30 lat temu upadł mur berliński

Mur berliński dzielił miasto przez 28 lat i stał się również symbolem podziału Europy. Jego budowę rozpoczęto 13 sierpnia 1961 r. z polecenia władz NRD. Upadł niespodziewanie 30 lat temu, wieczorem 9 listopada 1989 r. Moment ten zapoczątkował agonię kolejnego reżimu komunistycznego.

Czwartek 9 listopada 1989 r. nie zapowiadał przełomowych zmian, które mogłyby przyspieszyć bieg wypadków w NRD. Wprawdzie już od trzech tygodni na czele komunistycznej dyktatury nie stał Erich Honecker, to jednak tempo przemian ustrojowych w jednym z najbardziej represyjnych reżimów komunistycznych było bardzo powolne. Za sprawą zachodnioniemieckich mediów do NRD docierały informacje o reformach rządu Tadeusza Mazowieckiego oznaczających stopniowy demontaż dotychczasowego systemu. Półtora miesiąca wcześniej rozmowy węgierskiego trójkątnego stołu doprowadziły do zorganizowania wolnych wyborów parlamentarnych. Pomimo coraz większych manifestacji (4 listopada na placu Aleksandra w Berlinie reform domagało się już milion osób) oraz regularnych modlitw o pokój organizowanych przez opozycję w kościołach protestanckich reżim w NRD wydawał się stabilny.

Reklama

Lektura "Neues Deutschland", organu prasowego wschodnioniemieckiej partii komunistycznej, z 9 listopada wydawała się potwierdzać, że na daleko idące zmiany przyjdzie jeszcze poczekać. Dużą część wydania wypełniały informacje z X Plenum KC SED (Socjalistyczna Partia Jedności Niemiec) i portrety nowych przywódców partii. Przedrukowywane przemówienia różniły się w tonie od tych z czasów Honeckera, ale były wygłaszane przez od dawna znanych funkcjonariuszy. Sporo miejsca zajmowała propaganda wymierzona w RFN. Ostrzegano przed powrotem narodowego socjalizmu. Swoistym ostrzeżeniem dla obywateli NRD miały być również zdjęcia sal gimnastycznych wypełnionych uciekinierami.

Niektóre informacje wskazywały jednak, że nawet nad NRD wieje wiatr zmian. "Neues Deutschland" pisało o oficjalnym zarejestrowaniu powołanego na początku września Neues Forum - organizacji skupiającej demokratyczną opozycję. Na łamach dziennika opublikowano też apel grupy obrońców praw człowieka "Za nasz kraj", w którym wzywano obywateli NRD do pozostania w kraju. Tego rodzaju apele nie mogły jednak przynieść większych rezultatów. W ciągu zaledwie kilku miesięcy przez Czechosłowację, Polskę i Węgry wyemigrowało 200 tys. spośród 16 mln obywateli.

"Co teraz stanie się z murem berlińskim?"

9 listopada 1989 r. wschodnioniemieckie władze uchwaliły zgodę na swobodne podróżowanie obywateli NRD do RFN i Berlina Zachodniego. Nowe przepisy miały zacząć obowiązywać następnego dnia o godz. 4:00 rano. Misję streszczenia prasie najnowszych decyzji władz NRD otrzymał nadzorujący środki masowego przekazu członek partyjnego kierownictwa Guenter Schabowski, były redaktor naczelny "Neues Deutschland". Nie był jednak dostatecznie poinformowany i nie znał dokładnie przekazanych mu dokumentów.

Jeszcze przed rozpoczęciem konferencji wśród niektórych zachodnich dziennikarzy pojawiły się informacje o planowanym otwarciu granicy w Berlinie. Włoski korespondent otrzymał takiego newsa od dziennikarza enerdowskiej agencji prasowej Allgemeiner Deutscher Nachrichtendienst. Pod koniec konferencji zapytał o projekt takich przepisów. Schabowski zaczął przeglądać otrzymane dokumenty i stwierdził: "Z powodu trudnych dla państw zaprzyjaźnionych wyjazdów [mieszkańców NRD - przyp. red.] postanowiliśmy umożliwić wszystkim obywatelom NRD przekraczanie granicy państwa". Na pytanie: "Kiedy wejdzie to w życie?" odpowiedział: "Cóż, towarzysze, przekazano mi to... O wycieczki w celach osobistych za granicę można ubiegać się bez żadnych dokumentów, jak pozwolenia na podróż albo zaproszenia". Dodał również, że do wyjazdu wciąż będzie konieczne posiadanie paszportu i wizy.

Ponownie zadano pytanie o moment wejścia w życie nowych przepisów. "Z tego, co wiem, wejdzie..., to jest natychmiast, bez zwłoki". Następnie wyjaśnił, że władze NRD mają nadzieję, iż regulacje doprowadzą do ograniczenia wyjazdów z kraju. Schabowski nie odpowiedział wprost na pytanie jednego z korespondentów: "Co teraz stanie się z murem berlińskim?". Wygłosił tylko kilka niezbyt jasnych zdań na temat negocjacji rozbrojeniowych z RFN, które jego zdaniem mogłyby zostać przyspieszone po otwarciu granic. Konferencja zakończyła się kilka minut przed 20.00.

"Berlin ogarnęła nie tyle euforia, ile ciekawość niewiernego Tomasza"

Błąd popełniony przez Schabowskiego był brzemienny w skutki. Bez wątpienia zdjęcia niewielkich grup obywateli NRD przekraczających o poranku 10 listopada granicę z Berlinem Zachodnim nie byłyby tak spektakularne, a przez to kompromitujące dla komunistów, jak te przedstawiające tysiące berlińczyków świętujących otwarcie granic kilka godzin po niefortunnej konferencji prasowej.

Wielu mieszkańców NRD oglądało transmitowaną na żywo przez krajową telewizję konferencję, której efekty były piorunujące. Rozradowany tłum szybko zapełnił okolice wszystkich przejść granicznych na terenie Berlina. Żołnierze pilnujący muru nie posiadali jakichkolwiek informacji o otwarciu przejść granicznych oraz zasadach przechodzenia na zachodnią stronę. Tłum był jednak na tyle wielki, że wykluczone było użycie broni. Zamieszanie pogłębiło potwierdzenie informacji o otwarciu przejść granicznych przez media zachodnioniemieckie i zachodnioberlińskie. Pierwsze szlabany uchylono o godz. 21. Wreszcie, o 22.45, pod naciskiem zgromadzonych przed murem ludzi pogranicznicy otworzyli punkty kontrolne.

"Berlin ogarnęła nie tyle euforia, ile raczej ciekawość niewiernego Tomasza: trzeba sprawdzić. Nad ranem w piątek, korzystając ze zmęczenia tłumu, wrócili NRD-owscy strażnicy. Wstrzymali dziki ruch przez mur, przywrócili kontrolę na przejściach. Mieli też sprawdzać, czy obywatele NRD mają policyjne wizy. Z tego ostatniego zrezygnowali pod naporem ludzkiej masy" - informował z Berlina korespondent "Gazety Wyborczej" Krzysztof Leski. Do historii przeszły zdjęcia z następnych dni, gdy burzono kolejne fragmenty muru. Jednak w pierwszych kilkudziesięciu godzinach ruch odbywał się wyłącznie przez przejścia graniczne. Próby zorganizowanego niszczenia były traktowane jako złamanie prawa. Tolerowano jedynie odłupywanie niewielkich fragmentów ściany. "Dziennik Telewizyjny" z 11 listopada informował o otwarciu kolejnych przejść granicznych w podzielonym mieście, ale również o pierwszych incydentach. Niedaleko Bramy Brandenburskiej zachodnioberlińska policja interweniowała, kiedy ciągnikiem wyrwano jedną z płyt muru. Strażnicy z NRD użyli armatek wodnych i przystąpili do naprawy konstrukcji.

"Wolność nie może być zamurowana"

Radość połączona z niepewnością była uzasadniona. Mur stał się symbolem zimnej wojny, a Berlin jednym z najważniejszych miejsc starcia światowych potęg. W ciągu 28 lat istnienia tej budowli do RFN udało się przedostać ok. 5 tys. Niemców Wschodnich, a od 98 do 200 osób zginęło podczas próby jej sforsowania. Strażnicy graniczni mieli obowiązek strzelać do każdego, kto usiłował wydostać się z NRD. Służba bezpieczeństwa NRD traktowała wszystkich uciekinierów jako przestępców. Rodziny osób, których najbliżsi zginęli podczas próby nielegalnego przekroczenia granicy, zmuszani byli do zachowania w tajemnicy prawdziwej przyczyny śmierci.

"Najsłynniejszy obok chińskiego mur świata odchodzi do historii, choć jeszcze na początku tego roku Erich Honecker twierdził, że będzie stał wieki" - pisała z satysfakcją "Gazeta Wyborcza". Wszystkie media niezależnie od ich zapatrywań ideowych miały świadomość, że 9 listopada jest dniem historycznym.

"Pierwsze godziny po otwarciu granic pokazały, że wolność nie może być zamurowana" - zaznaczył prezydent RFN Richard von Weizsaecker. Dodał jednak, że przemiany muszą następować powoli. Jednak już wkrótce, po dekadach oczekiwania, ponownie miał się pojawić problem zjednoczenia Niemiec. Wielu patrzyło na tę perspektywę z nieukrywanym niepokojem.

Kohl przerwał wizytę w Polsce

Wśród krajów, które miały prawo czuć się zaniepokojone, była Polska. Przypadek sprawił, że główny architekt zjednoczenia Niemiec w dniu otwarcia granic między Berlinem Zachodnim a NRD przebywał w Warszawie. 13 listopada "Gazeta Wyborcza" informowała o wydarzeniach sprzed kilku dni: "O godz. 23.30 w czwartek kanclerz RFN Helmut Kohl w hotelu Marriott powiedział dziennikarzom: z powodu dramatycznej sytuacji na granicy wewnątrzniemieckiej czuję się zmuszony do przeanalizowania możliwości przerwania wizyty w Polsce. Nie udzielił definitywnej odpowiedzi na pytanie, czy to uczyni. Powiedział: jestem w Polsce, gdzie wiąże z tą wizytą wielkie nadzieje, i jestem w trudnej sytuacji wobec swoich gospodarzy". Ostatecznie Kohl przerwał wizytę i udał się do Bonn oraz Berlina.

Do Polski wrócił po dwóch dniach, 11 listopada, aby kontynuować rozmowy, w czasie których miały być poruszone kwestie granicy na Odrze i Nysie, problem odszkodowań za straty poniesione przez Polskę w II wojnie światowej oraz sytuacja mniejszości narodowych. 12 listopada 1989 r. w Krzyżowej Tadeusz Mazowiecki i Helmut Kohl wzięli udział w mszy św., która dziś uważana jest za otwarcie nowego etapu w stosunkach polsko-niemieckich. Gest pojednania premiera i kanclerza, uwieczniony przez fotografów, stał się symbolem pojednania obu narodów oraz przemian zachodzących w Europie. Wciąż jednak przed oboma krajami stała perspektywa pełnego uregulowania stosunków.

Ich podstawą był układ o normalizacji wzajemnych stosunków z grudnia 1970 r., w którym linia graniczna na Odrze i Nysie Łużyckiej została uznana za zachodnią granicę Polski. 17 maja 1972 r. po burzliwej debacie Bundestag ratyfikował porozumienie. Jednak tego samego dnia przyjął rezolucję, w której stwierdzał, że układy zawarte przez RFN nie przesądzają w przyszłości treści traktatu pokojowego z Niemcami i nie stanowią prawnego uzasadnienia granic istniejących w tamtym momencie. Stanowisko to obowiązywało w RFN również w momencie upadku muru. Podczas wizyty w Warszawie Kohl ku rozczarowaniu Mazowieckiego podkreślił, że niemal całe społeczeństwo niemieckie uznaje powojenne granice, ale "żaden rząd niemiecki nie może dziś uznać granicy Odra-Nysa w imieniu całych Niemiec, które dopiero powstaną w przyszłości". W listopadzie 1989 r. zjednoczenie wydawało się jeszcze odległą perspektywą.

Plan "przezwyciężenia podziału Niemiec i Europy"

Zaledwie dwa tygodnie później Kohl ogłosił dziesięciopunktowy plan "przezwyciężenia podziału Niemiec i Europy". W ciągu kolejnych dwóch miesięcy niemiecka dyplomacja doprowadziła do sytuacji, w której potrzeba zjednoczenia Niemiec została zaakceptowana przez wszystkie zwycięskie mocarstwa decydujące o statusie Niemiec po 1945 r. Kanclerz wciąż unikał jasnej deklaracji w kwestii granic z przyczyn czysto politycznych - bał się o głosy wyborców, potrzebne mu zwłaszcza w tak skomplikowanych uwarunkowaniach, jakie panowały w NRD. Jego prywatne rozmowy z Mazowieckim - co premier przyznawał - miały ton uspokajający. Mimo to polska dyplomacja intensywnie lobbowała w świecie za sprawą granicy. Po zapewnieniu sobie poparcia Wielkiej Brytanii i Rosji wkrótce Warszawa miała za sobą także Paryż.

12 września 1990 r. podpisano traktaty końcowe konferencji 2+4 dotyczącej zjednoczenia Niemiec. Problem granicy z Polską - a także wszystkich innych - poruszony jest w nich parokrotnie. 3 października Niemcy stały się znów jednym państwem, a już 14 listopada ministrowie Hans-Dietrich Genscher i prof. Krzysztof Skubiszewski podpisali traktat zamykający kwestię granicy Polski i zjednoczonych Niemiec.

Niemal natychmiast po upadku muru berlińskiego wydarzenia polityczne w NRD uległy gwałtownemu przyspieszeniu. Enerdowskim dysydentom wydawało się, że nadchodzi moment realizacji scenariusza rozmów z władzami. Były one ich celem od wiosny 1989 r. 10 listopada 1989 r. Grupa Kontaktowa złożona z enerdowskich dysydentów wydała tzw. Wspólne oświadczenie, w którym zaproponowała natychmiastowe podjęcie rozmów. W NRD inaczej niż w PRL to dysydenci, a nie władze, dążyli do kompromisu. Negocjacje rozpoczęły się już 7 grudnia 1989 r. Zasiedli do nich przedstawiciele SED, kilkunastu organizacji opozycyjnych i moderatorzy - przedstawiciele kościołów katolickiego i ewangelickich.

Niemiecka partia komunistyczna pogrążała się w zapaści. W grudniu 1989 i styczniu 1990 r. opozycja przystąpiła do zajmowania siedzib Stasi. Celem było zabezpieczenie niszczonych dokumentów. W obawie przed całkowitym załamaniem państwa komuniści zgodzili się na wejście do rządu przedstawicieli opozycji. Hasłem wznoszonym przez jej liderów była już nie tylko demokratyzacja życia politycznego w NRD, lecz i szybkie zjednoczenie Niemiec. Wolne wybory z 18 marca przyniosły sukces opozycji. Dni NRD były już jednak policzone. 20 września 1990 r. parlamenty obu krajów ratyfikowały układ zjednoczeniowy, który wszedł w życie 3 października.

Michał Szukała (PAP)

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy