Oddział porucznika "Podkowy": Uciekali 1000 km do wolności. Amerykanie wydali ich komunistom

21 czerwca 1945 roku z centrum Polski, ze Zwierzyńca pod Szczebrzeszynem, wyruszyła niezwykła wyprawa. Zdobytą na komunistach ciężarówką odjechali na zachód polscy partyzanci dowodzeni przez por. Tadeusza Kuncewicza ps. Podkowa. Trasa miała zakończyć się w amerykańskiej strefie okupacyjnej Niemiec, a jej długość mogła wynosić aż 1000 km. Co skłoniło tych ludzi, wywodzących się z AK, do tak ryzykownego i desperackiego rajdu? Kim był przewodzący im porucznik "Podkowa"?

"Umrzeć w bitwie, z rąk KBW lub agentów bezpieki? To groziło im na każdym kroku. Także śmierć na torturach w czerwonej katowni. I bezimienny pochówek w zbiorowej, anonimowej mogile" - tak los tych ludzi podziemia, którzy nie godzili się na nową rzeczywistość Polski, narzuconą przez Związek Radziecki, opisuje Szymon Nowak w książce "Oddziały Wyklętych",opublikowanej przez Wydawnictwo Fronda. Przedstawiamy jej fragmenty.

Ucieczka ku wolności. Oddział Armii Krajowej por. Tadeusza Kuncewicza "Podkowy"


Tadeusz Kuncewicz urodził się w 1916 roku w Fastowie niedaleko Kijowa. Był synem maszynisty kolejowego Stanisława i Anny z domu Mijakowskiej. Po zakończeniu I wojny światowej i odzyskaniu przez Polskę niepodległości rodzina Kuncewiczów przeniosła się do Stanisławowa.

Reklama

W 1935 roku Tadeusz wstąpił do wojska, ukończył Szkołę Podchorążych Rezerwy Piechoty przy 27. Dywizji Piechoty oraz kurs kolejowy. Po zakończeniu służby pracował na kolei w Ruskich Piaskach. Nie brał udziału w walkach we wrześniu 1939 roku, ale już jesienią wstąpił do konspiracji, przybierając pseudonim Kmicic.

Od 1940 roku był adiutantem komendanta ZWZ-AK Obwodu Zamość Stanisława Prusa oraz oficerem do zadań specjalnych. Następnie Tadeuszowi Kuncewiczowi zostało przydzielone zadanie odbudowy struktur konspiracyjnych w zachodnich rejonach obwodu oraz stworzenie oddziału dywersyjnego.

Kiedy Niemcy przystąpili do wysiedlania ludności Zamojszczyzny, oddział Kuncewicza, który zmienił wtedy swój pseudonim na "Podkowa", przeprowadzał liczne akcje dywersyjne, takie jak np. wysadzanie mostów kolejowych, niszczenie pociągów, podpalanie wież ciśnień na stacjach. Grupa dowodzona przez "Podkowę" liczyła wówczas nawet do 120 ludzi. Walki z Niemcami prowadzone były pod wsią Lasowce, na szosie Zwierzyniec - Józefów, na stacji Zwierzyniec-Biały Słup, w rejonie wsi Rozłopy, w Sułowie.

5 czerwca 1943 roku oddziały AK (w tym oddział "Podkowy") i AL przeprowadziły wspólną akcję na zamieszkaną przez niemieckich kolonistów wieś Siedliska. Podczas akcji zginął niemiecki major SS oraz dwóch jego żołnierzy. 19 czerwca przeprowadzono atak na fabrykę terpentyny i kalafonii "Alfa", a we wrześniu akcję w Janowie Lubelskim w celu zdobycia zaopatrzenia (żywności, butów i tkanin). 27 września zdobyto niemieckie więzienie w Biłgoraju, z którego uwolniono 78 osób. 15 października przeprowadzono akcję na zamieszkaną przez Niemców wieś Brody Duże, a 24 października bez skutku atakowano posterunek policji ukraińskiej w Księżpolu.

W związku z nadciągającą zimą dowództwo postanowiło częściowo rozpuścić ludzi i w lesie pozostał jedynie oddział Kuncewicza, skupiający spalonych u okupantów Polaków. W październiku do grupy Kuncewicza czasowo dołączył "cichociemny", ppor. Hieronim Dekutowski ps. Zapora, dla którego "Podkowa" wydzielił osobny pluton ze swoich żołnierzy. W tym czasie w polskim oddziale znajdowała się także drużyna Ormian, którzy porzucili służbę niemiecką i przeszli na stronę polskich partyzantów.

Zimę planowano przetrwać w specjalnie pobudowanych bunkrach i ziemiankach na Łyścu niedaleko Hoszni Ordynackiej. Jednak w styczniu kwaterujących tam partyzantów wypłoszył krążący niemiecki samolot, który wróżył niezawodnie początek obławy. Grupa udała się do Puszczy Solskiej, gdzie zajęła opuszczoną wieś Maziarze.

Tutaj dotarły wieści o maszerującym wielkim oddziale partyzantów radzieckich. Na spotkanie z dowódcami sowieckimi udali się ze strony polskiej: kpt. Janusz Pruszkowski ps. Wacław, Edward Błaszczak ps. Grom, Tadeusz Kuncewicz ps. Podkowa, Adam Piotrowski ps. Dolina, Czesław Bończa-Pióro ps. Colt i Mieczysław Skwarczyński ps. Leszcz. Okazało się, że radzieccy partyzanci są z oddziału im. Kowpaka, a jego dowódcą jest ppłk Petro Werszyhora.

Na spotkaniu obie grupy uzgodniły współdziałanie przeciwko Niemcom, a "Podkowa" dodatkowo zaplanował wspólną akcję z Rosjanami na most kolejowy pod Wólką Orłowską. Akcję tę wykonano w nocy z 18 na 19 lutego 1944 roku. Po operacji ppłk Werszyhora w dowód uznania osobiście wręczył Tadeuszowi Kuncewiczowi pepeszę z wygrawerowanym napisem: "Por. Podkowie w znak drużby ruskogo i polskogo narodow - od kowpakowcew".

W tym samym czasie oddział radziecki został przemianowany na 1. Ukraińską Dywizję Partyzancką im. Kowpaka. Partyzanci radzieccy i polscy przeprowadzili wówczas wiele wspólnych akcji, np. na początku marca, dzięki informacjom przekazanym przez Kuncewicza, oddział sowiecki wyszedł obronną ręką z niemieckiego okrążenia. W maju przeprowadzono zasadzkę na Niemców na drodze Zwierzyniec - Biłgoraj, wysadzono tory i pociąg na odcinku Zwierzyniec - Krasnobród oraz most kolejowy nad rzeką Wieprz w Zwierzyńcu.

Pod koniec maja 1944 roku oddział por. "Podkowy" otrzymał rozkaz, aby wydzieloną grupą wyjść naprzeciw okrążonej 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK i umożliwić jej oddziałom przeprawę przez Bug. Po nawiązaniu kontaktu z oddziałem 27. WDP, dowodzonym przez por. Tadeusza Persza ps. Głaz, patrol powrócił na swój teren, staczając zaraz potyczkę z Niemcami na drodze Rudnik-Gorzków. Podczas niemieckiej akcji przeciwpartyzanckiej "Sturmwind II" oddział Kuncewicza umiejętnie lawirował i przebijał się przez okrążenia z minimalnymi stratami.

W ogóle "Podkowa" był znany na terenie Zamojszczyzny jako taki dowódca, w którego oddziale ginęło najmniej ludzi. Miał takie powiedzenie: "Broń, żywność, sprzęt wojskowy można zdobyć zawsze, ale ludzkiego życia nie zdobędzie się i nie przywróci się go". Dlatego był bardzo szanowany i lubiany przez swych podkomendnych, a partyzanci chcieli służyć pod jego rozkazami.

Na początku lipca miała miejsce seria potyczek z grasującymi po okolicy kałmuckimi kawalerzystami, będącymi na służbie u Niemców. Po tych walkach oddział por. Kuncewicza, który oficjalnie nazywał się już wtedy II batalionem 9. pp AK i liczył około 200 żołnierzy, zakwaterował w okolicy Topólczy. W tym czasie "Podkowa" zaopiekował się zbornym batalionem 27. WDP, który został przydzielony do II baonu na czas przetoczenia się frontu. Partyzantom z Wołynia przydzielono broń, amunicję i umundurowanie.

Bliskość frontu wschodniego sprawiła, że walki partyzanckie nasiliły się. 24 lipca polskie bataliony przeprowadziły wiele zasadzek, w wyniku których wzięto do niewoli 10 jeńców i zdobyto kilkanaście wozów taborowych. Także następnego dnia Polacy stoczyli kilka potyczek z wycofującymi się Niemcami.

Kiedy w nocy z 25 na 26 lipca Niemcy wysadzili mosty na Wieprzu i ustał ruch uciekających okupantów, por. "Podkowa" zarządził marsz na Szczebrzeszyn. Wczesnym rankiem 26 lipca polskie oddziały wyruszyły do miasta, a pierwsi, którzy do niego weszli, zastali ciszę i opustoszałe ulice. Dopiero kiedy na ratuszu załopotała wielka biało-czerwona flaga, mieszkańcy radośnie wyszli z domów, witając kwiatami polskich żołnierzy. Odbyła się uroczysta defilada, do miasta wjechały tabory partyzantów i przyprowadzono niemieckich jeńców. Partyzanci "Podkowy" zajęli poniemieckie koszary i zabezpieczyli magazyny zbożowe. Do miasta wkroczyły także inne okoliczne grupy partyzanckie wraz z działaczami podziemnego państwa.

W tym czasie Sowieci naprawili most na rzece i w Szczebrzeszynie zjawili się przedstawiciele Armii Czerwonej, ogłaszając przez megafon o zajęciu miasta. Por. Kuncewicz służbowo zameldował oficerom radzieckim o swoim wcześniejszym zdobyciu miasta oraz o dowodzonym przez niego partyzanckim oddziale, stacjonującym w tym miejscu.

Polskie oddziały partyzanckie znajdowały się w Szczebrzeszynie do 30 lipca, kiedy to kpt. "Wacław" odczytał rozkaz o złożeniu broni przed Sowietami. Rozbrojeniu towarzyszyło ogromne rozgoryczenie i zdziwienie, że zamiast kontynuować walkę o pełne wyzwolenie Polski, żołnierze muszą oddać broń, a ich przyszłość pozostaje nieznana. W związku z tym partyzanci ukrywali większość broni, a zdawali tylko starą i uszkodzoną.

Zdesperowany rozkazem przełożonych i własną bezsilnością por. "Podkowa" roztrzaskał swój pamiątkowy automat, otrzymany od dowódcy radzieckiej partyzantki i... przeszedł do konspiracji obróconej teraz przeciwko "wyzwolicielom" ze wschodu. Jeszcze w sierpniu próbował iść na pomoc walczącej Warszawie, jednak nasycenie terenu oddziałami sowieckimi było tak wielkie, że plan okazał się niemożliwy do zrealizowania.

Kiedy w styczniu 1945 roku został dowódcą dywersji Obwodu Zamość, rozpoczął pracę w terenie poprzez stworzenie siatki konspiratorów. Udało mu się to i na wiosnę dysponował grupą, której liczebność na określone akcje mogła wzrosnąć do 50-60 ludzi. W lutym wykonano wyroki śmierci na sowieckim donosicielu Szurmie, komendancie MO w Zwierzyńcu Żydzie Bibermanie, a w marcu ludzie "Podkowy" rozbili posterunek milicji w Skierbieszowie.

W kwietniu oddział przeszedł na teren sąsiedniego powiatu biłgorajskiego i tam wspólnie z grupą ppor. T. Borkowskiego ps. Mat przeprowadzono akcje na posterunki milicji we Frampolu i Zakrzewie. 27 kwietnia połączone polskie oddziały "Podkowy", "Mata", Antoniego Sanetry ps. Mściciel oraz miejscowe oddziały ROAK i NSZ przeprowadziły spektakularną akcję i opanowały na kilka godzin Janów Lubelski, uwalniając z więzienia 15 aresztowanych oraz rozbijając komendę MO. Interesującą sprawą jest to, że na jednym z uwolnionych natychmiast wykonano wyrok śmierci za napady rabunkowe i podszywanie się pod AK. Dodatkowo zarekwirowano artykuły ze spółdzielni i zabrano z Urzędu Skarbowego ponad 400 tys. złotych i sporo rubli. Ponadto w akcji zdobyto cztery samochody i zabrano czterech radzieckich jeńców, których po rozbrojeniu puszczono wolno.

Po akcji w Janowie oddział Kuncewicza rozdzielił się z "Matem" i zaraz 29 kwietnia rozbił posterunki milicji w Biszczy i Łukowej. We wszystkich akcjach na komisariaty MO podkowiacy zabierali mundury i broń. Przed opuszczeniem terenu biłgorajskiego i zakończeniu rajdu, grupa próbowała bezskutecznie zdobyć budynek milicji w Tarnogrodzie.

12 maja zgrupowanie partyzanckie w liczbie około 100 żołnierzy planowało wielką akcję na Krasnystaw, jednakże, wobec informacji o przybyciu do miasta wojsk komunistycznych z bronią pancerną, odstąpiono od ataku. Następnie grupa por. "Podkowy" zajęła posterunek milicji w Żółkiewce, gdzie rozstrzelano funkcjonariusza UB i sekretarza PPR, a w kolonii Borówek zlikwidowano dwóch braci Ksiedraków - milicjanta i PPR-owca. Jeszcze w maju ciągle aktywna grupa przeprowadziła akcje na komisariat MO i Urząd Gminy w Izbicy oraz na transport więźniów przewożonych drogą Zwierzyniec-Biłgoraj. Pod koniec maja partyzanci starli się z obławą UB w Czystej Dębinie, a na początku czerwca wykonali kilka wyroków śmierci na ubeckich donosicielach.

Mimo wielu przeprowadzonych akcji na ludzi komunistycznego aparatu terroru, chyba wtedy Tadeusz Kuncewicz uzmysłowił sobie, że pomimo ogromnego nakładu czasu i energii nie jest w stanie zwalczyć tego systemu. Na miejsce zabitych ubeków przychodzili nowi, rozbrojonych milicjantów wyposażano w coraz lepszą broń, a rozbite więzienia z powrotem zapełniały się polskimi patriotami. Za całym działaniem sytemu komunistycznego w Polsce stał wszechpotężny ZSRR, z wielką i znakomicie wyposażoną armią, gotową w każdej chwili udzielić pomocy "bratniemu narodowi", czyli zaprzedanym polskim komunistom.

Nadzieja na wybuch wojny między aliantami zachodnimi a sowiecką Rosją stawała się zupełną mrzonką. Dlatego też w czerwcu 1945 roku por. "Podkowa" zgłosił swoim przełożonym propozycję, aby wraz z zaufanymi ludźmi spróbować przedrzeć się do amerykańskiej strefy okupacyjnej Niemiec i dołączyć tam do polskiej armii gen. Władysława Andersa. Kiedy "Podkowa" otrzymał zgodę na tę ryzykowną wyprawę, rozwiązał oddział, a do rajdu wybrał jedynie 22 ochotników. Byli to młodzi nieżonaci mężczyźni, nielękający się podjąć wielkiego ryzyka, częściowo znający się na samochodach i motoryzacji. Wśród uczestników planowanego rajdu był podobno także oficer dezerter z ludowego Wojska Polskiego o nieustalonym nazwisku. Wszyscy żołnierze przebrali się w mundury armii polskiej gen. Berlinga, mieli fałszywe dokumenty i przepustki i uzbrojeni byli w broń radziecką.

Pod Zwierzyńcem grupa zatrzymała samochód ciężarowy Studebaker z dwoma propagandzistami PPR. Pojazdy tego typu używane były masowo w czasie II wojny światowej przez Rosjan (i pośrednio także przez LWP), a otrzymywane były z Zachodu w ramach amerykańskiej pomocy Lend-Lease. Zabrawszy zatrzymanych propagandzistów ze sobą, 21 czerwca podkowiacy ruszyli zdobycznym samochodem na zachód, kierując się od Zwierzyńca na Stalową Wolę. Po przekroczeniu Wisły w Sandomierzu, zlikwidowano w lesie PPR-owców.

Grupa kierowała się teraz na Katowice. Po przejechaniu przez Dolny Śląsk, 5 lipca ciężarówka dotarła w okolicach Zgorzelca do granicy polsko-niemieckiej, którą udało się przekroczyć. Lecz zaraz potem, nie posiadając map tych terenów, grupa zbłądziła i zamiast kierować się na zachód, nieopacznie skręciła na południe, w stronę Czechosłowacji.

Nie zauważono, kiedy przejechano granicę i dopiero pod miejscowością Šluknov partyzanci zorientowali się, że jadą w złym kierunku i są na terenie Czechosłowacji, a nie Niemiec. Na szczęście jeden z partyzantów znał te tereny oraz mieszkającą w Šluknovie polską rodzinę Kłusowskich. Zdzisław Szyndzielarz ps. Lotnik, bo tak nazywał się ten partyzant, zaprowadził grupę do domu Kłusowskich. Na miejscu okazało się jednak, że z Kłusowskimi mieszkała 18-letnia Niemka Margit Maszkova, u której przebywał właśnie jej narzeczony Czech. Najgorsze z tego wszystkiego było to, że ów Czech, Josef Sindelar, był porucznikiem czechosłowackiego wywiadu, a wizyta u Niemki to była nie tylko randka, ale także spotkanie z agentką w celach rozpracowywania niemieckiej organizacji dywersyjnej Werwolf.

Mający słabość do pięknych kobiet porucznik "Podkowa" podobno za bardzo adorował młodą Niemkę, co nie spodobało się por. Sindelarowi. Zresztą i tak widok polskich żołnierzy na ziemi czeskiej musiał wzbudzić zrozumiałe podejrzenie u oficera wywiadu. Tak też się stało i por. Sindelar opuścił towarzystwo, wracając po kilku godzinach samochodem z kierowcą oraz nakazem stawienia się "Podkowy" w najbliższej komendanturze sowieckiej. Polacy nie zgodzili się na rozdzielenie oddziału i uzgodniono, że z Czechami pojedzie cała grupa. Czesi i Niemka jechali przodem samochodem osobowym, a za nimi w ciężarówce Polacy.

Przy podjeździe pod stromą górkę por. "Podkowa" nakazał zatrzymać samochód. Kiedy Tadeusz Jankowski ps. Żbik udawał, że majstruje coś pod maską, trzech Polaków zaczaiło się. Kiedy Czesi zawrócili i wyszli sprawdzić, co się stało, sprawnie ich rozbrojono. Oddział "Podkowy" pojechał dalej, przy czym samochodem osobowym kierował teraz "Żbik", a ciężarówką "Lotnik". Po około godzinie jazdy Marian Mijalski ps. Maf zlikwidował w lesie por. Sindelara i jego kierowcę. "Maf" nalegał, by zastrzelić także Margit Maszkovą, lecz "Podkowa" stanowczo sprzeciwił się temu. Po drodze kobietę zostawiono w lesie przywiązaną do drzewa. Od Šluknova Polacy kierowali się na Děčín, a w dalszej kolejności trasa miała przebiegać przez Ústi nad Łabą, Teplice i Klášterec nad Ohrzą.

W międzyczasie, kiedy podkowiacy podążali na zachód, młoda Niemka zdołała się uwolnić i powiadomiła czeską bezpiekę. Bezzwłocznie na nogi postawiono wojsko i milicję, na drogach stanęły posterunki sprawdzające samochody, a po szosach zaczęły krążyć liczne patrole. Oddział "Podkowy" zorientował się, że coś jest nie tak i ukrył się w lesie.

W nocy bocznymi drogami Polacy ruszyli dalej, lecz po drodze musieli porzucić ciężarówkę, którą wepchnięto do Łaby. Samochód osobowy pozostawiono już wcześniej w lesie. Dalej ruszono marszem. Tak partyzanci przebyli jeszcze dwie doby, najczęściej klucząc lasami. Dotarli w okolice miasta Loket, gdzie samotnie mieszkający Niemiec zgodził się przeprowadzić ich do miasta, do Amerykanów. Kiedy grupa przechodziła przez kładkę na rzece, w oddali widać było most i radzieckich wartowników. Następnie ukazało się miasto, zajęte przez wojska amerykańskie. Dwóch partyzantów, "Maf" i "Żbik", wyruszyło do miasta, pozostali czekali niecierpliwie i przygotowywali się nawet do ewentualnej obrony.

Rankiem około godziny 8 do ukrywających się Polaków podjechał amerykański dżip, którym oprócz "Mafa" i "Żbika" przybył amerykański oficer z kierowcą. Wśród ludzi "Podkowy" zapanował nieopisany entuzjazm i radość, że po wielu dniach tułaczki i niebezpieczeństw wreszcie dotarli do celu. Wydawało się, że ucieczka do wolności powiodła się. Był 10 lipca 1945 roku. Szczęście potęgowała informacja przybyłych, że Polacy zostaną wcieleni do wojsk polskich gen. Andersa i niebawem będą wśród swoich.

W mieście Amerykanie poczęstowali Polaków jedzeniem, papierosami i gumą do żucia. Polacy zdali całą posiadaną broń, ale wydawało się to normalne w tych okolicznościach. Kiedy Amerykanie zabrali "Podkowę" na rozmowę, także nikt nie przewidywał kłopotów - ot, normalny wywiad: skąd, dokąd, kto i jak. Jednak w dowództwie garnizonu amerykańskiego znana już była informacja z Czechosłowacji o "terrorystach" z Polski należących do SS, którzy przedarli się przez Czechosłowację, po drodze mordując obywateli tego kraju. Wszystkich z oddziału "Podkowy" aresztowano i wydano w ręce służb czechosłowackich.

Zatrzymanych przewieziono do więzienia w Karlowych Warach, gdzie uprowadzona wcześniej Niemka rozpoznała Polaków, a Czesi bili ich do nieprzytomności. Kiedy zmasakrowanych więźniów przewożono do Pragi, porucznik Kuncewicz postanowił zaryzykować i spróbować ucieczki. Poinformował dyskretnie o swych zamiarach innych więźniów. Plan zakładał likwidację konwojentów, opanowanie samochodu i powrót do strefy amerykańskiej. W ciężarówce przewożącej Polaków było w sumie sześciu uzbrojonych strażników: trzech jechało w szoferce, a trzech na pace razem z zatrzymanymi, choć byli oddzieleni zakratowanymi drzwiami.

Po jakimś czasie uwięzieni Polacy zaczęli pukać i prosić o wodę. Kiedy samochód zatrzymał się i wartownicy otworzyli zakratowane drzwi, więźniowie rzucili się na nich, a kilku wyskoczyło z samochodu. "Żbik" zaczął strzelać ze zdobytego automatu, celując w szoferkę, jednak kule szły za wysoko. Czesi znajdujący się w kabinie kierowcy także odpowiedzieli ogniem, strzelając przez małe okienko. W wyniku tego ostrzału zginęło aż ośmiu więźniów: Zdzisław Szyndzielarz ps. Lotnik, Wacław Węgliński ps. Ryś, Zygmunt Kuncewicz ps. Podkówka (brat porucznika "Podkowy"), Marian Wodyk ps. Szabelka, Jan Chwiejczak ps. Żwirko, Władysław Olechowicz ps. Żuraw, Stanisław Olczyk, Augustyn Poździk ps. Korsarz.

Wkrótce Czesi pochwycili uciekających Mariana Mijalskiego ps. Maf, Seweryna Błaszaka ps. Szczygieł i Tadeusza Jankowskiego ps. Żbik. Bito ich tak bardzo, że Maf został zakatowany na śmierć. Kilku uciekinierów, w tym dowódcę grupy, złapano w ciągu dwóch dni. Wśród ujętych byli: Tadeusz Kuncewicz ps. Podkowa, Piotr Radziejowski ps. Gwiazda, Henryk Jóźwiakowski ps. Żmijka, Witold Lew ps. Azja, Tadeusz Juściński ps. Lew, Zbigniew Hyckiewicz ps. Szczerbaty, Tadeusz Wiatrowski ps. Nevada.

Ucieczka udała się tylko czterem osobom. Henryk Marczeski ps. Jurand, Wacław Mączka ps. Wierny i Stanisław Bizior ps. Eam przedostali się z powrotem do Polski, a Jan Chwiejczak ps. Wrzask - tak jak planowali - trafił do amerykańskiej strefy i następnie do polskiego II Korpusu.

Zatrzymanych niedoszłych uciekinierów czechosłowacka służba bezpieczeństwa poddała torturom. Bito ich gumowymi i drewnianymi pałkami, a "Podkowie" pod paznokcie wbijano zapałki, które potem podpalano. Wskutek katowania w czeskim więzieniu zmarli "Azja" i "Gwiazda". Torturujący Polaków Czesi chcieli wymusić absurdalne przyznanie się do przynależności do "polskiej SS".

Dopiero po dwóch latach, w lipcu 1947 roku, służby czechosłowackie przekazały więźniów polskiemu UB. W Polsce wtrącono ich do więzienia na zamku w Lublinie. Dzięki amnestii sześciu podkomendnych "Podkowy" zostało wypuszczonych z więzienia w grudniu 1947 roku. Tadeusza Kuncewicza skazano w pokazowym procesie na 10 lat. Z więzienia wyszedł w 1955 roku, potem pracował na kolei. Zmarł w 1991 roku w Warszawie.

Ogromne jest pragnienie wolności i chęć ucieczki za wszelką cenę od morderczego, niszczącego wszystko komunizmu. To była także desperacka konieczność przekazania na Zachód informacji zza żelaznej kurtyny o tym, co naprawdę działo się w Polsce i jak wyglądała wprowadzana sierpem i młotem, kajdanami i kulą w głowę "demokracja ludowa".

Podczas przesłuchań "Podkowa" tak przedstawiał motywy swego postępowania: Obserwując rozwój wypadków w Polsce, nie byłem z tego zadowolony. Zdecydowałem się więc przedostać do kół polskich na Zachodzie, aby przedstawić im całą sprawę. Po to zebrałem dwudziestu trzech najlepszych ludzi. Wziąłem ze sobą broszurki i dokumenty stwierdzające sytuację w Polsce i autem ciężarowym wyruszyłem na zachód dnia 21 czerwca 1945 roku.

Dramat polskich partyzantów polegał na tym, że kiedy osiągnęli już cel swego rajdu i dotarli do amerykańskiej strefy okupacyjnej, zostali wydani przez Amerykanów z powrotem komunistom, swoim oprawcom i katom.

-----------------------------------------------

Opublikowany fragment pochodzi z książki: Szymon Nowak "Oddziały Wyklętych", Wydawnictwo Fronda

Dla Polski i dla jej niepodległości. Opowiedz rodzinną historię i wygraj nagrody. Zapraszamy do udziału w konkursie "Historia jednej fotografii"

materiały prasowe
Dowiedz się więcej na temat: żołnierze wyklęci
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy