Niemcy chcieli ukryć istnienie obozu dla dzieci w Łodzi

W tym roku mija 76. rocznica utworzenia przez Niemców obozu dla polskich dzieci i młodzieży przy ul. Przemysłowej w Łodzi. Niemcy ukryli obóz wśród murów łódzkiego getta, dzieci mieszkały w prymitywnych warunkach, wyniszczały je głód i ciężka praca. Z najnowszych szacunków historyków wynika, że przez obóz przeszło 2–3 tys. polskich dzieci. 23 sierpnia obchodzimy Europejski Dzień Pamięci Ofiar Stalinizmu i Nazizmu.

Obóz przy ul. Przemysłowej był przede wszystkim obozem pracy dla dzieci - powiedział PAP Artur Ossowski naczelnik oddziałowego Biura Edukacji Narodowej IPN w Łodzi.

Niemcy utworzyli obóz dla polskich dzieci i młodzieży na wyodrębnionym terenie łódzkiego getta. Obejmował on dzisiejsze ulice: Bracką, Emilii Plater, Górniczą oraz Zagajnikową. Wejście na teren obozu prowadziło od ul. Przemysłowej.

"Obóz funkcjonował od początku grudnia 1942 r., choć decyzja o jego utworzeniu zapadła dużo wcześniej - w 1941 r. Teren został częściowo zniwelowany, powstał czterometrowy płot, obóz przylegał ściśle do cmentarza żydowskiego, a chroniły go wieże wartownicze" - opisywał Ossowski.

Reklama

Zdaniem historyków, Niemcy stworzyli obóz na terenie getta, aby prawdopodobnie ukryć jego istnienie; to im się udało, bo nie wiedział o nim nawet dobrze zorganizowany wywiad AK. Obóz przeznaczony był dla polskich dzieci w wieku od 10 do 16 lat, ale trafiały do niego także dzieci dużo młodsze - kilkuletnie a nawet niemowlęta, które bardzo szybko poprzez ośrodek rasowy przy ul. Spornej, przekazywano do rodzin niemieckich.

Większość dzieci, które trafiły do obozu, pochodziło z terenów włączonych do III Rzeszy, głównie z Górnego Śląska i Kraju Warty, ale także z Generalnego Gubernatorstwa - obszaru okupowanego przez Niemców i niewłączonego w granicę tzw. Wielkiej Rzeszy.

Ustalenia historyków w ostatnich latach mocno zweryfikowały liczbę dzieci, które przeszły przez obóz. W PRL-u utrwaliła się liczba ok. 12 tys. dzieci, z których ok. 900 przeżyło obozowe piekło. Takie dane podawał Józef Witkowski, autor monografii nt. hitlerowskiego obozu koncentracyjnego dla młodocianych w Łodzi.

Już w latach 70. podczas kilku procesów, w których sądzono funkcjonariuszkę tego obozu Eugenię Pol (skazaną na 25 lat więzienia), uznano, że te liczby są zawyżone. "Dziś historycy uznają, że przez obóz nie przeszło więcej niż 2-3 tys. dzieci" - zaznaczył Ossowski.

Do obozu w większości trafiały dzieci pozostawione bez opieki, bo ich rodzice wywiezieni zostali do pracy przymusowej w głąb Niemiec, działali w ruchu oporu i trafili do więzień, obozów koncentracyjnych lub zostali już zamordowani. Dzieci tułały się po ulicach polskich miast, niekiedy popadały w konflikt z prawem, np. kradnąc węgiel, ale też roznosiły konspiracyjną prasę; wtedy już były na celowniku gestapo.

"Bardzo dużo dzieci zagarnęła niemiecka policja kryminalna, która oczyszczając więzienia, kierowała je do tego obozu. Dużo dzieci trafiło też z Żywiecczyzny, czyli z terenów, gdzie bardzo wiele osób nie podpisało volkslisty. To była kara dla rodziców, którzy często trafiali do więzień i obozów, zaś dzieci zabierano do obozu w Łodzi" - podkreślił historyk IPN.

W opinii historyka, obóz przy ul. Przemysłowej miał znamiona obozu koncentracyjnego, lecz w samym założeniu Niemców takim obozem nie był. Przede wszystkim celem obozu była praca. "Niemcy uznali, że dzieci należy wychować poprzez pracę, do ich zadań należało m.in. szycie mundurów dla armii niemieckiej, a później ich reperacja, naprawa obuwia wojskowego, szycie plecaków, tornistrów i pasów dla żołnierzy niemieckich. Trudnym zadaniem szczególnie dla młodszych dzieci było prostowanie igieł tkackich, które masowo trafiały do obozu z łódzkich zakładów włókienniczych" - wyjaśnił Ossowski.

Początkowo do obozu trafiali sami chłopcy, ale od wiosny 1943 r. zaczęto do niego przywozić też dziewczęta. One również pracowały w szwalni obozowej, prostowały igły tkackie czy wyrabiały papierowe kwiaty dla niemieckich mieszkańców Łodzi. Później coraz częściej starsze dziewczęta w wieku 14-16 lat zaczęto przywozić do majątku rolnego w Dzierżąznej k. Zgierza, gdzie w gospodarstwie rolnym pracowały na polu czy przy odłowie ryb w stawach.

Warunki w obozie przy ul. Przemysłowej były bardzo ciężkie. Dzieci mieszkały w prymitywnych warunkach, w barakach wyposażonych w piętrowe prycze, których w każdej sali mieściło się po 50-60. Dzieci wyniszczał głód, bowiem ciągle były niedożywione, ale też nadludzki wysiłek. Wszystkie były objęte przymusem pracy trwającej nawet do 12 godzin dziennie, a w trakcie prac dochodziło do wielu wypadków.

Dzieci były też regularnie bite i karane za najmniejsze przewinienia, a Niemcy nie ingerowali w stosunki jakie panowały między nimi. "Wręcz był nakaz, żeby nie udzielać pomocy, nie interesować się, jak dzieci załatwiają między sobą hierarchię podległości, a szczególnie zdobywanie pożywienia. Wiadomo, że słabsze dzieci były pozbawione takiej opieki, a jednocześnie możliwości dodatkowego dożywienia się" - dodał historyk.

Wiadomo, że dzieci próbowały uciekać z obozowego piekła. Kilku dziewczętom udało się uciec z gospodarstwa w Dzierżąznej, zmyliły pościg i przedostały się w okolice Warszawy, gdzie przeczekały okupację. "Jednak większość ucieczek z samego obozu, które podejmowali chłopcy, kończyło się niepowodzeniem, gdyż obóz otaczało getto, a uciekinierów policja żydowska miała obowiązek przyprowadzić z powrotem do obozu" - dodał.

Historyk podkreślił, że jak na obóz pracy śmiertelność wśród dzieci była wysoka. Uwzględniając najmniejsze dane, że przeszło przez niego mniej więcej 2 tys. dzieci, wiemy, że co najmniej 90 dzieci zmarło w nim lub zostało zamordowanych; inne szacunki pokazują, że ta liczba może wzrosnąć do 142 dzieci. "To jest duża śmiertelność jak na obóz pracy" - zaznaczył.

Dzieci, które ukończyły 16 lat, były kierowane do niemieckich obozów koncentracyjnych - chłopcy do Auschwitz, a dziewczęta m.in. do Ravensbrück, gdzie często czekała ich śmierć.

Komendantami obozu byli funkcjonariusze SS, a niemiecką załogę stanowili głównie funkcjonariusze niemieckiej policji kryminalnej. Na terenie obozu pracowali również Polacy - cześć osób zostało skierowanych do obozu z nakazem pracy, gdzie mieli obowiązek uczyć dzieci, jak szyć mundury czy prostować igły tkackie.

"Ale było też wielu Polaków, którzy przyjęli obywatelstwo niemieckiego i jako obywatele Rzeszy starali się wykazać w tym obozie" - dodał Ossowski. W ochronie obozu było też kilku Białorusinów, Ukraińców, a nawet Chorwatów. 18 stycznia 1945 r. niemiecka załoga uciekła z obozu, a rankiem 19 stycznia do Łodzi wkroczyła Armia Czerwona.

Po wojnie z danych, które zbierały polskie władze, udało się ustalić 1300 nazwisk dzieci więzionych przy ul. Przemysłowej; wiadomo, że z tej liczby wojnę przeżyło ok. 600 osób.

To, jak bardzo obóz ich wyniszczył, pokazały badania prowadzone w latach 60. i 70. Choć mieli wówczas niewiele ponad 40 lat, ich stan zdrowia był porównywalny z osobami w wieku 70-80 lat i ciągle się pogarszał. Obozowe piekło spowodowało też u wielu ogromne spustoszenie emocjonalne. Często nie byli oni w stanie założyć rodziny, czy też utrzymać jej, gdyż narastały konflikty emocjonalne.

"I to też są skutki wojny, a szczególnie pobytu w tym obozie" - podkreślił Artur Ossowski.

W 1971 r. dla uczczenia pamięci dzieci więzionych i zamordowanych w obozie w Parku im. Promienistych (obecnie, od 1991 r., Park Szarych Szeregów) w Łodzi odsłonięto pomnik Pękniętego Serca. Ośmiometrowy obelisk przypomina pęknięte serce, do którego przytula się mały, chudy chłopczyk. W sercu widoczna jest pusta przestrzeń o kształcie dziecka.

23 sierpnia obchodzimy Europejski Dzień Pamięci Ofiar Stalinizmu i Nazizmu (inne określenie: Europejski Dzień Pamięci Ofiar Reżimów Totalitarnych). Jak przypomina IPN, został on proklamowany przez Parlament Europejski 23 września 2008 r. Jego celem jest m.in. upamiętnienie ofiar deportacji i eksterminacji. Obchody Dnia Pamięci po raz pierwszy zorganizowano w 2011 r. w Warszawie. Podpisana została wtedy Deklaracja Warszawska, której sygnatariusze zwrócili uwagę na konieczność podtrzymywania w pamięci Europejczyków zbrodniczych konsekwencji działań reżimów totalitarnych i wezwali UE do badania i gromadzenia dokumentacji związanej z tymi zbrodniami. W kolejnych latach uroczystości z udziałem ministrów sprawiedliwości państw unijnych odbywały się na Węgrzech, Litwie, Łotwie i w Estonii. 

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy