"Pahiatulczycy" - polskie sieroty w Nowej Zelandii

70 lat temu do Nowej Zelandii przybyła grupa 732 w większości osieroconych polskich dzieci oraz ich 102 opiekunów. Po 5-letniej tułaczce tutaj znaleźli tymczasowe schronienie, a - jak się później okazało - także drugą ojczyznę.

1 listopada 1944 roku mali Polacy przypłynęli do portu w Wellington na pokładzie amerykańskiego okrętu USS General M. Randall, który transportował żołnierzy nowozelandzkich z frontów wojennych do domu.

Dzieci i ich opiekunowie byli ofiarami sowieckich deportacji z lat 1940-1941. W 1942 roku znaleźli się wśród ewakuowanych z ZSRR do Iranu wraz z Armią Polską gen. Władysława Andersa. Wśród 43 tys. cywilów, którym udało się wtedy wydostać z rosyjskiej ziemi, 20 tys. stanowiły dzieci, wiele z nich było osieroconych, schorowanych i niedożywionych. Rodzice umarli w rosyjskich obozach pracy lub podczas ucieczki na południe Rosji. Niektóre dzieci miały ojców, którzy po stalinowskiej amnestii, zgłosili się do Polskiej Armii na uchodźstwie.

Reklama

Polski rząd w Londynie zwracał się do Ligi Narodów o pomoc w znalezieniu tymczasowego przytułku dla polskich cywilów. Jednak na apel ten odpowiedziało tylko kilku członków Ligi. Wśród nich była Nowa Zelandia.

Rząd Nowej Zelandii, na którego czele stał premier Peter Fraser, zaprosił w 1944 roku grupę 733 dzieci i 102 opiekunów na tymczasowy pobyt, do zakończenia wojny.

Na pomysł sprowadzenia grupy polskich sierot wpadła hrabina Maria Wodzicka, żona polskiego konsula w Nowej Zelandii. W 1943 roku odwiedziła ona na amerykańskim transportowcu USS Hermitage 706 polskich dzieci-tułaczy ewakuowanych z Iranu. Dzieci były w drodze do Meksyku, gdzie miały znaleźć przytułek do zakończenia wojny. Hrabina pomyślała o tym, aby podobną grupę z Iranu ściągnąć do Nowej Zelandii i powiedziała o tym Janet Fraser, żonie premiera. W następnym roku pomysł ten udało się zrealizować.

W Wellington na przybyszów z Polski czekały dwa pociągi, które zabrały je do Pahiatua, małego miasteczka oddalonego o ok. 160 km na północ. To tutaj w latach 1944-49 funkcjonowało osiedle noszące nazwę: "Obóz Polskich Dzieci w Pahiatua". O jego mieszkańcach mówiono "polskie dzieci z Pahiatua" lub "Pahiatulczycy".

Dzieci zostały przyjęte serdecznie. Ze stacji kolejowej w Pahiatua przewieziono je do obozu wojskowymi ciężarówkami. Na miejscu czekały na nie przygotowane przez mieszkańców łóżka w przystrojonych kwiatami barakach i poczęstunek. Po latach tak wspominały to wydarzenie: "Niedługo po przyjeździe podano nam pierwszy w Nowej Zelandii posiłek. Byłam oszołomiona taką ilością jedzenia, bo do niedawna pamiętałam nieustający głód i ciągłe poszukiwanie żywności. Odruchowo chciałam ukryć jedzenie na potem, bo myślałam, że może nie być tego więcej po tak wspaniałym początku. Ale krążyła wśród nas nasza polska nauczycielka i zachęcała do jedzenia, zapewniając nas, że jutro będzie go pod dostatkiem".*

Mimo osamotnienia spotęgowanego tak dużą odległością od ojczystego kraju dzieci pierwszy raz po tylu latach mogły poczuć się w miarę bezpiecznie: "Trudno mi było uwierzyć, że obcy ludzie mogą być tak mili. Myślę, że to przywróciło moją wiarę w ludzi. Obóz Polskich Dzieci w Pahiatua dla mnie, małego dziecka, był rajem".*

"Pahiatulczycy" uczyli się w obozowej szkole po polsku, mogły modlić się w polskiej kaplicy. W obozie nazwanym "Małą Polską" nawet nazwy ulic były polskie.

Rząd Polski na uchodźstwie początkowo pokrywał część kosztów utrzymania dzieci i opiekunów. Potem pełną odpowiedzialność za obóz przejęło nowozelandzkie wojsko.

Po zakończeniu wojny rząd w Warszawie chciał ściągnąć polskie dzieci do kraju. Nowa Zelandia zaproponowała wtedy, że zajmie się nimi aż do czasu, gdy dorosną i same zdecydują, czy chcą pozostać czy wrócić do Polski. Po konferencji w Jałcie tereny zamieszkałe przez dzieci przed wojną zostały wcielone do Związku Radzieckiego. Wracać więc nie było po co.

Gdy Wojsko Polskie na uchodźstwie zostało zdemobilizowane, niektórzy żołnierze dołączyli do swych dzieci w Nowej Zelandii. W 1948 roku stworzyli Stowarzyszenie Polaków z siedzibą w Wellington.

Po ukończeniu polskiej szkoły podstawowej dzieci rozjechały się do gimnazjów nowozelandzkich. Starsze usamodzielniły się i zostały wysłane do prac zarobkowych.

Obóz Polskich Dzieci w Pahiatua zamknięto 15 kwietnia 1949 roku. Budynki i baraki zamieniono na przejściowe pomieszczenie dla bezpaństwowych wysiedleńców z byłych obozów pracy w Niemczech. W 1952 roku obóz ostatecznie zlikwidowano, a teren zamieniono w farmę.

Jedynym pozostałym śladem po polskich sierotach była mała grota ku czci Matki Boskiej. Dzieci zbudowały ją z kamieni rzecznych w pierwszych latach pobytu w obozie. Z czasem grota rozpadła się. Część jej kamieni została wmurowana w cokół pomnika, który byłe polskie dzieci z Pahiatua odsłoniły w 1975 roku, w miejscu, gdzie dawniej znajdowała się tylna brama wjazdowa do obozu. W 1994 roku, w 50. rocznicę przybycia polskich dzieci do Nowej Zelandii, obok pomnika postawiono tablicę pamiątkową, ze zdjęciami i opisem obozu w dwóch językach, polskim i angielskim.

Małgorzata Żyłko

-----------------------------------

*Cytaty pochodzą z książki "Dwie ojczyzny - Polskie dzieci w Nowej Zelandii", Wydawnictwo Rytm, Warszawa 2006

Fotografie polskich dzieci, które zamieszkały w Nowej Zelandii, można zobaczyć na stronie: http://kresy-siberia.org/galleries/refugees/polish-refugees-in-new-zealand/

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy