"Kabel" - zapomniany obóz pracy przymusowej przy ul. Prokocimskiej 75 w Krakowie

Przedwojenna fabryka Kabli S.A., oddalona zaledwie kilka kilometrów od centrum Krakowa, w trakcie okupacji stała się jednym z miejsc przymusowej pracy Polaków i Żydów, jakie Niemcy zorganizowali na terenie miasta.

Polscy robotnicy przychodzili do niej każdego dnia, zaś dla Żydów na przylegającym do niej terenie wybudowano obóz, w którym przez nieco ponad rok przebywali i żyli, odcięci od swoich rodzin i znajomych. Jednak obóz przy fabryce "Kabelwerk Betriebs-G.m.b.H.", we wspomnieniach przez więźniów nazywany po prostu "Kabel", wciąż nie jest miejscem ani znanym, ani upamiętnionym, choć od jego powstania i likwidacji minęło niemal siedemdziesiąt lat.

Podobóz Płaszowa


Według powojennych zeznań Mieczysława Pempera, jednego z więźniów KL Płaszów, pracującego w kancelarii tej placówki, obóz przy fabryce "Kabelwerk Betriebs-G.m.b.H." został "utworzony w okresie likwidacji getta krakowskiego w marcu 1943 r., a przetrwał do jesieni 1944 r."

Z innych źródeł wynika jednak, że pierwszych więźniów skoszarowano tam tydzień później, 23 marca 1943 r.
"Kabel" był jednym z czterech, obok Deutsche Emailwarenfabrik (DEF) na Zabłociu (ul. Lipowa 4), Nachrichtengeratelager der Luftwaffe także na Zabłociu oraz placówki na lotnisku w Rakowicach, podobozem KL Płaszów funkcjonującym na terenie "stolicy" Generalnego Gubernatorstwa.

Reklama

Tak jak fabryka, podobóz mieścił się przy ul. Prokocimskiej 75. Pemper podkreślał przy tym, że "obóz był całkowicie i pod każdy względem zależny od obozu centralnego w Płaszowie. Dotyczyło to zarówno aprowizacji, jak straży obozowej itd. Kierownikami obozu, wyznaczonymi przez komendanta obozu w Płaszowie Amona Götha byli między innymi SS-Hauptscharführer Edmund Zdrojewski, SS-Oberscharführer Albert Hujer".

Jak wynika ze wspomnień ocalonych, Göth przynajmniej trzy razy przeprowadził w podobozie "Kabel" inspekcję, przybywając tam razem ze świtą esesmanów z Płaszowa. Wśród nich esesman John szczególnie wyróżniał się szykanowaniem i biciem więźniów, przeważnie kobiet.

I chociaż Amon Göth nie był częstym gościem w obozie przy fabryce "Kabelwerk Betriebs-G.m.b.H.", to jednak jego czarna legenda budziła strach pośród więźniów tam zamkniętych. Obawiano się, że pewnego dnia zjawi się niespodziewanie w obozie i wprowadzi tam zasady oraz terror na wzór panujących w Płaszowie. W takim samym stopniu więźniowie bali się odesłania do obozu macierzystego, dla niektórych bowiem mogło to oznaczać wyrok śmierci.

Ciepła woda i lekarstwa

Liczba żydowskich więźniów podobozu "Kabel" wynosiła ok. 300 osób i prawdopodobnie nigdy istotnie się nie zwiększyła.

Pemper wspominał: "mniej więcej równa była ilość mężczyzn i kobiet. Więźniowie pracowali bodaj że we wszystkich - głównie produkcyjnych działach zakładu, prowadzonego pod powyższą firmą ["Kabelwerk Betriebs-G.m.b.H."] i zależnego od berlińskiej centrali. Fabryka istniała zresztą przed wojną w Krakowie. Praca - zwłaszcza w pewnych działach - była ciężka".

Więźniowie byli oznaczani numerami swego obozu macierzystego oraz dla odróżnienia od pozostałych osób tam pracujących nosili pasiaki, a po lewej stronie piersi - naszywki z numerami i żółtym trójkątem. Mieli oni także zapewnioną ogólną opiekę medyczną, a lekarzem obozowym był doraźnie więzień dr Aleksander Biberstein, następnie zaś dr Freundowa.

Wyżywienie więźniów składało się z czarnej kawy, ok. 40 gram chleba na śniadanie oraz wodnistej, warzywnej zupy na obiad, gotowanej zazwyczaj ze starego, stęchłego grochu lub brukwi. Jednak dzięki pomocy polskich robotników, więźniowie żydowscy niemal każdego dnia otrzymywali z miasta drobne produkty żywnościowe.

Michał Weichert, przewodniczący Żydowskiej Samopomocy Społecznej wspominał, że do podobozu "Kabel" od 3 czerwca 1943 do 19 lipca 1944 r. wysłano 55 przydziałów z podstawowymi lekami i specyfikami leczniczymi, materiałami opatrunkowymi i chirurgicznymi, a także środki dezynfekcyjne. Dostarczano również odżywki (Navitol, mleko kondensowane, mleko w proszku, Lactocao, ovomatina, słód), mąkę, chleb, fasolę, makaron, kaszę, grysik, owsiankę, kaszę jaglaną, konserwy mięsne, marmoladę oraz cukier kostkowy.

Więźniom przesyłano też odzież, bieliznę i drewniaki. I pomimo, że wszystkie te transporty nie były wystarczające dla stałej poprawy życia więźniów, to jednak warunki higieniczne oraz zdrowotne w podobozie były na ogół zadowalające. Erna Goldfluss wspominała już po wojnie: "warunki higieniczne miałyśmy - jak na stosunki obozowe - dobre, gdyż we fabryce były łazienki z bieżącą, ciepłą wodą, z których mogłyśmy korzystać. W tych warunkach stan zdrowotny więźniów był na ogół dobry".

Nie ulega wątpliwości, że okoliczności pracy i funkcjonowania w podobozie "Kabel", w porównaniu do obozu Płaszów były znacznie lepsze.

Baraki za drutem kolczastym

Pisząc o warunkach pracy i aprowizacji, warto wspomnieć jak wyglądał podobóz "Kabel". Mieścił się on na terenie przyfabrycznym, a otoczono go wysokim murem, zakończonym siatką z drutu kolczastego.

To zabezpieczenie nie było zdaniem Niemców wystarczające, stąd też więźniowie przebywali pod nadzorem esesmanów, a od stycznia 1944 r. również esesmanek. Nie mieszkały one na terenie obozu, ale dochodziły z Płaszowa. Jak wspominali więźniowie - dawały się we znaki szczególnie kobietom więźniarkom, do tego stopnia, że np. lekarka obozowa dr Freundowa usiłowała popełnić samobójstwo przez ich szykany.

Erna Goldfluss, była więźniarka, wspominała: "podobóz zbudowany był na placu fabrycznym wzdłuż muru fabrycznego od strony południowej. Dla więźniów wybudowano cztery drewniane baraki trójdzielne /o trzech izbach każdy/. Jedna izba mieściła około 36 osób, a jeden barak około 100 osób. Jeden z baraków zajmowali mężczyźni, w drugim baraku jedna izba zajęta była przez mężczyzn, druga izba, przedzielona na połowę, zajęta była przez OD [Żydowska Służba Porządkowa] oraz salę chorych /Krankstube/, o trzech łóżkach. W trzeciej izbie tego baraku mieściła się kuchnia i magazyny. W jednej izbie trzeciego baraku mieszkali <Werkschutze> [strażnicy], w drugiej było małe ambulatorium, w trzeciej zaś izbie mieszkały kobiety".

Ostatni, czwarty barak zajmowały wyłącznie kobiety żydowskie. "Kabel" nie miał oddzielnego placu apelowego. Wzorem obozu macierzystego, części mieszkalne obozu: męska jak i kobieca, oddzielone były drutem kolczastym i miały osobne wejścia wewnątrz obozu. W trakcie pracy nie było już podziału płciowego i przy stanowiskach obok siebie mężczyźni pracowali z kobietami.

Pobyt w obozie, prócz przymusowej pracy i trudnych warunków, miał też swoje jaśniejsze strony. Prof. Szmulewicz, były dyrektor gimnazjum żydowskiego w Krakowie, zorganizował w obozie "Kabel" życie towarzyskie.

Potajemnie organizowano także różne uroczystości i spotkania w trakcie świąt zarówno żydowskich, jak i chrześcijańskich. Michał Weichert wspominał: "byłem obecny na tradycyjnej uroczystej wieczerzy wielkanocnej, gdzie panował podniosły nastrój".

Warto uzupełnić, że Weichert bywał w podobozach Płaszowa: fabryce Kabel oraz obozach na Zabłociu i wielokrotnie przemawiał do więźniów, zgromadzonych w jednym baraku. "Pod pozorem, że udzielam im wskazówek o rozprowadzaniu i korzystaniu z darów JUS-owych [Jüdischen Unterstützungsstelle - Żydowska Pomoc Społeczna], względnie o zachowaniu higieny w barakach i warsztatach, dodawałem im otuchy i sił do przetrwania. Nie było wypadku, by o treści przemówień moich dowiedziały się władze i bym z tego tytułu miał jakieś przykrości" wspominał po wojnie.

W "Kablu" istniała także komórka konspiracyjna, pozostająca w kontakcie z polskimi organizacjami podziemnymi, a jej głównym celem było ułatwianie ucieczek poszczególnym więźniom. Według Aleksandra Bibersteina, dwóm więźniom udało się zbiec z fabryki. Jednak plan kolejnej ucieczki został wykryty w efekcie czego Niemcy zamordowali sześć osób.

Robotnicy, krawcy, fryzjerzy


Jak już wspomniano, istniejąca już od 1927 r. Fabryka Kabel, jako spółka akcyjna, podczas wojny przejęta została przez "Allgemeine Elektrizitet Gesellschaft" (A.E.G.) w Berlinie. Dyrektorem tej fabryki w trakcie okupacji był Niemiec Böhm.

Produkcję fabryki dostosowano do celów wojennych. Inż. Zygmunt Joachimsmann, który pracował w fabryce od 1929 r., a także podczas okupacji, zostawił obszerną relację na temat profilu produkcji: "podczas wojny produkowano kable, przewodniki, wszelkiego rodzaju materiały instalacyjne, oraz części dla sprzętu wojennego. Były tam następujące działy: walcownia miedzi i aluminium, ciągarnia, w której ciągnięto druty miedziane lub aluminiowe, pocynownia, w której ocynowywano powierzchnię drutów, oddział rurowy i smolarnia, w której smołowano, oddział gumowy, w którym izolowano przewodniki gumowe, oplatarnia, w której oprzędza się i oplata przewodniki i kable, niciarnia, gdzie przygotowuje się bawełnę, względnie jedwab dla maszyn przędzielnianych, względnie oplatarek. Oddział pras, w którym pracowali mężczyźni przy prasach ręcznych i hydraulicznych, zaś kobiety jako siły pomocnicze, oraz przy wykończeniu wyprasowanych przedmiotów z bakelitu. Oddział instalacyjny, w którym mężczyźni pracowali przy automatach do fabrykacji części metalowych, kobiety zaś przy montażu aparatów instalacyjnych oraz przy sztancach części metalowych, pododdział wyrobu pudełek i opakowań, w którym pracowały same kobiety. Kotłownia fabryczna, w której pracowali sami mężczyźni".

W fabryce znaleźli się także więźniowie wykonujący inne profesje: krawcy, fryzjerzy, urzędnicy i urzędniczki administracyjne, praczka oraz grupa mężczyzn zatrudniona przy transporcie, ładowaniu i wyładowaniu węgla, miedzi, ołowiu i innych surowców.

Należy uzupełnić, że krawcy, fryzjerzy oraz praczka pracowali wyłącznie dla "Werkschutzów", czyli niemieckich strażników fabrycznych, oraz niemieckich urzędników, zatrudnionych w fabryce.
Praca trwała ok. 12 godzin z półgodzinną przerwą obiadową, na dwie zmiany - dniem i nocą, również w święta i niedziele. Zmiana nocna pracowała od godziny 18-tej do 6-tej, a dzienna od 6-tej do 18-tej.
Funkcje nadzorcze pełnili w pracy majstrowie polscy, ale kierownikami zmian byli też Niemcy.

Jeden z byłych więźniów relacjonował: "praca była fizyczna, ciężka i do tego akordowa, pod groźbą posądzenia o sabotaż. Były wypadki, gdy na skutek zgłoszenia kierownika pracy albo też bez najmniejszej podstawy karano więźniów za rzekomy sabotaż w pracy. Ofiary wysyłano do obozu głównego w Płaszowie i tam je strzelano".

Inż. Joachimsmann relacjonował na ten temat: "podczas mego pobytu w obozie płaszowskim przyprowadzono do tego obozu 16-tu ludzi z placówki "Kabla" i rozstrzelano ich za rzekomy sabotaż".
W wolnych godzinach więźniowie zmuszenie byli wykonywać niezbędne naprawy w barakach, wyrównywali wokół nich teren, wozili ziemię lub kamienie. Straszono ich przy tym, że za niedokładne wykonywanie zleconych prac zostaną przeniesieni do Płaszowa.

Choć formalnie było to zabronione, to więźniowie żydowscy podczas pracy w fabryce mieli możność kontaktowania się z robotnikami polskimi, tam zatrudnionymi, którzy przynosili im z miasta żywność, jak i różne wiadomości.

"Werkschutze" pilnujący więźniów, także chodzili po fabryce na zmiany dniem i nocą. Zdarzało się, że szykanowali więźniów żydowskich i dokładnie sprawdzali, czy przypadkiem nie kontaktują się z robotnikami polskimi, oraz czy nie przemycają żywności. Czasami wykonywali też samowolne kary chłosty w piwnicy, położonej pod portiernią, będącą ich służbową placówką. Chłostę wymierzali za rzekomą opieszałość więźnia w pracy, przeważnie na podstawie raportów kierowników oddziałów.

Szczególnie złą sławą pośród więźniów miał strażnik Michał Olejnik. Inż. Joachimsmann wspominał: "byłem dwukrotnie srodze pobity przez Werkschutza Olejnika, raz za to, że nie chciałem mu oddać zegarka służbowego, drugi raz, jako podejrzany niesłusznie przez niego o przemycenie i posiadanie żywności".

Po zakończeniu wojny Olejnik został zatrzymany, a na mocy wyroku Specjalnego Sądu Karnego z 15 maja 1946 r., za brutalne traktowanie podwładnych w trakcie okupacji, skazano go na karę śmierci.

Likwidacja obozu

W związku ze zbliżającą się ofensywą Armii Czerwonej Niemcy nie tylko przystąpili do likwidacji obozu Płaszów, ale w pierwszej kolejności zniknąć musiały podobozy.

Likwidacja "Kabla" została przeprowadzona w dwóch etapach. Od wczesnego lata 1944 r. specjalnymi pociągami wywożono z jego terenu surowce, oraz rzeczy prywatne dyrektora Böhma i innych Niemców zatrudnionych w fabryce.

Więźniów wyprowadzono nieco później, pierwsza ich grupa trafiła do KL Płaszów z początkiem sierpnia 1944 r. Zwyczajowo, na obszarze przyfabrycznym pozostała tzw. grupa likwidacyjna, składająca się z ok. 100 osób. Ich zadaniem było rozmontowanie maszyn fabrycznych oraz załadowanie części do wagonów kolejowych, ustawionych na bocznicy fabrycznej.

Najprawdopodobniej we wrześniu 1944 r., grupę likwidacyjną zabrano do obozu macierzystego KL Płaszów. Stamtąd, podobnie jak więźniów Płaszowa, w kolejnych transportach wywożono ich już do obozów na teren III Rzeszy Niemieckiej.

Baraki mieszkalne pozostały jeszcze na miejscu po opuszczeniu obozu przez ostatnich więźniów. Przed końcem 1944 r. zostały jednak rozebrane.

Jeszcze w 1945 r. na terenie przyfabrycznym można było odnaleźć przedmioty świadczące o istnieniu tam podobozu pracy przymusowej. Dziś jednak nie tylko nie ma materialnych śladów po obozie znajdującym się przy fabryce "Kabel" w trakcie okupacji, nie funkcjonuje on także w pamięci mieszkańców miasta.

Martyna Grądzka

Historyk, pracownik IPN Oddział w Krakowie, doktorantka w Instytucie Historii Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie, współpracownik Ośrodka Myśli Politycznej

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: okupacja niemiecka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy