26 kwietnia 1943. Rotmistrz Witold Pilecki ucieka z Auschwitz

Ze względu na przeprowadzone przez gestapo aresztowania wśród najbliższych współpracowników obozowego ruchu oporu, rotmistrz Witold Pilecki podjął decyzję o ucieczce z Auschwitz. Auschwitz, którego dobrowolnym więźniem został sam, by w obozie stworzyć siatkę ruchu oporu.

Plan ucieczki Pilecki opracował wraz ze współwięźniami: Janem Redzejem i Edwardem Ciesielskim.

"Postanowiliśmy korzystać ze świąt jak z okresu, w którym wśród esesmanów, kapów i wszelkich władz obozu pod wpływem wódki panowało swego rodzaju rozluźnienie i mniejsza czujność" - rotmistrz pisał w raporcie przedstawionym zwierzchnikom w Armii Krajowej.

Postanowiono uciec w czasie pracy w piekarni znajdującej się poza terenem obozu Auschwitz, w czasie nocnej zmiany z 26 na 27 kwietnia 1943 roku.

Oto, jakie myśli targały rotmistrzem Pileckim, gdy wychodził z terenu otoczonego drutami kolczastymi i wieżami strażniczymi.

Reklama

"Pomyślałem wtedy, ile to razy przekraczałem tę bramę, lecz nigdy tak jak teraz. Teraz wiedziałem, że wrócić w żadnym razie nie mogę. Już z tego powodu poczułem radość i jakby skrzydła. Lecz do odlotu było jeszcze daleko" - pisał.

Uciekinierzy planowali zbiec po pierwszym wypieku - w trakcie nocy piekarze musieli aż pięciokrotnie wypiekać chleb. Nie udało się to. "Przeszedł pierwszy, drugi, trzeci i czwarty wypiek, a my wciąż jeszcze nie mogliśmy wyjść z piekarni" - wspominał.

"Byliśmy zamknięci w piekarni z powodu konieczności wykonywania pracy, która musiała być robiona szybko i nie mogliśmy hamować biegu pracy innych piekarzy. Oblewaliśmy się potem z powodu wielkiego gorąca. Piliśmy wodę nieomal wiadrami. Usypialiśmy czujność esesmanów i piekarzy, robiąc wrażenie, że zajęci jesteśmy tylko pracą. We własnych oczach byliśmy, jak rzucające się, zamknięte w klatce zwierzęta, pracujące całym sprytem nad ułożeniem warunków wyjścia z klatki, koniecznie jeszcze tej nocy" - barwnie opisywał.

O drugiej w nocy pracującym w nieludzkim tempie piekarzom pozostał jeszcze jeden wypiek. Zarządzono krótką przerwę. Tymczasem uciekinierzy - jak napisał rotmistrz Pilecki - "przygotowywali się do ostatecznego wysiłku". Gdy pilnujący piekarzy esesman patrolował inną część piekarni, Redzej odkręcił mutrę i odsunął rygle drzwi. Uciekinierzy przecięli również kabel telefoniczny. Droga do wolności wydawała się coraz bliżej.

"Nagle stała się rzecz nieprzewidziana. Tknięty jakimś przeczuciem, czy może wprost bezmyślnie, esesman podszedł do drzwi, stanął przy nich, twarzą do nich o jakieś pół metra i zaczął je oglądać. (...) Czekaliśmy tylko głośnego krzyku esesmana jako hasła, by rzucić się na niego, obezwładnić i związać. Dlaczego nic nie zauważył? Czy w ogóle miał oczy otwarte, czy też może śnił o czymś - tego już potem nigdy zrozumieć nie mogłem" - zastanawiał się rotmistrz Pilecki.

Uciekinierzy, po wygięciu ciężkich metalowych drzwi, umknęli w ciemną noc. "Powiało chłodem na rozpalone nasze głowy, błysnęły gwiazdy na niebie, jakby mrugając porozumiewawczo" - pisał poetycko w raporcie. Esesman, gdy zauważył ucieczkę, wybiegł przed budynek piekarni i oddał dziewięć strzałów w stronę uciekających. Wszystkie niecelne.

Rotmistrz Pilecki oraz Redzej i Ciesielki wzdłuż torów kolejowych doszli do Soły, którą pokonano wpław, a następnie do Wisły, przez którą przepłynęli znalezioną łódką.

Przez Alwernię, Tyniec, okolice Wieliczki i Puszczę Niepołomicką, przedostali się do Bochni. Ludzie chętnie pomagali uciekinierom.

"Doznaliśmy tak wielkiej serdeczności i gościnności, jak tylko we własnej rodzinie i we własnym domu po długim niewidzeniu doznać by można było. Tu powinniśmy chyba po kilka razy dziennie powtarzać, że są jednak ludzie na tym świecie..." - dziękował rotmistrz Pilecki.

Brawurowa ucieczka powiodła się. Jej zaskakującym finałem było spotkanie Tomasza Serafińskiego, bo takie nazwisko przyjął w Auschwitz Witold Pilecki, z... prawdziwym Tomaszem Serafińskim, komendantem oddziału Armii Krajowej stacjonującym w okolicach Nowego Wiśnicza.

"Niezwykły był to i niesamowity przypadek, dziwny zbieg okoliczności... Komendant placówki nazywał się tak, jak ja się nazywałem w Oświęcimiu. Więc to pod jego nazwiskiem siedziałem tyle dni w piekle, a on o tym nic dotąd nie wiedział. I teraz właśnie do niego mnie wiodła droga, do właściciela tego nazwiska" - dziwił się rotmistrz Pilecki, który jako Tomasz Serafiński przebywał w "piekle za drutami" 947 dni.

AW

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: rotmistrz Witold Pilecki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy