"Wynik sfałszowanych przez komunistów wyborów w 1947 roku to był nokaut"

Wyniki wyborów z 19 stycznia 1947 r. zostały odebrane jako powiedzenie przez komunistów: możemy nie tylko sfałszować wyniki wyborów, ale również zmusić społeczeństwo i świat do ich milczącego zaakceptowania – mówi prof. Andrzej Paczkowski z Instytutu Studiów Politycznych PAN. Wyniki tych wyborów można porównać do nokautu - dodaje.

PAP: Decyzja o przeprowadzeniu w Polsce wyborów została podjęta już podczas konferencji w Jałcie w lutym 1945 r. Dlaczego więc wybory zostały zorganizowane przez władze komunistyczne dopiero w styczniu 1947 r.?

Prof. Andrzej Paczkowski: Komuniści odkładali przeprowadzenie wyborów z obawy o ich wynik. Był to jednak tylko jeden, choć zapewne główny, z powodów. Swoją rolę odgrywały też czynniki obiektywne. W latach 1945-1946 Polska była krajem "w ruchu". Z utraconych ziem wschodnich przesiedlono 1,5 mln Polaków. Pół miliona Ukraińców wysiedlono na sowiecką Ukrainę. Podobny los spotkał Niemców z tzw. Ziem Odzyskanych. Przez nową Polskę przewalały się oddziały Armii Czerwonej wracającej z Niemiec. Panował więc ogólny chaos potęgowany słabością administracji. Niekiedy podnoszono to jako argument za odłożeniem wyborów. Aby ten cel osiągnąć komuniści uciekli się do pewnego wybiegu: uznali, że przed wyborami powinno się odbyć referendum dotyczące kilku - konkretnie trzech - problemów istotnych wówczas i w pewnym sensie związanych z przyszłą konstytucją, którą sejm miał uchwalić. I referendum takie się odbyło 30 czerwca 1946 r.

Reklama

Kluczowa jednak była obawa Polskiej Partii Robotniczej przed kompromitacją wyborczą, a jednym z sygnałów alarmowych były wyniki wyborów na Węgrzech z listopada 1945 r., w których zwyciężyła Partia Drobnych Posiadaczy, odpowiednik Polskiego Stronnictwa Ludowego. Świadczyło to, że nawet w warunkach stacjonowania wojsk okupacyjnych - a Węgry jako sojusznik III Rzeszy były okupowane przez Armię Czerwoną - brak pełnej kontroli nad państwem może skutkować przegraną w powszechnym głosowaniu.

PAP: Czy PSL również brało pod uwagę wyniki wyborów węgierskich i naciskało na szybsze przeprowadzenie wyborów sejmowych?

Prof. Andrzej Paczkowski: Mikołajczyk uważał, że wybory powinny być przeprowadzone szybko, ale raczej nie od razu w 1945 r., ponieważ zdawał sobie sprawę, że jego partia musi okrzepnąć i stworzyć struktury. Był zwolennikiem tego, aby wybory odbyły się wiosną 1946 r. i nie zgadzał się na propozycję komunistów, aby głosować na jedną listę wszystkich legalnie działających partii. Uważał, że stworzenie rządu koalicyjnego jest możliwe, ale dopiero po przeprowadzeniu wolnych wyborów na osobne listy, a układ sił w takim rządzie powinien odpowiadać układowi sił w sejmie.

PAP: Jakie nastroje dominowały w polskim społeczeństwie w przededniu wyborów? Czy wierzono, że nowa Polska nie będzie zdominowana przez Moskwę i kontrolowaną przez nią PPR?

Prof. Andrzej Paczkowski: Podejmowanie się takich ocen jest bardzo ryzykowane, ponieważ nie prowadzono wówczas żadnych badań opinii publicznej, które znamy z naszych czasów. Można wnioskować wyłącznie na podstawie wyrywkowych informacji i własnej intuicji. Niewątpliwie jednak dwa czynniki wspierały komunistów. Powoli stabilizowała się sytuacja społeczna. Kończył się okres wielkich migracji. Ludzie osiedlali się i odbudowywali zniszczone miasta. Następowały zmiany, które mogły być oceniane jako pozytywne.

Drugim, zupełnie innym, ale podobnie oddziaływującym czynnikiem było ogłoszenie sfałszowanych wyników referendum ludowego. Wbrew protestom i powszechnemu przekonaniu, że zostało sfałszowane, władze zdecydowały się na ich ogłoszenie. To mocno osłabiało nadzieje, że wybory mogą coś zmienić. Ponadto od późnego lata 1946 r. rozpoczęła się bardzo intensywna kampania przeciwko podziemiu antykomunistycznemu i działaczom PSL. Od jesieni działały tzw. Grupy Ochronno-Propagandowe składające się z żołnierzy i oficerów WP i Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, milicji oraz lokalnych działaczy PPR. Ich celem było prowadzenie bardzo intensywnej kampanii propagandowej, która niewątpliwie wpływała na nastroje społeczne, zwiększała poziom konformizmu wobec działań władz.

Komunistom udało się również dokonać wewnętrznego rozłamu w PSL. Mimo że nie miał on szerokiego charakteru, to jednak mógł być wykorzystany do budowania propagandowego przekazu o zwątpieniu samych członków PSL w przyjętą przez Mikołajczyka strategię niewchodzenia w koalicję z PPR i PPS.

Część społeczeństwa podobne działania skłaniały do stawiania oporu władzom. Wobec innych jednak były skuteczne, zniechęcały do działania i szerzyły zachowania konformistyczne. Trudno jednak ocenić skalę takich nastrojów. Bezpieka notowała wiele wypowiedzi antykomunistycznych czy antyrządowych, a więc głównym źródłem naszej wiedzy są raporty UB, które ze swojej natury koncentrowały się na takich wypowiedziach, a nie na pozytywnych. Może więc powstać wrażenie, że wszyscy byli przeciwko PPR. Niewątpliwie można jednak zaryzykować stwierdzenie, że od lata 1946 r. zwiększała się liczba osób, które obawiały się tego, co może nastąpić po wyborach i zachowywały się biernie.

PAP: PPR od czasu powstania w 1942 r. udawał, że nie jest partią komunistyczną, ale lewicową lub wręcz niepodległościową. Czy ta strategia propagandowa była przez nich kontynuowana w okresie przed wyborami ze stycznia 1947 r.?

Prof. Andrzej Paczkowski: Można powiedzieć, że ta strategia obowiązywała do końca istnienia tej partii, choć oczywiście w wielu wypowiedziach jej przywódcy mówili o sobie: "my komuniści". Jednak w przekazie społecznym podkreślali, że są partią reform, rewolucji społecznej, odbudowy i czynnikiem gwarantującym nowe granice zachodnie. Nie pojawiała się retoryka awangardy klasy robotniczej dążącej do ogólnoświatowej rewolucji na wzór bolszewicki. Takich argumentów nie stosował wówczas nawet Stalin.

PAP: Wybory ze stycznia 1947 r. są bardzo często postrzegane wyłącznie poprzez pryzmat dokonanej przez komunistów rozprawy z PSL. Warto jednak wspomnieć, że były one dla PPR okazją do wasalizacji PPS.

Prof. Andrzej Paczkowski: Proces wasalizacji PPS trwał już od czasu powołania PKWN. Zasiadający w nim pepesowcy byli bardzo lewicowi, a przez to prokomunistyczni lub konformistycznie dostosowywali się do większości. W PPS margines zwolenników ścisłej współpracy z komunistami był bardzo rozległy. Mimo to, tacy działacze PPS jak Józef Cyrankiewicz i Edward Osóbka-Morawski, którzy nie wykluczali w przyszłości "zjednoczenia ruchu robotniczego", we własnym interesie dążyli do zachowania autonomii, negocjowali z PPR dobre warunki startu wyborczego swojego ugrupowania i paradoksalnie w niektórych sytuacjach wspierali PSL. Niektórzy z nich zdawali sobie sprawę, że całkowita eliminacja PSL-u sprawi, że znajdą się sam na sam z PPR. A więc proponowali na listach wyborczych planowanego bloku wyborczego przyznanie PSL-owi więcej miejsc niż chcieli komuniści, a gdy okazało się, że jednak nie będzie wspólnej listy i wybory zostaną sfałszowane uznali, iż PSL-owi "należy się" 15-20 proc. oddanych głosów, gdy PPR obstawał, aby nie było to więcej niż 10 proc. Stanowisko PPR-u oczywiście zwyciężyło.

PAP: PPR przedstawiała się jako partia reform społecznych. Wydaje się, że ta retoryka była dla PSL-u dużym problemem, ponieważ ludowcy nie mogli kwestionować takich działań jak reforma rolna czy nacjonalizacja części przemysłu.

Prof. Andrzej Paczkowski: W wielu punktach program PPR-u był powtórzeniem dawnych postulatów ruchu ludowego. Samo określenie "Polska ludowa" również było już przed wojną stosowane w retoryce tego obozu. Tymczasem Polską "ludową" stał się kraj rządzony przez komunistów. Ten problem był widoczny w związku z referendum. Aby znaleźć sposób na odróżnienie się od PPR-u i jej sojuszników PSL wybrał głosowanie na "nie" w pytaniu o zniesienie Senatu. Nie mógł przecież wzywać do głosowania przeciwko reformie rolnej i granicy zachodniej, o której w tym kształcie pisał sam Stanisław Mikołajczyk już przed 1939 r.

Działalność PSL-u była utrudniona również z uwagi na słabe wpływy w administracji rządowej. PPR m.in. dążyła do ograniczenia znaczenia resortów, którymi kierowali ludowcy. Np. sprawy rolnictwa na ziemiach poniemieckich wyłączono spod nadzoru kierowanego przez Mikołajczyka Ministerstwa Rolnictwa i przekazano je do Ministerstwa Ziem Odzyskanych, którym kierował Władysław Gomułka. A przecież to była 1/3 nowego terytorium państwa. Potencjał mobilizacyjny PSL-u był więc konsekwentnie ograniczany. Problemem dla PSL-u były również działania podziemia antykomunistycznego, które wzywało do bojkotu wyborów. Pomijając osobiste poglądy polityczne Mikołajczyk choćby jako wicepremier nie mógł pozwolić sobie na kontakty z podziemiem.

PAP: Jaka była rola Moskwy w walce z podziemiem niepodległościowym, które mogłoby wpłynąć na przebieg wyborów?

Prof. Andrzej Paczkowski: W pierwszym okresie, czyli do jesieni 1945 r. rola sił sowieckich była kluczowa. Później ciężar walki przeszedł w większym stopniu na siły UB, MO, KBW, a zimą 1946 r. do akcji włączono wojsko. Sowieci oczywiście zagwarantowali sobie możliwość sterowania wydarzeniami w Polsce. Naprawdę strategiczne decyzje zapadały w Moskwie lub były z Moskwą konsultowane (to nazywano systemem "rekomendacji"), komunistyczni przywódcy - także Gomułka - jeździli tam dosyć często. Przecież to strategią Stalina było nieeksponowanie komunistycznego charakteru PPR, podkreślanie akcentów ogólnonarodowych i społecznych. Taka strategia obowiązywała w tym okresie również w innych krajach, do których dotarła Armia Czerwona. A jeśli chodzi o detale, to aparat doradców sowieckich był aktywny, zaś ambasador zawsze gotowy udzielić porady.

PAP: Czy polscy komuniści poradziliby sobie z sfałszowaniem wyborów bez pomocy sowieckiej pomocy?

Prof. Andrzej Paczkowski: Sądzę, że tak. Warto przypomnieć, że na referendum w 1946 r. z Moskwy przybyła specjalna grupa zajmująca się preparowaniem dokumentów uwiarygadniających fałszerstwa. Operacja zakończyła się powodzeniem, ale w wypadku wyborów działania wyglądały nieco inaczej: całość operacji była zaprogramowana od góry, a punktem wyjściowym była decyzja o tym, ile procent głosów ma zdobyć każda z list. Przygotowany został stosowny instruktaż, o tym jakie wyniki należy wpisać do protokołu wyborczego zależnie od liczby głosujących. Jeśli przyjęto, że PSL ma zdobyć 10 proc. głosów w skali całego kraju, to można było stosować pewną elastyczność, tak że wyniki w poszczególnych komisjach (obwodach) mogły być zróżnicowane, ale zliczone razem dawały owe 10 procent.

Poza samym fałszowaniem wyników stosowano również inne działania, takie jak unieważnianie list wyborczych PSL w 10 z 50 okręgów, czyli w 1/5 kraju niemożliwe było głosowanie na kandydatów tej partii. Preteksty były bardzo różne. Pozbawiono prawa głosu około 400 tysięcy osób. Takich działań dokonywały lokalne Rady Narodowe zdominowane przez PPR. Starano się ograniczyć do minimum liczbę mężów zaufania PSL-u w komisjach wyborczych. W efekcie byli oni obecni w zaledwie 20 procentach lokali. Sprawiało to, że niemożliwa była kontrola liczenia głosów, tym bardziej, że UB zwerbowało do współpracy połowę członków komisji obwodowych. Władza dysponowała więc całym wachlarzem różnego typu działań wpływających na proces sfałszowania wyborów.

PAP: Reakcja społeczna po ogłoszeniu wyników wyborów była niewielka jak na skalę fałszerstw i przedwyborczego terroru wobec działaczy PSL-u...

Prof. Andrzej Paczkowski: Nie było praktycznie żadnej reakcji. PSL złożył protesty wyborcze, które zgodnie z przewidywaniami zostały odrzucone przez Główną Komisję Wyborczą. Ogłoszenie wyników nie wywołało jednak żadnych masowych działań społecznych. Wyniki tych wyborów można porównać do nokautu.

PAP: Nokaut, który może być traktowany jako zamanifestowanie przez komunistów swojej siły i powiedzenie społeczeństwu: "żadnych złudzeń"...

Prof. Andrzej Paczkowski: Te wyniki zostały odebrane jako powiedzenie przez komunistów: możemy nie tylko sfałszować wyniki wyborów, ale również zmusić społeczeństwo i świat do ich milczącego zaakceptowania.

PAP: Świat zaakceptował wyniki wyborów, które ambasador USA określił jako przeprowadzone w atmosferze przemocy i oszustwa?

Prof. Andrzej Paczkowski: Tak, choć oczywiście protestowały przeciwko fałszerstwom władze Wielkiej Brytanii i USA. Najbardziej spektakularny gest wykonał ambasador Stanów Zjednoczonych w Warszawie Arthur Bliss Lane, który złożył rezygnację, uważając, że oszukiwał Polaków twierdząc, iż świat pomoże im w przeprowadzeniu wolnych wyborów.

Rozmawiał Michał Szukała

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy