"Szczutek" i dziewczyny z Oberlangen. Uwolnienie polskich kobiet z niemieckiego stalagu

Będzie to opowieść o śmiałym zagonie z udziałem jednego czołgu, dwóch samochodów zwiadowczych, jednego jeepa i jednego motocykla, który w efekcie wyzwolił Stalag 6C i uwolnił ponad 1700 kobiet i dziewczyn, uczestniczek Powstania Warszawskiego.

Cała historia zaczęła się 8 kwietnia 1945 roku, gdy 2. Pułk Pancerny pułkownika Stanisława Koszutskiego, zwanego powszechnie "Szczutkiem", przekroczył Ren.

Oddajmy na chwilę głos pułkownikowi: "(...) Zatrząsł się pontonowy most pod polskimi czołgami i na drugiej stronie przywitały nas ruiny niemieckiego miasta, strzaskanego przez lotnictwo i angielskie działa. Przywitał nas również na drugim brzegu dowódca brygady Franek Skibiński nowo skomponowaną piosenką ‘Za Ren’ (...) Piosenka była całkiem a propos, tak co do cenionego przez nas franka belgijskiego, jak co do powolności naszego czołgu Sherman, ale na temat dziewczyn to Franek proroctwa nie zrobił. Nawet zupełnie odwrotnie. Nie przewidział bowiem, że dywizja nie tylko się sfraternizuje [alianckich żołnierzy na terenie Niemiec obowiązywał tzw. zakaz fraternizacji - TB], ale nawet ‘obabi’, jak żadne inne wojsko świata. Nie tylko przez wcielenie do swych szeregów dziewiczej, bądź dziewczęcej formacji, ale przez setki romansów i małżeństw, które powlokły się na naszym pancernym ogonie. A wszystko zaczęło się bardzo wzniośle, bohatersko, wzruszająco i patriotycznie. I wszystko to przez 2. Pułk Pancerny (...)".

Reklama

Kilka dni po przekroczeniu Renu, rozpoczęły się poważniejsze działania i pułk znowu znalazł się na terytorium Holandii, ściślej w miejscowości Ter Apel. Nie cały pułk, a trzy czołgi dowództwa, trzy samochody zwiadowcze i trzech motocyklistów. Szwadrony liniowe bądź się pogubiły, bądź z nieznanych przyczyn nie było z nimi łączności.

I wówczas za sprawą miejscowych Holendrów rozeszła się wiadomość, że około dziesięciu kilometrów dalej znajduje się obóz koncentracyjny lub jeniecki, gdzie przetrzymywani są Polacy. Nie wiadomo, czy więźniowie polityczni, czy jeńcy, ale na pewno Polacy. Obóz miał znajdować się przy drodze do Oberlangen. Jeden z Holendrów, który swobodnie komunikował się z drugą stroną, zaklinał się, że obóz ma być wkrótce ewakuowany lub zlikwidowany. Co to oznaczało? Wiadomo.

Dowódcę pułku ogarnęły wątpliwości. Miał rozkaz dotrzeć tylko do Ter Apel, ale z drugiej strony nie mógł przecież pozwolić, żeby coś takiego wydarzyło się niemal tuż pod nosem...

Zapadła decyzja o wysłaniu patrolu. Czołg, dwa samochody zwiadowcze i motocyklista. W czołgu dowódca pułku Stanisław Koszutski, ppor. Papee, radiooperator strzelec Zemlik, kierowca kapral Szmeller i gość z Londynu, podpułkownik Emeryk hr. Hutten-Czapski. Ten ostatni odwiedził pułk jeszcze nad Mozą i najwyraźniej spodobało mu się lub chciał zaznać prawdziwej wojny... Urządzono dlań półgodzinny kurs obsługi karabinu maszynowego. Powstał jednak problem, bo ppłk Czapski liczył sobie dwa metry wzrostu. Jednak dzielnie znosił niewygody.

W samochodach zwiadowczych jechali porucznik Janusz Barbarski i porucznik Kulesza, lekarz pułkowy z kierowcami. Na motocyklu - strzelec Witkowski. W ostatnie chwili dołączył do ekspedycji jeep porucznika Kozaka z korespondentem wojennym Marianem Walentynowiczem. Tym właśnie od "Koziołka Matołka".

Pułkownik Koszutski: "(...) Rusza scout car por. Barbarskiego, z miejsca pełną prędkością. Gna maleńki, samotny, zgubiony w pustkowiu płaskich pól dokoła. Pojedynczy wóz jako szpica - tego jeszcze nie było! Ręce oficera zaciśnięte na spustach karabinu maszynowego, oczy wbite w teren szukają nieprzyjaciela. W kilka minut potem, rusza ‘siła główna’ - czołg, jeep i motocyklista (...)".

Nagle odezwały się strzały z lasu po prawej stronie drogi. Paradoksalnie, wszyscy przyjęli to z ulgą. Lepsze to niż dojmująca cisza i niepewność, co może wydarzyć się za chwilę. Patrol odpowiedział ogniem, a po chwili Niemcy przestali strzelać. Najpewniej uznali, że ta grupka pojazdów to straż przednia silnej kolumny pancernej.

W lornetkach wyraźnie widniały już zarysy wieżyczek strażniczych obozu.

Pułkownik wydaje rozkaz:"(...) Janusz [Barbarski - TB] przejedzie nie zatrzymując się na drugą stronę obozu i stamtąd ubezpieczy nas od wschodu. Doktor z żandarmem pozostaną do dalszych rozkazów tu na wydmie. Mój czołg z Witkowskim spróbuje włamać się do środka obozu. W razie nadziania się na poważniejsze siły niemieckie lub ich nadejścia - wyrywamy. Zbiórka tutaj, przy wydmie (...)".

Porucznik Barbarski popędził z pełną szybkością. Za nim wzdłuż drutów czołg. Z wieżyczek padają serie z karabinów maszynowych. Czołg nie odpowiada. Doświadczeni żołnierze wiedzą, że sam jego widok zrobi na słabo uzbrojonym przeciwniku odpowiednie wrażenie. Poza tym, można przypadkowo zrobić krzywdę któremuś z więźniów.

Wreszcie brama. Czołg gwałtownie skręca w prawo i taranuje ją. Po jej lewej stronie stoi budynek, który wygląda na wartownię. Po dwóch seriach po oknach, wyskakuje z niego podniesionymi rękami dwunastu Niemców. Podjeżdża do nich strzelec Witkowski na motocyklu i bierze pod lufę swojego pistoletu maszynowego. Jednak z innego budynku, położonego naprzeciw, ktoś nadal prowadzi ogień.

"(...) Pułkowniku Czapski, trzeba oczyścić tę chałupę. Roland [Szmeller - TB] - stój! Gramoli się z czołgu ppłk Czapski i utyka we włazie. Trzeba go wyciągać. Jest to moment straszliwie komiczny. Wyszarpnięty z dziury włazu ppłk Czapski ląduje jak długi na ziemi, plackiem u nóg Niemców stojących z podniesionymi rękami. Wstaje, mocuje się z rewolwerem i wreszcie biegnie do budynku. Po chwili wychodzi z niego major niemiecki z sierżantem. Major z godnością oddaje swój pistolet i mówi: 'Poddaję obóz. Jesteśmy żołnierzami, a nie gestapo. Proszę o odpowiednie traktowanie (...)".

Czołg wyłamuje drugą, wewnętrzną bramę. I wtedy wszyscy dostrzegają biegnącą ku nim, niewielką postać w przydługim płaszczu i... w furażerce z orzełkiem i proporczykiem 7. pułku ułanów lubelskich.

- English? Francais? American? Canada sind Sie?

- Polacy, Polacy panienko! 1. Dywizja Pancerna, kochanie!

- Polacy, o Boże, Polacy! A my tu z Armii Krajowej. Z powstania. Z Warszawy.

I wtedy z baraków wysypuje się radosny tłum kobiet w strzępach mundurów.

Żołnierze oniemieli. Ale przecież Niemcy mogą w każdej chwili nadejść, zaatakować i zrobić masakrę, bo wszystkie pojazdy otoczone są setkami wiwatujących kobiet.

Po chwili do pułkownika Koszutskiego podchodzi kobieta z oznakami oficera łączności. Jak się okazuje, to kapitan Lissowska, komendantka obozu. Natychmiast zarządza zbiórkę. Formuje się w miarę równy czworobok. Komendantka zarządza raport barakami. Podchodzą do niej dowódczynie baraków i salutując meldują.

- Panie pułkowniku, melduję posłusznie batalion kobiet z obrony Warszawy. Stan 1716 żołnierzy na placu, 20 w izbie chorych i 7 niemowląt. Batalion baczność!

Pułkownik Koszutski dokonuje przeglądu. "(...) Idę przed szeregami batalionu. Na żadnym przeglądzie nie śledziły mnie tak oczy żołnierzy, ani ja tak w żołnierskie oczy nie patrzyłem. Oczy są przeważnie niebieskie i przeważnie bardzo młode. Przeważnie we łzach. Ja też już dobrze nie widzę, trochę jak przez mgłę (...)".

Tak został uwolniony Stalag 6C w Oberlangen. W nocy pułkownik Koszutski pojechał do generała Maczka złożyć meldunek. Generał sam nazajutrz odwiedził i przywitał obóz.

A potem zaczęły się odwiedziny żołnierzy całej dywizji. Odnajdywały się żony, córki, siostry, rodziny dalsze i bliższe. Powstawały miłości, romanse i małżeństwa. Swoją przyszłą żonę znalazł w Oberlangen także porucznik Janusz Barbarski.

Tomasz Basarabowicz

-----

Dla Polski i dla jej niepodległości. Opowiedz rodzinną historię i wygraj nagrody. Zapraszamy do udziału w konkursie "Historia jednej fotografii"

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy