Rzeczypospolita Kwidzyńska - dzieje Polskiego Gimnazjum w Prusach Wschodnich

25 sierpnia 1939 roku w Kwidzynie, a więc krótko przed wybuchem II wojny światowej, Gestapo i policja aresztowała wszystkich uczniów i nauczycieli Polskiego Gimnazjum. Kiedy pod szkołę podjechali mundurowi i otoczyli gmach, natychmiast zebrał się tłum gapiów. Wszystkim wydawało się, że uczniowie będą krzyczeć, płakać, uciekać lub się bronić...

Młodzież tymczasem spokojnie zebrała się w szkolnej Sali Rodła. Oficer niemieckiej policji mundurowej, w stopniu majora, oświadczył aresztowanym, że w ciągu 10 minut mają zapakować najpotrzebniejsze rzeczy osobiste i stawić się na podwórzu, gotowi do drogi. Około 17:30 spod szkoły wyruszyło sześć autobusów. Nikt nie wiedział dokąd...

Mieszkańcy obserwujący całe zdarzenie wygrażali odjeżdżającym pięściami, niektórzy dawali gestami do zrozumienia, że wszystkich powieszą. W tym samym czasie trwała akcja likwidowania innych polskich szkół na Powiślu. Część aresztowanych nauczycieli i wychowawców polskich ochronek, z całego terenu, dwie godziny później dołączono do grupy z Polskiego Gimnazjum. W sumie, wg zachowanych list osobowych z 25 sierpnia 1939 roku, wywieziono 177 osób, z czego tylko około 40 osób stanowili dorośli. Pozostali to uczniowie, z których najmłodszy miał 10, a najstarszy 19 lat.

Rzeczypospolita Kwidzyńska

Reklama

Polskie Gimnazjum w Kwidzynie było drugą po Bytomiu, i jedyną w Prusach Wschodnich, polską szkołą średnią w Niemczech. Naukę w niej pobierali chłopcy w wieku 10-19 lat. Obywatelstwo nie miało znaczenia przy rekrutacji, wszyscy, którzy chcieli chodzić do polskiej szkoły, z polskim językiem nauczania, mieli taką możliwość. Radę Pedagogiczną stanowiło 13 nauczycieli, z tego 5 posiadało obywatelstwo niemieckie, a pozostali polskie. Dyrektorem Gimnazjum był dr Władysław Gębik. Pełna nazwa brzmiała "Prywatna Szkoła z Programem Wyższej Uczelni i Polskim Językiem Nauczania w Kwidzynie".

Kwidzyńskie Polskie Gimnazjum to jedna z najnowocześniejszych pod względem architektonicznym oraz wyposażenia placówka w Niemczech. Wybudowana od podstaw, wzniesiona w stylu modernizmu w latach 1934-1936, wg projektu olsztyńskiego architekta Ernsta Fechnera, łączyła w sobie funkcje szkoły, internatu oraz mieszkań personelu. Posiadała własną salę gimnastyczną z natryskami, aulę wyposażoną w kotary, oświetlenie i scenę oraz sprzęt kinowy. Ponadto boisko i basen, zaś w szkole funkcjonował radiowęzeł. Jednopiętrowy gmach został zbudowany na planie zbliżonym do litery "U", jednak po odpowiednim rozbudowaniu suteryn i wysokiego poddasza bursy czynił wrażenie wielopiętrowego.

Szkoła prezentowała również wysoki poziom dydaktyczny. Realizowano w niej model edukacyjno-wychowawczo-opiekuńczy - wychowywania Polaka mądrego przed szkodą, patrioty, światłego obywatela - zgodnie z często cytowaną przed Władysława Gębika łacińską maksymą "non scholae, sed vitae discimus" - "uczmy się nie dla szkoły, lecz dla życia". Zakładano także wychowanie przyszłej, nowej kadry kierowniczej ruchu polskiego w Niemczech. Jedną z głównych zasad był obowiązek zamieszkiwania uczniów w internacie (nawet jeśli byli "miejscowi"), aby przy okazji każdy z chłopców mógł uczyć się samodzielności. Przez to m.in. nauczyciele, personel i uczniowie stanowili jedną rodzinę, którą dr Władysław Gębik w swoich publikacjach nazywał "Rzeczypospolitą Kwidzyńską". Program ideowo-wychowawczy najlepiej wyrażał też hymn szkoły, zwany Pieśnią Kwidzyniaków. Słowa tego utworu, rozpoczynające się od wersów: "Przeminęły już wieki a myśmy ostali, burzom dziejów nie dali się zgnieść".

Polska szkoła w Niemczech...

Na podstawie Konwencji Genewskiej Polska miała prawo do organizacji własnego szkolnictwa dla mniejszości polskiej w Niemczech. Bowiem bez odpowiedniego systemu mogła ona szybko ulec wynarodowieniu. Budową systemu oświaty, pozyskiwaniem odpowiednich dokumentów, zezwoleń, tworzeniem sieci szkół zajmował się Związek Polskich Towarzystw Szkolnych. Drugą bardzo ważną organizacją na terenie Rzeszy był Związek Polaków w Niemczech - założony w 1922 roku, w celu obrony interesów i praw polskiej mniejszości narodowej.

ZPwN - z siedzibą w Berlinie - podzielony był na oddziały, które odpowiadały za VI tzw. dzielnic. Kwidzyn podlegał dzielnicy IV - Warmińskiemu Oddziałowi ZPwN. To właśnie te organizacje stały się promotorem utworzenia polskiej szkoły średniej w Kwidzynie. Zabiegi o jej utworzenie rozpoczęły się już w sierpniu 1934 roku, jednak Niemcy starali się wszystkimi możliwymi środkami nie dopuścić do tej budowy. W sumie w latach 1934-1937 ZTSwN oraz ZPwN przeprowadziły blisko 100 interwencji w niemieckich urzędach, w sprawie otwarcia polskiej szkoły w Kwidzynie. W końcu, po wielu staraniach, kłopotach i przerwach w budowie, 10 listopada 1937 roku szkoła została otwarta. W uroczystości uczestniczył sam prezes Związku Polaków w Niemczech ks. Bolesław Domański.

W stanie ciągłego pogotowia

Niemcy nigdy nie pogodzili się z funkcjonowaniem Polskiego Gimnazjum. Już wkrótce po otwarciu szkoły, wraz z narastaniem napięcia w polityce polsko-niemieckiej, wzajemne stosunki placówki i władz miasta ulegały pogorszeniu. W lutym 1938 roku strzelano do ucznia przechadzającego się na dziedzińcu szkolnym. Postrzelony czternastolatek miał wiele szczęścia, gdyż kula małokalibrowego pistoletu, przebijając gruby zimowy płaszcz, zatrzymała się na blaszanym spojeniu szelek. Zawiadomiona o fakcie policja zbagatelizowała zdarzenie, a strzelającego oczywiście nie wykryto. 

Szykanowano uczniów w drodze do kościoła i w otoczeniu szkoły, a prym w tym wiedli członkowie Hitlerjugend, którzy próbowali rozbijać kolumnę marszową lub rzucali kamieniami w maszerujących. W 1939 roku, gdy Niemcy zerwały pakt o nieagresji, szkoła była obiektem nieustannych napadów ze strony bojówek niemieckich. Tłuczenie szyb, malowanie ścian, petardy i bomby cuchnące były na porządku dziennym. Po zmroku zdarzało się nawet wrzucanie brukowych kamieni przez okna czy strzały "z niewiadomego kierunku". Dr Gębik wspominał, że "zakład pozamykany, na noc zabarykadowany, żył w stanie ciągłego pogotowia". Na noc wszystkie okna gmachu, wychodzące na ulicę, zaciemniano.

Droga w nieznane...

Nie wiedzieli dokąd jadą. Było już ciemno i padał deszcz. Ktoś z uczniów jednego z autobusów wypatrzył przez "załzawioną" szybę, że jadą przez Sztum. Ale autobus nie zatrzymał się. Jechał dalej na północ. W Elblągu transport skierował się na wschód. Po kilku godzinach jazdy minął Królewiec. W końcu dochodziła druga w nocy. Opony zadygotały na wyboistym bruku, po czym autobusy zatrzymały się. W atmosferze ponagleń, przekleństw i poszturchiwań wepchnięto wszystkich do budynku, który wyglądał jak zaniedbane i nieczynne więzienie.

Lecznica dla psychicznie chorych

Miejscowość, w której zamknięto Polaków z Powiśla, nazywała się Tapiau (Polacy mówili nań Tapiewo, obecnie Gwardiejsk w obwodzie kaliningradzkim). Miejscem odosobnienia był nieczynny od dwóch lat zakład dla obłąkanych i psychicznie chorych. Aresztowani byli przekonani, że zostaną uśmierceni, podobnie jak poprzedni rezydenci tego miejsca. Naziści bowiem, wkrótce po dojściu do władzy, rozpoczęli program "eliminacji" ludzi uznanych przez ideologię narodowo-socjalistyczną za zbędnych. Mordowano chorych psychicznie, głodząc ich na śmierć lub trując w ośrodkach opiekuńczych.

Strażnicy zakładu zachowywali się spokojnie, wypytując, szczególnie najmłodszych więźniów, skąd są. Okazało się, że zostali poinformowani, iż przywiezieni zostaną niebezpieczni bandyci z Polski, którzy "rabowali i mordowali niewinnych Niemców". Taki opis miał znaleźć się w dokumentach z aresztowania. Był to element szerszego planu propagandowego wykorzystania rzekomego powstania Polaków przeciwko państwu niemieckiemu, a przez to sprowokowania wybuchu wojny. Należy dodać, iż pierwotnie Hitler wyznaczył termin ataku na Polskę 26 sierpnia, jednak zawarcie dzień wcześniej polsko-brytyjskiego układu sojuszniczego spowodowało jego przesunięcie na 1 września 1939 roku. Niestety, nie wszędzie informacja o zmianie daty dotarła, stąd nie zmieniono też terminu akcji "unieszkodliwienia" Gimnazjum Polskiego w Kwidzynie, rozpoczynając ją 25 sierpnia po południu.

Samo pojawienie się dzieci i młodzieży w Tapiau wprawiło strażników w osłupienie. Zgodnie z pierwotną wersją przygotowano nawet w zakładzie zimne piwnice z posłaniami ze słomy. Kiedy komendant obozu-więzienia o nazwisku Wichmann zobaczył wysiadające z autobusu dzieci, nakazał zmianę pomieszczeń. Oświadczył również, że co prawda wszyscy będą traktowani jak przestępcy kryminalni, jednak równocześnie wydał zgodę na prowadzenie w salach półgodzinnych zajęć lekcyjnych dla uczniów. W dodatku już 28 sierpnia, w asyście eskorty, Władysław Gębik zakupił w mieście gry planszowe i pomoce dydaktyczne, aby szczególnie najmłodszym złagodzić traumę pobytu w zakładzie. Dyrektor uzyskał również pozwolenie na zakup produktów żywnościowych oraz słodyczy.

1 września 1939 roku Kwidzyniacy wiedzieli, że coś "nadzwyczajnego" się wydarzyło, jednak nie mieli możliwości dowiedzieć się czegoś więcej. Nawet wachmani nie chcieli z nikim rozmawiać. Dopiero następnego dnia groźne słowo "wojna" wybrzmiało z ust jednego ze strażników. Poza rewizją rzeczy wszystkich odosobnionych, życie obozu nadal toczyło się swoim trybem.

Kolejna zmiana miejsca pobytu

5 września 1939 roku do obozu przywiezieni zostali ranni polscy żołnierze - jeńcy z Kampanii Wrześniowej. Tapiau zamieniło się w typowy wojskowy obóz jeniecki. Uczniowie i nauczyciele z Polskiego Gimnazjum znowu stanowili problem. Na razie zostali odizolowani w odrębnym budynku, ale ich status szybko należało rozwiązać. Już późnym popołudniem zarządzono zmianę miejsca pobytu. W pośpiechu, ponownie nocą, pilnie strzeżony transport kieruje się na północ. Było już grubo po północy, gdy wymęczeni gimnazjaliści dotarli na nowe miejsce.

Ze względu na ograniczoną przestrzeń zostali podzieleni na dwie grupy, rozmieszczone w odległości 3-4 km od siebie. W miejscowości Grünhof, w dworku, ulokowano młodzież i personel szkoły, zaś w Strohbienen najmłodszych. W przypadku drugiego z ośrodków pojawił się kolejny problem, bowiem chłopcy zakwaterowani zostali w drewnianym, brudnym baraku, ze spaniem na słomie. Po ostrej interwencji dyrektor Gębik otrzymał wprawdzie jednorazowe pozwolenie na odwiedzenie Strohbienen, jednak na poprawienie warunków bytowych lub połączenie obu grup nie było szans.

Niemcy nadal nie bardzo wiedzieli co zrobić z uwięzionymi Polakami z Powiśla. W obu obozach uczniowie zorganizowali się, odbywały się nadal lekcje, w Grünhof można było nawet wyjść na przechadzkę po ogrodzie. Można było się modlić, śpiewać, a nawet rozmawiać o historii Polski, co skrzętnie wykorzystywali nauczyciele, budując postawy patriotyczne wśród młodzieży.

20 września komendant obozu Grünhof obwieścił, że następnego dnia wszyscy zostaną zwolnieni. Już o 5 rano strażnicy nakazali pobudkę, pakowanie i sprzątanie miejsca pobytu. Kwidzyniacy zwołali także swój ostatni apel. W myśl pierwszych słów ich pieśni "przeminęły już wieki, a myśmy ostali - burzom dziejów nie dali się zgnieść". Na kolanach, niczym modlitwę odmówili "jeszcze Polska nie zginęła". Uczniowie z Grünhof i Strohbienen ponownie spotkali się przy autobusach. Stąd rozpoczęli swoją ostatnią, wspólną drogę.

74 lata później...

Niestety, trudno dziś ustalić szczegóły dotyczące obozów, w których przebywali polscy gimnazjaliści z Kwidzyna. Nie wiadomo, jaki status miały te ośrodki, kto nimi dowodził. Władysław Gębik w swojej książce podaje jedynie kilka nazwisk - komendanta obozu w Tapiau, niejakiego Wichmanna, zastępcę Ussata oraz oficera dyżurnego Sahnau. Ślady z sierpnia i września 1939 roku prowadzą do Obwodu Kaliningradzkiego. O ile pierwsze miejsce pobytu - Tapiau - łatwo zlokalizować, z miejscowościami Grünhof i Strohbienen był pewien kłopot. We wspomnieniach Gębika nie było żadnej wzmianki o dokładniejszej lokalizacji wsi. W poszukiwaniach pomogła mi znajoma Rosjanka.

Elena prowadzi biuro turystyczne i zna Okręg jak mało kto. Informacjami o pobycie polskich gimnazjalistów w 1939 roku była zaskoczona. Tak - odkrywanie niemieckich wątków historii Prus Wschodnich jest teraz bardzo modne, ale też utrudnione ze względu na brak dokumentów i opracowań. Niszczycielska działalność komunistów w Rosji dopełniła dzieła spustoszenia. Okazało się, że Grünhof, a obecnie Roszczino, to przede wszystkim historyczna posiadłość generała Fryderyka Wilhelma Bülow, grafa von Dennewitz, który wsławił się biorąc udział w pruskiej wojnie wyzwoleńczej w czasach Napoleona. Pałac, który graf otrzymał jako darowiznę w 1815 roku, w rękach rodziny Bülow znajdował się do 1943 roku. Z jedną małą różnicą... od roku 1928 Dietrich graf Bülow von Dennewitz - prawnuk generała - wydzierżawiał pałac, a w 1938 roku zgodził się na powołanie w nim siedziby "Nationalsozialistische Volkswohlfahrt NSV - Gau Ostpreußen".

Władysław Gębik we wspomnieniach pisze, że w gmachu, na krótko przed wojną, utworzono szkołę Hitlerjugend (mógł pomylić obie organizacje, bazując jedynie na przekazie od miejscowej ludności), ale pałac był już opustoszały, kiedy lokowano w nim młodzież z Kwidzyna. Wskazówką potwierdzającą, że to ten sam gmach, są fotografie wykonane przez gimnazjalistów. Mocno drżało mi serce, kiedy odnajdowałam poszczególne miejsca ze zdjęć. Szkoda, że dzisiaj pałac w Grünhof jest w stanie skrajnej ruiny. Brak dostatecznych źródeł nie pozwolił również na dokładniejsze ustalenie, dlaczego Niemcy właśnie te miejsca wybrali i jaki był ich status.

W Strohbienen spotkał mnie jeszcze większy kłopot. Miejscowość także zachowała się (obecnie nosi nazwę Kulikowo), lecz nikt z mieszkańców nie potrafił niczego powiedzieć na temat drewnianych baraków na skraju wsi. Najstarszy mieszkaniec zamieszkał tu w 1947 roku. Z pomocą znowu przyszła Elena. Nie wiem skąd miała informacje, ale to ona wskazała, że obecnie w miejscu, gdzie stał otoczony drutem kolczastym mały drewniany obóz, dzisiaj przebiega szeroka, dwupasmowa droga szybkiego ruchu, którą mieszkańcy nazywają "Putinowką".

Dane mi było również pojechać do Tapiau. W dzisiejszym Gwardiejsku w wielu miejscach zachował się jeszcze nawet bruk, o którym pisał we wspomnieniach dyrektor gimnazjum. Nieco problemów sprawiło mi odszukanie dawnego zakładu dla psychicznie chorych. Okazało się, że budynek zachował się, jednak dostęp do niego jest utrudniony. Heil u. Pflegeanstalt wchodzi dziś w skład rosyjskich koszar wojskowych, które od reszty świata oddziela szczelne ogrodzenie oraz ściana poniemieckich kamienic, stojąca wzdłuż ulicy. Udało mi się jednak wykonać jedno zdjęcie... Jestem pewna, że to ta budowla! To tutaj przewiezieni zostali gimnazjaliści z Kwidzyna w sierpniu 1939 roku. To tutaj po raz pierwszy Polacy mieli okazję zaznać przemocy ze strony niemieckiego agresora w czasie II wojny światowej.

Czas rozstania...

W drugiej połowie września 1939 roku chłopcy, którzy nie mieli 18 lat, zostali zwolnieni do domów, zaś pozostałych uczniów Polskiego Gimnazjum w Kwidzynie wcielono do Wehrmachtu, zmuszając tym samym, by walczyli przeciwko Polakom. Nauczyciele i pracownicy zostali przewiezieni do KL Hohenbruch, skąd rozesłano ich do innych obozów koncentracyjnych: Stutthof, Mauthausen, Sachsenhausen, Gusen. Część z nich nigdy już nie wróciła. Prywatna Szkoła z Programem Wyższej Uczelni i Polskim Językiem Nauczania w Kwidzynie została oficjalnie rozwiązana.

 Zdjęcia pochodzą z książki Władysława Gębika oraz z prywatnych zbiorów Autorki.

Justyna Liguz


Odkrywca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy