Zdrajca Sobieski, grabieżca Czarniecki, przegrana husaria

O burzliwych i dramatycznych czasach najazdu szwedzkiego, znanego Polakom bardziej z lektury przerysowanego "Potopu" Henryka Sienkiewicza, niż z rzetelnych podręczników historii, rozmawiamy ze Sławomirem Leśniewskim, autorem książki "Potop. Czas hańby i sławy 1655-1660".

Artur Wróblewski, Interia: Potop szwedzki, w przeważającej mierze za sprawą twórczości Henryka Sienkiewicza, urósł do wydarzenia mitycznego i momentami nie mającego wiele wspólnego z historycznymi wydarzeniami w latach 1655-1660. Zacznijmy jednak od innego mitu, mianowicie tego o niezwyciężonej i nieustraszonej husarii. W 1655 roku i później okazało się, że polska jazda nie stanowi żadnego problemu dla Szwedów i innych zaciężnych wojsk z Europy Zachodniej służących u Karola X Gustawa. Pierwsze oznaki upadku znaczenia husarii Rzeczpospolita mogła zauważyć trzy dekady wcześniej podczas wojny z Gustawem II Adolfem, ale dopiero potop pokazał przepaść dzielącą polsko-litewskie i szwedzkie wojska. Co się stało, że husaria w czasie potopu stała się bezradna? Przecież w latach 1655-1660 Rzeczpospolita praktycznie nie wygrała ze Szwedami żadnej znaczącej bitwy.

Reklama

Sławomir Leśniewski: Husaria decydowała o polskich zwycięstwach niemal do końca XVII wieku, aż do czasu odsieczy wiedeńskiej i bitwy pod Parkanami. Roznosiła na końskich kopytach Moskwę, Kozaków, Turków, podczas wojny w Inflantach i na Pomorzu w trzech pierwszych dekadach stulecia również Szwedów. Ale podczas gdy staropolska sztuka wojenna zastygła w rozwoju, zachodnioeuropejska, w tym szczególnie szwedzka, przeszła okres radykalnych reform. W konsekwencji słynna polska jazda, nawet niezwyciężona wcześniej husaria, w zetknięciu ze szwedzkimi regimentami, dysponującymi świetną organizacją i potężną siłą ognia, nie była w stanie osiągnąć zwycięstwa. Pierwsza poważna porażka przydarzyła się husarii w 1626 roku w bitwie pod Walmojzą, później w starciach ze Szwedami były jeszcze husarskie triumfy, chociażby pod Tczewem w 1627 roku, Trzcianą w 1629 roku, w drugim dniu bitwy warszawskiej, ale o kolejnym Kircholmie nie było już mowy.

Przejdźmy do osoby Jana Kazimierza. W "Potopie" Sienkiewicza to nieszczęśliwy, ale mądry i dobry władca. Jak było w rzeczywistości?

- Jan Kazimierz nie były ani mądry ani dobry. Szczególnie dla swoich poddanych, którymi gardził. Nieszczęśliwy był z pewnością, ale głównie w tym znaczeniu, że przyniósł nieszczęście Rzeczpospolitej. Nie można mu odmówić osobistej odwagi i niezłej znajomości spraw wojskowych, w gronie ówczesnych władców mógł uchodzić za dobrego wodza. Ale wad miał o wiele więcej. Był małostkowy, pamiętliwy, chętny do rozliczeń, noszący w sobie potrzebę zemsty i poniżania przeciwników. Był złym politykiem i dyplomatą, zupełnie nie potrafił, często wręcz  nie chciał ułożyć stosunków z największymi magnatami czyniąc z nich wrogów i prowokując do knucia spisków.

Kolejna jednostronnie pokazana postać to Stefan Czarniecki. Tymczasem początkowo w trakcie potopu jego postepowanie nie było wcale jednoznaczne, a dodatkowo został oskarżony o defraudację w trakcie obrony Krakowa.

- Czarniecki został wykreowany przez Sienkiewicza na bohatera narodowego niemal bez skazy. W rzeczywistości nie była to postać krystaliczna. I on rozważał przejście na stronę Szwedów, ale wygrała chłodna kalkulacja. Grabił wszędzie tam gdzie mógł i na ile pozwalała mu sprawowana władza. Był do tego stopnia chciwy i bezwzględny, że złupił mieszczan krakowskich i okradł z przeznaczonych dla nich pieniędzy własnych żołnierzy, czego kilka lat później nie omieszkano mu wypomnieć. Na dodatek wykazywał się niebywałym okrucieństwem, wcześniej wobec Kozaków, podczas potopu również wobec własnych rodaków - nie katolików, szczególnie arian, czego Sienkiewicz już nie uwypuklił.

Jeżeli jesteśmy przy wielkich polskich hetmanach, to nie można nie wspomnieć o Janie Sobieskim, który w trakcie potopu miał bardzo niechlubny i często przemilczany obecnie epizod. Czy można w jakiś wytłumaczyć przyłączenie się przyszłego króla do Karola X Gustawa?

- Sobieski postąpił podobnie jak duża część magnaterii i szlachty. Czyli w powstałej sytuacji w sposób jak najbardziej racjonalny. Państwo, atakowane ze wszystkich stron, stanęło na krawędzi upadku, a władca szykował się do ucieczki. Jego zwycięski przeciwnik, zamorski kuzyn opromieniony rycerską sławą, mógł je uratować przed innymi wrogami. Tak właśnie miał prawo myśleć również Sobieski, człowiek jeszcze młody i niedoświadczony. Jednak w przeciwieństwie do ogromnej rzeszy odstępców, którzy już jesienią i zimą 1655 roku zmienili swój stosunek do najeźdźców i powrócili pod skrzydła Jana Kazimierza, trwał u boku Karola X Gustawa jeszcze przez kilka następnych miesięcy. Z pewnością z punktu widzenia jego późniejszej kariery hetmana i króla, epizod z czasów potopu i prawdopodobny udział w oblężeniu klasztoru jasnogórskiego, stanowił szczególnie wstydliwy temat. Mówiąc przewrotnie: gdyby Sobieski mógł przewidzieć, że w przyszłości zostanie królem, zapewne nie przeszedłby na stronę Szwedów.

Dziś osoba Janusza Radziwiłła postrzegana jest jako wzorcowy przykład zdrajcy. Czy to uzasadniona opinia?

- Sienkiewicz spreparował i utrwalił nieprawdziwy obraz Janusza Radziwiłła. Czytelnikom "Potopu" może się wydawać, że to on usilnie spiskował z Karolem X Gustawem, jako pierwszy poddał się Szwedom i dał fatalny przykład innym, cynicznie zdradzając prawowitego władcę. W rzeczywistości jako jeden z ostatnich, przeciągając maksymalnie negocjacje, złożył przysięgę Karolowi X Gustawowi, usiłując przede wszystkim osłonić Litwę przed Moskwą, która już za chwilę mogła zagrozić fizycznemu istnieniu jej mieszkańców. Jeżeli ktoś w powstałej sytuacji miał prawo odstąpić Jana Kazimierza, który pozostawił Litwę samą sobie w obliczu moskiewskiej agresji, to był nim Janusz Radziwiłł. Zresztą, słusznie traktowany na Litwie jak bohater narodowy.

Dlaczego po pokoju oliwskim osoby pokroju Hieronima Radziejowskiego czy Bogusława Radziwiłła nie zostały przykładnie ukarane za zdradę? Stało się inaczej, wiedli w miarę spokojne życie, a w przypadku Radziejowskiego możemy nawet mówić o całkiem udanej karierze politycznej.

- Zapewne ze względu na stanową solidarność. Zbyt duży był krąg ludzi zainteresowanych wymazaniem przewinień i przekreśleniem odpowiedzialności za nie. Jak napisał Paweł Jasienica: "bezkarność na szczytach stanowiła zjawisko moralnie oburzające, lecz w pełni logiczne i zrozumiałe. Skazanie któregokolwiek z magnatów otworzyłoby precedens dla nich wszystkich fatalny". Dlatego również dwaj ludzie, którzy z całą pewnością na miano zdrajców zasłużyli - Hieronim Radziejowski i Bogusław Radziwiłł - również umknęli odpowiedzialności i powrócili do łask; drugi z nich ubiegał się nawet o koronę Rzeczpospolitej! Inną sprawą było zrzucenie winy i ogłoszenie zdrajcą Janusza Radziwiłła, który nie mógł się już bronić. Zresztą, co zrozumiałe, najgłośniej gardłowali przeciwko niemu ci, którzy zostali nagrodzeni jego majątkami.  

"Obrona Częstochowy" to sformułowanie, którym posługują się nawet komentatorzy sportowi. Jak wyglądało oblężenie klasztoru? Czy rzeczywiście były to krwawe walki, a Jasna Góra nie była przygotowana na atak Szwedów i uratował ją cud? Z tego co mi wiadomo, to doszło tam do rzeczy niebywałej w epoce wojen nowożytnych - oblężeni mieli przewagę ogniową nad oblegającymi.

- Obrona Jasnej Góry to kolejna piękna bajka z rzędu tych, które miały krzepić serca. Przede wszystkim nie miała ona heroicznego charakteru. W rzeczywistości to było dość karykaturalne oblężenie, w którym oblegający od samego początku mieli niewielkie szanse na zdobycie twierdzy. Dysponowali nielicznymi oddziałami i zbyt słabą artylerią, aby złamać opór jej załogi. Bardziej liczyli na dobrowolne poddanie się przez zakonników.

- Oblężenie trwało czterdzieści osiem dni, większość tego czasu wypełniały przerwy w walce i negocjacje, strzelano do siebie około dziesięciu dni. Aż do 11 grudnia to oblegani mieli przewagę ogniową nad oblegającymi, dopiero po nadejściu kilku cięższych dział z Krakowa Szwedzi i towarzyszący im Polacy na przeciąg kilkunastu dni zniwelowali ją. Wielka kolubryna tak mocno szkodząca Jasnogórzanom i wysadzona jakoby przez Kmicica to również fikcja. Podczas całego oblężenia zginęło zaledwie kilku obrońców i garstka oblegających, a pięknie opisane, dramatyczne wycieczki poza mury wyglądały zgoła inaczej. Bynajmniej nie wycinano wrogów setkami, a takie wrażenie można odnieść czytając Sienkiewicza.

Jakby Pan ocenił mityczną niezłomność obrońców Jasnej Góry? Czy oblężenie klasztoru na Jasnej Górze miało rzeczywiście aż tak duży moralny wymiar i było punktem zwrotnym wojny?

- Mitycznej niezłomności obrońcom Jasnej Góry przysporzyła propaganda, jaka rozlała się po Polsce. Za sprawą tysięcy ulotnych pisemek i krótkich rymowanych utworów uwierzono, że cudowna ingerencja Czarnej Madonny, z której słynął klasztor, zadecydowała o niepowodzeniu Szwedów. Zaczęto ich przedstawiać jako wysłanników Antychrysta, a wojna nabrała charakteru walki za wiarę. Lecz nie stało się to z dnia na dzień i byłoby przesadą twierdzenie, że obrona Jasnej Góry stanowiła punkt zwrotny w wojnie. Owszem, stanowiła jeden z ważnych czynników, obok zniechęcenia do Szwedów wywołanego ich grabieżami i deptaniem uczuć religijnych, powrotu Jana Kazimierza do kraju, zawiązania konfederacji w Tyszowcach, zapowiedzianego przez króla ulżenia doli chłopów i ich masowego udziału w antyszwedzkim powstaniu.

Jeżeli jesteśmy przy kwestiach wiary, pobożności i religii... Czy potop wyznaczał kres słynnej polskiej tolerancji religijnej czy też nadkruszenie tej jednej z wolności, którą szczyciła się szlachta, zaczęło się już wcześniej?

- Słynna polska tolerancja religijna zakończyła się wraz z Jagiellonami, zaś zdecydowany zwrot nastąpił wraz z rządami pierwszego z Wazów, Zygmunta III. Zapowiedź nowej polityki religijnej stanowiła unia brzeska z 1596 roku. Paweł Jasienica nazwał króla "sługą doktryn", a pisarz i wybitny religioznawca Czesław Lechicki "karnym żołnierzem Kościoła wojującego". W obu tych określeniach nie ma przesady. Najważniejszymi doradcami władcy byli jezuici. Wydaje się, że okres potopu stał się linią graniczną, poza która było już tylko gorzej i Rzeczpospolita stawała się coraz bardziej opresyjna wobec innych wyznawców niż katolicy. Arianie, którzy ocaleli z licznych rzezi, zostali zmuszeni do zmiany wyznania lub opuszczenia kraju, rozpoczęły się procesy o herezję, nastała ponura rzeczywistość państwa wyznaniowego z rozróżnieniem prawdziwego Polaka-katolika i podejrzanego obcego-heretyka. Stereotyp ten trwał przez dziesięciolecia i, niestety, związany z nim mechanizm podziału, pozostaje aktualny również dzisiaj.

Sienkiewicz w "Potopie" zaciemnił, zniekształcił i przeinaczył wiele faktów historycznych. Która z "fantazji" pisarza najmocniej utkwiła w polskiej świadomości i jednocześnie poczyniła najwięcej negatywnych następstw?

- Nie odpowiem wskazując jedno konkretne zafałszowanie historii przez Sienkiewicza, które poczyniło najwięcej szkód w świadomości, ale ogólniejszym stwierdzeniem. Wydaje mi się, że pisząc "dla pokrzepienia serc", co było zupełnie zrozumiałe w tragicznym dla Polaków XIX wieku, dokonał on zbyt prostego i przejrzystego uszeregowania bohaterów dramatu, jednych czyniąc postaciami pomnikowymi, innych zdrajcami i szkodnikami. O ile niektórzy zasłużyli na takie potraktowanie, to inni zostali zanadto wybieleni lub oczernieni, padając ofiarą literackiego zabiegu. Mam na myśli z jednej strony chociażby króla Jana Kazimierza i Stefana Czarnieckiego, z drugiej Janusza Radziwiłła. Powieściowa fikcja, wykreowana genialnym piórem Sienkiewicza, wyżłobiła w świadomości kilku pokoleń, może poza ostatnim, które książek historycznych już, niestety, raczej nie czyta, jednoznaczny, ale nieprawdziwy z gruntu obraz. Pokazując przy tym, jak łatwo zmienić historię. Nie zawsze w dobrej intencji. Wybitny talent, jakim był obdarzony autor Potopu, pozwala mi mieć nadzieje, że aktualnie nie objawi się nagle kilku "Sienkiewiczów" równie skutecznie dokonujących jej weryfikacji. Częściowo zapewne się jednak mylę, a jeśli tak, to - ujmując rzecz trochę przewrotnie - zanik czytelnictwa w takim przypadku może się okazać cnotą.

Na koniec pytanie, którego nie lubią historycy: czy Karol X Gustaw, prowadząc rozsądniejsza politykę, miał jakiekolwiek szanse na dłuższe władanie Rzeczpospolitą? Czy potop szwedzki, który był gwoździem do trumny znaczenia Rzeczpospolitej, a straty nim spowodowane porównywalne są tylko ze zniszczeniami po II wojnie światowej, mógł się pozytywnie skończyć dla Polski i Litwy?

- Odpowiedź na takie pytanie, to oczywiście zabawa, w co by się stało gdyby... Gdyby Karolowi X Gustawowi udało się jednak utrzymać na polskim tronie - było to niemal niemożliwe ze względu na nawyki szwedzkiej armii i poddawanie podbitych przez nią krajów instytucjonalnej grabieży, co musiało wywołać zdecydowany opór wszystkich warstw społecznych - i połączyć Szwecję z Rzeczpospolitą jakąś formą unii bądź chociażby protektoratu, z pewnością musiałoby dojść do wzmocnienia władzy centralnej i ukrócenia samowoli możnowładców. Z ówczesnych listów przebija strach magnatów przed koniecznością zgięcia karku przed szwedzkim monarchą i obawa, że nie musi to być jedynie stan przejściowy. Przeniesione zza Bałtyku wzorce ustrojowe i organizacyjne zapewne zahamowałyby postępującą anarchię w Rzeczpospolitej, uzdrowiły jej sejm, gospodarkę, wzmocniły zdecydowanie armię, powstrzymały wreszcie rosnący fanatyzm religijny. Dobrym spoiwem dla unii polsko-szwedzkiej było rosnące błyskawicznie zagrożenie ze strony Moskwy. Bliska współpraca Rzeczpospolitej i Szwecji mogła je uchronić przed losem, który spotkał oba państwa w XVIII wieku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy