"Nasz Doktor" Karol Marcinkowski: Pacjenci zamawiali za niego msze

Lekarz, społecznik, bohater powstańczy, emigrant polityczny, naukowiec uznawany w Europie, filantrop, ale i działacz gospodarczy, podejmujący aktywność w tej dziedzinie nie z chęci osobistego zysku, lecz w imię dobra ogólnego. Obszarów, na których był niepospolicie – i wybitnie - czynny, starczyłoby dla wielu osób: on, Karol Marcinkowski, był jeden.

Na jego życiu bezsprzecznie zaważyło patriotyczne wychowanie: urodzony 23 czerwca 1800 r. w poznańskiej rodzinie świadomej polskiego rodowodu (ojciec, mieszczanin, zaczynał od usług przewozowych, dzięki czemu doszedł do własności trzech kamieniczek, trudnił się też na niedużą skalę piwowarstwem, ale gdy spróbował szczęścia w rolnictwie - był dzierżawcą gospodarstwa ziemskiego - zbankrutował i zmarł, gdy syn miał 12 lat; owdowiała matka prowadziła szynk) nigdy nie miał wątpliwości co do przynależności narodowej.

W latach szkolnych nie uległ germanizacji - przeciwnie zgoła: kiedy bowiem po uzyskaniu w 1817 r. matury w szkole średniej, noszącej dziś nazwę Gimnazjum św. Marii Magdaleny w Poznaniu, wyjechał do Berlina, aby studiować na tamtejszym uniwersytecie medycynę, wstąpił do związku studenckiego "Polonia", politycznie republikańskiego, etycznie zaś promującego postawę zdroworozsądkową, innymi słowy utylitarystyczną. Jako że organizacja działała nielegalnie, jej członkowie nie uniknęli represji: za udział w tajnym sprzysiężeniu student Marcinkowski spędził 8 miesięcy w śledztwie po czym skazany został na pół roku więzienia. Karę odbył w twierdzy Wisłoujście w Gdańsku. Dolegliwości płucne, na które już wcześniej cierpiał, przerodziły się wtedy w gruźlicę. Z problemami zdrowotnymi miał się zmagać przez całe życie.

Reklama

Więzienne doświadczenie nie zraziło go do nieprawomyślności i nie skłoniło do ucieczki w polityczną mimikrę. Choć po zwolnieniu z twierdzy uzyskał tytuł doktora medycyny, złożył państwowy egzamin, upoważniający do wykonywania zawodu, wrócił do rodzinnego miasta i z powodzeniem rozwijał praktykę lekarską (specjalizował się w chirurgii i ginekologii, pracował w Zakładzie Sióstr Miłosierdzia, czyli jedynym szpitalu miejskim, i w prywatnym gabinecie; niosąc pomoc potrzebującym zaraził się tyfusem - pacjenci zamawiali wtedy msze za jego wyzdrowienie, a dojście doktora do sprawności uznano za łaskę od Boga), to w 1830 r., na wieść o wybuchu w Warszawie antycarskiego powstania, porzucił stabilizację i wyjechał do Królestwa Polskiego, aby zaciągnąć się do wojska.

Lekarz-powstaniec

Ryzykował naprawdę wiele - o pozycji społecznej, jaką zajmował w Poznaniu, dobitnie świadczy fakt, iż kiedy zmarł powszechnie szanowany arcybiskup Teofil Wolicki, za fundusze, zgromadzono w drodze publicznej zbiórki, nabyto pasterski pierścień nieboszczyka, aby ofiarować go w dowód uznania dr. Marcinkowskiemu. Ten cenny dar nosił zresztą na palcu do końca życia.

Wyruszył do powstania bynajmniej nie chyłkiem: jako lekarz rezerwista 18. Pułku Piechoty (obowiązkową służbę odbył w 1827 r.) uznał za stosowne zawiadomić o swym postanowieniu władze wojskowe. W oficjalnym piśmie stwierdził: "Pragnę być uwolniony od powinności, które mnie tu wiążą, bo nie znam nic świętszego nad powinność poświęcenia sił swoich Ojczyźnie, wzywającej obecnie swych synów do broni. Gdy oświadczenie to dojdzie do władz przeznaczonych, będę na polu sławy, z którego żadna siła ludzka wstrzymać mię nie zdoła".

W polskim wojsku służył początkowo w kawalerii (jako prosty ułan Legii Poznańskiej) - potem przełożeni wykorzystali jego kwalifikacje zawodowe, przenosząc go na stanowisko zastępcy lekarza dywizyjnego, równe randze podpułkownika. W tym charakterze służył też w korpusie gen. Dezyderego Chłapowskiego (Wielkopolanina jak i on, zresztą) i brał wraz z nimi udział w wyprawie na Litwę. Pomimo klęski schodził z pól bitewnych z podniesionym czołem: jako lekarz dywizyjny (pułkownik), kawaler Złotego Krzyża Orderu Virtuti Militari. Podczas walk na Litwie wielokrotnie stawał osobiście na czele oddziałów, ścierających się z wrogiem, pełnił również funkcje oficera sztabowego.

Grzech patriotyzmu

Internowany - podobnie jak jego towarzysze broni - w Prusach Wschodnich zasłużył się podczas epidemii cholery, wywołanej w 1831 r. zarazą, zawleczoną przez buszujące na pograniczu wojska rosyjskie. Kiedy fala zachorowań została opanowana, uciekł z internowania i przedostał się do Szkocji, skąd trafił do Anglii, by po pewnym czasie wyjechać, co nastąpiło w 1832 r., do Francji. Aktywny w środowiskach uchodźców polskich (acz trzymający się z dala od "emigracyjnych swarów") nie zaniedbywał rozwoju zawodowego - pełny świeżych doświadczeń z walki z epidemią w Prusach Wschodnich (a także a Szkocji i Anglii, gdzie akurat za jego pobytu również pojawiły się ogniska cholery) dzielił się nimi chętnie z francuskim światem medycznym. Za opublikowaną w Paryżu rozprawę o tej chorobie otrzymał złoty medal Francuskiej Akademii Nauk. Przebywając w stolicy Francji był członkiem polskiego Towarzystwa Literackiego - organizacji o charakterze politycznym i naukowym - zakładał ponadto Towarzystwo Pomocy Naukowej dla Młodzieży Polskiej.

Na wychodźstwie nie pozostał długo - kiedy jednak powrócił w 1834 r. do Niemiec, został aresztowany w Berlinie i poddany 5-miesięcznemu śledztwu. Szczęściem zwolniony bez postawienia zarzutów, powrócił zaraz potem do rodzinnego miasta, a tam podjął na nowo pracę zawodową. Dał się wtedy poznać jako lekarz o wielkim sercu: honoraria pobierał wyłącznie od tych, których było na to stać, biednych leczył za darmo i na własny rachunek wyposażał w niezbędne lekarstwa.

Grzech patriotyzmu i udziału w polskim zrywie antyrosyjskim nie został mu jednak zapomniany. W 1837 r. wyrokiem sądowym nałożono na niego sześć miesięcy twierdzy za przejście granicy w celu zaciągnięcia się do wojsk powstańczych. Karę odbył w Świdnicy. Wolność zwróciła mu najprawdopodobniej kolejna epidemia cholery, tym razem szalejąca w Poznaniu. Jako że jego wiedza na temat zwalczania zarazy była powszechnie doceniana, o umożliwienie mu wzięcia udziału w zwalczaniu choroby wystąpiły do pruskiej administracji sądowniczej władze rodzinnego miasta, wspierane przez liczne a wpływowe rzesze mieszczan.

"Nasz Doktor"

W tym okresie życiowej aktywności stał się jednym z najlepiej rozpoznawalnych poznaniaków. Zasiadał w Radzie Miejskiej (był nawet jej wiceprzewodniczącym), orędował w sprawach najuboższych - zabiegał głównie o poprawę ich statusu materialnego i stanu zdrowotnego - podejmował wiele wysiłków w celu ułatwienia młodzieży zdobywania wykształcenia. Nazywany "Naszym Doktorem" albo "Doktorem Marcinem" lubił powtarzać, iż "Wychowanie nasze jest to dług zaciągniony u ogółu, z czego się w swym czasie wypłacać winniśmy" - i świadomy tego zobowiązania łożył niemałe fundusze z prywatnej kiesy na inicjatywy oświatowe. Sam zresztą ukończył studia, korzystając z prywatnego stypendium udzielonego mu przez Eustachego Grabskiego; wolał notabene wsparcie od rodaka aniżeli stypendium publiczne, pruskie...

W 1841 r. założył - współpracując z Maciejem Mielżyńskim, Gustawem Potworowskim, Aleksandrem Mendychem, Józefem Szułdrzyńskim, Karolem Libeltem - Towarzystwo Naukowej Pomocy dla Młodzieży Wielkiego Księstwa Poznańskiego: organizację wspomagającą edukację niezamożnej młodzieży polskiej poprzez fundowanie stypendiów. Był ponadto twórcą Towarzystwa ku Wspieraniu Ubogich i Biednych. Jako rajca miejski zabiegał usilnie i wytrwale o stworzenie polskiego stałego teatru repertuarowego.

Innym ważnym dziełem poznańskiego doktora było utworzenie w 1838 r. Spółki Akcyjnej Bazar, powołanej gwoli wspierania inicjatyw gospodarczych, służących powszechnemu dobru ludności polskiej. Akcjonariusze (w znakomitej większości byli to ziemianie Polacy) godzili się rezygnować z zysków, jakie miała przynosić ta antrepryza, pod warunkiem, że będą przeznaczane na cele społeczne. Za fundusze, zgromadzone w drodze emisji udziałów, wzniesiono (w latach 1838-1842) hotel o nazwie Bazar, mieszczący także siedziby ważnych dla polskich mieszkańców wchodzącej w skład Prus Wielkopolski: m.in. Towarzystwa Naukowej Pomocy dla Młodzieży Wielkiego Księstwa Poznańskiego, Towarzystwa Ludoznawczego, Towarzystwa Wykładów Ludowych, Centralnego Towarzystwa Gospodarskiego, Banku Włościańskiego, Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, Centralnego Komitetu Wyborczego, Kasyna Towarzyskiego (wbrew nazwie była to patriotyczna organizacja, zrzeszająca przedstawicieli wszystkich grup społecznych, których łączył status "politycznie podejrzanych" względnie "politycznie skompromitowanych" w oczach niemieckiej policji). W Bazarze mieściły się także placówki handlowe - lokale dzierżawiono wyłącznie Polakom - i redakcje polskich pism, w tym "Dziennika Poznańskiego", "Kuriera Poznańskiego", "Orędownika".

Pierwszy polski pozytywista

Dr Karol Marcinkowski zaliczany jest do grona tzw. organiczników, czyli zwolenników prowadzenia i rozwijania w społeczeństwie pracy organicznej, od podstaw, a więc rozpoczynania walki o odzyskanie niepodległości od podniesienia statusu gospodarczego i cywilizacyjnego mieszkańców ziem polskich, pozostających pod zaborami. O ile za pierwszego organicznika uważany jest eksgenerał Dezydery Chłapowski, o tyle dr Marcinkowski nazywany bywa pierwszym w pełni ukształtowanym polskim pozytywistą, wychowawcą - poprzez osobisty przykład - całych rzeszy sukcesorów, społeczników.

Jeden z najbardziej zasłużonych poznaniaków - i w ogóle Wielkopolan nie - żył długo: zmarł 6 listopada 1846 r. podczas pobytu - mającego podreperować bardzo już podupadłe zdrowie - w Dąbrówce Lubomskiej, należącej do jednego z jego najserdeczniejszych przyjaciół, Wiktora Łakomickiego. Spoczął (odprowadzany w ostatniej drodze przez niezliczone rzesze mieszkańców Poznania; skromną trumnę dębową z miejsca śmierci do miasta przenieśli na ramionach włościanie) na Cmentarzu Świętomarcińskim, a gdy to miejsce pochówków zlikwidowano - jego szczątki zostały z pietyzmem przeniesione do krypty w kościele św. Wojciecha.

Pamięć o dr. Marcinkowskim okazuje się nad wyraz trwała: jest patronem niezliczonych ulic i placów w całej Wielkopolsce, a także wielu instytucji naukowych (Uniwersytet Medyczny w Poznaniu), oświatowych (szkoły różnego szczebla w Poznaniu, Koninie, Ludomach), placówek ochrony zdrowia (szpitale w Gostyniu i Zielonej Górze), gospodarczych (Fundacja im. Karola Marcinkowskiego w Ciechanowie).

Waldemar Bałda

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy