Franciszek Hynek - mistrz sportów balonowych. Jak zginął zwycięzca Pucharu Gordona Bennetta?

W nocy z 7 na 8 września 1958 r. Franciszek Hynek, dwukrotny zwycięzca najbardziej prestiżowych zawodów baloniarskich o Puchar Gordona Bennetta, poniósł śmierć w katastrofie powietrznej. Był to pierwszy i jak dotąd ostatni tragiczny wypadek balonowy w powojennej historii tego sportu.

Urodzony 1 grudnia 1897 r. Franciszek Hynek był oficerem Wojska Polskiego i żołnierzem Armii Krajowej w czasie okupacji. Do historii przeszedł dzięki swoim osiągnięciom baloniarskim. W tej dyscyplinie sportu polscy lotnicy należeli w latach 30. XX wieku do światowej elity. W latach 1933-1935 Polacy zwyciężyli trzykrotnie w tych najważniejszych na świecie zawodach balonów wolnych o Puchar Gordona Bennetta, dzięki czemu to trofeum przeszło na własność Aeroklubu RP, gdzie się do dziś znajduje.

Po II wojnie Hynek wycofał się z życia publicznego. Był weryfikowany przez komunistyczny Urząd Bezpieczeństwa, a jego życiorys skwitowano jednoznacznie: "element obcy". Dopiero po 1956 r. zajął się odbudową polskiego sportu balonowego.

Reklama

Ostatni lot Hynka odbył się z okazji Święta Lotnictwa, obchodzonego 28 sierpnia w rocznicę zwycięstwa Żwirki i Wigury w konkursie lotniczym Challenge International des Avions de Tourisme (1932). 31 sierpnia 1958 r. w Poznaniu rozegrano Krajowe Zawody Balonowe, a na 7 września Aeroklub Poznański zaplanował pokazowy lot dużego (2200 m3), wyprodukowanego po wojnie balonu wolnego SP-BZB "Poznań". Miał to być trzeci z kolei lot tego balonu.

Na miejsce startu wybrano pobliskie Gniezno. Pilotem, według notatki w "Dzienniku Bałtyckim" z 10 września 1958 r., miał być inż. Walenty Nowacki, który jednakże przebywał w tym czasie na urlopie na Mazurach i "odstąpił" lot sześćdziesięciojednoletniemu wówczas Franciszkowi Hynkowi. Podjął się on przewiezienia na pokładzie balonu listów opatrzonych okolicznościowym datownikiem. Balon wyleciał o godzinie 18.20 z gnieźnieńskiego Rynku. Ostatni wpis w dzienniku pokładowym pochodzi z godziny 20.00, wtedy balon znajdował się nad Żninem.

Najprawdopodobniej Hynek zahaczył balonem o linię energetyczną podczas podejścia do lądowania, w wyniku czego zapalił się gaz świetlny wypełniający powłokę. Do tragedii doszło w okolicach miejscowości Szatarpy (pomiędzy Kościerzyną a Starogardem Gdańskim). Nieoficjalnie mówiono, że do balonu ktoś strzelał, a sprawcą miał być funkcjonariusz milicji, który zauważył w nocy lecący balon...

Franciszek Hynek urodził się w Krakowie, gdzie w 1914 roku ukończył Seminarium Nauczycielskie. Podczas Wielkiej Wojny walczył w Legionach, w 2. i 5. Pułku Piechoty. Ranny pod Kostiuchnówką w roku 1916. Po kryzysie przysięgowym wcielony do c. i k. armii, do 100. Pułku Piechoty, z którym trafił w roku 1917 na front włoski. Dostawszy się do niewoli, wstąpił do tworzących się we Włoszech formacji polskich, które stały się następnie częścią Armii Hallera. Wraz z nią wrócił do kraju, gdzie otrzymał przydział do 5. Grupy Lotniczej w Krakowie.

Po zakończeniu działań wojennych ukończył Wielkopolską Szkołę Podchorążych w Bydgoszczy z 47 lokatą, a następnie Oficerską Szkołę Aerostatyczną w Toruniu z 11 lokatą. W 1928 roku, jako pilot balonu "Lwów", uczestniczył w Krajowych Zawodach Balonów Wolnych o Puchar im. płk. Aleksandra Wańkowicza, gdzie zdobył najwyższą lokatę.

Załoga Franciszek Hynek i nawigator Zbigniew Burzyński była jedną z dwóch wyznaczonych do pierwszego w historii reprezentowania Polski na najbardziej prestiżowych balonowych zawodach świata o Puchar Gordona Bennetta odbywających się w 1932 roku w Szwajcarii. Hynek i Burzyński zajęli wtedy szóste miejsce, a druga polska ekipa Władysław Pomaski i Antoni Janusz - miejsce czwarte.

Wraz ze Zbigniewem Burzyńskim reprezentował Polskę po raz kolejny w Pucharze Gordona Bennetta w roku 1933 w Stanach Zjednoczonych. Polacy balonem SP-ADS "Kościuszko" przelecieli odległość 1370 km od miejsca startu w Chicago, utrzymując się powietrzu przez 39 godzin i 32 minuty. Ustanowili tym samym rekord międzynarodowy i zostali zdobywcami trofeum. W ojczyźnie Hynek został wyróżniony za swój wyczyn Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

W roku 1934 Hynek znowu reprezentował Polskę w zawodach Pucharu Gordona Bennetta, tym razem odbywających się w Warszawie. Nawigatorem lotu był tym razem Władysław Pomaski, a polska załoga pobiła zarówno Polski, jak i swój własny rekord długości trwania lotu z poprzednich zawodów. Balon SP-ADS "Kościuszko" wylądował po 44-godzinnym locie w miejscowości Anna koło Woroneża w ZSRS, pokonując odległość 1340 km. Hynek po raz drugi został zdobywcą pucharu, a dwie pozostałe polskie załogi zajęły odpowiednio miejsce drugie i czwarte.

Franciszek Hynek startował również w zawodach Pucharu Gordona Bennetta w 1935 roku w Warszawie, gdzie z Władysławem Pomaskim zajął piąte miejsce, w zawodach z 1936 odbywających się kolejny raz w Warszawie, gdzie z Franciszkiem Janikiem zajął miejsce 5. oraz w 1937 w Brukseli, gdzie w tym samym składzie co poprzednio zajął znowu 5. miejsce.

W latach 1926-1939 Franciszek Hynek pełnił służbę w 2. Batalionie Balonowym w Legionowie.

W Instytucie Polskim i Muzeum im. Gen. Sikorskiego w Londynie znajduje się relacja ówczesnego majora Franciszka Hynka, na temat mało znanego epizodu Kampanii Wrześniowej:

"...Jako dowódca Baonu Szkolnego wyjechałem 9 września 1939 z Legionowa transportem wojskowym, który został skierowany na Tłuszcz i Siedlce z pominięciem węzła warszawskiego (...). Nas stacji Broszków tory były zatarasowane różnymi transportami kolejowymi, tak że o dalszej podróży nie mogło być mowy. Słowem, utknęliśmy w Broszkowie i stan ten trwał kilka dni (...).

Na trzeci dzień, nie mogąc znieść naszego położenia wyszedłem poza linie lasu około 2000 metrów na południe od toru Warszawa-Siedlce i stwierdziłem ożywiony, niczym nie skrępowany ruch na szosie - całe kolumny niemieckich samochodów z włączonymi światłami jechały w kierunku z Kałuszyna na Siedlce. O spostrzeżeniu tym zameldowałem tymczasowemu przełożonemu, ppłk. Kazimierzowi Kowalskiemu, prosząc abyśmy przeciwdziałali, zwłaszcza że dysponujemy pewną ilością broni, amunicją saperską, specjalistami saperami, więc można by powysadzać przepusty, zorganizować zasadzki przy przeszkodach no i w ogóle zacząć się bić z Niemcami, a nie siedzieć i czekać, aż oni się za nas zabiorą (...).

[Odprawa oficerów] trwała kilka godzin i z przykrością stwierdzam, że nie dała żadnego rezultatu - nie podjęto żadnej decyzji (...). Tymczasem w rejonie stacji Broszków i na samej stacji wzniecono pociskami artyleryjskimi pożary. Ppłk Kowalski wydał rozkaz wycofania się w kierunku południowym. Większość oddziałów wycofała się w nakazanym kierunku, ponosząc od ognia artylerii duże straty. Ja, nie chcąc się narażać na marsz pod ogniem, pozostałem w rejonie stacji z kilkudziesięcioma ludźmi i ckm-ami przeciwlotniczymi na platformach kolejowych. Wraz z nami na stacji pozostały dwie kompanie saperów kolejowych, które nie wycofały się na rozkaz ppłk Kowalskiego (...).

W ciągu dnia wycofałem nasz transport do stacji Mrozy, gdzie parowozy stały pod parą. Po południu do Mrozów wjechał niemiecki patrol. Trzech Niemców zostało zabitych, a chłopcy zdobyli motocykl (...). W międzyczasie nasza grupa urosła do siły około 650 karabinów, 35-40 karabinów maszynowych. Amunicji mieliśmy na około 10-15 dni prowadzenia ognia. Nazajutrz dołączyła do nas kompletna bateria dział polowych oraz pociąg pancerny z 2. Dywizjonu z Niepołomic.

Pod osłoną wojsk w terenie, saperzy wykonali zwrotnice, poprzetaczali pociągi na jeden tor, a pod drugim manewrował pociąg pancerny na trasie Mrozy-Broszków. Tegoż dnia wieczorem rozbito kolejny patrol Niemców - zdobyto jeden samochód, dwa spalono, wzięto 18 jeńców, a kilku Niemców zginęło (...).

Wieczorem 19 września patrole nasz wzięły do niewoli niewielki oddział zaopatrzeniowy Niemców - ośmiu ludzi, samochód ciężarowy i spore zapasy papierosów i rumu. Miedzy 20 a 22 września Niemcy podjęli próby opanowania naszego odcinka. Wszystkie natarcia zostały odparte. Straty - kilkunastu rannych. Pomimo strat, stan liczebny wojska zwiększał się z powodu napływających wciąż rozbitków z innych oddziałów - w sumie do około 1200 karabinów. 23 i 24 września minęły bez zmian, jednak walki kosztowały dużo amunicji, której zapasy wyczerpały się. Zmusiło to nas do podjęcia decyzji o wycofaniu się - amunicji zostało na zaledwie dwa dni ognia. Sprzęt, zapasy benzyny, pociąg pancerny, saperzy zniszczyli po naszym odejściu (...).

Maszerując, osiągnęliśmy 2 października rejon Łaskarzewa-lasów Izdebno, likwidując po drodze kilka patroli pancernych nieprzyjaciela (...). Przez radio dowiedzieliśmy się o upadku Warszawy, Lublina i o smutnym zakończeniu naszych działań. Postanowiliśmy zatem grupę zdemobilizować. W dniach 4 i 5 października zakopywano broń, zwolniono podwody, wypłacono zaliczki najbardziej potrzebującym (...). Do Warszawy, szczęśliwie uniknąwszy schwytania przez Niemców, wróciłem 7 października 1939 roku".

Hynek niezwłocznie nawiązał konspiracyjne kontakty i już wkrótce pełnił funkcję komendanta zorganizowanego w ramach Organizacji Wojskowej "Wilki" pułku Warszawa-Północ. Był członkiem Związku Walki Zbrojnej i AK. W połowie 1942 powierzono mu funkcję komendanta Bazy Lotniczej. Został aresztowany przez Niemców 19 maja 1944 roku i osadzony na Pawiaku, a po ośmiu tygodniach odesłany do obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen. Później przebywał jeszcze w obozach Fünfteichen, Dora i Bergen-Belsen.

Po wyzwoleniu obozu przez Brytyjczyków, jeszcze dwa lata pozostał na terytorium Niemiec, gdzie odpowiadał m.in. za pomoc zwalnianym z obozów i robót przymusowych rodakom. W roku 1947 powrócił do kraju i osiedlił się w Szczecinie. Jego dalsze losy już znamy...

Tomasz Basarabowicz

 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy