"Mówiąc o 'żołnierzach wyklętych', zapomina się o Armii Krajowej"

- Podziemie antykomunistyczne było ostatnim etapem działalności Armii Krajowej. Uważam, że należy mówić o podziemiu lat 1939-1956, bo ten okres stanowi pewną całość. Koncentracja uwagi na wysiłku powojennym trochę nam ostatnio wykrzywiła obraz, sporo racji mają osoby alarmujące, że zapomina się o Armii Krajowej - mówi w rozmowie z Interią profesor Grzegorz Motyka, dyrektor Instytutu Studiów Politycznych PAN. Własnie ukazała się książka historyka "Obywatel 'Igła', krawiec ze Skaryszewa. Analiza mikrohistoryczna kontrrewolucji wyklętych" opowiadająca o dziejach żołnierza antykomunistycznego podziemia Tadeusza Zielińskiego "Igły".

Artur Wróblewski, Interia: W odniesieniu do podziemia antykomunistycznego powstała pewna otoczka, że oddziały tworzyli patrioci wychowani na etosie II Rzeczpospolitej, zazwyczaj wywodzący się z kół oficerskich ziemianie czy inteligenci z miast. Historia Tadeusza Zielińskiego "Igły" do takiego społecznego obrazu podziemia antykomunistycznego nie pasuje.

Profesor Grzegorz Motyka: W rzeczywistości taki obraz podziemia antykomunistycznego to mit. Znakomita większość żołnierzy walczących w partyzantce najzwyczajniej pochodziła ze wsi. Tak zresztą działo się już w czasie drugiej wojny światowej, z tym że wówczas na czele konspiracji stali przedwojenni oficerowie. Ale nawet wśród nich wielu pochodziło ze wsi, często byli to po prostu wiejscy nauczyciele będący oficerami rezerwy. To zresztą mało zbadany fenomen podziemia, rola jaką w nim odegrali nauczyciele. Ten zawód wykonywali przed wojną tacy legendarni dowódcy, jak chociażby Anatol Radziwonik "Olech" czy Stanisław Sojczyński "Warszyc". Tadeusz Zieliński "Igła" należał do młodszego pokolenia. Po drugiej wojnie światowej szeregi podziemia się przerzedziły, część oficerów i żołnierzy zginęła, wielu innych zrezygnowało z dalszej walki. Wytworzyła się próżnia i "Igła" naturalnie w nią wszedł. Uważał, że dalej należy walczyć o niepodległość, a skoro w jego okolicy nie było lepszego kandydata na komendanta, to sam stanął na czele oddziału. Fakt, że od razu podporządkował się stojącemu wyżej w hierarchii Franciszkowi Jerzemu Jaskulskiemu "Zagończykowi" pokazuje, że młodzi ludzie pokroju "Igły" to nie byli lokalni watażkowie, którym chodziło wyłącznie o trwanie w lesie. Oni żyli legendą Armii Krajowej i marzyli o stworzeniu ogólnokrajowych struktur konspiracyjnych.

Reklama

- Przypomnę, że tak właśnie powstała Armia Krajowa. W 1939 roku po agresji niemieckiej i sowieckiej, spontanicznie powstały dziesiątki małych konspiracyjnych struktur, a Armia Krajowa powstała poprzez mozolne scalanie tych mikro organizacji na płaszczyźnie ogólnokrajowej. W 1945 roku rozpoczął się jednak proces odwrotny. Po rozwiązaniu Armii Krajowej powstaje cały szereg organizacji podziemnych, najsilniejszą z nich z pewnością było Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość, do którego należał też "Igła". Lokalne struktury dość szybko tracą łączność z centralą i muszą działać samodzielnie, jednak wielu z tych młodych ludzi wciąż marzy, by stworzyć jedną wielką scentralizowaną strukturę. To zresztą z kolei tłumaczy, dlaczego niektóre z oddziałów z taką łatwością były rozbijane przez oficerów Urzędu Bezpieczeństwa, którzy przenikali do ich szeregów, udając emisariuszy wyższego szczebla dowodzenia. Dla wielu może być to dziś dowodem naiwności członków podziemia antykomunistycznego, podczas gdy przede wszystkim jest to świadectwo tego, że czuli się oni żołnierzami Wojska Polskiego podlegającymi wyższemu dowództwu i rządowi w Londynie.

Jeżeli przekrój społeczny podziemia antykomunistycznego był właśnie taki, to skąd biorą się tezy, że wieś i chłopi nie sprzyjali niepodległościowcom? Czy to wyłącznie efekt oddziałującej na umysły nawet po dekadach komunistycznej propagandy o "bandytach w lasach"?

- Sam się nad tym zastanawiam. Oczywiście zdarzały się wsie, których mieszkańcy podziemiu nie sprzyjali. Widać to choćby na kartach pamiętnika Zdzisława Brońskiego "Uskoka". Jednak żołnierze powojennego podziemia nie byliby w stanie przetrwać tyle lat w lesie, gdyby nie pomoc wiejskich rodzin. Taka jest logika działania każdej partyzantki, że nie przetrwa ona dłuższego czasu bez poparcia miejscowej ludności. Zaskoczeniem było dla mnie w trakcie pisania książki to, jak silny jest mit spychający na bok chłopów, a uwypuklający rolę inteligencji i byłych ziemian w podziemiu antykomunistycznym. Nawet historycy zajmujący się podziemiem poddają się sile tego stereotypu. Już po opublikowaniu książki obejrzałem film "Wyklęty", który w luźny sposób jest oparty na życiorysie Józefa Franczaka "Lalka", który przetrwał w lesie do 1963 roku. Oczywiście, reżyser filmu nie miał obowiązku odtworzyć jeden do jednego historii "Lalka". Jednak prawdziwy "Lalek", to człowiek pochodzący z bardzo biednej rodziny, który przed wojną zrobił karierę, ponieważ został podoficerem zawodowym w Wojsku Polskim. Tymczasem w pierwszej scenie filmu "Wyklęty" ojciec "Lalka" pokazany jest jako oficer, żegnający się z rodziną przed wyjazdem na wojnę z bolszewikami na tle ziemiańskiego dworku. Filmowy "Lalek" to zatem syn oficera i ziemianina, uczący się w dobrym liceum, nawet do partyzantki trafia dopiero po przejściu przez powstanie warszawskie. Odnoszę wrażenie, że za takim podejściem kryje się pewne lekceważenie dla wkładu ludności wiejskiej na rzecz walki o niepodległość.       

- Warto też wspomnieć o represjach, które spadły na ludność wiejską w związku z działalnością antykomunistycznego podziemia. Przez tereny tych kilku powiatów, na których działał "Igła", przetoczyły się dziesiątki obław żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Właściwie w każdym miesiącu zatrzymywano po kilkadziesiąt osób. Choć większość z nich zwalniano po 24 godzinach, to jednak przesłuchania nie należały do przyjemnych, bez wątpienia były bezwzględne, a w ich trakcie stosowano bicie i tortury. Wiadomo, że w trakcie obław i przeszukań KBW zdarzały się wypadki pobić mieszkańców i niszczenie ich majątku, nie mówiąc już o zwykłym poniżaniu i obrażaniu ludzi. To jest część historii powojennego podziemia, która zupełnie nam umyka. W najlepszym razie tylko w niewielkim stopniu udało się dotąd zbadać skalę powojennych represji przeciwko ludności wiejskiej.

W książce postawiona została teza, że "Igła" i inne oddziały podziemne byli kontrrewolucjonistami. Jak uzasadnić tezę, że walka antykomunistów miała charakter kontrrewolucji?

- Odniosłem się w ten sposób do twierdzeń profesora Andrzeja Ledera, który w książce "Prześniona rewolucja" przedstawił obraz rewolucji, która w roku 1945 miała przejść przez Polskę. Jeżeli rzeczywiście potraktować Polskę lat powojennych jako obszar, gdzie dochodzi do totalitarnej stalinowskiej rewolucji społecznej, a można w ten sposób opisać to zjawisko, to wówczas osoby walczące z rewolucją stają się kontrrewolucjonistami. Należy jednak pamiętać, że tej kontrrewolucji przyświecają cele wolnościowe. Partyzanci walczą o wolność polityczną, religijną i gospodarczą, upominają się o prawo do wolnych wyborów, nie chcą też obecności wojsk sowieckich w Polsce. W uznaniu członków podziemia antykomunistycznego za kontrrewolucjonistów nie ma nic ujmującego, to raczej podkreślenie, że ówczesny konflikt był także sporem o wartości. To nie jest tak, że ci walczący z komunizmem, to byli - jak niektórzy twierdzą - ludzie zdegenerowani przez wojenną przemoc, wąska garstka nie mająca innego wyjścia niż walka. W rzeczywistości większość z nich świadomie wybierała swój los. Uznawała, że walka zbrojna o niepodległość jest najlepszą i jedyną drogą. 

- Dziś wiemy, że trzecia wojna światowa, na którą antykomunistyczne podziemie liczyło, nie wybuchła, a otwarta walka była błędem, należało bowiem przeczekać, nastawić się na przetrwanie. Nie zmienia to jednak faktu, że na wartościach, o które walczyło podziemie antykomunistyczne, przynajmniej te spod znaku WiN, zbudowano III Rzeczpospolitą. Kiedy dziś zastanawiamy się nad fenomenem podziemia niepodległościowego, to należy o tym również pamiętać. Widać to po lokalnych wiejskich społecznościach, które do dziś pamiętają żołnierzy antykomunistycznych, którzy byli i są dla nich bohaterami. "Igła" szacunkiem mieszkańców cieszy się po dzień dzisiejszy. Nie wydawał wyroków śmierci na oślep, nie pozwalał na prowadzenie bandytki pod marką partyzantki. O tym ludzie pamiętają, szacunek do niego przenosi się z pokolenia na pokolenie. W książce starałem się pokazać, że prawdziwy obraz podziemia jest bardziej złożony niż ten prezentowany czy to przez jego przeciwników, czy to przez apologetów. A przez to też znacznie ciekawszy. Mam wrażenie, że wiele osób jest już zmęczonych z jednej strony "landrynkowym" obrazem podziemia, a z drugiej strony przedstawianiem niepodległościowców jako zwykłych kryminalistów.

A jak ocenić kierunek w jakim wyewoluował kult tak zwanych "żołnierzy wyklętych"? Dla mnie pewnym fenomenem jest fakt, że historia podziemia antykomunistycznego wyszła oddolnie, dopiero później została zagospodarowana przez środowiska naukowe, by wreszcie stać się przedmiotem politycznych manipulacji właściwie każdej części naszej sceny politycznej.

- Osobiście sądzę, że szczyt popularności podziemia antykomunistycznego mamy za sobą. Niestety, sposób w jaki w ostatnich paru latach wykorzystywano legendę powojennego podziemia jest po prostu nieznośny. Nie mówię tu nawet o marszach w Hajnówce na cześć Romualda Rajsa "Burego", który w 1946 roku wymordował kilkudziesięciu prawosławnych mieszkańców okolicznych wsi - bo to już po prostu zwykły skandal. W tym przypadku powinniśmy być zgodni, że takie zbrodnie, noszące przecież znamiona ludobójstwa, nie mogą być usprawiedliwiane i relatywizowane, bez względu na to przez kogo zostały popełnione. Działań "Burego" nie da się wyjaśnić wyższymi racjami. Chodzi mi o inne formy tego kultu. Ogromny mój niesmak wywołało na przykład wręczenie "Pierścienia Inki" [Danuty Siedzikówny, sanitariuszki z oddziału "Łupaszki" rozstrzelanej przez UB - przyp. red.] w uroczystej oprawie w kościele prezesowi TVP Jackowi Kurskiemu. To przecież jakiś kiepski żart. Wykonywanie tego typu gestów, najdelikatniej mówiąc, to wyrządzanie niedźwiedziej przysługi legendzie podziemia antykomunistycznego. Mam nadzieję, że z czasem dojdzie do spokojniejszej dyskusji naukowej i pogłębienia naszej wiedzy o podziemiu.

- To fascynujące, że fenomen powojennej partyzantki zdarzył nam się w ciągu raptem kilkunastu lat. W 2001 roku przygotowywałem chyba pierwszą konferencję organizowaną przez instytucję państwową "o walce podziemia z dwoma totalitaryzmami", pracowałem wówczas jeszcze w Instytucie Pamięci Narodowej. Zdarzało się, że wybitni profesorowie odmawiali udziału w tej konferencji argumentując, że czymś niepoważnym jest mówienie o powojennej walce z komunizmem. Aż trudno uwierzyć, że w ciągu następnej dekady wprowadzono oficjalne święto antykomunistycznych partyzantów, ludzie zaczęli nosić poświęcone niepodległościowcom koszulki, wreszcie nakręcono kilka filmów na ten temat. Jeszcze na początku XXI wieku nazwiska Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki", nie mówiąc już o jego sanitariuszce "Ince", tylko nielicznym cokolwiek  mówiły.

Tymczasem dziś są w panteonie bohaterów narodowych.

- W tym oczywiście nie ma nic złego. Zwłaszcza, jeżeli uświadomimy sobie, że podziemie antykomunistyczne było ostatnim etapem działalności Armii Krajowej. Uważam, że należy mówić o podziemiu lat 1939-1956, bo ten okres stanowi pewną całość. Koncentracja uwagi na wysiłku powojennym trochę nam ostatnio wykrzywiła obraz, sporo racji mają osoby alarmujące, że zapomina się o Armii Krajowej. Za mało mówi się o latach 1939-1945 i wkładzie polskiego podziemia w pokonanie Niemiec. A przecież ci najsłynniejsi partyzanci walczący po wojnie z komunistami, w tym również "Igła", zaczynali w Armii Krajowej i mieli na koncie walki z Niemcami. To, co działo się później było jedynie przedłużeniem walki o niepodległość. 

***

Zapraszamy na spotkanie zatytułowane "Wobec nawałnicy ze Wschodu. O podziemiu poakowskim na spokojnie". W dyskusji dotyczącej poakowskiego podziemia antykomunistycznego wezmą udział: prof. dr hab. Grzegorz Motyka (ISP PAN), dr Maciej Korkuć (IPN) oraz dr Marcin Jarząbek (IH UJ). Moderatorem spotkania będzie Andrzej Brzeziecki, redaktor naczelny "Nowej Europy Wschodniej".




INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama