"Walki z Sowietami toczyły się w chaosie. Kampania była przegrana"

Trzeba jasno powiedzieć, że walki z Armią Czerwoną toczyły się w niezwykłym chaosie. Pamiętajmy o tym, że był to już 17. dzień działań, a armia niemiecka praktycznie pokonała polskie wojsko; ta kampania już była przegrana – mówi prof. Jacek Pietrzak, historyk z Uniwersytetu Łódzkiego.

Polska Agencja Prasowa: W jakim stopniu polscy wojskowi brali pod uwagę możliwość sowieckiej napaści na Polskę we współdziałaniu z III Rzeszą?

Prof. Jacek Pietrzak: Trzeba otwarcie powiedzieć, że nie tylko polscy dowódcy, ale również politycy praktycznie w ogóle nie zakładali możliwości sowieckiej inwazji na Polskę. Panowało przekonanie, że Stalin zachowa neutralność, a nawet brano pod uwagę tzw. życzliwą neutralność. Jednak polskie kręgi polityczne i wojskowe otrzymywały poufne informacje m.in. od wywiadu francuskiego, a nawet - co może wydawać się najbardziej szokujące - ze strony niemieckich kół wojskowych dotyczące przygotowań do współpracy niemiecko-sowieckiej, których efektem stała się tajna część paktu Ribbentrop-Mołotow.

Reklama

Czym kierował się marszałek Edward Rydz-Śmigły, wydając rozkaz o zaniechaniu walki z Armią Czerwoną? Czy były to tylko względy polityczne, czy też militarne?

- Myślę, że złożyły się na to różne czynniki. Na pewno trudna była sytuacja Rydza-Śmigłego, ponieważ miał on słabą orientację o generalnej sytuacji w tamtym momencie. Motywy tej decyzji mogły jednak wydawać się racjonalne - Śmigły był przytłoczony klęskami poniesionymi w walkach z Niemcami i zdawał sobie sprawę, że inwazja sowiecka jest już absolutnym dopełnieniem katastrofy państwa polskiego. Jako dowódca chciał na pewno uniknąć dodatkowych strat i pogłębienia tej katastrofy. Liczył także na to, że Sowieci być może pozwolą na przemarsz polskich oddziałów do Rumunii lub na Węgry, co było naiwnością. Co prawda zezwalał na walkę w wypadku ataku ze strony Sowietów, ale rozkaz pokazywał jego chwiejność. Jednak, jak to często bywa, niestety nie tylko intencje są ważne, lecz i rezultaty. Mimo wszystko przeważa opinia, a ja również się do niej przychylam, że była to decyzja błędna. Przede wszystkim polskie władze polityczne powinny wyraźnie zadeklarować światu, że 17 września Polska została napadnięta i istnieje stan wojny między Rzecząpospolitą Polską a Związkiem Sowieckim. Miałoby to później swoje znaczenie polityczne. Niestety nie zdecydowano się na to, być może również z obawy o reakcję mocarstw zachodnich, które przecież do agresji sowieckiej odniosły się w sposób wręcz obojętny, wciąż licząc, że Związek Sowiecki będzie potencjalnym sojusznikiem w walce z Adolfem Hitlerem.

Jak zareagowały na ten rozkaz oddziały wojskowe? Czy 17 września możliwe było jeszcze podjęcie zorganizowanej walki na wschodnich rubieżach RP?

- Tę walkę podjęto, ponieważ była ona tak naprawdę nieunikniona. Siły sowieckie po prostu atakowały polskie odziały lub dążyły do ich rozbrojenia. Różnie ocenia się liczbę żołnierzy sowieckich użytych do agresji na Polskę. W pierwszej fazie rzuconych zostało ok. 450 tys., a później ta liczba wzrastała - łącznie mogła wynosić nawet ponad 700 tys. Na tereny Polski wkraczały także oddziały NKWD. Bezpośrednio w pierwszych chwilach agresji strona polska mogła wystawić ok. kilkunastu tysięcy żołnierzy i były to formacje tyłowe, które od 1 września, przebywając na Kresach, nie miały możliwości uczestniczenia w walkach z Niemcami. Główny ciężar walk z Sowietami spadł na barki Korpusu Ochrony Pogranicza. Zapomina się jednak często o tym, że nie były to pierwszorzutowe oddziały, bo te najlepsze, przynajmniej teoretycznie, oddziały KOP skierowano do walki z Niemcami. Z Sowietami walczyły zatem formacje naprawdę drugiego, trzeciego rzutu. Mimo to bardzo często stawiły one niezwykle heroiczny opór i robiły więcej, niż tak naprawdę do nich należało.

Którzy polscy wojskowi odegrali szczególną rolę w obronie granicy wschodniej?

- Można tu wskazać zarówno wyższych dowódców, jak i niższych oficerów, którzy mogą być potraktowani jako bohaterowie tych walk. Na pewno wśród dowódców na szczególne wyróżnienie zasługuje gen. Wilhelm Orlik-Rückemann - dowódca zgrupowania Korpusu Ochrony Pogranicza. Oddziały pod jego dowództwem stoczyły najcięższe boje z Armią Czerwoną oraz odniosły przejściowe sukcesy. Walczyły aż do początku października - zakończyły walki tylko kilka dni wcześniej niż gen. Franciszek Kleeberg pod Kockiem. Wśród podkomendnych gen. Rückemanna wyróżniał się ppłk Nikodem Sulik - późniejszy więzień sowiecki, okrutnie torturowany przez NKWD, i jeden z najbardziej znanych dowódców w 2. Korpusie gen. Władysława Andersa; był dowódcą 5. Kresowej Dywizji Piechoty. Jeśli chodzi o wyższych dowódców, to należy również wspomnieć, że Samodzielna Grupa Operacyjna "Polesie" pod dowództwem gen. Kleeberga walczyła nie tylko z Niemcami, lecz i z Armią Czerwoną, co w PRL-u oczywiście skrzętnie ukrywano. Z Sowietami toczył też boje gen. Anders na czele swojej Grupy Operacyjnej Kawalerii, która przebiła okrążenie niemieckie pod Tomaszowem Lubelskim. Została jednak rozbita w rejonie Sambora przez siły pancerne Armii Czerwonej podczas przedzierania się w stronę granicy węgierskiej. Ranny wówczas Anders dostał się w ręce Sowietów. Tragicznym bohaterem wojny polsko-sowieckiej był również dowódca Okręgu Korpusu w Grodnie, gen. brygady Józef Olszyna-Wilczyński. Został on brutalnie zamordowany przez Sowietów - był to jedyny przypadek bezpośredniego mordu na polskim wyższym dowódcy dokonanym przez żołnierzy sowieckich. Warto również wspomnieć o rtm. Narcyzie Łopianowskim - oficerze kawalerii, który w walkach w rejonach Grodna zniszczył ponad 20 czołgów. Warto zauważyć, że miał on również ciekawą późniejszą drogę życiową. W niewoli sowieckiej NKWD usiłowało pozyskać go do współpracy, co zakończyło się niepowodzeniem. Łopianowski wstąpił do armii gen. Andersa, a następnie został cichociemnym i uczestniczył w Powstaniu Warszawskim. Zupełnie zapomnianą i nieznaną postacią jest z kolei podporucznik rezerwy, oficer Korpusu Ochrony Pogranicza, Jan Bołbott - gimnazjalny kolega z Wilna Czesława Miłosza. Stawiał opór przeważającym siłom sowieckim z miejscowości Tynne na Polesiu. Te walki są porównywane z obroną Wizny przez oddział kpt. Władysława Raginisa.

Jak można scharakteryzować wysiłek zbrojny Polaków na rubieżach wschodnich po 17 września? Czy walka z Armią Czerwoną różniła się charakterem od walki z wojskiem niemieckim?

- Trzeba jasno powiedzieć, że te walki toczyły się w niezwykłym chaosie. Pamiętajmy o tym, że był to już 17. dzień działań, a armia niemiecka praktycznie pokonała polskie wojsko, ta kampania już była przegrana. Zwróciłbym jednak uwagę na pewien istotny fakt. Nie ulega wątpliwości, że Polska nie miała szans na pokonanie armii niemieckiej. Z tego zresztą doskonale zdawali sobie sprawę polscy dowódcy - bez pomocy Zachodu pokonanie Niemców samodzielnie przez Polskę nie było możliwe. Można powiedzieć, iż teza o tym, że inwazja Armii Czerwonej nie zadecydowała o klęsce polski, jest generalnie prawdziwa. Trzeba jednak zwrócić uwagę na jeszcze coś. W moim głębokim przekonaniu gdyby nie doszło do inwazji sowieckiej na Polskę, kampania 1939 r. trwałaby znacznie dłużej. Wehrmacht zaatakował ziemie polskie, gdzie warunki terenowe sprzyjały działaniom ofensywnym zwanym później popularnie blitzkriegiem. Na początku jesieni panowała świetna pogoda, co było fatalne dla strony polskiej, ale korzystne dla strony niemieckiej. Sytuacja jednak zaczęła się zmieniać. Przede wszystkim wojska niemieckie zaczęły wkraczać na obszary Kresów Wschodnich, które w dużej mierze składały się z bagien, jezior, licznych małych rzek, potężnych obszarów leśnych oraz miały bardzo słaby stan dróg. Na takich obszarach nawet pobite wojska polskie mogły kontynuować walkę, posługując się choćby taktyką partyzancką czy mieszaną taktyką regularną i partyzancką. W mojej opinii takie walki można było toczyć nawet jeszcze przez kilka miesięcy. Doświadczenia wojny sowiecko-fińskiej pokazały, jak przy sprzyjających warunkach terenowych, przy poświęceniu żołnierzy, można być skuteczniejszym przeciwko dużo liczniejszej armii. Gdyby polski opór się przedłużał, to jednak mocarstwa zachodnie musiałyby w jakiś sposób zareagować. Oczywiście są to tylko hipotezy, ale wydają mi się uzasadnione. Taki jest zatem wpływ inwazji sowieckiej na przebieg konfliktu polsko-niemieckiego.

Jak wyglądała pamięć o sowieckiej agresji w okresie PRL?

- Należę do pokolenia, które chodziło w tym czasie do szkół. W tym czasie o wrześniu 1939 r. mówiono stosunkowo dużo, nie unikano tych tematów. Natomiast ze zrozumiałych względów politycznych przedstawiano sowiecką wizję wkroczenia Armii Czerwonej do Polski. Nawet w potężnych opracowaniach ten temat pomijano fakt, że doszło do walk, wspominając tylko o wkroczeniu Armii Czerwonej. Oczywiście prowadziło to do absurdalnego obrazu tej kampanii. Historycy, którzy na ten temat pisali, musieli się zdrowo gimnastykować. Do tej części społeczeństwa, która nie czytała książek drugiego obiegu, nie miała informacji z innych źródeł, ta wiedza po prostu nie docierała. Dam charakterystyczny przykład ze swojego dzieciństwa. Z wypiekami na twarzy oglądałem głośny i kontrowersyjny film "Hubal" z 1973 r. w reżyserii Bohdana Poręby. To jedno z wybitniejszych dzieł polskiego filmu wojennego. Zaczyna się od sceny, w której oddział, w którym służy mjr Henryk Dobrzański, jest otoczony przez przeciwnika. Dowódca pułku podejmuje decyzję o rozwiązaniu jednostki. Oczywiście jako młody chłopak byłem przekonany, że pododdział jest otoczony przez wojska niemieckie. Tymczasem w rzeczywistości oddział Dobrzańskiego działał w strefie aktywności Armii Czerwonej, toczył potyczki z sowieckimi oddziałami. Pierwsze starcia z Niemcami stoczył dopiero na obszarach znajdujących się na południe od Warszawy, a tak przedzierał się przez okrążenie sowieckie. Jako uczniowi szkoły podstawowej te heroiczne walki z Sowietami nie były w ogóle znane.

Czy po 1989 r. któraś z bitew szczególnie zapisała się w pamięci zbiorowej Polaków jako symbol walk z Sowietami?

- Te walki zaczęto przywracać w pamięci zbiorowej po upadku PRL-u. Myślę, że szczególnie wskazywano na heroizm obrońców Grodna. Jest to rzeczywiście godna uwagi historia, gdyż w obronę tego miasta zaangażowali się cywile, a przede wszystkim młodzież szkolna i harcerze. Obrona Grodna na pewno może być symbolem, podobnie jak walki toczone przez Korpus Ochrony Pogranicza z ugrupowania gen. Rückemanna pod Szackiem i Wytycznem.

Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy