"Polscy dyplomaci Sprawiedliwymi? Spełniają kryteria"

- Czy członkowie Grupy Ładosia zasługują na kryteria przyznania miana Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata? Kryteria są spełnione. Ale co się dalej w tej sprawie dzieje? Nie wiem. To nie jest materia polskiej ambasady w Szwajcarii – powiedział Interii Jakub Kumoch, polski ambasador w Bernie.

Przypomnijmy, że do zbiorów Muzeum Auschwitz-Birkenau trafiło tak zwane archiwum Chaima Eissa. To wyjątkowy zbiór dokumentów ukazujący szczególny mechanizm ratowania Żydów w czasie drugiej wojny światowej. Kluczową rolę w ocaleniu nawet kilku tysięcy ludzi przed Zagładą odegrali polscy dyplomaci w Szwajcarii. Wicekonsul Konstanty Rokicki i poseł Aleksander Ładoś tworzyli oni wraz z Stefanem Ryniewiczem, dyplomatą Juliuszem Kuehlem i posłem na Sejm II Rzeczpospolitej Abrahamem Silberscheinem tak zwaną Grupę Berneńską, choć celniejszym byłoby określenie Grupa Ładosia.

Reklama

Rokicki za pieniądze przekazane przez Eissa kupował puste paszporty, Ładoś natomiast koordynował fabrykowanie paszportów państw latynoamerykańskich, a później bronił też całego procederu przed władzami szwajcarskimi, gdy akcja polskich dyplomatów wyszła na jaw i Szwajcarzy zamierzali wyciągnąć konsekwencje prawne. Sam Eiss zajmował się dodatkowo przemytem do okupowanej przez Niemców Polski wyrobionych paszportów. Szacuje się, że dzięki działalności Grupy Berneńskiej uratowano od kilkuset do kilku tysięcy Żydów.

Artur Wróblewski, Interia: Kiedy natrafiliście na temat działalności tak zwanej Grupy Berneńskiej czy też Grupy Ładosia?

Ambasador Jakub Kumoch: Grupa Ładosia to rzeczywiście celniejsze określenie. Grupa Berneńska ma charakter określenia geograficznego, miasta w którym działało czterech z sześciu członków grupy. A kiedy natrafiliśmy na trop działalności Grupy Ładosia? To nie tak, że działalność Aleksandra Ładosia nie była znana historykom. Była znana, ale trochę jako legenda. Nie do końca było wiadomo, co polski dyplomata tak naprawdę wielkiego zrobił. Były publikacje sugerujące jego związki z procederem związanym z nielegalnymi paszportami latynoamerykańskimi, które przekazywano Żydom. Brakowało jednak konkretu. Pan Markus Blechner, polski konsul honorowy w Zurychu, który jest potomkiem ocalonych z Zagłady, przez parę ostatnich lat próbował zainteresować tym zagadnieniem polskich dyplomatów. Częściowo się to udawało, częściowo nie. Dlaczego? Do zajęcia się taką sprawą należy mieć pewną bazę metodologiczną.

- Przyznam szczerze, że mnie początkowo również trudno było uwierzyć, że jest tak niesamowita historia, która do tej pory nie została dobrze przez historyków przebadana. Przecież wszystkim nam się wydaje, że historia jest dobrze zbadana. Obawiałem się, że historia Grupy Ładosia to potocznie mówiąc jakaś "mina", że ta opowieść ma drugie dno. Szczególnie obawiałem się odkrycia motywów działania polskich dyplomatów. Co by było, gdyby okazało się, że motywy ich działania nie były wcale humanitarne i czyste. Dlatego też należało przeprowadzić bardzo dokładny, dogłębny i wyczerpujący research, by sprawdzić prawdziwe motywy. Mój zespół, zespół młody i bardzo ambitny, przejrzał właściwie wszystkie dostępne archiwa dotyczące samej produkcji paszportów. Są to między innymi odtajnione dopiero niedawno archiwa szwajcarskie, do których przez lata nie było dostępu. Kiedy dotarło do nas, co tak naprawdę w Bernie się wydarzyło, mogliśmy w nowym świetle odczytać dokumenty zgromadzone w Archiwum Akt Nowych, londyńskim Instytucie Sikorskiego, a także bardzo liczne w Yad Vashem, które zresztą są dostępne w internecie w postaci zwojów dokumentów, często też zapisanych ręcznie. Przez to wszystko trzeba było się przebijać, zastanawiać się... Zajęło to trochę czasu.

- Po wszystkim doszliśmy do wniosku, że nasi dyplomaci działali z pobudek całkowicie humanitarnych, o żadnych motywach finansowych nie może być mowy. Zresztą najlepszym tego dowodem jest powojenna sytuacja konsula Konstantego Rokickiego. Dyplomata nie chciał współpracować z komunistycznym rządem w Polsce i właściwie znalazł się na bruku. Według raportów szwajcarskiej policji, Rokicki uważany był za osobę żyjąca w ubóstwie. Jak widać, na procederze udostępniania latynoamerykańskich paszportów Żydom nie zarobił nic. Zresztą żaden z członków Grupy Ładosia nie wzbogacił się na tej akcji. Natomiast wzbogaciło się bardzo dużo osób działających wokół Polaków. Mówię tu o berneńskich prawnikach i konsulach honorowych, którzy nie mieli nic wspólnego z państwami latynoamerykańskimi wystawiającymi paszporty, a byli za to członkami lokalnej elity i mieli koneksje. Oni na tej akcji zrobili naprawdę duże pieniądze, łapówki dla nich były horrendalne, a dzięki konszachtom towarzyskim zdołali podejść członków Grupy Ładosia. Efekt był taki, że dzięki godnemu i uczciwemu zachowaniu polskich dyplomatów, to ci szwajcarscy pośrednicy inkasowali ogromne kwoty, które wpływały na ich konta bankowe, a które pochodziły od chcących się uratować żydowskich rodzin.

Co jeszcze udało się ustalić zespołowi?

- Dzięki naszym działaniom udało się też odtworzyć całą procedurę powstawania najważniejszego "produktu" działalności Grupy Ładosia, czyli paszportów Paragwaju i poświadczeń obywatelstwa paragwajskiego. Za przytłaczającą większość tych ratujących życie Żydom paszportów stał polski konsul Rokicki, który je własnoręcznie fabrykował.        

W jaki sposób udało się dotrzeć do tak zwanego archiwum Eissa? Kto po wojnie był w posiadaniu tych dokumentów?

- Trzeba pamiętać, że Chaim Ibrahim Eiss zmarł w listopadzie 1943 roku, jeszcze w trakcie trwania całej akcji Grupy Ładosia. Śmierć Eissa była niespodziewana, bo zmarł po krótkiej chorobie. Rodzina Eissa była nie tylko zdruzgotana jego zgonem, ale również zaskoczona. Można powiedzieć, że była to nagła śmierć. Jak usłyszałem, po jego śmierci w biurze znaleziono wiele paszportów. Część spadkobierców Eissa uznała wówczas, że te oryginalne paszporty mogą być groźne dla członków rodziny. Obawiano się, że paszporty zostaną wykorzystane przez szwajcarską policję jako dowód przeciwko Eissom w ewentualnej sprawie kryminalnej. Dlatego zniszczono dokumenty - mówi się nawet o tysiącu paszportów. Natomiast najprawdopodobniej na strychu zachowała się skrytka wielkości szuflady z kilkunastoma paszportami i innymi dokumentami, jak listy osób czy korespondencją Eissa. Jak rozumiem, właśnie ta dokumentacja została odnaleziona po wojnie. Rodzina Eissa nie bardzo wiedziała, co z tym archiwum zrobić, więc zabrała je do Izraela, gdzie wyemigrowano. Tam dokumenty, zwane dziś archiwum Eissa, były przechowywane jako pewnego rodzaju pamiątka rodzinna. Tutaj muszę wspomnieć o wielkiej zasłudze konsula honorowego Blechnera, który zna rodzinę Eissów i przekonał jej członków, że miejscem takich dokumentów nie jest domowa szuflada. Wtedy tak ważne historyczne dokumenty nikomu nie przynoszą korzyści, nikomu nie oddają należnej chwały i szacunku. Miejscem tak doniosłych dokumentów jest Polska, bo tak naprawdę te dokumenty zawsze do Polski należały. Przecież to dokumenty odzwierciedlające proces administracyjny rządu polskiego. Być może z punktu widzenia prawa szwajcarskiego był to proces nielegalny, ale proces administracyjny służący ratowaniu życia polskich obywateli. Zasługa pana Blechnera w odzyskaniu archiwum Eissa jest niewątpliwa, za co zresztą został on uhonorowany przez wicepremiera i ministra kultury Piotra Glińskiego. To niezwykle cenny zbiór, nie tylko dla polskiej archiwistyki czy historii.    

Czy łatwo było przekonać spadkobierców Eissa do przekazania dokumentów Polsce?

- Zastanawiano się czy ten zbiór nie powinien może trafić w inne miejsce, ale konsul Blechner przekonał rodzinę Eissa, że on jako członek wspólnoty żydowskiej, którego przodkowie zginęli w niemieckim obozie zagłady w Auschwitz, chciałby by takie dokumenty trafiły właśnie do Muzeum Auschwitz-Birkenau, które jest największym i najstosowniejszym miejscem do upamiętnienie tego typu wydarzeń związanych z Zagładą. Wielką rolę odegrał również dyrektor muzeum Piotr Cywiński, który od razu dostrzegł, że mamy do czynienia z ogromnej wartości zbiorem i osobiście był zaangażowany w przejęcie tego zbioru. Podkreślę również rolę Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, zwłaszcza nieżyjącego już Jacka Millera, który błyskawicznymi decyzjami spowodował, że taka bezprecedensowa operacja mogła być możliwa. A dla Polski i Polaków to zbiór, który chyba w największym stopniu pokazuje pomoc polskiej dyplomacji dla Żydów zagrożonych Zagładą.

Obecnie pracujecie nad tak zwaną listą Ładosia, która ma być opublikowana na wiosnę. Co zawiera to archiwum?

- Aleksander Ładoś, jeszcze będąc posłem w Bernie, wielokrotnie otrzymywał ponaglenia od polskiego rządu w Londynie, aby przesłał listę osób posiadających paszporty państw latynoamerykańskich. Z jakiegoś powodu z tym zwlekał. Ja jestem przekonany, że Ładoś zdawał sobie sprawę jak ogromnym ryzykiem może być przesłanie listy z nazwiskami, nawet zaszyfrowanych. Najprawdopodobniej obawiał się, że szyfr został złamany przez Niemców. Co wówczas stałoby się z tymi ludźmi? Z mojej wiedzy wynika, że Ładoś wysłał jedynie cząstkową listę. Dlatego na nas spoczywa obowiązek uzupełnienie listy Ładosia i ustalenia liczby wystawionych przez polskich dyplomatów paszportów, sposobu wydawania paszportów, wreszcie liczby osób ocalonych dzięki paszportom. Obecnie ta lista powstaje na podstawie wszystkich dostępnych dokumentów. Są to na przykład listy z niemieckich obozów koncentracyjnych z końca wojny, w których odnotowywano twierdzenie więźniów, że mają obywatelstwa krajów latynoamerykańskich. W sumie z różnego rodzaju dokumentów uzyskaliśmy trzy tysiące nazwisk. Dalej czekało nas ustalenie losów tych osób. Pomagał nam Instytut Pileckiego, Żydowski Instytut Historyczny czy Instytut Pamięci Narodowej. Na przykład Żydowski Instytut Historyczny posiada listy osób, które zarejestrowały się na terenie Polski po zakończeniu wojny w Centralnym Komitecie Żydów Polskich. Instytut Pamięci Narodowej posiada natomiast dostęp do bazy danych Międzynarodowego Centrum Poszukiwawczego w Bad Arolsen. Tam są między innymi ślady poszukiwań osób po Zagładzie, często można poznać ich losy, czy udało im się przeżyć wojnę czy też nie. Poza tym Muzeum Auschwitz bardzo nam pomogło, przeglądając swoje archiwa i sprawdzając czy dane osoby figurowały na liście więźniów.

- Obecnie ta lista liczy około trzech tysięcy nazwisk, ale ciągle jest weryfikowana. Figurują na niej osoby, które przeżyły Zagładę, ale też osoby, które zginęły albo zmarły w czasie wojny pomimo posiadania latynoamerykańskich paszportów czy też osoby, których los jest nieznany. Ta lista wciąż nie jest jednak pełna. Według numerów paszportów można wnioskować, że ich posiadaczy było około pięciu tysięcy. Mówiło się nawet o dziesięciu tysiącach, ale według mnie to liczba zawyżona. Szacowałbym ją na pięć tysięcy, czyli liczba uzyskane trzy tysiące nazwisk to około sześćdziesięciu procent. Co się stało z pozostałymi? To jest pytanie. Chaim Eiss działał w bardzo dyskretny i zgodny z zasadami konspiracji sposób. Niewiele się po nim zachowało. To, co mamy w tak zwanym archiwum Eissa, nie do końca pozwala nam powiedzieć o ostatecznej liście posiadaczy paszportów. Myślę, że te brakujące dwa tysiące nazwisk to w dużej mierze są te osoby, które otrzymywały paszporty za pośrednictwem Eissa.

Czy próbowaliście dotrzeć do osób uratowanych dzięki działalności Grupy Ładosia?

- Tak, oczywiście. Ci, których znamy z imienia i nazwiska, to około sześciuset osób: około czterystu z listy "paragwajskiej" i dwustu z list "honduraskiej" i "peruwiańskiej". Wciąż jednak weryfikujemy dane, a liczba uratowanych rośnie. Znaczna część uratowanych to osoby, o których brak nam danych, a my co jakiś czas dowiadujemy się o losie kolejnej osoby. Szacujemy ostrożnie, że około tysiąca pięciuset osób powinno przeżyć Holocaust dzięki paszportom otrzymanym od Grupy Ładosia. Z tej liczby znamy mimo wszystko mniejszość osób. Natomiast za każdym razem, jeżeli udało nam się dotrzeć do jakichkolwiek informacji na temat powojennych losów takich osób, to za każdym razem staraliśmy się z taką osobą nawiązać kontakt. Bardzo pomogła nam ambasada w Izraelu, która dzięki ciężkiej pracy znalazła i zlokalizowała kilkadziesiąt ocalałych. Tutaj duży ukłon dla ambasadora Marka Magierowskiego. Te kilkadziesiąt osób zostało poinformowanych o symbolicznym pogrzebie konsula Rokickiego i zaproszonych na uroczystość. Na pogrzebie pojawiło się około czterdziestu osób. To jest oczywiście garstka, niewielka liczba ocalonych dzięki paszportom. Jeżeli zatem szacujemy, że uratowało się około tysiąc pięćset osób, to dziś żyje nawet kilkadziesiąt tysięcy ich potomków.          

Czy członkowie Grupy Berneńskiej zasługują na miano Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata?

- Odznaczenie Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata nadawane jest przez Izrael i izraelską instytucję Yad Vashem według ustalonych kryteriów, dlatego to nie jest moja dziedzina. Z tego powodu nie chciałbym wskazywać Izraelowi komu mają przyznać odznaczenie, tak jak zresztą Polska nie chciałaby, by ktoś narzucał jej kogo ma uhonorować. Natomiast z tego co wiem, ocalenie dzięki paszportom "chodzą" obok tej sprawy. Co jakiś czas zresztą piszą do nas i proszą o pomoc. Jednak jako polski ambasador nie jestem umocowany do załatwiania izraelskich odznaczeń, to nie jest moja materia. Niewątpliwie polscy dyplomaci wchodzący w skład Grupy Ładosia, ci nie posiadający żydowskich korzeni, spełniają przesłanki przyznania odznaczenia. Z tego co rozumiem, to polscy dyplomaci spełnili kryterium bezinteresowności, bo nie pobierali za to wynagrodzenia. Jest też spełnione kryterium złożenia świadectwa przez ocalałych. Wreszcie jest udowodniony historycznie fakt, że te osoby brały udział w ratowaniu Żydów. Nie ma też wątpliwości, że polscy dyplomaci pomagając Żydom ryzykowali nawet życiem. Przecież Szwajcaria w czasie drugiej wojny światowej otoczona była terytorium Trzeciej Rzeszy albo państw sojuszniczych Niemiec. Zatem gdyby Szwajcaria podjęła decyzję, że polscy dyplomaci, podrabiając paszporty w celu ratowania Żydów, naruszyli szwajcarskie prawo, staliby się personae non gratae. Nie tylko byliby pozbawieni uprawnień dyplomatycznych, ale mieliby dwadzieścia cztery godziny na opuszczenie Szwajcarii, czyli trafiliby na tereny kontrolowane przez nazistowskie Niemcy. Czym by się to skończyło, chyba potrafimy sobie wyobrazić. Jak widać, kryteria przyznania miana Sprawiedliwych Wśród Narodów są spełnione. Ale co się dalej w tej sprawie dzieje? Nie wiem. To nie jest nasza materia. 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy