Czy Legiony rzeczywiście były Piłsudskiego? Tajemnica powstania Legionów Polskich w sierpniu 1914 r.

W języku polskim od dłuższego czasu funkcjonuje określenie "Legiony Piłsudskiego". Powtarzamy je niemal bezwiednie i nawet jeśli używamy oficjalnej nazwy tej formacji - "Legiony Polskie" - i tak kojarzymy je przede wszystkim z postacią przyszłego Naczelnika Państwa. Czy jednak określenie to jest do końca uprawnione? W świetle bardziej szczegółowych badań sprawa wygląda zgoła inaczej.

Cóż wiemy na temat powstania Legionów Polskich? Napisano na ten temat setki rozmaitych prac, żadna nie wyjaśnia jednak kwestii kto, gdzie i dlaczego jednostki te wymyślił? Zwróćmy uwagę, że nie chodzi tutaj o utworzone przez Józefa Piłsudskiego oddziały strzelców (np. pierwsza kompania kadrowa), które począwszy od 6 sierpnia 1914 r. przekraczały granicę Królestwa Polskiego i próbowały wywołać tam antyrosyjskie powstanie.

Legiony to formacje regularne, powstałe w sposób legalny, a więc za wiedzą i zgodą władz Austro-Węgier, które wchodziły w skład sił zbrojnych monarchii i posiadały przy tym wiele atrybutów wojska narodowego, np. własne dowództwo, polską komendę, osobne mundury oraz sztandary.

Reklama

Jednostki te powołane zostały do życia 16 sierpnia 1914 r. na mocy decyzji zebranych w Krakowie przedstawicieli społeczeństwa, w tym wszystkich działających na terenie Galicji polskich stronnictw oraz ruchów politycznych.

Nie ulega również wątpliwości, że tak rozumiane Legiony Polskie były sprzeczne z zamierzeniami Józefa Piłsudskiego. Jego intencją było bowiem wywołanie w Królestwie Polskim powstania. Miało być ono wprawdzie lepiej przygotowane niż poprzednie zrywy niepodległościowe i oparte o zorganizowaną, w miarę przeszkoloną siłę zbrojną, ale cały czas chodziło o powstanie.

Piłsudski, choć korzystał z pomocy austro-węgierskiego wywiadu, nie wyobrażał sobie taktycznego podporządkowania ograniczonym, habsburskim generałom. Powstałe 16 sierpnia Legiony stanowiły więc całkowite zaprzeczenie jego pierwotnej wizji.

Przerwane powstanie?

Uporządkujmy jednak podstawowe fakty. Rankiem 6 sierpnia 1914 r. pierwsza kompania kadrowa przekroczyła  granicę Królestwa Polskiego zostawiając za sobą obalone słupy graniczne w podkrakowskich Michałowicach. Tego samego dnia zajęte zostały Słomniki, 7 sierpnia Miechów, 9 sierpnia Książ Wielki oraz Jędrzejów, 11 sierpnia Chęciny, wreszcie 12 sierpnia strzelcy wkroczyli do Kielc.

Popularne opisy wydarzeń podkreślają, że wejściu strzelców do miasta towarzyszył głuchy trzask zamykanych okiennic. Społeczeństwo Królestwa Polskiego nie chciało poprzeć ich zrywu i to właśnie stało się głównym powodem niepowodzenia akcji Piłsudskiego. Stwierdzenie to, jakkolwiek na trwale zadomowiło się w polskiej historiografii, sformułowane zostało nieco na wyrost.

Jakkolwiek rzeczywiście strzelcy nie spotkali się ani z entuzjastycznym przyjęciem, ani z wielkim poparciem, to należy wziąć pod uwagę, że Piłsudski nie miał faktycznie czasu na rozwinięcie agitacji. Jego trasa wiodła głównie przez małe miasteczka. Ich ludność nie była pewna, czy zza sąsiedniego wzgórza nie wyłonią się zaraz Kozacy, którzy bez trudu przepędzą gromadę licho uzbrojonych młokosów.

Tylko zajęcie na dłuższy czas większego miasta i budowa tam trwałych, powstańczych struktur mogła nadać całemu ruchowi więcej wiarygodności. Rolę takiego ośrodka pełnić mogły jedynie Kielce. Tymczasem ledwie kilka godzin po zajęciu miasta, kiedy na jego obrzeżach wciąż dochodziło do utarczek z Rosjanami, Piłsudski otrzymał od przedstawicieli austro-węgierskiego wywiadu stanowczy rozkaz udania się na poważną rozmowę.

Spotkanie to odbyło się 13 sierpnia w jednej z krakowskich kawiarni. Rezydent wywiadu, ppłk Jan Nowak przekazał Piłsudskiemu ścinające z nóg ultimatum: otrzymał on 24 godziny na złożenie dowództwa oraz likwidację oddziałów strzeleckich.

Skąd tak drastyczne postawienie sprawy? Przede wszystkim dlatego, iż w opinii Austriaków komendant złamał poczynione z nimi wcześniej ustalenia, co do trasy oraz charakteru akcji strzeleckiej. Ustalona z przedstawicielami wywiadu marszruta obejmowała bowiem kierunek: Trzebinia - Olkusz - Kielce. Nie to było jednak najważniejsze. Habsburscy wojskowi wyobrażali sobie, że zezwalają na ograniczone działania dywersyjne o czysto militarnym charakterze. Cóż tymczasem robił  Piłsudski?

Ogłosił powstanie, fikcyjnego zresztą, Rządu Narodowego i zaczął organizować lokalną, powstańczą administrację (tzw. komisariaty wojskowe). Jego celem było stworzenie faktów dokonanych - trwałe opanowanie pewnego obszaru i rozmawianie ze stroną habsburską ze znacznie silniejszej pozycji. Prawdopodobnie sądził, że Austriacy przymkną oko na jego akcję polityczną oko. Otóż okazało się, że było inaczej.

Według późniejszej, ustnej relacji generała Stanisława Szeptyckiego, szef wywiadu - pułkownik Oskar Hranilović - otrzymawszy raport o działaniach Piłsudskiego po prostu się wściekł i nakazał natychmiastową likwidację całego przedsięwzięcia. Komendant znalazł się tym samym w sytuacji wprost beznadziejnej. Wyglądało na to, że jego kilkuletnie przygotowania spełzną na niczym. Choć sam się później tego wypierał, miał wówczas Ignacemu Daszyńskiemu powiedzieć: "Nie pozostaje mi nic innego, jak sobie w łeb strzelić".

Tajemniczy memoriał Sikorskiego

Cofnijmy się nieco w czasie i zobaczmy jak na akcję Piłsudskiego reagowało galicyjskie społeczeństwo? Stateczni, lojalistyczni politycy, głoónie konserwatyści i demokraci, uznali ją początkowo za kompletne szaleństwo, z którym nie chcą mieć nic do czynienia. Na przywódców zaczęła jednak coraz bardziej naciskać opinia publiczna. Kilka tysięcy najlepszej, galicyjskiej młodzieży poszło walczyć i nie posiadając ani porządnego uzbrojenia, ani ochrony prawa międzynarodowego (nie mieli statusu kombatantów), mogli zostać w każdej chwili dosłownie zmasakrowani przez wojska rosyjskie. Coś należało zatem robić.

Sprawę wzięła w swoje ręce osoba najbardziej do tego uprawniona, prezydent Krakowa oraz prezes Koła Polskiego w austriackiej Radzie Państwa, Juliusz Leo. 10 sierpnia udał się on do Wiednia, aby rozmówić się z przebywającymi tam, wpływowymi Polakami, przede wszystkim z ministrem skarbu Austro-Węgier, Leonem Blińskim. Otóż kiedy wspólnie rozpoczęli oni konsultacje z szefem sztabu, generałem Franzem Conradem von Hötzendorfem, na biurku tego ostatniego wylądował niespodziewanie interesujący memoriał, zawierający... projekt utworzenia Legionów Polskich. Jego autorem był bliski współpracownik Józefa Piłsudskiego, podpułkownik Władysław Sikorski.

Skąd dokument ten znalazł się w Wiedniu? Światło na te sprawy rzuca niezbyt dotychczas znana relacja pułkownika Jana Ciałowicza, który w latach 1920-1939 przeprowadził szereg rozmów z uczestnikami tych wydarzeń. Otóż Sikorski, wysłany przez Piłsudskiego do Krakowa w celach politycznych, 11 sierpnia wieczorem odbył przypadkiem rozmowę z ppłk Janem Nowakiem, znanym nam już rezydentem wywiadu. Dowiedział się z niej, że wyrok na oddziały strzelecki jest już wydany i niedługo Piłsudski dowie się o ich likwidacji. Postanowił zatem działać.

Na informowanie komendanta nie było już czasu, zresztą wszystko wskazuje na to, że Sikorski nie chciał tego robić. Prawdopodobnie już od jakiegoś czasu chodził mu zresztą po głowie pewien pomysł, który był całkowicie niezgodny z przekonaniami Piłsudskiego. Następnego dnia rano, złożył w naczelnym dowództwie memoriał, w którym proponował, aby oddziały strzeleckie "zalegalizować", ale nie poprzez zwykłe włączenie ich do sił zbrojnych monarchii, ale przekształcenie ich w autonomiczną, polską jednostkę.

Polityczny majstersztyk Juliusza Leo

Po zapoznaniu się z memoriałem Sikorskiego, Leo stwierdził, że jest to propozycja, która naprawdę może ratować sytuację i z niesamowitą energią zabrał się za wdrażanie tego planu w życie. W pierwszej kolejności próbował uzyskać od szefa sztabu oficjalną zgodę na powołanie Legionów, nie osiągnął jednak nic, poza ogólnymi, niewiążącymi deklaracjami. Postanowił zatem działać metodą faktów dokonanych.

Wrócił do Krakowa, zebrał przedstawicieli wszystkich polskich obozów politycznych Galicji, po czym w arcytrudnych negocjacjach doprowadził do poparcia przez nie idei utworzenia Legionów Polskich oraz patronującej im organizacji - Naczelnego Komitetu Narodowego. Dopiero wtedy wystosował do generała Conrada prośbę o ostateczną zgodę na tworzenie polskich jednostek.

Wobec niezwykle zdecydowanej postawy całości społeczeństwa polskiego Galicji, szef sztabu zdecydował się jej udzielić. 16 sierpnia, o godzinie 10 wieczorem uchwalono powstanie Legionów. Piłsudski dowiedział się o tym dopiero dni później i nie miał wyboru - w sytuacji obowiązywania cały czas austro-węgierskiego ultimatum, musiał do tej nowej inicjatywy przystąpić.

Podsumowując, wszystko wskazuje na to, że autorem koncepcji Legionów Polskich był Władysław Sikorski, natomiast powstały one dzięki zdecydowanej akcji politycznej Juliusza Leo.

A Piłsudski... no cóż, bez wątpienia to właśnie on wywołał on całą lawinę wydarzeń, które ostatecznie doprowadziły do takiego, a nie innego finału. Nie ulega jednak wątpliwości, że komendant ani Legionów nie wymyślił, ani ich nie utworzył, ani nimi nie dowodził (był dowódcą tylko jednej brygady), ani - jak pokazały następne lata - nigdy do końca w nie nie wierzył. Legiony były sytuacją, w którą musiał wejść całkowicie pod przymusem, jednak kiedy już to zrobił, potrafił z tego uczynić polityczny użytek i właśnie na nich oprzeć swój mit oraz popularność.

Mateusz Drozdowski

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy