Tarnowskie „Azoty”. Perła w koronie Centralnego Okręgu Przemysłwoego

Z Mościcami historycy zawsze mieli niejaki problem: tamtejsze zakłady azotowe uchodziły za perłę w koronie Centralnego Okręgu Przemysłowego, a przecież, kiedy powstawały, nikt o COP-ie jeszcze nie śnił. Więc zaliczać je do tego okręgu czy nie zaliczać?

Budowę Państwowej Fabryki Związków Azotowych podjęto 5 maja 1927 r. Jej inicjatorem był prof. Ignacy Mościcki. Poza wpływami w państwie (wszak piastował już urząd prezydenta RP), poza wiedzą i doświadczeniem (był głównym autorem uruchomienia podobnej fabryki w Chorzowie, pozbawionej przez wycofanych z części Górnego Śląska Niemców dokumentacji technicznej i technologicznej) dysponował nieocenionym kapitałem w osobach swoich wychowanków, absolwentów uczelni, na których wykładał, w większości sprawdzonych też w chorzowskiej "próbie ogniowej".

Reklama

Na miejsce budowy wybrano podtarnowskie wsie Świerczków i Dąbrówka Infułacka. Aby ułatwić zarządzanie realizacją inwestycji, połączono je (dolepiając ponadto fragmenty trzech innych: Kępy Bogumiłowickiej, Koszyc, Plewęcina) już w 1929 w jedną gminę o czczącej pomysłodawcę nazwie Mościce. Grunty, około 670 hektarów użytków rolnych, należały do Romana Sanguszki z Gumnisk - odsprzedał je za 210 tys. dolarów.

Za taką lokalizacją przemawiały względy praktyczne. Tarnów był centrum rozległych obszarów rolniczych, a więc potencjalnego rynku zbytu nawozów. Znaczenie miała bliskość węzła kolejowego, łatwy dostęp do materiałów budowlanych, a także... obfitość niezbędnej do produkcji wody, którą czerpano z Białej i Dunajca.

Z czasem jednak okazało się, że z tym ostatnim walorem nie było tak różowo. Wyszło bowiem na jaw, że wody mimo wszystko brakuje - ale konstatacja ta stała się matką wynalazku: zastosowano otóż zamknięty obieg wód fabrycznych, rzadko w tych latach spotykany w polskich zakładach przemysłowych.

Do budowy zaangażowano niewidziane nigdy wcześniej w Tarnowie mrowie ludzi - u szczytu zatrudnienia, w listopadzie 1928 r., pracowało ok. 7 tys. osób. Z pracami, choć były skomplikowane i wymagające najwyższej precyzji, uwinięto się sprawnie. Pierwszą produkcję PFZA dała pod koniec 1929 r., oficjalne otwarcie nastąpiło 18 stycznia 1930 (za dyrekcji Romualda Wowkonowicza, eksszefa miejskiej gazowni w Tarnowie, w obecności samego prezydenta Mościckiego).

Specjalnością zakładu były nawozy (saletra wapniowa, saletrzak, siarczan amonu, azotan amonowy; 80 proc. produkcji). Wytwarzano ponadto kwas azotowy, produkty chlorowe i... energię elektryczną, produkowaną w nadmiarze przez zakładową elektrownię.

W 1931 r. stanowisko dyrektora objął Eugeniusz Kwiatkowski (docent Politechniki Warszawskiej, eksdyrektor techniczny Państwowej Fabryki Związków Azotowych w Chorzowie, były minister przemysłu i handlu w kilku gabinetach, poseł na sejm). Rozwinął znakomicie zakład, połączył go z chorzowską "siostrą" w koncern o nazwie Zjednoczone Fabryki Związków Azotowych, doprowadził do nagrodzenia Krzyżem Zasługi.

Melchior Wańkowicz nie miał wątpliwości: Mościce to COP, COP to Mościce. W głośnej "Sztafecie. Książce o polskim pochodzie gospodarczym" poświęcił zakładom sporo miejsca i uwagi. Czyniąc to w swoim wyjątkowym, niepowtarzalnym stylu.

"Jest to jedyny obiekt - pisał - który tu, na terenie Okręgu, nie wyrósł spod ziemi i nagle, jest to jedyny obiekt, który ma tutaj zapisane lata pracy, został bowiem dźwignięty w 1928 r. Weteran... (...)

Z okolicznych wsi, gdy dojeżdżamy, spływa sznur robotników na rowerach. Nabycie rowerów ułatwia fabryka. Trzy zmiany robotnicze pracują w ciągu doby, bo zatrzymanie fabryki kosztowałoby sto tysięcy złotych. Więc ku Mościcom i od Mościc faluje ciągły wachlarz rowerów.

Właśnie zwiedziliśmy zakłady - to potężne pięcie się do Boga, bo jakże inaczej nazwać geniusz ludzki, który produkuje z powietrza i wody materię stałą, z której na polach rośnie nowe życie. Bóg to robi na korzonkach roślin motylkowych, w uśmiechu dnia letniego. Człowiek musi na to przejść sam siebie, spiętrzyć groźny świat maszyn. Widzieliśmy wielkie, wielkie, 6-metrowe w podstawie, 17 metrów wysokości, dziesięć wież absorbcyjnych systemu Prezydenta Mościckiego. W pustej sali wznoszą się jak kolosy widmowe.

Jak sen o precyzji niedosięgłej, jak cud baśniowy oglądaliśmy dziesięć utleniaczy o siatkach z platyny, 3.600 oczek na centymetrze kwadratowym, nitka grubości 0,06 mm. Te utleniacze kosztują milion złotych. (...) Katalizator! (...) To właśnie w tych siatkach z platyny jest on uwielokrotniony. W jedną trzechsetną część sekundy rozszczepia on złożoną z dwu atomów drobinę wodoru (...).

Jak stalagmity stoją zastępy chłodnic kwasowych. Z wody i powietrza wytwarza się saletrę! - Wody by więc nie starczyło w rzece, wypompowałoby cały Dunajec. Toteż gruba baszta w podwórzu, w którą tłoczą powietrze od dołu, regeneruje tę wodę. Mimo to bierze się jej 1.300 metrów na godzinę. (...)

8500 ton maszyn. 47 000 metrów rur! Przed takim masywem rur, a tym razem nazywa się to chłodnia (...) pod tą chłodnią usiłuję się dowiedzieć, jak też to jest zbudowane, na jakich zasadach.

Młody inżynier uchyla się grzecznie - bez zezwolenia Dyrekcji informacji szczegółowszych udzielać nie może. (...)

Wychodzimy (...) z hal Mościckich, przechodzimy pod jakimś ogromnym talerzem, wirującym u podstawy wieży. To wieża granulacyjna. Aby zagęszczony roztwór saletry nie zakrzepł w jedną bryłę, lecz od razu przyjął postać zdatną dla rolnika, rozpryskuje się go w wieży kilkopiętrowej. Gorący deszcz saletry - zanim spadnie na dno wieży - krzepnie chłodzony zimnym powietrzem. Z obracającego się dna wieży odprowadza się gotowy produkt rolniczy. Wirówka rozpyla, zgartują noże, przez oś ruchomej podstawy pędzi zimne powietrze. (...)

- Chodźmy do składów - rzuca któryś.

- Chodźmy do składów - podchwytują; jeszcze nie rozumiem, czemu to słowo "skład" tak elektryzuje. Po tych cudach techniki? Złożone pod ścianą worki?

Skład ma ćwierć kilometra długości. Jest w nim pusto. Ze specjalnie uroczystymi minami pokazują mi tę pustość. Przecie to nie tak dawno piętrzył się wór na worze, czekała ziemia, nie miał za co rolnik kupić. Krzyczała cała Polska, że Chorzów i Mościce, to gospodarka bez kalkulacji, to przerost etatyzmu, to zamrożone pieniądze.

Młodzi inżynierowie liczyli, że kilogram nawozu kosztuje tyle, co kilogram ziarna, a zwiększa plon o cztery kilogramy. Czuli się na siłach uwielokrotnić plony i patrzyli, jak energia życiodajna zalega w worach i wysłuchiwali sarabandy krzyków.

(...) "Stary" [minister Eugeniusz Kwiatkowski - przyp. wald] dodawał im otuchy i obiecywał:

- Zobaczycie, że te składy kiedyś się opróżnią i wówczas wyprawię wam bal.

- No i co? - krzyczą mi niemal w ucho. Ruszyła Polska, sypnęły się zamówienia, z placu rwano na wiosnę złożony towar.

Minister Kwiatkowski dotrzymał obietnicy. Stanęły długie stoły, przyszły robotniki wszystkie, od majstra do placowego, wszystkie inżyniery, wszystkie techniki, wszystkie ich żony i ciotki. Cieszył się lud Mościcki na pohybel kryzysowi (...)".

***

Kiedy Wańkowicz zwiedzał zakłady (książka ukazała się w 1939 r.), w Mościcach wszystko było gotowe, a wspomnienia sielskich widoków podmiejskich wsi Świerczków oraz Dąbrówka Infułacka dawno się zatarły. I nic dziwnego: tak ogromnej inwestycji Tarnów nie pamiętał.

W jego dziejach można znaleźć tylko jedno podobnych rozmiarów przedsięwzięcie - zakładanie miasta w latach dwudziestych XIV stulecia; no, najwyżej można jeszcze porównać zakres i rozległość mościckich prac z odbudową zniszczeń, dokonanych przez dwa pożary (strawiły Tarnów pod koniec XV w.), która miała dać grodowi renesansowy wygląd.

Powstanie "Azotów" - bo tak zwyczajowo nazywano fabrykę - diametralnie zmieniło tarnowską rzeczywistość. Kisnące wówczas cokolwiek miasto (nie tak dawno będące trzecią co do wielkości metropolią Galicji!) zyskało ogromny impuls rozwojowy. Budżet magistracki zasilały wpłaty z tytułu podatków, ściąganych od zamożnego zakładu. Pojawiły się dobrze płatne miejsca pracy (w latach 30. zatrudnienie utrzymywało się na poziomie ok. 1500-1600 osób), zwiększyła liczba mieszkańców (wprawdzie formalnie Mościce były samodzielną gminą aż do 1951 r., faktycznie jednak traktowano je jak dzielnicę).

Na polach dawnej Dąbrówki Infułackiej i w południowej części Świerczkowa wzniesiono - budowane wraz z fabryką - kompleksowo zaprojektowane osiedle mieszkalne z pełną infrastrukturą miejską. Obiekty przemysłowe (było ich 53) zlokalizowano w obrębie Świerczkowa.

Mościckie osiedle zasługuje na osobną wzmiankę: konstruowanie zaplecza mieszkaniowego dla załogi podjęto już w 1927 r. Projekt przewidywał stworzenie preferowanego w owych czasach przez środowiska postępowych urbanistów miasta-ogrodu o osiowej kompozycji geometrycznej. W pierwszej fazie wzniesiono 30 obiektów - 12 domów dla urzędników, 4 jednopiętrowe budynki dla robotników wykwalifikowanych, 14 baraków dla robotników bez kwalifikacji i samotnych. W drugim etapie, rozpoczętym w 1934, zaczęło powstawać osiedle domów jednorodzinnych. Ten przemyślany układ, choć naruszyło go zagęszczenie powojenną zabudową, realizowaną w duchu socrealizmu, jest wciąż czytelny.

Tarnów przez wiele lat korzystał na rozmaite sposoby z dobrodziejstwa (wszak o negatywnym oddziaływaniu przemysłu chemicznego na środowisko nikt wówczas nie myślał...) istnienia wielkiej fabryki. W okresie jej tworzenia bezrobocie w mieście i powiecie przestało praktycznie doskwierać, wszystkie wolne ręce bowiem zaangażowano do budowy.

Potem także czerpano rozliczne korzyści - m.in. dzięki temu, że "Azoty" potrzebowały do produkcji gazu ziemnego, i że w 1933 r. doprowadzono do nich gazociąg z potężnych złóż w Roztokach, po przedłużeniu połączenia zaczęto dostarczać to paliwo odbiorcom miejskim, zaopatrywanym wcześniej w gaz koksowniczy. Tarnów stał się zatem jednym z pierwszych w Polsce miast zasilanych gazem ziemnym. Dumę łyczków mile łechtała też świadomość, że wyższych niż w "ich" fabryce kominów - 110 i 105 m - nigdzie w Polsce nie uświadczy.

Państwową Fabrykę Związków Azotowych stworzono w gruncie rzeczy taką, jaką planowano - i jeśli jej budowniczowie mogli czuć niedosyt, to tylko z jednego powodu: że choć projekty zakładały uruchomienie u zbiegu Białej i Dunajca portu rzecznego, poprzez który produkty wysyłane byłyby najtańszym transportem do odbiorców, realizację tego akurat konceptu zarzucono. Może i szkoda? Byłby dziś Tarnów miastem portowym...

A dla ocenienia, czy Melchior Wańkowicz w swym entuzjastycznym reportażu napisał całą prawdę, zweryfikujmy wątek "sznura robotników na rowerach": wyśmienity znawca dziejów rodzinnego miasta Antoni Sypek odnotował otóż w książce "Mój Tarnów", że "W latach 30. (...) o godzinie 6 rano i 6 wieczór Chyszowska [ulica, dziś nosząca imię Ignacego Mościckiego - przyp. wald] zapełniona była dosłownie setkami rowerzystów jadących z i do pracy".

Wszystko się zgadza!

Waldemar Bałda

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy