Szpieg - nie szpieg, czyli tajemnica samobójstwa mjr. Próchnickiego

Niewyjaśniona jeszcze do końca afera szpiegowska - z oficerem Wojska Polskiego i politykiem in spe w głównych rolach - przypomniała, że zainteresowanie obcych wywiadów zdobywaniem źródeł informacji oraz wpływu nie jest działaniem li tylko z czasu przeszłego dokonanego. Daje także asumpt do wywołania z niepamięci sprawy z okresu II Rzeczypospolitej: bulwersującej o tyle, iż jeśli jej niechlubny bohater istotnie pracował na rzecz wywiadu ZSRR, mógł przekazywać mocodawcom wiedzę z najbliższego otoczenia marszałka Piłsudskiego.

Ostatnią informację o jego życiu, jaką podała prasa (wychodzące w Warszawie "Nowiny Codzienne"), brzmiała mało sensacyjnie: "Wczoraj o godzinie 16 min. 30 w gmachu Ministerstwa Spraw Zagranicznych wystrzałem z rewolweru pozbawił się życia naczelnik wydziału kpt. Stanisław Próchnicki. Strzał w skroń okazał się śmiertelny. Gdy do pokoju nadbiegli woźni, Próchnicki dawał już tylko słabe oznaki życia. Denat pozostawił list, z którego wynika, że powodem tragicznego strzału były przeżycia natury osobistej. Ostatnio Próchnicki wykazywał silny rozstrój nerwowy. Zmarły liczył lat 35. Niedawno przeszedł do MSZ z służby wojskowej".

Reklama

Kim była ofiara "silnego rozstroju nerwowego", kapitan - a raczej major, reporter "Nowin Codziennych" podał zaniżoną szarżę - Próchnicki? Urodzony 15 listopada 1893 r. w Strzemieszycach Wielkich (obecnie części Będzina), wykształcił się w zaborze austriackim: maturę uzyskał w 1910 r. w Gimnazjum Realnym w Tarnowie, po czym studiował na Akademii Eksportowej w Wiedniu. W Legionach Polskich nie służył - jako obywatel Imperium Rosyjskiego otrzymał w 1915 r. powołanie do armii carskiej.

Choć wykształcił się w obcym państwie, uznano jego cenzus naukowy, dzięki czemu nie trafił do jednostki bojowej w charakterze prostego żołnierza, lecz został skierowany do szkoły oficerskiej w Irkucku, gdzie po rocznym przeszkoleniu uzyskał oficerskie szlify podporucznika. Służył potem krótko w 39. Pułku Strzelców Syberyjskich, by następnie prawie rok spędzić w szeregach 70. Pułku Piechoty. W tej jednostce doczekał możliwości wstąpienia do oddziałów polskich.

Do 2. Korpusu Polskiego zaciągnął się 5 września 1917 r. Pełnił służbę w sztabie. Formalnie żołnierzem nieuznającego zwierzchnictwa rosyjskiego Wojska Polskiego został 28 listopada 1918 - był wtedy adiutantem sztabu Dowództwa Wojsk Polskich na Syberii. W styczniu 1919 (już jako rotmistrz) objął obowiązki szefa sztabu i szefa oddziału operacyjnego 5. Dywizji Strzelców Polskich (inaczej zwanej Dywizją Syberyjską). Wraz z nią walczył przeciwko bolszewikom.

Wojenne szczęście niespecjalnie mu sprzyjało, gdyż 19 stycznia 1920 r. - kiedy jego dywizja, nie chcąc angażować się w rosyjską wojnę domową, parła na wschodni kraniec Syberii, aby dostać się w tamtejszych portach na statki, mogące ewakuować ją do ojczyzny - podczas bitwy z "czerwonymi", stoczonej pod Klukwienną, dostał się do niewoli. Uwięziony w Krasnojarsku, uciekł jednak z obozu i cudem nieomal zdołał przedrzeć się przez zrewoltowany kraj do ojczyzny.

W szeregach polskiej armii zameldował się 20 kwietnia 1920 r. Wszedł najpierw w skład komisji powołanej do likwidacji 5. Dywizji Syberyjskiej, a następnie został oficerem jej następczyni, Syberyjskiej Brygady Piechoty, wraz z którą brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Był odważny, kul się nie bał. 14 sierpnia 1920 r., podczas Bitwy Warszawskiej, pododdział, którym dowodził, przeprowadził akcję, która okazała się być decydującą o powodzeniu walk nad Wkrą. Za ten czyn osobistego męstwa otrzymał najzaszczytniejsze odznaczenie bojowe odrodzonej Polski: Krzyż Srebrny Orderu Wojennego Virtuti Militari. Wojnę zakończył ozdobiony ponadto dwoma Krzyżami Walecznych.

Po przejściu wojska na stopę pokojową służył w 9. Dywizji Piechoty i Syberyjskiej Dywizji Piechoty, po czym został przeniesiony do Oddziału I Naczelnego Dowództwa (spędził tam z górą 2 lata, od marca 1921 do czerwca 1923). Potem na krótko trafił do dyplomacji - pełnił misję attache wojskowego w Poselstwie Polskim w Moskwie - by tę część kariery zwieńczyć studiami w Wyższej Szkoły Wojennej w Warszawie. Dyplom oficera Sztabu Generalnego (według późniejszej terminologii: oficera dyplomowanego) otrzymał 28 kwietnia 1926 r.

Podczas wypadków majowych przebywał w stolicy - i nie zawahał się, kiedy przyszło mu wybierać miejsce dla siebie: stanął po stronie rebeliantów, zorganizowanych przez Piłsudskiego. W nagrodę został powołany do Gabinetu Ministra Spraw Wojskowych, na stanowisko kierownika referatu, co oznaczało pozostawanie w najbliższym kręgu zaufanych współpracowników marszałka.

W ministerstwie pracował od 11 października 1926 do 20 lutego 1931 r.; potem, jako oficer czasowo oddelegowany z wojska, objął obowiązki naczelnika Wydziału Administracyjno-Gospodarczego w Departamencie Administracyjnym Ministerstwa Spraw Zagranicznych. W resorcie tym zadomowił się na stałe.

W 1932 r. (już nagrodzony wysokim odznaczeniem państwowym, Krzyżem Niepodległości, a ponadto Srebrnym Krzyżem Zasługi i francuskim Orderem Legii Honorowej) odszedł formalnie z wojska, będąc zaliczony do rezerwy. 23 sierpnia 1933 odebrał sobie życie.

Oficjalna wersja podawała, że Próchnicki dokonał samobójstwa - czy do desperackiego czynu pchnęły go istotnie "przeżycia natury osobistej", czy może jednak złożono mu propozycję nie do odrzucenia, pozwalającą odejść w niebyt w honorem, ratującą od nieuchronnego procesu i pohańbienia?

Prof. Paweł Wieczorkowski sugeruje, że przed oddaniem śmiertelnego strzału do siebie były major usłyszał oskarżenie o szpiegostwo na rzecz Związku Radzieckiego. Oficerowie kontrwywiadu mieli przedstawić mu dowody zwerbowania na służbę wrogiego mocarstwa - ponoć nastąpiło to w czasie, gdy sprawował misję attache wojskowego w Moskwie. Ale czy zostawiono mu możliwość odebrania sobie życia z myślą o uniknięciu skandalu - sowiecki szpieg w najbliższym otoczeniu marszałka: pytania o nieskuteczność ochrony kontrwywiadowczej byłego Naczelnego Wodza, wielokrotnego ministra spraw wojskowych, nasuwałyby się same... - czy z niechęci do ujawnienia wiedzy o radzieckiej agenturze, tego dociec raczej nie sposób.

Wątpliwości, wywoływanych czynem Próchnickiego, jest więcej. Bardzo bliska Piłsudskiemu pisarka Kazimiera Iłłakowiczówna - piastująca stanowisko osobistej sekretarki cywilnej marszałka - w hagiograficznej książce "Ścieżka obok drogi" z wyraźnym współczuciem, bynajmniej nie z pogardą, odnotowała znajomość z prawdopodobnym szpiegiem: "Major Stanisław Próchnicki - pochodzący z Syberii, szef wydziału I Gabinetu Ministra Spraw Wojskowych, potem naczelnik wydziału w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Zginął biedny tragicznie w 1933 r.".

Wspomniał go również w memuarach wielce zaufany adiutant Piłsudskiego mjr Mieczysław Lepecki: "Pracę w Gabinecie [Gabinecie Ministra Spraw Wojskowych Józefa Piłsudskiego - przyp. WB] miałem dość monotonną i nie nazbyt zaspokajającą moją ambicję. Niemniej jednak pracowałem chętnie, do czego niemało przyczyniły się miłe stosunki służbowe. Szefem Gabinetu był podpułkownik dyplomowany artylerii konnej Józef Beck, jego zastępcą mjr Feliks Kamiński, a poza tym, oprócz (...) mjr. Nałęcz-Korzeniowskiego, późniejszy senator płk Tadeusz Petrażycki i nieszczęśliwy rtm. dypl. Stanisław Próchnicki, który w kilka lat później skończył samobójstwem".

Ppłk Marian Romeyko natomiast, oficer świetnie rozeznany w wojskowym światku stolicy i kolekcjonujący wszelakie plotki, w "Przed i po maju" zapisał z kolei: Jak się później dowiedziałem, placówka "leningradzka" [chodzi o placówkę wywiadowczą II Oddziału Sztabu Generalnego WP - przyp. WB] mieściła się w Tallinie, w Estonii; jej kierownikiem był por. Tomir Drymmer, późniejszy dyktator personalny MSZ. Kierownikiem placówki moskiewskiej był rtm. Stanisław Próchnicki. Przeniesiony już w stopniu majora do MSZ i zamieszany w jakąś aferę, popełnił później przymusowe samobójstwo w gmachu MSZ. Moralnym tego sprawcą był ponoć dyrektor departamentu MSZ, Drymmer.

Szpieg - nie szpieg; zdrajca - czy człowiek "biedny", "nieszczęśliwy", który musiał popełnić "przymusowe samobójstwo"?

Sprawy szpiegowskie mają - jak się wydaje - to do siebie, iż rzadko ujawniana jest w nich cała prawda...

Waldemar Bałda

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy