lat 15-16. Przynosi buteleczkę mleka, kromkę chleba, siada obok i oczami bazyliszka przygląda się, jak rwę wszystkie dowody i dokumenty stwierdzające mą szarżę. Do swych pamiętników wkładam dyplom na "Orlęta", mapę, papiery z ministerstwa. Chłopak wypytuje, czy jestem oficerem? Radzi, aby się zaraz zameldować u bolszewików, bo jeżeli oni mnie tu znajdą - zabiją. Mówi, że naszych wyparto hen, za rzekę, że Busk i Kraone już zajęte, a nawet i Podzamcze. Nasi nie wrócą, bo bolszewicy mają duże siły. Patrzy na mój płaszcz i mówi:
- Ten mantel chyba pan zostawi, bo po co mają bolszewicy zabrać? Buty też. Oni zaraz zdzierają. Ten pierścionek złoty?
- Tak - odpowiadam.
- Po co mają go zabrać? Na odchodnym pan mi go podaruje.
- Tak, tak. Jak będę szedł do bolszewików.

Nareszcie ta hiena poszła. Odetchnąłem.

Milatyn, 5 września 1920

------------------------

Fragmenty książki: Jerzy Konrad Maciejewski "Zawadiaka. Dzienniki frontowe 1914- 1920" Ośrodek KARTA, Warszawa 2015

Jerzy Konrad Maciejewski (1899-1973) - żołnierz, pisarz (pseud. Konrad Jotemski), publicysta. W listopadzie 1918 wstąpił na ochotnika do Wojska Polskiego, wraz z 19 Pułkiem Piechoty Odsieczy Lwowa brał udział w walkach z Ukraińcami, w 1920 roku w wojnie polsko-bolszewickiej.

W 1928 roku nakładem wydawnictwa Gebethner i Wolff ukazała się jego pierwsza powieść "Pograniczne ogniska". W latach 30. pracował w "Żołnierzu Polskim" jako sekretarz redakcji, potem zastępca redaktora naczelnego, następnie pracownik Wojskowego Instytutu Naukowo-Wydawniczego.

We wrześniu 1939, wraz z załogą WINW, przedostał się do Rumunii. Stamtąd przez Grecję udał się do Francji, gdzie wstąpił do II Dywizji Strzelców Pieszych. W kwietniu 1940, po kapitulacji Francji, z żołnierzami dywizji przekroczył granicę ze Szwajcarią, został internowany. W 1946 roku wrócił do Polski. Pracował w redakcjach m.in. "Wieczoru Warszawy" i "Polski Zbrojnej".

W powojennej Polsce - głównie z powodu uczestnictwa w wojnie polsko-bolszewic­kiej - wiele jego tekstów publicystycznych, a przede wszystkim dzienniki, nie zostało ni­gdy opublikowanych.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wojna polsko-bolszewicka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy