Partyzanci Armii Krajowej: Paradoksy na granicy życia i śmierci

Realia życia partyzantów dalekie były od wyidealizowanych obrazów, znanych ze sławiących bohaterstwo żołnierzy ruchu oporu piosenek czy nadmiernie nasączonych sensacją filmów wojennych. Dyskusja na temat wydanej właśnie książki dr Dawida Golika "Partyzanci 'Lamparta'" pokazała, jak pełna paradoksów na granicy życia i śmierci potrafiła być walka w szeregach "chłopaków z lasu".

W spotkaniu poświęconemu publikacji na temat dowodzonego przez kapitana Juliana Zapały "Lamparta" IV batalionu 1 Pułku Strzelców Podhalańskich Armii Krajowej udział wzięli: dr Golik, dr hab. Zdzisław Zblewski oraz Jerzy Wójcik, którego ojciec walczył w gorczańskim oddziale Jana Wąchały "Łazika". Już na początku dyskusji zwrócono uwagę, w jak trudnych i nieoczekiwanych okolicznościach musieli działać podhalańscy partyzanci, którzy wypełniali - nieaktualne z powodu rozstrzygnięć na froncie - założenia Akcji "Burza".

- Uderzenie Armii Czerwonej na Bałkany i powstrzymanie ofensywy w Polsce zaskoczyło Armię Krajową, która wcześniej rozpoczęła Akcję "Burza". Oddział Lamparta został stworzony do walk "burzowych" i opanowania terenów, a ich działania ostatecznie nie miały nic wspólnego z wcześniej przyjętymi założeniami akcji. Niemcy wciąż tkwili w Małopolsce, a partyzanci stanęli przed pytaniem: "Co dalej? Walczyć? Demobilizować oddziały?" - tłumaczy Golik.

Reklama

Akowcy nie dążyli do zabijania Niemców

Problemy natury geopolitycznej i rozstrzygnięcia na froncie radziecko-niemieckim, na które Armia Krajowa miała znikomy wpływ, były jedynie szczytem góry lodowej zmartwień partyzantów. Te najcięższe dotyczyły realiów codziennej walki. Walki, która nie polegała na filmowym "strzelaniu się z Niemcami po lasach".

- Działalność oddziału nie miała polegać na atakach, ale utrzymywaniu garnizonów niemieckich w stanie pełnej gotowości. Nawet wydawałoby się mało ważne akcje powodowały, że dany teren uznawany był za "bandycki" i tym samym wymagający większego nakładu sił wojskowych. A to oznaczało, że Niemcy musieli odejmować żołnierzy z frontu, by móc kontrolować dany obszar - mówił Golik.

- To nie tak, że akowcy dążyli do zabicia jak największej liczby Niemców - wyjaśniał, przywołując historię uwolnienie przez "Lamparta" 20 pojmanych żołnierzy Wehrmachtu.

Działania partyzantów: Złe i dobre, ale zawsze konieczne

Trzymanie Niemców w ciągłym stanie gotowości nie było wyłącznym zadaniem partyzantów. Tym najtrudniejszym, dwuznacznym i w konsekwencji budującym "czarną legendę" AK - co skwapliwie podchwycili komuniści - były likwidacje konfidentów albo osób podejrzanych o współpracę z Niemcami.

- Działania partyzantów były złe i dobre, ale zawsze konieczne. (...) Problem polegał na tym, że oddział AK musiał podejmować szybkie i często kontrowersyjne decyzje dotyczące likwidacji konfidentów czy nakładania kar na osoby rozbijające solidarność partyzancką. Czasami były one pochopne. Po wielu latach takie incydenty wpływają na obraz oddziału partyzanckiego. Na ile ten obraz stanowi o istocie oddziałów? - zastanawia się Zblewski.

- Obraz ten budowano często na bazie historii zasłyszanych i niedopowiedzianych, opowiedzianych przez osoby, które nie rozumiały tych sytuacji. Natomiast inną sprawą jest margines partyzanckich "brudów", które pojawiały się zawsze i wszędzie - kontynuuje Golik.

"Tak się musiało stać"

Autor "Partyzantów ‘Lamparta’" zaakcentował także kwestię odpowiedzialności partyzantów przed przełożonymi czy też konieczność likwidacji współtowarzyszy i członków podziemia.

- Jak dowódcy radzili sobie z demoralizacją partyzantów i działaniami niegodnymi żołnierzy? Stawali przed poważnymi dylematami, bo dotyczącymi podkomendnych: zlikwidować, skarcić czy wreszcie wypuścić? To były bardzo skomplikowane sprawy, które mogą łatwo podważyć wiarygodność partyzantów.

Dopuszczających się wykroczeń przeciwko regulaminowi żołnierzy AK starał się bronić Wójcik, wskazując na wyczerpanie psychiczne partyzantów.

- Takie sytuacje musiały mieć miejsce. To byli ludzie, którzy żyli w strasznych warunkach i dodatkowo byli osaczeni z każdej strony. W tych czasach trudno było nie tylko egzekwować kary, ale przede wszystkim je w takich okolicznościach ocenić, wydać wyrok. Niektóre incydenty miały brutalny i ostry charakter. Naruszano wiele praw, bo tak się musiało stać - powiedział Golik.

Albo konfident, albo partyzanci

- Partyzanci musieli postępować szybko, a przesłanek do podjęcia decyzji zazwyczaj było mało. Trzeba też zaznaczyć, że zaniechanie likwidacji konfidenta albo osoby podejrzanej o współpracę zagrażało całemu oddziałowi, narażając go na ujawnienie. Po drugiej stronie szali mamy podjęcie decyzji o wykonaniu wyroku, które "groziło" tylko jednej osobie. To musi być wzięte pod uwagę - Zblewski starał się unaocznić dylematy stojące przed akowcami, którzy "tu i teraz" musieli podejmować decyzje na granicy życia i śmierci.

Wójcik dodaje, że niektóre rozkazy dowódców były źle przyjmowane przez podkomendnych i krytykowane przez komendantów innych oddziałów.

- Na przykład I batalion 1 Pułku Strzelców Podhalańskich Armii Krajowej wydawał gazetę, w której... drukowano riposty prasowe skierowane do innych dowódców - powiedział.

Sytuacja Armii Krajowej jeszcze bardziej pogorszyła się po tym, jak na ziemiach polskich pojawiły się sowieckie oddziały partyzanckie. Wysłane oficjalnie w celu wspierania polskiego ruchu oporu, a w rzeczywistości mające za zadanie rozpracowanie Polskiego Państwa Podziemnego i zbieranie informacji na temat akowców. Informacji, które później zostały wykorzystane z zimną krwią do likwidacji polskich żołnierzy niepodległościowych.

Artur Wróblewski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Armia Krajowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy