Obłęd Wielkiej Wojny. Kiedy Polak zabijał Polaka

Tragedią Polaków w I wojnie światowej było zwerbowanie milionów rekrutów do obcych, zaborczych armii. Wysyłani na różne fronty Wielkiej Wojny często, w niezwykle dramatycznych okolicznościach, Polacy stawali przeciwko Polakom służącym we wrogich armiach.

Na kim się oprzeć? Z kim wejść w sojusze? Tymi dylematami żyło społeczeństwo polskie przed wybuchem I wojny światowej.

Antyniemiecka opcja reprezentowana najwyraźniej przez endecję Romana Dmowskiego nadzieje na niepodległość Polski wiązała z Rosją, by pod koniec wojny przenieść je na państwa zachodnie.

Józef Piłsudski w wojnę wkraczał wraz z 1. Kompanią Kardrową i powstałymi później Legionami, by porzucić kurs na Austro-Węgry i Niemcy, zatrzymując akcję werbunkową, gdy oczywistym się stało, że politycznie Wiedeń i Berlin nie mają Polakom niczego do zaoferowania. Co gorsza, uchodzący za sprzyjającego Polakom dwór habsburski dopuścił się już w 1918 r. wraz z Niemcami ostatecznej zdrady polskich złudzeń, podpisując pokój w Brześciu Litewskim i oddając Chełmszczyznę oraz Podlasie Ukraińcom (za cenę dostaw żywności dla wycieńczonych armii państw centralnych). Po Brześciu nikt już nie miał złudzeń: wolna Polska może powstać tylko na klęsce zaborców.

Reklama

Cztery lata Wielkiej Wojny, z huśtawką nastrojów od euforii po poczucie bliskie depresji, opisuje publikacja Ośrodka Karta "Polski wir I wojny" opracowana przez Agnieszkę Dębską. Jest to zbiorowy dziennik lat 1914-1918, złożony z setek wpisów, wspomnień, relacji prasowych i oficjalnych dokumentów. Śledząc chronologicznie ujęte w ten sposób wydarzenia, możemy dostrzec zmianę sytuacji wojennej i jej wpływ na postrzeganie przez Polaków szansy na niepodległość.

"Polski wir I wojny" (fragmenty)

Józef Piłsudski podczas odczytu "O polskim ruchu strzeleckim":
Naród polski widzi w całej rozciągłości swą bezsilność wobec perspektywy wojny, która miała być stoczona na jego ziemi i która wydać go miała na łup Austrii i Rosji. Tragedia jego przeznaczeń, skazująca go na pokaźne zwiększenie szeregów wojskowych trzech zaborców, może także postawić jego synów naprzeciw siebie we wrogich szeregach. Okropność tej wizji, w sposób o wiele drastyczniejszy niż wszelkie argumenty logiczne, rozstrzyga o rozwoju organizacji wojskowych.

[...] Jedynie miecz waży dziś coś na szali losu narodów. Naród, który chciałby przymknąć oczy na tę oczywistość, przekreśliłby bezpowrotnie swą przyszłość.
Nie wolno nam być takim właśnie narodem. Inicjatorzy ruchu wojskowego wskazali krajowi drogę, którą należy kroczyć. Lecz ostateczny rezultat zależy całkowicie od intensywności zbiorowego wysiłku, od czynnego i uporczywego współdziałania całego narodu.
(Paryż, 21 lutego 1914)

Zofia Romanowiczówna (działaczka społeczna) w dzienniku:
Wojna! Czy to prawda, czy sen ciężki? To, co przed półtora rokiem było widmem groźnym, dziś ziszcza się. Na razie wojna Austrii z Serbią, ale są wielkie obawy (czy też nadzieje?), że może być europejska. A my, my? Jaka w niej będzie nasza rola i nasze losy? Strach myśleć, a znowu któż wie, czy to nie zorza wolności?
(Lwów, 26 lipca 1914)

Wacław Jędrzejewicz (podoficer Strzelca):
Po drodze, na stacjach, czuć już było atmosferę wojenną. Wszędzie mnóstwo żołnierzy i sprzętu wojskowego, pociągi pasażerskie kursujące nieregularnie i dokuczliwa plaga pierwszego okresu wojny - brak drobnych. To samo w Warszawie. Z trudem udało się nam znaleźć dorożkę na Dworcu Brzeskim [...].
Warszawa przeżywała wówczas okres szału wojennego: nienawiść do Niemców związała się w jedną całość z uwielbieniem do Rosji, personifikowanej przez armię rosyjską. Wrogie manifestacje 31 lipca przed konsulatami austriackim i niemieckim łączyły się z akcją wyrażania sympatii dla Rosji i wiary w jej zwycięstwo. Rozróżniano tylko dwie strony konfliktu: Rosja i Niemcy. Sprawę Polski polecano
opiece boskiej.
(Warszawa, 31 lipca 1914)

Wincenty Daniec (mieszkaniec Rzeszowa):
Otucha i pewność zwycięstwa wszędzie wielka. Wyrywamy sobie z rąk gazety, które kilka razy w ciągu dnia przychodzą i uczęszczamy na dworzec kolei, przez który co dzień setki pociągów odjeżdżają na północ i wschód. Nieustannymi "Hurra!" żegnamy odjeżdżających, oni z wagonów odpowiadają, a z ich oczu i twarzy bije ochota i radość. Wagony pokryte napisami tej treści: "Jeder Schuss ein Russ, Alle Russen und Serben müssen sterben, Expresszug nach Moskau-Petersburg" [Jeden strzał, jeden Rusek. Wszyscy Ruscy i Serbowie muszą umrzeć. Pociąg ekspresowy do Moskwy-Petersburga].
(Rzeszów)

Wincenty Witos (działacz ruchu ludowego):
W Królestwie nikt się nie ruszył za Piłsudskim, bo tam albo wszystko szło za Rosją, albo trzymało się na uboczu, nie chcąc się angażować w żadne zbrojne ruchawki przeciw "Moskalowi", który mógł w każdej chwili powrócić i swoją zemstę na słabych i bezbronnych wywrzeć.
(Wierzchosławice, Galicja)

Witold Barbacki (żołnierz 2 Pułku Piechoty Legionów) w dzienniku:
Dobiegamy wreszcie celu. Moskale są już o kilkadziesiąt kroków od nas. Widać ich doskonale. Wtem... Któż opisze nasze zdziwienie? Pierwsza linia rosyjska zrywa się, rzuca karabiny na ziemię, wznosi ręce do góry, oficer wymachuje białą chusteczką nałożoną na szablę. "My Polacy! Poddajemy się!" - woła z całych sił, dając do zrozumienia, że idą dobrowolnie w niewolę i pragną zaprzestać walki.
Stanęliśmy jak wryci. Jak to? Więc my walczymy ze sobą cały dzień, my, dzieci jednej matki? Brat morduje brata, ojciec syna, a syn ojca?!
Oficer rosyjski występuje przed front i niesie swą szablę, trzymając ją za ostrze. Zbliża się do naszego chorążego, podaje mu rękojeść... Chorąży wyciąga rękę... Podły Moskal szybkim ruchem wyciąga niespodziewanie zza pleców nabity rewolwer trzymany w drugiej ręceni - zanim chorąży zdołał zorientować się w sytuacji - strzela mu w samo czoło, kładąc go trupem na miejscu. Tak zginął nasz ulubiony dowódca plutonu.
Wystrzał rewolwerowy był umówionym znakiem dla żołnierzy rosyjskich. Padają błyskawicznym ruchem na ziemię i odsłaniają wyloty przygotowanych karabinów maszynowych.
(Mołotków, Wołyń, 29 października 1914)

Z artykułu w "Kurierze Lwowskim":
Smutno dziś w Polsce, bo nie ma w kraju rodziny, która nie opłakiwałaby kogoś drogiego. Wojna dotknęła wszystkich, liczne miasta zamieniły się w kupy gruzów, a wsie zniknęły z widowni. Zniszczenie stało się powszechne, bo wojna dotknęła tych nawet, którzy pozostali w domu i nie biorą w niej czynnego udziału. [...]
W kraju powstało stąd rozdwojenie, jakiego nie widziano dotąd. W rodzinie mąż powstaje przeciwko żonie, syn przeciwko ojcu, brat poczyna nienawidzić brata, a wszystko dlatego, że każdy zapatruje się inaczej na wojnę obecną, każdy inne przywiązuje do niej nadzieje.
(Lwów, 11 grudnia 1914)

Ferdynand Pawłowski (żołnierz I Brygady Legionów):
Brygada została zaalarmowana, by znowu łatać dziury frontowe Austriaków pod Tarnowem. [...] Od 22 do 26 grudnia znajdujemy się w bezustannym boju, który przeszedł do historii jako bitwa pod Łowczówkiem. Przeżywamy w tych dniach 16 ataków i kontrataków; starty odpowiednio duże: około stu poległych. Dodatkową przykrością był fakt, że w bitwie tej toczyli bratobójczą walkę przeciw sobie Polacy - z jednej strony legioniści, a z drugiej obywatele Królestwa Polskiego, pobrani do wojska rosyjskiego. W nocy 24/25 grudnia śpiewano w okopach naprzeciw siebie położonych jednakowe polskie kolędy.

Felicjan Sławoj Składkowski (naczelny lekarz 1 Pułku Piechoty Legionów) w dzienniku:
W tę noc wigilijną chłopcy nasi w okopach zaczęli śpiewać: "Bóg się rodzi...". I oto z okopów rosyjskich Polacy, których dużo jest w dywizjach syberyjskich, podchwycili słowa pieśni i poszła w niebo z dwóch wrogich okopów!
Gdy nasi, po wspólnym odśpiewaniu kolęd, krzyknęli: "Poddajcie się, tam, wy Polacy!", nastała chwila ciszy, a później - już po rosyjsku: "Sibirskije striełki nie sdajutsia".
Straszna jest wojna bratobójcza.
(Łowczówek, 24 grudnia 1914)

Witold Barbacki (żołnierz 2 Pułku Piechoty Legionów) w dzienniku:
Moskale! W jednej chwili zerwaliśmy się wszyscy na nogi i wybiegliśmy przed dom. Krzyki, hałas, zamieszanie, strzały, wołania o pomoc.
Byliśmy otoczeni z trzech stron... O oporze nie było co myśleć, tym bardziej że lada chwila pierścień nieprzyjaciela mógł się zacisnąć. Trzeba było korzystać z każdej sekundy. Rzuciliśmy się w bok - w jedyną lukę - i poczęliśmy co tchu uciekać, zmierzając ku górze dzielącej nas od Kőrösmező [Jasiny], gdyż drogi wiodące w stronę Rafajłowej i Tartarowa były już zajęte.
Jeden z ostatnich biegł Chrobak, sekcyjny. Nieszczęście chciało, że skutkiem ciemności potknął się [...] i padł na śnieg. W tej chwili, jakby spod ziemi, wyrósł nad nim olbrzymi cień żołdaka moskiewskiego, który już wznosił karabin z nasadzonym bagnetem, aby go przebić, gdy nagle z ust Chrobaka wyrwał się okrzyk: "Jezus!".

Karabin zawisł w powietrzu. "Psia krew!" - zaklął cicho Moskal po polsku... Chrobak szybko zerwał się z ziemi i pomknął za nami, błogosławiąc w duchu Moskala-Polaka, który nie chciał mordować brata.
(Sołoniec, Bukowina, 25 stycznia 1915)

Wiktor Leopold Obst (żołnierz rosyjskiego Legionu Polskiego):
Coraz częściej mówiło się o wyjeździe na front. Wreszcie 20 marca 1915, w dość pogodny dzień pomaszerowaliśmy na stację kolejową w Puławach. Obok szedł tłum żegnających nas mieszkańców Puław, a szczególnie mieszkanek. [...] Z Puław wyjechaliśmy wieczorem, a nad ranem 21 marca przybyliśmy na stację kolejową w Chełmie. Stąd mieliśmy jechać zbudowaną w czasie wojny kolejką wąskotorową do Rawy Ruskiej, a dalej w Karpaty na front austriacki.
Legioniści debatowali nad powstałą sytuacją. W Karpatach po stronie austriackiej stały Legiony Polskie Józefa Piłsudskiego. Czy mamy z nimi walczyć? Po naradzie legioniści stanowczo odmówili udania się na front austriacki. Zażądaliśmy skierowania nas na front niemiecki. Do Austriaków czuliśmy najmniej antypatii, gdyż właśnie w Galicji Polacy mieli dużą autonomię i stosunkowo najlepsze warunki dla zachowania swojej odrębności narodowej [...]. Dowództwo carskiej armii uległo polskiej argumentacji. Załadowano nas ponownie do wagonów i skierowano na zachód.

Z artykułu w "Dzienniku Poznańskim":
Ostatni numer tygodnika wiedeńskiego "Polen" przynosi opis następującego tragicznego epizodu wojennego [...]: "Przy ostatnich gwałtownych atakach rosyjskich na nasze pozycje w Karpatach, oficer ułanów austriackich, Polak, hrabia L.S., [...] po ukończeniu jej [walki] zachorował na ciężki rozstrój nerwowy, tak że musiał być odwieziony do sanatorium.

Powodem była straszna przygoda w tej bitwie - zabił szablą rosyjskiego żołnierza, który padając, zawołał po polsku: "Jezus, Maria! Boże! Zmiłuj się nade mną!". Te słowa i ta świadomość, że zabił swego rodaka, tak podziałały na niego, że omdlał i w chorobie przypomnienie tego prześladuje go ciągle. W takiej okropnej sytuacji nie znajduje się obecnie żaden naród na świecie" - kończy "Polen".
(Poznań, 16 maja 1915)

O. Kosma Lenczowski (kapelan Legionów) w dzienniku:
Nasi wzięli dużo jeńców. Przeszły już trzy liczne transporty. [...] Nasz żołnierz poznał wśród jeńców ojca. "Tata! Synu!" Prosił, by mógł być w eskorcie, aby się z ojcem nagadać. Nazajutrz wrócili obaj, ojciec przystał do Legionów.
(Pęcławice Górne, Świętokrzyskie, 22 maja 1915)

Stanisław Thugutt (żołnierz 7 Pułku Piechoty Legionów):
Huraganowy ogień [...] na wysuniętą naprzód Redutę Piłsudskiego i pozycje 5 Pułku Piechoty Berbeckiego. Ten pułk stał nieco niżej od nas, na sapach i piaskach, tak że można go było widzieć jak na arenie. Walił się na niego istny grad pocisków, a po każdym wykwitał w górę olbrzymi słup ognia, dymu, ziemi, drzew, a zapewne rąk i nóg ludzkich, bo pułk ten poniósł tego dnia straszliwe straty.
Z drugiej strony na Redutę Piłsudskiego i sąsiadujące z nią nasze, 6. i 7., bataliony jak gdyby waliły się setki cetnarów żelaza. Z prawej i lewej strony pozycji legionowych po ucieczce węgierskich honwedów i austriackiej landwery, była już pustka, przez którą bardzo łatwo mogliśmy być okrążeni. Ogień był tak gwałtowny, że już wczesnym popołudniem kilku żołnierzy wpadło w zdenerwowanie graniczące z obłędem.
[...] Poszedłem do komendy pułku. [...] Pod oknem przy telefonie, rozebrany do bielizny, siedział Piłsudski i wydawał rozkazy, głosem bardzo władczym, ale tak spokojnym, jak gdyby szło o partię szachów. Tak, tutaj był to już nie prorok, lecz wódz, w całym tego słowa znaczeniu. Ten jego spokój oddziaływał na otoczenie kojąco, bo ostatecznie, jeżeli Komendant siedzi w bieliźnie, nie ma mowy o katastrofie.
(Okolice Kostiuchnówki, Wołyń, 4 lipca 1916)

Józef Piłsudski w rozkazie:
Żołnierze! Najcięższe z dotychczasowych naszych bojów przebyliśmy w dniach ostatnich. Ogień artylerii, z nieznaną dotąd nam potęgą szalejący na naszych okopach, masowe ataki nieprzyjaciela, przebijanie się bagnetem przez piechotę wroga, masowe również szarże kawalerii rosyjskiej, wreszcie odwrót w nadzwyczajnie ciężkich warunkach - oto cośmy przeszli w ciągu kilku dni. Pomimo krwawych i ciężkich ofiar, któreśmy złożyli, cofnęliśmy się z każdorazowej pozycji jedynie wtedy, gdyśmy byli prawie otoczeni, schodziliśmy zawsze ostatni z pola [...].
Dumny jestem z zachowania się I Brygady w tych bojach pod Kostiuchnówką, chcę zaś wierzyć, że każdy z nas, jak to prawemu żołnierzowi przystoi, wyniósł z tych dni dużo doświadczenia i nauki, gdy tyle dla siebie nowych rzeczy widział, w tylu nowych formach boju brał udział. W kilka dni takiego boju rekrut staje się starym wiarusem.
(Czeremoszno, Wołyń, 11 lipca 1916)

Roman Starzyński:
Ogólna sytuacja nasza nie uległa zmianie. [...] Niemcy i Austria, zadowoleni z okupacji Królestwa Polskiego, nie myśleli wcale o rozwiązaniu sprawy polskiej. Usłużni Polacy z Departamentu Wojskowego nie uważali za właściwe wyciągnąć z tego jakichkolwiek konsekwencji. Nie mieli nic lepszego, jak dalej werbować obywateli Królestwa Polskiego na mięso armatnie potrzebne państwom "sprzymierzonym" do walki z Rosją, która - po uwolnieniu od Moskali ziem polskich - przestała być dla nas groźnym wrogiem.

Coraz wyraźniejszym stawało się dla nas, że front trzeba będzie teraz zwrócić przeciw władcom ziem polskich, przeciw Niemcom i Austrii.

W tych warunkach Komendant nie widział celu w dalszej rozbudowie Legionów jako formacji wojskowej sprzymierzonej z państwami centralnymi, a ośrodek walki o niepodległość przeniósł w głąb Królestwa do tajnej organizacji, przygotowującej kadry do przyszłej walki z okupantami. Coraz więcej oficerów odchodziło na tyły, do pracy w Polskiej Organizacji Wojskowej. [...]

My, I Brygada, od początku byliśmy żołnierzami-obywatelami, ale do czynnej polityki nie mieszaliśmy się. Od tego był Komendant. On za nas myślał, on politykę prowadził, myśmy byli jego ślepymi, choć świadomymi wykonawcami. [...] Polityka wtargnęła w nasze szeregi i to nie tylko I Brygady - i stanowiła obecnie główny przedmiot zainteresowań. [...] Znienawidziliśmy [...] "ugodowców" austriackich, z płk. Sikorskim na czele, którzy chcieli sprzedać Królestwo Austrii, tak samo jak ugodowcy rosyjscy (endecy) sprzedawali je Rosji.
(Wołyń)

Hans von Beseler w odezwie do mieszkańców Generalnego Gubernatorstwa Warszawskiego:
Przejęci niezłomną ufnością w ostateczne zwycięstwo ich broni i życzeniem powodowani, by ziemie polskie przez waleczne ich wojska ciężkimi ofiarami rosyjskiemu panowaniu wydarte do szczęśliwej przywieść przyszłości, Jego Cesarska Mość Cesarz Niemiecki oraz Jego Cesarska i Królewska Mość Cesarz Austrii i Apostolski Król Węgier postanowili z ziem tych utworzyć państwo samodzielne z dziedziczną monarchią i konstytucyjnym ustrojem. Dokładniejsze oznaczenie granic Królestwa Polskiego zastrzega się. Nowe królestwo znajdzie w łączności z obu sprzymierzonymi mocarstwami rękojmię potrzebną
do swobodnego sił swych rozwoju.
(Warszawa, 5 listopada 1916)

Theobald von Bethmann-Hollweg (kanclerz Cesarstwa Niemieckiego) w przemówieniu podczas tajnego posiedzenia komisji budżetowej Reichstagu:
Dla dobra kampanii wschodniej musieliśmy się zdecydować na grę polityczną. Proklamowanie Polski zapewni nam uległość Polaków, zapełni nam szczerby w pułkach, pozwoli na wprowadzenie nowych podatków, a wreszcie uprawni nas do rządzenia tym krajem. Bo tylko my będziemy rządzili stworzoną Polską, o innej formie nawet myśleć nie można. Tereny położone na wschód są naturalnymi terenami na przyszłą kolonizację, co z pomocą Bożą nam się udać musi.
[...] Prawdopodobnie koniec wojny zmieni kartę Europy na naszą korzyść, lecz terenów polskich żadną miarą Rosji oddać nie możemy. W Polsce musimy sobie zapewnić panowanie w tej lub w innej formie. Poważna część ludności zbliżona do nas językiem będzie kadrami pilnie pracującymi dla Niemiec. [...]
Za mało znaczące i słabe uważam argumenty przeciw proklamowaniu Polski, iż "pod naszym bokiem powstanie państwo nowe",
do którego będą ciążyły różne elementy z naszej granicy wschodniej. Moi panowie, po tej strasznej wojnie będą mogły istnieć tylko państwa silne. Zależne od nas, maleńkie państwo polskie, o ile się utrzyma na karcie przy pertraktacjach pokojowych, będzie zawsze tak słabe, że mowy być nie może o jakiejś wybitniejszej roli. Wkrótce przyjdzie czas, że Polak zrozumie, iż dla niego pozostało tylko jedno: zostać obywatelem niemieckim z ducha i języka.
(Berlin, 9 listopada 1916)

Generał-gubernator Hans von Beseler w raporcie dla cesarza Wilhelma II:
Niedawno [Piłsudski] złożył mi wizytę i rozmawiał ze mną przez dwie godziny. Zważywszy ślepe posłuszeństwo jego zwolenników, celowy byłby wysiłek pozyskania go, ale wątpię w wynik... Piłsudski wierzy albo wmawia sobie, że jest przywódcą i zbawcą swego narodu, a zwłaszcza właściwym dowódcą wojska. Dlatego uważa za niewłaściwe, co inni robią i zabrania swoim poplecznikom, by szli za głosem innych, tzn. naszym głosem. Ponieważ obecnie jesteśmy niewątpliwie w kraju prawowitymi władcami, takie stanowisko, ściśle biorąc, jest zdradą stanu.
(Warszawa, 20 grudnia 1916)

Józef Piłsudski podczas odprawy dowódców pułków I Brygady:
Nasza wspólna droga z Niemcami skończyła się. Rosja, nasz wspólny wróg, [...] skończyła swą rolę. Wspólny interes przestał istnieć. [...] W interesie Niemców [...] leży pobicie aliantów; w naszym - by alianci pobili Niemców. Niemcy chcą, by naród polski dał żołnierza do armii dowodzonej przez pana Beselera. Tymczasem chcieliby chociaż reprezentację tej przyszłej armii [...] wysłać na front zachodni.
Dlatego wy do tej "Armii Polskiej" nie pójdziecie. [...] Im prędzej Niemcy przegrają wojnę, tym lepiej. Właściwie Niemcy tę wojnę już przegrały [...]. Przykro chłopcy, że rozpoczniecie marsz na tej nowej drodze bez broni, przez obozy jenieckie i przez wojsko austriackie, ale nie czas na awanturę, którą byśmy musieli przegrać. Wsadzą was Niemcy do obozów, ale się przechowacie w masie na tę chwilę, gdy znów będziecie potrzebni.
(Warszawa, 2 lipca 1917)

Prezydent Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilson w orędziu:
Należy stworzyć niezawisłe państwo polskie, które winno obejmować terytoria zamieszkane przez ludność niezaprzeczalnie polską, któremu należy zapewnić swobodny i bezpieczny dostęp do morza i którego niezawisłość polityczną i gospodarczą oraz integralność terytorialną należy zagwarantować paktem międzynarodowym.
(Waszyngton, 8 stycznia 1918)

Wincenty Witos (działacz ruchu ludowego):
Zaczęły przeciekać różnymi drogami niezwykle niepokojące wiadomości z Brześcia Litewskiego. Okazało się wkrótce, że Niemcy dążą tam wyraźnie do nowego rozkawałkowania ziem polskich, pozorując to postępowanie potrzebą uregulowania granic. [...] Najbardziej nawet zaślepieni przekonywali się, że deklamacje Niemców o pokoju bez zaborów były pustym frazesem, mającym za zadanie odwrócenie uwagi od właściwych celów, jakie sobie oni postawili. Czuli już wszyscy,
że w Brześciu Litewskim mocarstwa centralne przygotowują nam jakąś niezwykle dotkliwą niespodziankę.
(Wierzchosławice)

Władysław Leopold Jaworski (polityk konserwatywny, poseł Koła Polskiego w parlamencie austriackim) w dzienniku:
Dla nas pokój z Ukrainą jest klęską i ciosem z powodu utraty Chełmszczyzny i moralnego upokorzenia. Ale zwiększy się zło przez irredentę, która powstanie w Galicji, przez konflikt z Ukraińcami w Galicji Wschodniej, przez upadek koncepcji austriacko-polskiej, przez początek, który dano nowym rozbiorom Polski. Jest to jednak i początek rozkładu Austrii.
(Wiedeń, 11 lutego 1918)

Wiktor Brumer (żołnierz II Brygady Legionów):
A my? Siedzimy z założonymi rękami. Jakaż by to była teraz piękna, stosowna chwila, by połączyć się z wojskami polskimi po tamtej stronie frontu tworzonymi [I Korpus Polski ren. Józefa Dowbór-Muśnickiego, powstały z żołnierzy polskich w armii rosyjskiej - przyp. red] i pokazać panom z Brześcia, że Polska też ma coś do powiedzenia! Wystarczyłoby jedno słowo "z góry", a pułk zdecyduje się na wszystko.
[...] Żeby tak I Korpus Polski przekroczył teraz rowy strzeleckie i z nami wkroczył do okupowanych krajów... Boże... To byłby cud.
(Mamajowce, Bukowina, 12 lutego 1918)

Ks. Józef Panaś (kapelan II Brygady Legionów):
Prawie wszyscy oficerowie zebrali się w szkole w Mamajowcach, gdzie było dowództwo 2 Pułku Legionów. Z dowództwa Korpusu [Posiłkowego] było nas dwóch: kpt. Roman Górecki i ja. To zebranie oficerskie pod przewodnictwem płk. Michała Żymierskiego trwało kilka godzin. Oficerowie oświadczyli się jednomyślnie za natychmiastową akcją - celem przebicia się przez front austriacki i bolszewicki do oddziałów Muśnickiego. [...]
Bardzo energiczną, wprost zapalną mowę wygłosił młodziutki ppor. Boruta-Spiechowicz: "Nie czas na narady, odezwy i papierowe protesty, ale męskim czynem musimy dowieść, że jesteśmy żołnierzami polskimi - na nas patrzy historia! Chodźmy choćby dzisiaj! Bo jutro czy pojutrze może być za późno!". Na te słowa zerwali się wszyscy, wołając: "Chodźmy natychmiast!". A pułkownik Żymierski zakonkludował: "A więc idziemy jutro!".
(Mamajowce, 14 lutego 1918)

Płk Józef Haller (dowódca II Brygady Legionów) w piśmie do cesarza Austrii Karola I:
Z powodu haniebnej zdrady, jakiej dopuściły się Austria i Niemcy wobec swojego tak zwanego sojusznika, jakim być miała Polska
- dłuższe pozostawanie Legionów Polskich w armii austriackiej nie licuje z godnością narodu i żołnierza polskiego.
Musimy zerwać ostatnią nić łączącą nas z Austrią. Dlatego opuszczamy terytorium Austrii, by szukać wolności poza jej granicami. Dlatego też odsyłam wszystkie odznaczenia i ordery, jakie kiedykolwiek otrzymałem (Signum Laudis i Żelazną Koronę) i załączam Żelazny Krzyż, z prośbą o oddanie cesarzowi [niemieckiemu] Wilhelmowi.
(Mamajowce, 15 lutego 1918)

Płk Józef Haller w odezwie Do Narodu Polskiego:
Cios, który uderzył w nowo powstające Państwo Polskie, odczuwamy głęboko wraz z całym Narodem. Broniliśmy wschodnich granic zmartwychwstającej Ojczyzny! Pozostały nad Styrem gęsto rozsiane mogiły naszych towarzyszy broni jako kopce graniczne, które znaczyć mają wschodnią ścianę Polski. Do obrony tych granic porwać chcieliśmy cały Naród; z radosnym biciem serca wkraczaliśmy do Warszawy, by armię budować do walki o święte, dziś podeptane prawa. Inaczej zrządziły losy! Na tułaczce, wyczekując rozkazów od naszej państwowej władzy, doczekaliśmy gromu, co padł z ręki chcących stanowić o nas - bez nas! Prawa zdobywają silni! Siły wykrzesać z Narodu nam się dotąd nie udało! [...]
W tej ciężkiej chwili, która Naród cały w jedno skupiła ciało, ślubujemy, że sztandaru walki nie opuścimy, że broni nie złożymy, aż Naród cały, krzywdą haniebną zjednoczony i z uśpienia zbudzony, własnymi swymi siłami dźwignie gmach swego wolnego narodowego państwa - w takiej granicy, która mu żyć i rozwijać się pozwoli.
Żołnierski obowiązek kazał nam iść tam, gdzie powstaje polska siła zbrojna, skoro w kraju dlań możność budowania Armii Polskiej ustała. Rozmieszczone na Bukowinie oddziały Legionów Polskich z dowództwem Korpusu Posiłkowego na czele, przeszły granicę, aby dążyć do połączenia z polskimi siłami wojskowymi po tamtej stronie frontu.
(Mamajowce, 15 lutego 1918)

Adam Kędzior (żołnierz II Brygady Legionów):
Brzask pochmurnego nieba nad Rarańczą począł bezlitośnie wyświetlać nasze położenie przed okiem zaalarmowanych już Austriaków. Widać prawie wyraźnie całą kolumnę wozów, rozciągniętą wśród drogi i pól, gotową do dalszego marszu. Ja z moimi ludźmi i przednimi wozami byliśmy już na przeciwnym wzgórzu za doliną. Przed nami drzewa, za drzewami okopy, a za nimi nasze zbawienie.
[...]
Niestety! Kule artyleryjskie, początkowo pojedyncze, potem coraz gęstsze, poczynają gwizdać nad nami. Za nimi zaczynają nagrywać i ciężkie karabiny maszynowe. [...] Na głos tej muzyki kolumny się rwą do śmiertelnego marszu. Luźne wozy, konie i ludzie, wszystko pędzi ku przodowi, jeden przeciw drugiemu. Już cała dolina przepełniona. [...] Ogień artylerii austriackiej i karabinów stał się celny i stokroć silniejszy. Kule padają jedna przy drugiej. Dolina znajduje się w krzyżowym ogniu prawie ze wszystkich stron. Istne piekło na ziemi. Słychać jęki rannych i konających. Ludzie w obronie swego życia chronią się, gdzie mogą, pod wozy, leżą w zagłębieniach ziemi, w wykopanych naprędce dołach. Konie rwą zaprzęgi, biegają samopas lub padają od kul.
(Rarańcza, 16 lutego 1918)

Maria Czapska (ziemianka):
W maju Niemcy zarządzili rozwiązanie Korpusu [gen. Józefa Dowbór-Muśnickiego - przyp. red] oraz innych wojskowych polskich formacji i ich rozbrojenie. [...] Złożenie broni na rozkaz niemiecki zdawało się czynem hańbiącym. Na oficerskim zebraniu rozważano różne rozwiązania, nie znajdując na razie wyjścia z kleszczy obu wrogich polskiemu wojsku sił [niemieckiej i bolszewickiej]. [...] Generał Dowbór przyjął ostatnią rewię, a trębacze po raz ostatni odegrali "Jeszcze Polska nie zginęła".
(Przyłuki k. Mińska)

Gen. Józef Dowbór-Muśnicki (dowódca I Korpusu):
Demobilizacja I Korpusu była faktem bardzo przykrym, upokarzającym, niweczącym marzenia o powrocie do kraju z orężem w ręku, ale nie była rezygnacją z celu, dla którego się Korpus tworzył. Nie dałem za wygraną. Zrozumieli to dobrze najlepsi z liczby moich podwładnych; rozporządzeniu o demobilizacji ulegli, zaprzysięgając zemstę przy pierwszej do tego okazji.
Przed ostatecznym opuszczeniem Bobrujska, zebrałem starszyznę, której wyłożyłem mój pogląd, że choć krzywda nam się stała,
ale upadać na duchu nie trzeba, bo koniec dla Niemców już nadchodzi. Trzeba się więc przygotować do ostatecznej rozgrywki. Poleciłem, po powrocie do kraju, w każdym miejscu, gdzie znajdą się ludzie z Korpusu, obrać starszego, którego rozkazy muszą być wykonywane jak moje; szukać porozumienia z ludnością, badać sytuację, [...] być gotowym do wystąpienia na dane hasło.
(Bobrujsk)

Zofia Romanowiczówna w dzienniku:
Nasze drogie Legiony rozbite - biedni chłopcy cierpią, cierpią prześladowania, niewolę i niedostatek, głód! A cóż dopiero dzieje się w ich sercach po takim zawodzie! Jeżeli się nie załamią zupełnie, to znowu powiem: cud. [...]
A "budowanie" niepodległego państwa polskiego? Ach! Chyba tylko zadrwiono z nas, bo dręczą nas i kołują coraz gorzej, gorzej niż kiedykolwiek.
(Lwów, 29 maja 1918)

Antoni Stawarz (oficer austriacki, twórca konspiracyjnej organizacji niepodległościowej):
Udałem się do wnętrza koszar i zaraz niedaleko kuchni na podwórzu natknąłem się na plutonowego Zaparta. Meldował się on w języku niemieckim. Przerwałem mu z miejsca ten meldunek i oświadczyłem, iż od tej chwili już tylko po polsku będzie się meldował, gdyż przeprowadzamy zaraz rewolucję i jeszcze dziś będziemy mieli swoje polskie wojsko. Zapartem wstrząsnęło, jakby go piorun poraził, czarne jego oczy zaświeciły się jakby wilkowi i głosem wzruszonym pyta: "Co, panie poruczniku, już teraz jest rewolucja?". "Tak, rewolucja, i to zaraz!" [...]
Zaczął się budzić ruch uliczny. Skuleni od zimna przechodnie szybko przemykali ulicami do swoich zajęć. Nie zwracali na nic uwagi. Ten i ów potknął się o podeptanego orła austriackiego. Odruchowo podnosi głowę i nad koszarami widzi biało-czerwoną flagę. Sen czy jawa? Przeciera oczy. Przecież chorągiew wisi! Kieruje wzrok na żołnierzy. Stoją spokojnie, ozdobieni kokardami narodowymi! A więc to prawda? Nie sen? Rzeczywistość! Powstała Polska!
(Kraków, 31 października 1918)

------------------------------------------

Opublikowane fragmenty pochodzą z książki "Polski wir I wojny" opr. Agnieszka Dębska, Ośrodek Karta, Warszawa 2014

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: I wojna światowa | Legiony Polskie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy