Patrioci w służbie junty

"Na tę akcję idziemy pod hasłem 'ratowania Ojczyzny', 'ratowania narodu'" - tłumaczył Wojciech Jaruzelski Sowietom, gdy 12 grudnia, w przededniu wprowadzenia stanu wojennego prosił ich o pomoc Armii Sowieckiej - niepewny, czy uda się spacyfikować kraj siłami Ludowego Wojska Polskiego, milicji i bezpieki.

Samo istnienie zrzeszającego ponad 9 mln ludzi związku zawodowego niezależnego od władzy uderzało w fundament komunistycznej dyktatury. Kolejni, po sierpniowych strajkach 1980 r., I sekretarze KC PZPR - Stanisław Kania i Wojciech Jaruzelski zdawali sobie sprawę, że ich władza nad "ludową" Polską staje się coraz bardziej iluzoryczna.

Rozpaczliwa walka o ocalenie

Świadomość procesu emancypacji społeczeństwa, wyzwalania się z totalitarnych okowów, odradzania się poczucia wspólnoty narodowej, budzenia polskiego ducha wolności i suwerenności mieli także ich sowieccy patroni. W czasie szesnastu miesięcy jawnego działania niezależnego związku rozważano kolejne scenariusze, które miały przywrócić namiestnikom Kremla pełną kontrolę nad społeczeństwem PRL. Gdy po zastosowaniu tzw. taktyki odcinkowych konfrontacji uznano, że zwolennicy "Solidarności" są już zmęczeni nie przynoszącymi efektów akcjami strajkowymi, że zdolności mobilizacyjne niezależnego związku słabną - komuniści podjęli decyzję o przeprowadzeniu decydującego uderzenia.

Reklama

Do problemu podchodzono poważnie. Jaruzelski w czasie obrad Biura Politycznego na tydzień przed wprowadzeniem stanu wojennego zapewniał swych towarzyszy: "Mam za sobą dość doświadczenia, aby rozpaczliwie walczyć o to, co można ocalić. Zaś minister obrony narodowej Florian Siwicki nawoływał: Od dziś zacząć artyleryjskie przygotowanie propagandowe społeczeństwa. Bez osłonek pokazywać kontrrewolucyjną działalność, dodawał także: W większym stopniu uwiarygodnić realizację uchwały IV Plenum KC w formule - porozumienie i walka - czyli jednoczenie sił patriotycznych, a równocześnie walka z wrogami".

Właśnie te elementy - od kilku miesięcy - stanowiły filary komunistycznej propagandy. Usiłowano przekonać społeczeństwo, że PZPR stoi na czele frontu narodowego porozumienia. W październiku 1980 r. Kania w czasie VI Plenum KC PZPR postulował "poszerzenie frontu sił patriotycznych pragnących rozwoju socjalistycznej ojczyzny". Chodziło o rozruszanie Frontu Jedności Narodu - wydmuszki skupiającej partie reżimowe i kilka jawnie działających organizacji. Istnienie FJN miało przekonać społeczeństwo o jednolitym, zgodnym poparciu dla działań reżimu wyrażanym przez zróżnicowane ideowo środowiska.

FJN był jedyną organizacją mogącą zgłaszać kandydatów do - regularnie fałszowanych w PRL - wyborów do sejmu i rad narodowych. Choć więc był kolejnym narzędziem partii komunistycznej, ze względów propagandowych zabiegano, by w jego pracach uczestniczyły także osoby kojarzone raczej z opozycją. Stąd proponowano w nim miejsca działaczom tzw. łagodnej opozycji katolickiej. W pracach Prezydium Ogólnopolskiego Komitetu FJN uczestniczył między innymi Jerzy Zawieyski, zaś w skład komitetu krakowskiego wchodził przez pewien czas redaktor naczelny "Tygodnika Powszechnego" Jerzy Turowicz. Z punktu widzenia komunistów ich udział w FJN miał dowodzić jednoznacznego poparcia dla budowy socjalizmu w Polsce, zaś sami działacze katoliccy widzieli w nim szansę na publiczne eksponowanie swych poglądów - często krytycznych wobec reżimu.

Pacyfikacja narzędziem porozumienia

Front Jedności Narodu był jednak organem fikcyjnym, nie mającym faktycznego wpływu na polityczną rzeczywistość PRL. Stworzony przez komunistów i przez nich zarządzany, był tylko kolejnym narzędziem, za pomocą którego partia usiłowała władać społeczeństwem. Dlatego zaklinanie rzeczywistości przez Kanię nie mogło przynieść efektu. Próby dynamizowania FJN były skazane na porażkę. Podobnie jak niepowodzeniem zakończyły się plany wprowadzenia do niego... "Solidarności".

Działacze FJN - wbrew oficjalnej propagandzie - nie byli władni do podjęcia inicjatywy, przeważało wieloletnie przyzwyczajenie: dyskusje - dyskusjami, a decyzje i tak przyjdą z góry... Był to kolejny czynnik, który sprawiał, że z punktu widzenia ekipy Jaruzelskiego - który zastąpił Kanię na stanowisku I sekretarza KC PZPR - nie było innej możliwości zdławienia "zarazy wolności" niż wprowadzenie stanu wojennego.

Jednak wojna z własnym narodem musiała zyskać odpowiednią otoczkę propagandową. Przekonywano więc, że puste półki w sklepach są wynikiem strajków, a więc efektem działania "Solidarności" dbającej jedynie o własny interes, bezsensownie eskalującej konflikt z władzą. Partię komunistyczną prezentowano zaś jako formację dbającą o dobro wspólne, usiłującą za wszelką cenę ratować pogrążający się w chaosie kraj.

To dlatego, informując o wprowadzeniu stanu wojennego Jaruzelski podkreślał: "chodzi o przyszłość Polski, o którą moje pokolenie walczyło na wszystkich frontach wojny, i której oddało najlepsze lata życia, i dodawał: atmosfera niekończących się konfliktów, nieporozumień, nienawiści, sieje spustoszenie psychiczne, chaos i demoralizacja przybrały rozmiary klęski, awanturnikom trzeba skrępować ręce". W ten sposób wprowadzenie stanu wojennego prezentowano jako... drogę do narodowego porozumienia.

W oficjalnych wystąpieniach odwoływano się wprost do patriotyzmu - a wojskowa junta, która objęła władzę obsadzając kolejne stanowiska administracyjne, nazwała swój naczelny organ Wojskową Radą Ocalenia Narodowego. Interes komunistycznych kacyków, pacyfikujących kraj w obawie przed utratą władzy, zrównano w ten sposób z interesem narodowym. W szerszej zaś perspektywie wynikało z tego, że w interesie narodowym leży dbanie o spoistość sowieckiego imperium, a więc działanie wbrew własnemu społeczeństwu na korzyść Kremla.

 

Patrioci wszystkich krajów łączcie się


Stan wojenny złamał kręgosłup "Solidarności", zdławił spontanicznie odradzające się przekonanie, że można działać obok systemu, wbrew niemu. Spowodował, że miliony ludzi ponownie wbiły się w gorset przystosowania do trwania w reżimie, bez nadziei na zmianę sytuacji. Komuniści, świadomi jak bardzo "karnawał Solidarności", ale także wojskowa pacyfikacja kraju nadwyrężyły ich pozycję, potrzebowali nowych narzędzi, zdolnych przekonać przynajmniej część społeczeństwa o prawowitości reżimu. Zdecydowali więc o rozwiązaniu pogrążonego w marazmie Frontu Jedności Narodu.

Na jego miejsce powołano Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego. Powołano go 20 lipca 1982 r., jeszcze w czasie trwania stanu wojennego. "Deklarację w sprawie PRON" przyjęła Komisja Współdziałania Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego i Stronnictwa Demokratycznego. Rządzące partie doprosiły organizacje katolików: PAX, Chrześcijańskie Stowarzyszenie Społeczne oraz Polski Związek Katolicko-Społeczny.

Rok później PRON wpisano do konstytucji PRL, zaznaczając między innymi, że jest on "płaszczyzną jednoczenia społeczeństwa dla dobra Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, a także współdziałania partii politycznych, organizacji i stowarzyszeń społecznych oraz obywateli niezależnie od ich światopoglądu - w sprawach funkcjonowania i umacniania socjalistycznego państwa oraz wszechstronnego rozwoju kraju".

Dla podkreślenia "niezależności" od władzy na czele PRON stanął działacz katolicki, związany z proreżimowym PAX - Jan Dobraczyński. Obecność na czele Porozumienia publicysty, literata, z bogatą kartą konspiracyjną w czasach II wojny światowej, zasłużonego dla ratowania ludności żydowskiej, nie mogło jednak wpłynąć na powszechny stosunek do PRON. Pamiętano bowiem raczej powojenne zaangażowanie Dobraczyńskiego, w tym przejęcie przez niego przewodniczenia komitetowi redakcyjnemu "Tygodnika Powszechnego" w 1953 r. i publiczne wspieranie swymi tekstami reżimowych dążeń propagandowych.

PRON nie odegrał istotnej roli w komunistycznym reżimie - nie mógł, podobnie bowiem jak FJN, który zastąpił, działał pod dyktando I sekretarza KC PZPR. Oddolna dynamika nie mieściła się w przyjętych dla systemu zasadach działania. Był kolejną wydmuszką, w której znalazło się sporo reprezentantów reżimu, a także kilku działaczy katolickich, którzy pomimo kilkudziesięciu lat doświadczeń w PRL, żyli złudzeniem, że ich publiczna aktywność w ramach instytucji reżimowych przynosi społeczne korzyści.

Retoryka "ludowej" Polski, a zwłaszcza lat 80., miała istotne znaczenie dla odwrócenia znaczenia pojęcia "patriotyzmu". Patriotami okazywali się bowiem nie ci, którzy dążyli do odzyskania suwerennego państwa, ale ci, którzy pomagali przedłużyć trwanie reżimu. Gdy Stalin tworzył Związek Patriotów Polskich, pouczał Wandę Wasilewską "każdemu słowu można nadać nową treść i od was zależy, jaką treść temu nadacie". Grzechem pierworodnym III RP było - i jest nadal - to, że słowom nie przywrócono ich znaczenia, a przez to dopuszczono do zrelatywizowania życiorysów.

Filip Musiał

-------------------------------------------------------------

Dr hab. Filip Musiał - historyk, profesor Akademii Ignatianum, pracownik Oddziału IPN w Krakowie, członek Zarządu Ośrodka Myśli Politycznej.

Przedruk za: 20. tom z serii "Z archiwów bezpieki - nieznane karty PRL". "W pułapce historycznej konieczności", pod redakcja Filipa MusiałaInstytut Pamięci Narodowej, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2013

Pierwodruk: "Dziennik Polski", 20 VII 2012

IPN
Dowiedz się więcej na temat: stan wojenny | ZOMO
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy