75 lat temu zastrzelony został Franz Buerkl

7 września 1943 r. w Warszawie w wyniku akcji oddziału specjalnego Kedywu KG AK "Agat" zastrzelony został SS-Oberscharfuehrer Franz Buerkl, jeden z najbardziej bestialskich oprawców z Pawiaka.

SS-Oberscharfuehrer Franz Buerkl był funkcjonariuszem SS na Pawiaku prawdopodobnie od sierpnia 1941 r. Kwestia zajmowanego przez niego stanowiska nie została jednoznacznie wyjaśniona. Część źródeł podaje, iż pełnił on funkcję zastępcy komendanta Pawiaka, inne zaś określają go jako Zugfuehrera, czyli szefa zmiany załogi.

W opinii więźniów Buerkl należał do najbardziej bestialskich oprawców. Własnoręcznie wieszał więźniów, niejednokrotnie również strzelał do nich dla samej przyjemności. Do znęcania się wykorzystywał także swojego wilczura, który rzucając się na więźniów zadawał im poważne rany.

Leon Wanat, aresztowany w marcu 1940 r. i przebywający na Pawiaku do sierpnia 1944 r. jako pisarz więziennej kancelarii, w książce "Za murami Pawiaka" tak charakteryzował Buerkla: " (...) zboczeniec, morfinista, szwendał się po więzieniu zawsze zamroczony. On pierwszy na Pawiaku zaczął mordować więźniów, podczas gdy inni zadowalali się jeszcze w tym czasie jedynie rolą obserwatorów. Słyszałem, że Buerkl przydzielony został na Pawiak właśnie w tym celu, 'do zadań specjalnych', jak mówili wachmajstrzy. Łańcuch zbrodni Buerkla ciągnął się bez końca...".

Reklama

Wspominając cierpienia zadawane więźniom przez Buerkla, Leon Wanat pisał: "Na podwórzu więziennym, w pobliżu kotłowni, znajdowała się wiecznie żarząca się i dymiąca ogromna hałda usuniętego z pieców żużlu i popiołu. Ta hałda była ulubionym teren 'zabaw' prowadzonych przez starszego wachmajstra Buerkla. Spędzał on na podwórze grupę więźniów celem 'prowadzenia sportu'. Po wyczerpaniu całego repertuaru tortur polecał wszystkim pełzać po rozpalonym żużlu w górę. Gdy któryś z więźniów wahał się przez chwilę, wachmajstrzy poniewierali go i bili. Próbowano pełzać na brzuchach i łokciach, aby nie palić dłoni, ale i ten sposób był niedobry, gdyż ubranie tliło się i parzyło całe ciało. Potem następowało powrotne pełzanie w dół ... i znowu w górę. Wędrówka powtarzana kilkakrotnie była niewysłowioną męczarnią. A tymczasem szał śmiechu ogarniał wachmajstrów na widok więźniów, którzy gasili rękami tlące się ubrania. W końcu umorusanym, zakurzonym i poparzonym więźniom rozkazywał Buerkl rozebrać się, a następnie biegiem pędzić do łaźni na 'kąpiel'. Tu wpędzał wszystkich pod prysznic i sam regulował krany, puszczając to ukrop, to znowu lodowato zimną wodę. Więźniowie pod natryskami po prostu wyli z bólu. Spod pryszniców nie można było uciec, gdyż stojąca obok czereda wachmajstrów wkopywała tam z powrotem swoje ofiary".

Na początku 1943 r. Buerkl ograniczył swoją aktywność na Pawiaku, angażując się w zbrodniczą działalność na terenie warszawskiego getta. Jednak latem 1943 r. ponownie zaczął znęcać się nad więźniami Pawiaka.

Wobec zbrodni dokonywanych na Pawiaku Komenda Główna Armii Krajowej postanowiła uderzyć w jego funkcjonariuszy. Kierownictwo Walki Podziemnej, na podstawie informacji uzyskanych od więźniów, podjęło decyzję, aby w pierwszej kolejności zlikwidować właśnie Franza Buerkla, a następnie kilku jego najbardziej sadystycznych współpracowników.

Do zorganizowania pierwszej specjalnej operacji bojowej przystąpił dowódca oddziału "Agat" kpt. Adam Borys ("Bryl", "Pług", "Dyrektor", "Pal").

Po trwających wiele dni niebezpiecznych działaniach rozpoznawczych, prowadzonych przez zespół chor. Aleksandra Kunickiego ("Rayski"), udało się zidentyfikować Buerkla, ustalić jego miejsce zamieszkania oraz rozkład dnia. Dom, w którym mieszkał Buerkl, znajdował się w dzielnicy niemieckiej, na rogu ulic Polnej i Oleandrów. Stamtąd codziennie ok. 10 rano udawał się do położonej w pobliżu siedziby gestapo w Alei Szucha, a następnie wyjeżdżał o 12.45 samochodem na Pawiak.

Wykonanie akcji likwidacyjnej powierzono plutonowi phm. Jerzego Zborowskiego ("Jeremi"), który pracując nad jej szczegółami kontynuował obserwację Buerkla. Analizując posiadane informacje podjęto decyzję, iż akcja przeprowadzona zostanie na rogu ulic Litewskiej i Marszałkowskiej, nieopodal domu Buerkla.

Miejsce wyznaczone do jej przeprowadzenia było wyjątkowo trudne. Okoliczne domy zamieszkiwali funkcjonariusze gestapo i policji, a cały teren chroniony był przez liczne patrole, w tym także motocyklowe i samochodowe. Dodatkowo przy ulicy Litewskiej znajdował się obóz pracy nadzorowany przez SS oraz niemieckie kasyno, a u zbiegu Litewskiej i Marszałkowskiej niemiecki szpital wojskowy.

Biorąc pod uwagę powyższe okoliczności, dowodzący akcją "Jeremi" zadecydował, że grupa mająca zlikwidować Buerkla liczyć będzie razem z nim jedynie pięć osób. Jak pisał w raporcie sporządzonym po zamachu: "postanowiłem użyć do akcji małego zespołu, który byłby nadzwyczaj giętki w dowodzeniu, elastyczny i ruchliwy w walce oraz potrafiłby w bardzo prędkim czasie wykonać akcję i wycofać się".

Obok "Jeremiego" w grupie tej znaleźli się Bronisław Pietraszewicz ("Lot"), Eugeniusz Schielberg ("Dietrich"), Henryk Migdalski ("Kędzior") oraz nie ustalony do dziś kierowca.

Po zatwierdzeniu planów akcji kpt. Borys ustalił jej termin na 7 września 1943 r. Poprzedziły ją kilkakrotne wizje terenowe.

W dniu akcji, jeszcze przed jej rozpoczęciem, z powodów technicznych nie stawił się na czas umówiony kierowca. W związku z tym postanowiono skorzystać z rezerwowego auta, wypożyczonego wcześniej z batalionu "Zośka", którym kierował Józef Nowocień ("Konrad"). Inny problem pojawił się tuż po wyjściu Buerkla z domu i jego rozpoznaniu. Otóż okazało się, iż idzie on w towarzystwie kobiety prowadzącej wózek.

We wspomnianym wcześniej raporcie "Jeremi" pisał: "Po chwili zastanowienia się nad decyzją przeszedłem wg planu na drugą stronę ulicy Marszałkowskiej, co było hasłem rozpoczęcia akcji. W tym samym czasie +Ryś+ (+Lot+) przechodził na drugą stronę ulicy Litewskiej. Padły pierwsze strzały. Pan B. zwalił się na ziemię. Nieprzyjaciel już organizował obronę, która miała zasadniczo trzy pozycje: 1) policja niemiecka na przystanku przy Litewskiej, 2) Niemcy ostrzeliwujący się zza zatrzymanych tramwajów, 3) streifa motocyklowa, która zsiadła z motocykli i zajęła stanowiska za narożnikiem ulic Piłsudskiego i Marszałkowskiej. +Ryś+ (+Lot+) natychmiast po wykończeniu p. B. ostrzeliwał się chwilę sam, dopóki nie złożyłem stena w kierunku strzelających z przystanku policjantów".

Cała akcja trwała około 90 sekund i zakończyła się sukcesem. Buerkl został zlikwidowany, a oprócz niego, nie licząc rannych, zginęło prawdopodobnie 4-5 Niemców. Strat własnych nie było.

Piotr Stachiewicz w książce "Parasol", poświęconej historii oddziału do zadań specjalnych Kierownictwa Dywersji KG AK, tak pisał o zamachu przeprowadzonym 7 września 1943 r. w Warszawie: "Operacja specjalna +Buerkl+ znalazła duży oddźwięk. Wiadomość o jej pomyślnym przeprowadzeniu dotarła do Pawiaka. Więźniowie odetchnęli, że najgorszego sadysty nie ma, a jednocześnie ich postawa wobec straży niemieckiej zaczęła zmieniać się wraz z uświadomieniem sobie faktu, że posiadają teraz opiekunów poza murami więzienia".

W odwecie za zabicie Buerkla Niemcy 8 września 1943 r. rozstrzelali około 30 osób.

Polacy o przeprowadzonej akcji mogli dowiedzieć się 16 września 1943 r. z "Biuletynu Informacyjnego", będącego organem prasowym AK. W zamieszczonym w nim komunikacie stwierdzano: "Dnia 7 IX 43 r. o godz. 9.58 został zastrzelony w Warszawie Oberscharfuehrer Buerkl, komendant Pawiaka, znany ze znęcania się nad więźniami i masakrowania ich. Kierownictwo Walki Podziemnej".


PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy