Jak pokazać, że Polska to nie jest kraj na księżycu?

​Dlaczego "Polska jest krajem na księżycu" i co zrobić, by zmienić zapatrywanie obcokrajowców na nasze państwo i jego historię, starał się wytłumaczyć w trakcie wykładu w krakowskim Międzynarodowym Centrum Kultury Adam Zamoyski, uznany historyk, mieszkający na co dzień w Wielkiej Brytanii, i autor wielu książek przybliżających obcokrajowcom zawiłe dzieje naszego kraju.

"Czyż ten kraj nie jest na księżycu?"

W polskiej świadomości czasy Rzeczpospolitej Obojga Narodów to okres wielkości naszego kraju - nie tylko w sensie geograficznym. Szlachecka Korona i Litwa w wyobrażeniach wielu była zamożną potęgą militarną, państwem ustrojowo postępowym, filarem europejskiej kultury, wreszcie - "last but not least" - przedmurzem chrześcijaństwa. Kubłem zimnej wody na rozgrzane głowy wyznawców wielkości I Rzeczpospolitej muszą być zatem zagraniczne reakcje na upadek tej krainy mlekiem, miodem i wolnością płynącej. W czasie wykładu Adam Zamoyski przytoczył jakże znaczące słowa irlandzkiego filozofa i polityka Edmunda Burke'a, który - choć zasmucony faktem rozbiorów - przyznał, że wymazanie Rzeczpospolitej z mapy Europy w rzeczywistości nic nie zmieniło. Na drugi dzień po rozbiorach wszyscy zajęli się swoimi sprawami. "Czyż ten kraj nie jest na księżycu?" - pytał wówczas Burke.

Jeszcze bardziej otrzeźwiający dla apologetów szlacheckiej Polski jest datowany na 1693 rok esej brytyjskiego filozofa Williama Penna. Zaproponował on utworzenie parlamentu europejskiego, w którym każdy kraj - w zależności od pozycji i bogactwa - miały określoną liczbę głosów. Cesarstwu Rzymskiemu Penn przyznał 12 miejsc, Francji i Hiszpanii po 10, Włochom 8. Jak w tej stawce plasowała się Rzeczpospolita, wówczas największe państwo Europy? Filozof przyznał Koronie i Litwie zaledwie 4 głosy w hipotetycznym 90-osobowym parlamencie. Tyle, co mające dawno za sobą czasy świetności Niderlandy i Szwecja. Tak zagranicą oceniano nasz potencjał, w zaledwie10 lat po wielkim tryumfie Jana III Sobieskiego, który - za sprawą polskiej husarii - uratował pod Wiedniem Europę przed zalewem niesionego na szablach i muszkietach osmańskich janczarów islamu - przypomina Zamoyski. 

Reklama

Dlaczego zatem tak nisko nas oceniano i nie dbano o to, czy Rzeczpospolita jest na mapie Europy, czy też właśnie została rozebrana przez trzy sąsiednie kraje? Według Zamoyskiego, problemem był brak kontaktów Polaków z obcokrajowcami, wymiany myśli z zagranicą. "Nawet polskie zboże szło do Europy za pośrednictwem niekoniecznie polskiego wówczas Gdańska" - mówił.

Rzeczpospolita była wielka - ale wyłącznie w obrębie swoich granic, w swoim zaścianku.

"Historia była nam kradziona"

XIX stulecie, bez Polski na mapie Europy, nie mogło poprawić sytuacji. Znamienna była tutaj sztuka Alfreda Jarry'ego"Ubu Król czyli Polacy" z 1888 roku, której akcja była usytuowana "w Polsce, czyli nigdzie". Stało się to 100 lat po pamiętnej wypowiedzi Burke'a o "Polsce na księżycu". Bolesne to sformułowanie, nawet dla Polaków plasujących swe poglądy daleko od patriotycznych. Dlaczego zatem "Polska była nigdzie?", bo choć nie było jej na mapie, to przecież historia naszego kraju była znana?

"Winna" była... historia

Zamoyski tłumaczy ten fakt nasilającymi się w Europie w XIX wieku tendencjami do tworzenia mitów założycielskich narodów i państw. Mitów, którym nadawano pseudonaukowy historyczny charakter, i które były tworzone z konkretnych potrzeb. Na przykład Anglików przekonano o wielkości i dominującej roli, wpajając mit o misji krzewienia cywilizacji i postępu. "Anglicy to podchwycili, poczuli siłę i misję" - komentuje Zamoyski. Podobne zjawiska można było zauważyć we Francji czy powstających dopiero Niemczech, gdzie budowano narodowy mit, sięgając do historii. Nawet tej najdawniejszej, jak Las Teutoburski. W ten proces zaprzęgnięto nie tylko naukowców, ale również pisarzy, poetów, malarzy i kompozytorów.

Również i Polacy próbowali budować mit polskości - zaznacza Zamoyski. Prekursorem jeszcze XVIII-wiecznym był Adam Naruszewicz, twórca dzieła "Historia narodu polskiego od początku chrześcijaństwa". Działalność kontynuowali na przykład - z jednej strony - idealizujący przeszłość Adam Mickiewicz czy - z drugiej strony - krytykujący cechy narodowe Stańczycy. Jednak te dzieła nie mogły się przebić, bo bez wsparcia państwa nie były wydawane i nie miały czytelników. W tym samym czasie zaborcy budowali narodowe mitologie kosztem Polaków. Prusy niszczyły historię Polski, która podważała ich nabytki terytorialne. Rosja głosiła ideę jednoczenia Słowian pod carskim berłem, odbierając Polakom prawo do niepodległości. "Polacy nie tylko nie przedstawiali swojej historii, ale ta historia została nam skradziona" - ocenia Zamoyski.   

XX stulecie, pomimo odzyskania niepodległości, nie było korzystne dla polskiej historiografii. Uwikłana pomiędzy totalitaryzmami - nazistowskim i komunistycznym - po wojnie Polska, jej największa ofiara, została oskarżona o antysemityzm, kolaborację z Niemcami, wreszcie o rozpętanie tego największego i najtragiczniejszego konfliktu w historii ludzkości.

Tymczasem, w historycznych podręcznikach w Europie zachodniej, o Polsce mówiło się w perspektywie tak odległych wydarzeń, jak zwycięstwo Jana III Sobieskiego pod Wiedniem, ewentualnie dokonań Tadeusza Kościuszki w Ameryce Północnej. A w austriackich podręcznikach o Habsburgach, przez wieki zabiegających o koronę sąsiedniej Rzeczpospolitej Obojga Narodów, o naszym kraju nawet nie wspominano. Francuzi również przemilczali fakt, że ich królowie czy też pierwsi ministrowie przez ponad dwa wieki zabiegali o względy Polski, by "oskrzydlić" śmiertelnego wroga, jakim byli wspomniani już Habsburgowie.

Rzeczpospolitej Obojga Narodów, choć przez wieki obecna w najważniejszych sferach Europy zachodniej, została z niej wymazana. To przekładało się na ocenę naszych dalszych dziejów.

Demontowanie mitów


Jak zatem "wrócić do gry"? Próbowano "Polakami zagranicą": Fryderykiem Chopinem, Josephem Conradem, Marią Skłodowską-Curie... Bezskutecznie. Dlaczego? Jak twierdzi Zamoyski, fakt istnienia wybitnych jednostek w danej narodowości w oczach zagranicy o niczym nie świadczy. W kwestii państwowości i narodowości jest on właściwie bez znaczenia. "Olimpiada na osiągnięcia i bazowanie na indywidualnościach", jak to ujął Zamoyski, nie może być podstawą budowania wizerunku narodu. Przytoczony został przykład naczelnego dowódcy niemieckich wojsk lądowych w okresie 1938-1942 i zbrodniarza wojennego feldmarszałka Walthera von Brauchitscha. Jego ród - co pokazuje paradoks koncentrowania się na indywidualnościach - wywodził się z polskiego Śląska.

"Wracając do gry", trzeba mieć również świadomość permanentnej przemiany historii. Jak przyznał Zamoyski, pisząc w 1987 roku książkę "Własną drogą" (oryginalny tytuł "The Polish Way"), czynił to "nad grobem zmarłej ojczyzny. Pisałem o trupie, przekonując, że kiedyś był wielki". Już po latach takie podejście okazało się niewłaściwe.

Tego typu działań historiografii, pod konkretne potrzeby, w dziejach Polski było dużo więcej. W niepewnym nienaruszalności zachodniej granicy PRL stworzono mit  Piastów walczących z Niemcami nad Odrą. Piastów, rzekomo antyniemieckich, a regularnie żeniących się z niemieckimi księżniczkami.

W XIX wieku polska Wielka Emigracja w Paryżu stworzyła mit przyjaźni i wzajemnej sympatii francusko-polskiej. Jako przykład podawano zaangażowanie Francuzów w konfederację barską. Zapomniano jednak, że Paryż pomagał konfederatom głównie w celu wsparcia swojego prawdziwie tradycyjnego sojusznika, czyli Turcji.

Oba te mity głęboko zakorzeniły się w polskiej świadomości. Jednak nie tak mocno, jak kolejny - mit Napoleona jako przyjaciela Polaków. Dlaczego w naszym kraju hołubiony jest człowiek, który doprowadził do śmierci tysięcy młodych Polaków i dał nam jedynie Wielkie - wyłącznie z nazwy - Księstwo Warszawskie, a nie car Aleksander I, twórca i władca postępowego Królestwa Polskiego? "To przykład historii stworzonej ze słusznych powodów, ale jednak z powodów politycznych" - konstatuje Zamoyski.

Prelegent zdemontował również kolejny mit, ten o Polsce jako przedmurzu chrześcijaństwa. Walczyliśmy z islamskim Imperium Osmańskim i Tatarami nie, by bronić Europy, ale by bronić siebie. Chcieliśmy jednak pokazać innym, że to my "ratujemy im skórę", by nas doceniali i nam ewentualnie pomogli. W rewanżu. 

Z pokorą, humorem i bez granic

Grzechem polskiej historiografii jest zadufanie w sobie i brak pokory. "Chwalimy się Chopinem, Conradem, Skłodowską-Curie, a nie lubimy przyznawać, że Mickiewicz pochodził z Litwy, a Kościuszko z terenów Białorusi".

"Unikamy też mówienia o tym, że pod Grunwaldem i pod Wiedniem nie walczyli wyłącznie Polacy" - komentował Zamoyski.

"Kolejna sprawa: poczucie humoru. Anglicy są tak dobrymi historykami, bo potrafią się śmiać ze wszystkiego, a przede wszystkim z siebie. Henryk Sienkiewicz stworzył Zagłobę, ale to za mało. Dlatego warto zawsze podejść z humorem do spraw nawet najistotniejszych" - przekonywał.

Kolejnym prowokacyjnym, ale wydaje się być słusznym postulatem Zamoyskiego, jest odarcie dziejów Polski z granic geograficznych. Bo o granicach trzeba zapomnieć, jeżeli zamierzamy pokazać historię Polski poza naszymi granicami. A te przecież permanentnie się zmieniają, są przypadkowe, wreszcie w Europie przestają mieć znaczenie. Zresztą już wspomniani wyżej Burke i Penn patrzyli na Polskę bez perspektywy linii na mapie.

A zamkniecie się w graniach, w zaściankach, miało katastrofalne skutki dla Polski w XVIII i XIX wieku. Wyrwanie się z geograficznych ograniczeń i szersze spojrzenie na nasze dzieje może przynieść znakomite skutki. Dlaczego nie pokazać historii Polski w perspektywie renesansu, w który to mieliśmy ogromny wkład? Czy nie warto sławić nasze dokonania mówiąc o romantyzmie? Wreszcie warto pokazać, jak ogromny wpływ na współczesne dzieje Europy ma nasz kraj.

"Z historią trzeba wyjść w świat. Pokazać, że jest ona nieograniczona. Mówię to w Krakowie, gdzie w Rynku stoi Kościół Mariacki - kościół niemiecki. To już moja ostatnia prowokacja" - takim żartem zakończył się, zmuszający do nieszablonowego myślenia, wykład Zamoyskiego.  

Historia Polski nie może być nudna

W perspektywie zapowiadanej przez Prawo i Sprawiedliwość intensyfikacji działań w dziedzinie - rzeczywiście zaniedbanej w ostatnich latach - polityki historycznej, słowa Zamoyskiego brzmią bardzo interesująco. Na przykład planowane przez rząd muzeum poświęcone rodzinie Ulmów jest bez wątpienia odpowiedzią na zagraniczne kłamliwe rewelacje na temat "udziału Polaków w Holocauście", ignoranckiego sformułowania o "polskich obozach koncentracyjnych" i nie mającego pokrycia w faktach, "polskiego antysemityzmu". To działanie powodowane potrzebą chwili.

Jednocześnie warto się chyba zastanowić nad wyartykułowanymi - w wypadku polityki historycznej z jakże cennej zagranicznej perspektywy - wskazówkami Zamoyskiego, Polaka badającego i obserwującego polską historię poza Polską. Być może warto uciec od bogoojczyźnianej retoryki, martyrologicznego przesłania, czy epatowania - zazwyczaj istotnymi tylko dla nas - zwycięstwami? Być może warto, zamiast o realnie niewiele wnoszącym, jeśli chodzi o postęp kraju, księciu Józefie Poniatowskim, bez wątpienia odważnym żołnierzu, mówić o przełomowych dla rozwoju nowoczesnej demokracji wydarzeniach, które miały miejsce za panowania jego wuja Stanisława Augusta Poniatowskiego, władcy słabego charakteru, ale władcy bez wątpienia światłego? Być może warto  - jak akcentował to Zamoyski - "uciec od indywidualności" i "wyjść poza granice"? Bez wątpienia trzeba natomiast dodać to tego dystans i być może nawet odrobinę humoru, bo tego Polakom w podejściu do naszej historii brakuje. A historia śmiertelnie poważna to również historia śmiertelnie nudna. Nudą i powagą znaczenia Polski na świecie nie rozsławimy.

Co do tego nie ma żadnych wątpliwości.

Artur Wróblewski


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy