Bitwa gorlicka: Doszło do niej, bo dojść musiało

Pochłonęła około 200 tysięcy ofiar - zabitych i rannych - w konsekwencji przegrania jej ćwierć miliona żołnierzy znalazło się w niewoli. Bitwa, nosząca w historii miano gorlickiej, poza tym, że zapamiętana została jako jedno z najbardziej krwawych starć I wojny światowej, była też jednym z niewielu bezdyskusyjnych tryumfów, zapisanych na konto armii austro-węgierskiej.

Galicja w rękach Rosjan

Do bitwy doszło, bo dojść musiało. Po kontredansie z początku wojny - najpierw armie z Europy Zachodniej przegoniły carskich bojców na wschód, potem ci ostatni zebrali siły i rozpędzili się tak, że stanęli na granicy Krakowa, aby rychło cofnąć się nieco bliżej rosyjskiej macierzy - na froncie zapanował spokój.

Kiedy manewr poddanych cara, mający na celu opanowanie Twierdzy Kraków, a także przedostanie się w głąb monarchii austro-węgierskiej, nie powiódł się, wojska zaległy na linii Karpat. Niemal cała Galicja była pod władzą wojsk rosyjskich, a podejmowane przez dowódców austriackich i  niemieckich (współdziałających przecież blisko i ściśle) próby wyparcia wrogów - w tym odzyskania broniącej się zaciekle Twierdzy Przemyśl - nie przynosiły rezultatu.

Reklama

Więcej powodzenia miały działania prowadzone w Karpatach, przez które armie carskie zamierzały przedostać się na Równinę Węgierską: m.in. dzięki nieustępliwej postawie polskich pułków legionowych operacje te były powstrzymywane, dzięki czemu monarchii habsburskiej nie groziło rozbicie. Inna sprawa, iż sukcesy te osiągnięto nadzwyczaj krwawym trudem...

Oczywiście, ani jedna, ani druga strona nie zamierzała pielęgnować takiego stanu rzeczy i utrzymywać w nieskończoność wojny pozycyjnej. Problem tkwił jednak - i tu, i tam - w tym samym: braku rezerw. Rosjanie, choć po zdobyciu Przemyśla (poddał się 22 marca 1915 r.) zyskali możliwość użycia dywizji, blokujących wcześniej twierdzę, stracili wiele sił w bojach o górskie przełęcze.

W podobnej sytuacji byli Austriacy, cierpiący na niedostatek uzupełnień dla osłabionych wskutek wielomiesięcznych zmagań pułków. Ci ostatni jednak nie chcieli czekać na przejęcie inicjatywy przez wrogów, ze strony których wciąż zagrażał im atak na Nizinę Węgierską - o tyle bardziej realny, że przemyska twierdza (broniących ją m.in. żołnierzy węgierskich uhonorowano potem w Budapeszcie pomnikiem z napisem na cokole "Jak lwy bronili Bramy Węgier"...) przestała wiązać znaczne siły Rosjan, przestała też być niebezpieczeństwem dla ich tyłów w przypadku rozwinięcia natarcia.

Wejście von Mackensena

Rosjanie - dowodzeni przez gen. Radko Dmitriewa, stojącego na czele 3. Armii, obsadzającej kluczowe elementy długiego frontu, rozwiniętego od Wisły po Przełęcz Łupkowską - wzmocnień się nie doczekali.

Ich przeciwnicy natomiast z 4. Armii arcyksięcia Józefa Ferdynanda i 3. Armii gen. Svetozara Boroevicia von Bojna, otrzymali poważne wsparcie od Niemców. W sukurs przyszła im 11. Armia gen. Augusta von Mackensena (z szefem sztabu płk. Hansem von Seecktem). W sumie po zachodniej stronie pozostawało 19 dywizji (18 piechoty i jedna kawalerii), dysponujących ponad 1100 działami i moździerzami, liczących blisko 220 tysięcy bagnetów.

Dmitriew rozporządzał teoretycznie większymi siłami - miał 23 dywizje (17 piechoty, 6 kawalerii) - jednak o ich wartości ogniowej decydowało zaledwie 200 dział; faktem jest też, iż owa mnogość dywizji liczyła zaledwie 80 tys. szabel i bagnetów.

Koncepcja dokonania zmiany w układzie sił na froncie była dziełem szefa austriackiego Sztabu Generalnego gen. Franza Conrada von Hotzendorfa. Zgodnie z jego założeniem, pozostające pod ogólną komendą von Mackensena siły miały przełamać pozycje rosyjskie w okolicach Gorlic, na linii między Rzepiennikiem Strzyżewskim a Ropicą Polską, gdzie spodziewano się największych szans przełamania rosyjskich pozycji.

Nie bez znaczenia było też istnienie w pobliżu linii kolejowych - transwersalnej i leluchowskiej - umożliwiających sprawne dostarczanie zarówno posiłków ludzkich jak i zaopatrzenia materiałowego. Dalszy - po przełamaniu frontu, zniszczeniu carskich jednostek i wdarciu się na ich tyły - ciąg operacji planowano sformułować precyzyjnie po wykonaniu podstawowego zadania.

Ślad tych założeń znaleźć można w liście szefa sztabu von Mackensena, płk. von Seeckta do żony: "Najpierw wszystko przygotować, potem dać swobodę działania tym na przedzie, następnie wyciągnąć wnioski z ich czynów i rozpocząć nowe przygotowania. Takie jest moje zdanie w kilku słowach".

Plan działań zatwierdzono 13 kwietnia, 15 dni później zaangażowane do operacji oddziały zajęły pozycje wyjściowe. Godzinę zero wyznaczono na szóstą rano 2 maja 1915 r. Na odcinku 32 km - od Rzepiennika Strzyżewskiego przez Łużną, Gorlice, Sękową po Ropicę Polską - na pozycje wojsk rosyjskich ruszyć miało prawie 130 tys. żołnierzy niemieckich oraz niecałe 90 tys. austriackich, węgierskich i polskich.

Krew, pot, znój

Pierwsze oddziały ruszyły w pole po kilkugodzinnym ostrzale artyleryjskim (najsilniejsze przygotowanie artyleryjskie na wschodnim froncie) - niestety, nie do końca wypełniło ono oczekiwania.

Atakujące po ustania nawały ogniowej wojska w wielu miejscach mimo wszystko napotkały silny opór zakamuflowanych (i nienaruszonych) punktów obrony rosyjskiej, zabezpieczonych m.in. zasiekami z drutu kolczastego i gniazdami karabinów maszynowych, a w niektórych miejscach nawet polami minowymi.

Choć zgodnie z założeniami ogień był co pewien czas przenoszony dalej na wschód, aby piechota mogła bezpiecznie zajmować ostrzelane wcześniej gruntownie przestrzenie, raz po raz dochodziło do bezpośrednich starć prowadzących natarcie z niedobitymi jednostkami rosyjskimi.

Plastyczny obraz wrażeń żołnierzy, oczekujących na sygnał wyruszenia do ataku, zostawił ówczesny płk Franciszek Latinik, komendant 100. Pułku Piechoty: "Pociski przerzynają powietrze z sykiem i szumem, skowytem i gwizdem, a wbiwszy się w pozycje przeciwnika, z piekielnym hukiem cisną w górę na kilka metrów ziemię, kamienie, belki, deski, karabiny i ciała ludzkie. Chmury duszącego dymu zalegają coraz to większą przestrzeń".

Największą daninę krwi w tej fazie walk złożyła austriacka 12. Dywizja, dowodzona przez gen. Paula Kestranka.

Złożone w większości z Polaków jej pułki (56., 57. i 100.) atakowały górę Pustki koło Łużnej (wg dowódcy 4. Korpusu gen. Artura Arza von Straussenburga: "4. Korpusowi przypadło w udziale ciężkie zadanie zdobycia silnie umocnionego wzgórza Pustki, które było uważane za klucz pozycji obronnej nieprzyjaciela. Od kilku miesięcy obserwowaliśmy, jak nieprzyjaciel rozbudowuje i wzmacnia pozycję obronną. Silne zasieki z drutu kolczastego i potężne przeszkody wybudował nieprzyjaciel na wzgórzu Pustki.).

Chwałą okrył się wtedy 56. Pułk Piechoty z Wadowic, którego żołnierze - wespół z oddziałem wydzielonym cieszyńskiego 100. PP - przełamali rosyjską obronę dopiero w bezpośrednim starciu na bagnety.

Przerwanie frontu na tej pozycji miało - jak się rychło okazało - kluczowe znaczenie. Przez uzyskaną w taki sposób wyrwę na tyły pozycji poddanych cara wlały się znaczne siły atakujących, które sukcesywnie odcinały inne ośrodki oporu od łączności z własnym zapleczem, a więc i od zaopatrzenia.

Krwawe boje stoczyły też inne jednostki, pozostające pod komendą von Mackensena.

11. Dywizja Piechoty z Bawarii, dowodzona przez gen. Paula von Kneussela, po całodniowych walkach zdobyła wzgórze Zamczysko.

119. Niemiecka Dywizja Piechoty przez cały dzień męczyła się z Górą Parkową, wchodząc ostatecznie na jej szczyt dopiero po zastosowaniu manewru oskrzydlającego obrońców.

82. Rezerwowa Dywizja Piechoty miała poważne problemy z przełamaniem oporu Rosjan, usadowionych w zachodniej części Gorlic (dzielnica Magdalena) i na dominującym nad miastem wzgórzem 357, gdy jednak uporali się z zadaniem - uniemożliwili rosyjskiej załodze miasta ewakuację i zmusili ją do złożenia broni (zdobywszy następnie przemysłowy Glinik Mariampolski ponieśli wieczorem ciężkie straty, atakując Zagórzany).

Trudną przeprawę miała też na górze Wiatrówki węgierska 39. Dywizja Piechoty, podobną - 2. Dywizja Piechoty Gwardii Pruskiej, nacierająca na Staszkówkę oraz wzgórza nad doliną Ostruszy.

Podgorlicka ziemia spływała krwią...

Ofensywa nabrała impetu


Po udanym 2 maja - kosztem kilkunastu tysięcy zabitych i rannych cały front został przełamany - ofensywa wojsk spod komendy von Mackensena z dnia na dzień nabierała impetu. Pierwsza linia obrony rosyjskiej była przełamana.

3 maja linia natarcia oparła się o przedpole Biecza, gdzie Rosjanie usiłowali bezskutecznie stawić opór na drugiej linii, oddalonej o 5-10 km od pierwszej. Niewiele później gen. Dmitriew stracił ostatnią nadzieję na odzyskanie inicjatywy: kiedy wysłany przezeń do kontrataku III Korpus Kaukaski, usiłujący wedrzeć się na austro-węgiersko-niemieckie tyły w rejonie Cieklina, pomimo odniesienia kilku sukcesów operacyjnych, został pobity.

Dalsze zdobycze oddziałów państw centralnych musiały już być jedynie kwestią czasu. 6 maja nacierające siły przeszły na prawy brzeg Wisłoki, a napotykając coraz mniejszy opór rozbitych, pozbawionych łączności i zdemoralizowanych oddziałów 3. Armii parły wciąż na wschód.

Liczbę rosyjskich jeńców, wziętych do niewoli w ciągu pierwszych dziesięciu dni ofensywy, szacuje się na ok. 140 tysięcy - i byli to w większości wartościowi, ostrzelani i doświadczeni żołnierze, Tych strat armia carska nie zdołała wyrównać nadsyłaniem na front kolejnych roczników poborowych.

Rozwinięta szeroko ofensywa zagarniała kolejne ośrodki (Jasło, Tarnów, Krosno, Sanok, Rzeszów), pozostawiane przez zdezorganizowanych Rosjan w gruncie rzeczy na pastwę wroga. Nowym celem ich dowództwa było sformowanie pozycji obronnych na linii Dniestr-San.

Plany carskich dowódców na niewiele się zdały, gdyż realizacja przemyślanej koncepcji nacierających, zakładającej wzięcie sił rosyjskich w kleszcze powiodła się i przyniosła imponujące sukcesy. Po wyparciu Rosjan z rozległych galicyjskich połaci, 22 czerwca 1915 r. zdobyty został Lwów - sukces ten przypadł 2. Armii gen. Eduarda Böhm-Ermollego.

Austro-Węgry odzyskały całą Galicję, a uformowany pod koniec 1914 r. front, sięgający od Bałtyku po Karpaty, definitywnie przestał istnieć, przesunięty daleko na wschód.

Początek końca imperium carów


Operacja gorlicka (jej krańcowe daty to 2 maja - 22 czerwca) uchodzi za jedną z najważniejszych i największych bitew Wielkiej Wojny. Doprowadzenie do skutku - dzięki bezprzykładnemu poświęceniu walczących żołnierzy - zamysłu sztabowców, pozwoliło przełamać front wschodni i zadać armii rosyjskiej straty tak dotkliwe, że w gruncie rzeczy nie powetowała sobie ich już nigdy.

Rosja w tej wojnie nigdy już nie odzyskała wyjściowej sprawności oraz mocy. Jej dalekosiężne zamiary podbicia Węgier oraz Austrii straciły jakiekolwiek szanse zrealizowania.

Pobocznym skutkiem klęski pod Gorlicami było nie tylko przejście Rosjan do defensywy, ale także zapoczątkowanie rozkładu imperium, skutkiem czego stały się wydarzenia, prowadzące w prostej linii do rewolucji, wojny domowej, upadku Cesarstwa Rosyjskiego i późniejszego wejścia na scenę historii bolszewików.

Gorlice, które dały nazwę bitwie, zapłaciły za znalezienie się na linii frontu okrutną cenę. Okupowane (z małą przerwą) od listopada 1914 r., poniosły ogromne straty. Oprócz tego, że zostały doszczętnie złupione przez rosyjskich najeźdźców, a ich zabudowania niemal w całości zburzone ogniem artyleryjskim, to na dodatek padły pastwą kilku olbrzymich pożarów. Kwitnący ośrodek przemysłu naftowego przestał faktycznie istnieć.

Gorlice wszelako pozostają symbolem tragicznych zmagań. Jako że po obu stronach frontu - i w mundurach trzech armii - uczestniczyli w walkach Polacy, w 10. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości na krzyżu, znaczącym cmentarz na wzgórzu 357, wznoszącym się koło miasta, umieszczono tablicę ze znamiennym napisem, oddającym hołd "Braciom Polakom, żołnierzom w armiach trzech państw zaborczych, walczącym w obcych mundurach, lecz za polską sprawę, poległym na pobojowiskach gorlickich w l. 1914-15, napis ten kładą wdzięczni rodacy".

Waldemar Bałda

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: I wojna światowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy