Kraków i Lwów - w poszukiwaniu zaginionej tożsamości

Podczas gdy Kraków trawił swoją wielką przeszłość i żył tradycją, Lwów parł do przodu, zamieniając się w "mały Wiedeń". O galicyjskim wyścigu dwóch metropolii, ich zmiennych losach i roli, jaką odegrały w historii opowiada w rozmowie z Interią prof. Jacek Purchla, historyk, krakowianista, specjalista z zakresu rozwoju miast i ochrony dziedzictwa kulturowego.

Ewelina Karpińska-Morek, Interia: Wiemy, że w XIX wieku Galicja nie była w czołówce cywilizacyjnego postępu, jednak i Kraków, i Lwów miały swoje ambicje i dążyły do nowoczesności. Kto prowadził w tym "siostrzanym" wyścigu?

Prof. Jacek Purchla: - Jeżeli chodzi progres, modernizację, stosunek do nowoczesności, to odpowiedź jest tylko jedna: Lwów, Lwów i jeszcze raz Lwów! To dostrzegali już współcześni. Bardzo pięknie napisał o tym Tadeusz Boy-Żeleński, który porównał Lwów z ok. 1900 roku do nuworysza, a Kraków do pana w łachmanach. To metafora, ale ona wiele wyjaśnia...

Reklama

Celna?

- Lwów od 1772 roku - jako stolica największej austriackiej prowincji, która przed I wojną światową miała ponad 9 mln mieszkańców - tyle, co dzisiejsza Austria, nieomal tyle, co Portugalia - profitował od samego faktu, że został centrum administracyjnym, które obsługiwało tę wielką prowincję. Kraków znalazł się w Galicji stosunkowo późno, bo dopiero w roku 1846.

- Pomiędzy miastami na przełomie XIX i XX wieku była wyraźna dychotomia i rywalizacja, która polegała również na tym, że Kraków - zdegradowany przez Austrię do roli zaledwie miasta powiatowego, a więc postawionego na równi z Bochnią, Myślenicami, ośrodkami znacznie od niego mniejszymi - równocześnie wybił się na pozycję duchowej stolicy nieistniejącej Polski.

Kraków dusił się w austriackim gorsecie...

- To wszystko, co kojarzymy z Matejką i Wyspiańskim, Młodą Polską i funkcją Krakowa jako matecznika Polski, nie przypadkiem wymieniany przeze mnie wieszcz i poeta określał słowami "tu wszystko jest Polską".  Kraków był równocześnie austriacką twierdzą, miejscem nadgranicznym, przekształconym przez Austrię w wielki austriacki obóz wojskowy, garnizon i to oczywiście hamowało rozwój miasta, jego industrializację i modernizację.

- Lwów znajdował się w zupełnie innym położeniu. Na przełomie XIX i XX wieku - w odróżnieniu od Krakowa - przeżył prawdziwie metropolitalny rozwój, orientując się wprost na Wiedeń, na cesarską stolicę. Ta zależność między Wiedniem a tzw. krajowymi stolicami, tj. Lwowem, Lublaną czy Pragą, była dosyć oczywista. Mniejsze stolice małpowały większą.

Lwów nazywany był przecież "małym Wiedniem".

- Wiedeń na przełomie XIX i XX wieku stał się epicentrum europejskiej cywilizacji - obok Londynu, Paryża, Berlina, był jednym z najważniejszych wielkich miast ówczesnej Europy. I ta modernizacja widoczna jest przede wszystkim w rozmachu, jeżeli chodzi o urbanistykę Lwowa, ale też z tym wszystkim, co wówczas się z postępem kojarzyło.

- Pięknie zostało to pokazane na słynnej lwowskiej Wystawie Krajowej z 1894 r. Dzisiaj świetnie rozumiemy, jak ważne są tzw.  expo-wystawy uniwersalne. To nie była wystawa uniwersalna, ale krajowa. Miała pokazać cały dorobek modernizacyjny Galicji, zaprzeczyć wydanej kilka lat wcześniej, głośnej rozprawie politycznej Stanisława Szczepanowskiego "Nędza galicyjska w cyfrach". Nie przypadkiem w 1894 roku na tereny wystawowe pojechał pierwszy tramwaj elektryczny. To była jedna z najwcześniej otwartych linii tramwajowych w Europie!

- Symbolem i dumą tego miasta stała się Politechnika - wówczas jedyna uczelnia techniczna, kształcąca w języku polskim. 

A czym żył Kraków?

- Kraków przede wszystkim trawił swoją wielką przeszłość, żył tradycją. I to stało się jego specjalnością i kartą wizytową. Oczywiście, nie można było zbyt długo utrzymywać Krakowa w roli muzeum Polski pod otwartym niebem, jak chciał Jan Matejko. I tu przełomem stało się otwarcie Teatru Słowackiego - gmachu, choć ubranego w historyczny kostium, to jednak zapowiadającego wiek XX, czego symbolem stała się elektryczność. To był pierwszy budynek w Krakowie oświetlony elektrycznością.

Są jeszcze inne elementy różniące znacząco te miasta?

- Lwów był nazywany małym Wiedniem również ze względu na swój kosmopolityczny charakter. Był stolicą Galicji, ale to Kraków pełnił funkcje narodowej stolicy. Na Teatrze im. Słowackiego do dzisiaj można znaleźć na frontonie napis "Kraków narodowej sztuce". Dlaczego? No bo Lwów był miastem wielonarodowym. O tym chętnie zapominamy, że był nie tylko polskim Piemontem, ale był przede wszystkim ukraińskim Piemontem, a 30 proc. ludności lwowian stanowili Żydzi, którzy odgrywali w jego rozwoju znacznie większą rolę niż krakowska społeczność żydowska.

- Kraków nie miał burżuazji. Lwów miał, i to bogatą - również żydowską, która się asymilowała i współtworzyła to kreatywne napięcie, jakie przeżywał Lwów zwłaszcza tuż przed I wojną światową i przed dramatem tego miasta, jakim stała się w 1918 roku wojna domowa między Polakami i Ukraińcami.

Jeżeli Lwów był nazywany "małym Wiedniem", to spróbujmy znaleźć określenie dla Krakowa...

- Dla Krakowa już przed laty znalazłem nazwę - Matecznik Polski. Myślę, że tym matecznikiem Kraków pozostawał jeszcze w okresie międzywojennym, mimo że wielki i ciągle niedoceniany prezydent Juliusz Leo, profesor UJ, prawnik, zrealizował swoją wielką wizję przekształcenia matecznika Polski w miasto nowoczesne, w Wielki Kraków! Otworzył miasto na tereny go otaczające, co zwiększyło jego powierzchnię ponad dziesięciokrotnie - z 5,77 do 42 km kw. Włączył również Podgórze.

- Rewolucja polegała na tym, że Kraków z miasta zamkniętego, otoczonego gorsetem austriackich fortyfikacji, które biegły wzdłuż Alei Trzech Wieszczów, przeszedł do fazy miasta otwartego, bez granic, które dostało bardzo nowoczesny plan.

- Wielką zasługą Juliusza Leo było zorganizowanie otwartego, pierwszego w historii polskiej urbanistyki  konkursu na plan Wielkiego Krakowa. Ta wizja przekształcenia Krakowa w miasto nowoczesne, zielone - wizja z lat 1908-09 - realizowana była dopiero po śmierci Juliusza Leo. Zmarł w 1918 roku, nie doczekawszy niepodległości.

- Dzisiaj trudno sobie wyobrazić w Krakowie - po lekcji ostatnich naszych dwudziestu kilku lat wolności - taką kreację urbanistyczną poprowadzoną przez samorząd, jak Aleje Trzech Wieszczów, które powstały w ciągu kilkunastu lat i stały się wizytówką miasta.

Jaką rolę odegrała wizja Wielkiego Krakowa w procesie zmniejszania dystansu między metropoliami?

- Ten dystans  w okresie międzywojennym zasadniczo się skrócił, ale nie tylko dlatego, że Kraków się rozwijał. Lwów znalazł się w zupełnie nowej dla siebie sytuacji: przestał być stolicą Galicji. Przestał profitować choćby z takich oczywistych powodów, jakie daje funkcja stołeczna -  epicentrum życia politycznego. Symbolem tej zmiany było przekształcenie monumentalnego gmachu Sejmu Krajowego we Lwowie w siedzibę Uniwersytetu Jana Kazimierza.

Jak sobie z takim scenariuszem poradził Lwów?

- Lwów był jednym z pięciu centrów cywilizacyjnych II Rzeczpospolitej, obok Warszawy, Wilna, Poznania i Krakowa. Szukał dla siebie nowego miejsca, ale należy pamiętać, że był już zupełnie innym miastem niż ten Lwów z lat 1912-1914. Był miastem po przejściach, po tragedii wojny domowej. Był miastem, które z kosmopolitycznej, kreatywnej metropolii stało się miastem kresowym, zdominowanym przez myślenie endeckie. Lwów semper fidelis - zawsze wierny, Lwów, który zatrzymał w roku 1920 pochód Armii Czerwonej na swoich rogatkach. Zatrzymał go heroicznie. Budionny i Stalin nie weszli do miasta, co Stalin świetnie pamiętał, decydując o losach Polski i Europy po II wojnie światowej.

- Trzeba pamiętać, że Ukraińcy i Żydzi stali się w międzywojennym Lwowie obywatelami drugiej kategorii. A miasto było położone na swój sposób peryferyjnie wobec tego wszystkiego, co się działo nie tylko w Warszawie, ale też w Katowicach czy w Gdyni. Także okres międzywojenny dla Lwowa był życiem po życiu, był przedłużeniem o 20 lat - dzięki heroicznej obronie Lwowa w 1920 r. - jego przynależności do cywilizacji europejskiej. To dlatego rok 1939 - wejście sowietów - był taką szczególną tragedią dla Lwowa...

Jak w międzywojennej rzeczywistości funkcjonował zatem Kraków?

- Kraków wykorzystał okres międzywojenny do podkreślenia misji, wzmocnienia swojej funkcji kulturalnej stolicy kraju. Wprawdzie dystans między Warszawą i Krakowem  szybko się powiększał - w okresie międzywojennym Warszawa wyrosła na wielką, półtoramilionową europejską metropolię. Zwłaszcza w latach 30. bardzo szybko się modernizowała.

- Kraków, nawiązując do tradycji matecznika Polski i tworząc nowy rozdział narodowej legendy, rozdział Oleandrów, marszałka Piłsudskiego, niepodległości, nie tylko sypał marszałkowi  kopiec na Sowińcu, nie tylko w 1935 roku stał się dla niego naturalną, wawelską nekropolią, ale budował świadomie tę legendę, co dobrze widać przy krakowskich Błoniach

- Zbudowanie gmachu Muzeum Narodowego, Biblioteki Jagiellońskiej - wówczas uważanej za najnowocześniejszy budynek biblioteczny na świecie - całego programu edukacyjno-naukowego, z wielkim domem studenckim, schroniskiem młodzieżowym, wszystko to wspierało pielgrzymstwo narodowe  - rodacy przyjeżdżali do Krakowa uczyć się Polski!

- I wreszcie rozbudowa potencjału uniwersyteckiego: z Akademią Górniczą, nowym, wielkim uniwersytetem technicznym, którego Kraków wcześniej nie miał, a więc  te funkcje już nie polityczne, które przeniosły się do Warszawy, ale niezwykle ważne funkcje intelektualne i kulturowe, spowodowały, że w Krakowie miał swoją siedzibę największy koncern medialny ówczesnej Polski - "Ilustrowany Kuryer Codzienny". To tu, przy Wielopolu, drukowano w nocy gazety, które samolotami z lotniska w Czyżynach - jednego z najnowocześniejszych lotnisk ówczesnej Europy Środkowej  - wysyłano do Wilna, Lwowa i Warszawy...

Jeżeli byśmy mieli spojrzeć na metropolie z punktu widzenia dążeń niepodległościowych, to która wysuwała się na prowadzenie? Możemy zrobić taki rachunek?

- Kraków bardzo skutecznie grał tą nową legendą - legendą Oleandrów, legendą łączącą się z dyktatorem, jakim stał się po 1926 r. Józef Piłsudski - i dobrze to wykorzystał. Świetnym przykładem tej gry historią, tworzeniem nowego rozdziału naszego dziedzictwa narodowego, była słynna rewia kawalerii na Błoniach, na początku października 1933 r., na której po raz ostatni pojawił się Józef Piłsudski. To była 250. rocznica wiktorii wiedeńskiej. Kraków nawiązywał do tej właśnie tradycji z czasów Matejki - wielkich rocznicowych obchodów, których kulminacją przed I wojną światową były obchody grunwaldzkie w 1910 roku. Pomnik Grunwaldzki w Krakowie jest owocem tego niezwykłego wydarzenia.

- Oto w monarchii rządzonej przez niemieckojęzycznych Habsburgów, 60 km od granicy pruskiej, granicy sojusznika Austro-Węgier, odbywa się taka antygermańska manifestacja, na którą zjeżdżają Polacy ze wszystkich zaborów. I bierze w niej udział większa liczba uczestników niż miasto ma mieszkańców!  Na koniec powstaje antygermański monument, który w listopadzie 1939 roku był pierwszym pomnikiem zburzonym przez hitlerowców w okupowanym przez Niemców Krakowie.

Jeżeli się zerknie na powyborcze mapy Polski, to Małopolska wyróżnia się na tle całego kraju. To tutaj najpełniej popierało się "Solidarność", najowocniej przeciwstawiało komunizmowi, a i frekwencja wyborcza w wielu przypadkach była wyższa. Czy to spadek po Galicji?

- To jest niewątpliwie spadek po Galicji. Dlaczego Galicja, ten sztuczny twór, epizod  - produkt austriackiej dyplomacji - jest w ciągle w nas? Dlaczego Galicja była tak ważna w czasach komunizmu? Często prosta nostalgia ma głębsze korzenie w tym wszystkim, co dała nam monarchia Habsburgów na przełomie XIX i XX wieku, a czego nie mieli Polacy w Warszawie czy Poznaniu.

- Ten świat wartości, oparty na państwie prawa, samorządzie, ruchu spółdzielczym, społeczeństwie obywatelskim, poszanowaniu jednostki i na wolności, której tak bardzo brakowało w czasach komunizmu. To nie przypadkiem Jerzy Turowicz, twórca fenomenu "Tygodnika Powszechnego", jego naczelny redaktor, w czasach komunizmu miał nad swoim biurkiem w pokoju redakcyjnym na Wiślnej portret cesarza Franciszka Józefa.

Tak, o tym portrecie nad biurkiem krążyły legendy...

- To była swoista demonstracja nie za, a przeciw - przeciw ujednoliceniu, walcowi sowietyzacji, jaka dotykała nas w latach 60., 70., jaką próbowano nam jeszcze zaserwować w podwójnej dawce w stanie wojennym.

- Wracamy do tego świata i tradycji, która akurat w Małopolsce ma swoje głębokie zakorzenienie, co wynika również z tego, że nasz region nie przeżył w takim stopniu czystek etnicznych. Przeżył Holokaust.

- Żyjemy w Europie Środkowej. Europa Środkowa to jest taki dziwny kawałek kontynentu, gdzie granice polityczne zmieniają się w XX wieku szybciej niż granice kulturowe. To też dotyczy Lwowa, który jest dziś oderwany od Krakowa, oderwany poprzez kordon schengeńskiej granicy. I Małopolska - z całą swoją wielką tradycją "krakowiaków i górali" (nawiązanie do Wojciecha Bogusławskiego - red.), tradycją, która przecież tworzyła kanon polskiej tożsamości...

... czuje się nadal Galicją?

- To wszystko nakłada się na tę naszą tożsamość, w której Galicja ma swój wielki udział, bo dzięki niej Małopolska jest nie tylko tak ważną częścią naszego polskiego myślenia o nas, o naszej tożsamości, o nas w Europie, ale jest też oknem Polaków na Europę Środkową.  Łączy nas tym samym doświadczeniem z sąsiadami - Słowakami, Czechami, Austriakami, Węgrami, Chorwatami Słoweńcami, a także Ukraińcami.

Gdzie bije dzisiaj najmocniej serce galicyjskiej tradycji?

- We Lwowie! Tam galicyjskość jest papierkiem lakmusowym i legitymacją europejskości. Nie byłoby kijowskiego Majdanu bez "galicjonerów", bez tego wszystkiego, co wnieśli do kolejnej ukraińskiej rewolucji nie tylko mieszkańcy Lwowa, ale również Stanisławowa, czyli Iwanofrankiwska, Tarnopola czyli Tarnopila, a także Czerniowiec. Austria dała Ukraińcom szansę na rozwijanie ich narodowych ambicji. Tego nie dawała im Rosja.

Sto lat temu można było powiedzieć, że Kraków był bliższy tożsamościowo miastom, takim jak Praga, Wiedeń czy Lwów. Czy dzisiaj, w 2014 roku, odważyłby się Pan ocenić, że bliżej Krakowowi tożsamościowo do Lwowa niż do Warszawy?

- Jeżeli chodzi o krajobraz kulturowy, to niewątpliwie krajobraz kulturowy Krakowa, Lwowa, Pragi, Bratysławy, Koszyc, Klużu jest ciągle ten sam. Przełom XIX i XX wieku nas połączył i był niezwykle kreatywną, formatywną fazą rozwoju naszych miast.

- Mimo Schengen, linii Curzona, Holokaustu, czystek etnicznych, mamy nadal poczucie wspólnoty i sąsiedztwa. To jest paradoks krakowskiego myślenia o Wiedniu i Austrii. Nie mamy granicy z Austrią, ale mamy poczucie sąsiedztwa, co z perspektywy Warszawy czy Poznania brzmi absolutnie egzotycznie.

- Można powiedzieć, że - patrząc choćby na Kraków - to, co jest czytelne w kolejnych warstwach jego rozwoju, to prawo magdeburskie, czyli wielka lokacja w 1257 r., która stawia nas w szeregu najważniejszych miast europejskich. Po drugie, ważne było tworzenie miasta nowoczesnego na przełomie XIX i XX wieku, z całym nowym programem - dworcem kolejowym, bankami, nowoczesną infrastrukturą społeczną, szpitalami, szkołami. Potem mieliśmy realny socjalizm z blokowiskami, które oblepiły nasze miasta - w tym Kraków pewnie jest tożsamy z Warszawą, ale jej doświadczenie historyczne jest tak inne, że rzeczywiście niewątpliwie łatwiej jest mieszkańcom Krakowa spacerować po śródmieściu Lwowa i czuć się tam jak u siebie w domu.

I w tym tkwi urok galicyjskiego mitu.

To jest dobra pointa.

Rozmawiała Ewelina Karpińska-Morek

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy