Irena Taras "Krysia"

"Kiedy nadszedł dzień 8 lutego, nic nie zwiastowało nieszczęścia. Wręcz przeciwnie. Ktoś przyniósł informację, że nowi ochotnicy chcą wstąpić do oddziału Olszówki...". Publikujemy fragment książki "Dziewczyny Wyklęte" Szymona Nowaka.

Irena Taras urodziła się w roku 1927 w Szpocie w powiecie kępińskim i tam spędziła dzieciństwo oraz ukończyła 7 klas szkoły powszechnej. W tym miejscu przetrwała wojnę i okupację. Kiedy w maju 45 r. świat świętował koniec wojny, Irena miała ukończone 18 lat. Czy zamierzała walczyć z komunistycznym ustrojem i obalać rząd? Początkowo raczej nie. Chciała spokojnie żyć, cieszyć się młodością i może nawet wierzyła w tę demokrację przyniesioną od strony Moskwy. Ale potem szybko okazało się, że Polacy mieszkający w tych stronach dla nowych "wyzwolicieli" są i tak w najlepszym wypadku tylko "volksdeutschami". I to tylko dlatego, że Hitler obszar "Kraju Warty" włączył bezpośrednio w granice III Rzeszy.

Wszystko się zmieniło, kiedy w jej stronach zaczął działać oddział partyzancki "Otta". Kiedy po głośnej i udanej dla partyzantów akcji na Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa w Kępnie, oddział "Otta" szukał chwilowego schronienia, znalazł je u gospodarzy w Szpocie. Wtedy to pierwszy raz Franciszek Olszówka zawitał do domu Ireny. Ojczym dziewczyny, Roman Piętak, był starym znajomym "Otta", jeszcze z czasów służby w Wehrmachcie, z którego wspólnie zdezerterowali.

Reklama

"Otto" zrobił piorunujące wrażenie na młodej dziewczynie. Wysoki, przystojny, umundurowany mężczyzna bardzo spodobał się Irenie. Jej zdaniem był stanowczym dowódcą, ale wyczuwało się w nim duże pokłady dobra. Nie zabawił długo, ale rozmawiając z ojczymem Ireny, często zerkał również na nią. Widząc świdrujące ładne oczy 24-letniego partyzanckiego dowódcy, Irena spuszczała wzrok i nawet nie wiedząc czemu, oblewała się rumieńcem. Tak bardzo podobał jej się wtedy Franciszek "Otto".

Rankiem partyzanci wyszli ze wsi i zniknęli na jakiś czas. Po kilku miesiącach, w styczniu 1946 r. "Otto" ponownie zjawił się w Szpocie i zawitał w gościnę do domu Ireny. Ale wtedy wyglądał już jak ścigane przez niezmordowaną obławę zwierzę. Rozgorączkowane oczy, zmiętoszone i nieświeże ubranie, nieogolona twarz. Wiedział już, że jest tropiony przez UB i dlatego często musiał zmieniać miejsce pobytu. Przybył z kilkoma tylko partyzantami, ale  odchodząc zabrał ze sobą Irenę. - W partyzantce potrzebna jest kobieca ręka - mówił.

Posuwali się mozolnie leśnymi duktami, teraz pełnymi topniejącego śniegu i błota. Unikali głównych dróg, ale na noc wstępowali do wsi. Kierowali się w stronę Pisarzowic, gdzie ojciec "Otta" zarządzał przed wojną majątkiem. Mieszkańcy okolicznych wsi znali młodego Olszówkę i teraz życzliwie przyjmowali pod dachem partyzantów.

Pomimo organizowania kwater na noclegi, "Otto" znikał na całe noce pozostawiając Irkę samą. Kiedy wracał zmęczony i niewyspany, nie pytała o nic. On również nic nie mówił. Głęboka konspiracja, wiadomo.

Kiedy nadszedł dzień 8 lutego, nic nie zwiastowało nieszczęścia. Wręcz przeciwnie. Ktoś przyniósł informację, że nowi ochotnicy chcą wstąpić do oddziału Olszówki. Są uzbrojeni, umundurowani i zdecydowani walczyć z komuną. Tych nowych do Pisarzowic miał przyprowadzić Edward Jeziorny "Lis". Po tej wiadomości "Otto" z nową energią zaczął szykować się do wyjścia. Był wesoły i snuł plany dalszej walki. Wybierali się z nim inni partyzanci, a on dziwił się, że Irena nie chce iść z nimi. Wyszedł i już nigdy nie wrócił, zabity w zasadzce zorganizowanej przez komunistyczne wojsko KBW.

Irena, która w oddziale używała pseudonimu "Krysia" wróciła do swego domu, ale długo nie cieszyła się wolnością. Jeszcze w lutym wpadła po nią grupa komunistycznego wojska na czele z mjr Jakubem Jonasem (który osobiście zastrzelił "Otta") i zdrajcą "Lisem", byłym partyzantem z ich oddziału. Oficer był grzeczny, ale "Lis" zbyt gorliwie spełniał obowiązki u swych nowych czerwonych mocodawców. Wywlókł bez litości dziewczynę za włosy na podwórze i cisnął obok innych łupów zrabowanych u jej rodziny. Potem powieźli ją jak niewolnicę do UB w Bolesławcu. To tam "Krysia" poznała inną młodziutką dziewczynę z oddziału - Irenę Tomaszewicz "Dankę", która brała udział w akcji na pociąg w Czastarach. Przesłuchiwano je razem i bito niemiłosiernie po wyciągniętych w górę rękach. Jonas próbował tłumaczyć, że i tak mają szczęście, że trafiły w polskie ręce, a nie do NKWD. A potem oddzielono dziewczyny i "Krysię" przewieziono właśnie do siedziby NKWD, aby na zdjęciu zidentyfikowała zabitego "Otta". Kiedy potwierdziła, że to on, wyprowadzili ją z pokoju, a do Jonasa podszedł jakiś sowiet z NKWD i zaprosił na kolację. To wtedy Irena Taras w obstawie żołnierzy KBW uczestniczyła w suto zakrapianej alkoholem uczcie z okazji zlikwidowania groźnego w tych stronach przeciwnika komunistów. Choć była więźniem, tańczyła nawet z przystojnym enkawudzistą, adiutantem sowieckiego szefa.

Później trafiła do ponurego wrocławskiego więzienia, gdzie w celi panowało wieczne zimno. Na szczęście w sąsiedniej celi zamknięto "Dankę" i dziewczyny mogły jakoś się porozumiewać. Wiedząc, że za ścianą jest ktoś bliki, łatwiej było znieść wszystkie cierpienia, upokorzenia i przesłuchania. "Krysia" tłumaczyła, że do oddziału trafiła trochę przez przypadek. - Nic nie wiem i w żadnych akcjach nie brałam udziału - powtarzała ciągle.  

Kiedy pod koniec maja 1946 r. sądzono ludzi od "Otta", wśród trzech kobiet obok Heleny Motykówny "Dziuńki" i "Danki", na ławie oskarżonych znalazła się także Irena Taras "Krysia". Tradycyjnie, podobnie jak i innym, zarzucano jej przynależność (od listopada 1945 r.) do bandy, która usiłowała przemocą obalić rząd i zmienić ustrój na reakcyjno - faszystowski. Jedną z głównych win oskarżonej było ponadto posiadanie broni, której rzekomo miała używać do napadów rabunkowych i zabójstw. Wyroki komunistycznego sądu były bardzo surowe.

Chyba tylko dlatego, że podczas akcji na stacji w Czastarach zabito sowieckich żołnierzy, a teraz polscy komuniści chcieli za wszelką cenę udobruchać wschodniego potężnego sąsiada, który przecież i tak decydował co dzieje się w PRL. Zapadło wiele wyroków śmierci. Nawet "Dziuńkę" skazano na śmierć. Irena Taras nie mogła powstrzymać łez słysząc, że ona i jej znajomi to reakcyjni bandyci. "Danka" dostała 15 lat więzienia (chyba ze względu na niepełnoletni wiek), a "Krysia" 10 lat więzienia.

Po wyroku Irena gniła jeszcze długo we wrocławskim areszcie, a potem jesienią w bydlęcym wagonie powieziono ją do bydgoskiego Fordonu. Tam było już lepiej. Jedzenie było znośniejsze, a raz nawet w przypływie miłości do bliźniego swego, komuniści na urodziny Stalina dali więźniarkom na obiad kartofle i gulasz. I w Fordonie drogi dwóch Iren, "Krysi" i "Danki", skrzyżowały się ponownie, gdyż obie razem mieszkały w jednej celi. A w dzień pracowały w szwalni, przy robieniu swetrów na drutach. Dla komunistów liczyła się wyrabiana norma, kto jej nie podołał, miał o wiele gorzej od innych. Irka dawała radę, a potem za pieniądze zarobione przy tej produkcji (tzw. wypiski) można było dokupić coś do jedzenia, np. cebulę, albo papierosy. Jedyną udręką kobiet były wielkie i żarłoczne pluskwy, z którymi dawne żołnierki przeprowadzały normalne, konwencjonalne bitwy i strategiczne podchody.

Aż nadszedł dzień 20 marca 1951 roku. Dzień, w którym władza ludowa PRL darowała w wyniku amnestii połowę kary i Irena Taras wyszła z więzienia. Nieprzewidzianym wynikiem przypadku, w tym również dniu Irka kończyła właśnie 24 lata. Kiedy zatrzasnęły się za nią więzienne wrota, ucałowała płaczącą mamusię, a potem uklękła i modliła się w pyle drogi. Matka postawiła na siłę córkę na nogi i zaciągnęła do najbliższego kościoła. Tam razem płakały i długo razem modliły się za ocalenie i odzyskanie wolności. Dla "Krysi" był to chyba jeden z najpiękniejszych dni w życiu. Dzień, w którym wróciła do domu.

Książka do nabycia w Księgarni Ludzi Myślących: http://www.xlm.pl/dziewczyny-wyklete/

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy